Słowo i Obraz w kulturze masowej - gra z wyobraźnią cz. 3

Autor: Michał Sułkiewicz

29 Październik 2002
Artykuł na: 23-28 minut
Zapraszamy do przeczytania trzeciej i ostaniej felietonu Krzysztofa Pijarskiego.

Pierwszą część felietonu, znajdziesztutaj.

Druga część znajduje siętutaj.

2.3. Opowiadanie o Irakijczyku

Przeprowadziłem "mały" eksperyment. "Wyjąłem" zdjęcie Irakijczyka z kontekstu artykułu i poprosiłem kilka osób o jego opisanie i podług możliwości, zinterpretowanie. Osoby, które pytałem są pomiędzy 18 i 28 rokiem życia, a więc są w pełni "zanurzone" w rzeczywistości obrazów. Cechują się więcej niż przeciętną kompetencją kulturową, tzn. uczą się jeszcze w liceum i mają zamiar pójść na studia, studiują, albo już studia ukończyli. Są więc kształtowani w kulturze tekstu. Trzeba dodać, że nikt z nich nie widział wcześniej tego zdjęcia (fotografia była więc dla nich rzeczywiście pozbawiona kontekstu).

Można zaobserwować dwa sposoby podejścia do opisu: jedni bardziej zwracali uwagę na to, co przedstawione, chcąc uzyskać pewien stopień obiektywności, drudzy starali się po prostu opisać to, co widzą, nie zwracając uwagi na fakt, czy to, co widzą, rzeczywiście było sfotografowane. Co ciekawe, poprzez pewną niejasność zdjęcia, wynikającą z jednej strony ze słabej jakości reprodukcji, z drugiej z ciasnego kadru, nie dającego oparcia w przedstawionym otoczeniu, opisy były do siebie podobne. I choć w szczegółach oczywiście różniły się, ciągle przewijały się w nich pewne pojęcia i pomysły interpretacyjne:

- ofiara. człowiek przedstawiony jest ofiarą konfliktu (wojny?), wypadku, katastrofy

- zniszczenie, rozkład, śmierć. Są to zwłoki człowieka, który zginął śmiercią gwałtowną: bomba (atomowa?), spalenie, lawa (wybuch wulkanu), eksperymenty ludzkie

- choroba, agonia, śmierć. Może jest to mumia, człowiek umierający na trąd (może już nie żyje?), choroba świata

- samochód i wycieraczka. On spalił się w samochodzie, zalała go tam lawa etc.

- pulpit i kałamarz, pióro? Ten człowiek (czy to jest człowiek?) coś trzyma w ręce! wygląda, jakby coś pisał; jedna osoba zaczęła się nad tym zastanawiać: ktoś, kto umarł, albo zaraz umrze spisuje dzieje (swoje, ludzkości), przeszłość (śmierć, ktoś kto już umarł) pisząca o teraźniejszości, memento mori

- dystans. To się dzieje gdzieś tam, ale nie u nas, u nas to niemożliwe

- dysonans, nieadekwatność treści i formy. To jest przerażające, ale zarazem śmieszne, makabra, absurd? ciało, grymas, zęby (wyszczerzone - ironia?), truposz puszcza oczko, grzywka; wygląda, jakby już raz umarł; może to jest ustawione, może on jest sztuczny?

Celowo zapisałem te "opisy" w tak nieciągłej formie, ponieważ wypowiedzi przypominały trochę grę w skojarzenia. Podobnie, jak w przypadku interpretacji, które były podobne, nikt nie mógł się zdecydować na przyporządkowanie zdjęcia jakiemuś kanałowi informacyjnemu. Każdy miał kilka różnych pomysłów:

- reportaż, dokument (World Press Photo?)

- ilustracja artykułu

- sensacja (brukowiec), telewizyjne reality video (śmierć i makabra na żywo)

- dokumentacja archeologiczna (mumia, ekshumacja - National Geographic?)

- sztuka

Dwie wypowiedzi zwróciły szczególnie moją uwagę:

- "Nie chciałbym na żywo zobaczyć tej sceny"

- "Chętnie zobaczyłabym to w kolorze"

Wypowiedzi espondentów dowodzą tezy o polisemii zdjęcia, a także o ogólnym charakterze informacji przekazywanych przez zdjęcia. Zwłaszcza skojarzenia, czyli znaczenia konotacyjne (denotacyjne są w tym wypadku o tyle interesujące, że pojawiły się problemy z identyfikacją przedmiotu zdjęcia i denotacje pokrywały się częściowo z konotacjami, np. maska samochodu i pulpit, wycieraczka i pióro z kałamarzem), są pojęciami ogólnymi, "konceptem w stanie czystym [?] pozbawionym wszelkiego kontekstu", jak mówi Barthes. Interpretacjom rzeczywiście brakowało "zakorzenienia" w kontekście. Po opisaniu zdjęcia pokazałem opisującym ksero stronicy The Observer - nie byli zdziwieni. Gdy jednak spytałem ich, czy trudziliby się takim analizowaniem zdjęcia, zobaczonego w gazecie, zaprzeczyli.

Któż zatem czyta, rozszyfrowuje obrazy w naszej kulturze - tylko jej badacze? Przytoczone tutaj opisy i zalążki interpretacji pokazują możliwości, jakie się otwierają, gdyby takie podejście skonfrontować z tekstem.

2.4. Odczuwanie obrazowe

Walter Benjamin pisał o nowej kulturze obrazu jako o kulturze rozkojarzenia. Rzeczywistość zaczęła zmieniać się w takim tempie, że aby za nią nadążyć, potrzebny był nowy sposób percepcji. Rozkojarzenie jest tu stanem rozproszonej uwagi, który umożliwia nadążanie za ciągle zmieniającą się rzeczywistością, chłonięcie wszystkich informacji naraz bez zatrzymywania się na niczym. Odbiorca ?w sobie pogrąża obraz?, czyli po prostu go połyka w całości, konsumuje, nie analizuje. Skończyły się czasy kontemplacji, właśnie umiejętność sprostania problemom w stanie rozproszonej uwagi dowodzi, że człowiek przywykł do ich rozwiązywania. McLuhan jest mu w tym bardzo bliski, mówiąc o człowieku odczuwającym świat. Początek tego odczuwania rzeczywistości widzi on jednak w kulturze druku. Za przykład posłużył mu Kartezjusz, który zalecał czytanie swoich dzieł w całości, jednostajnym rytmem, nie zatrzymując się na poszczególnych wyrazach, których sens miał się objawić dopiero w grze kontekstów. W kulturze obrazów to właśnie inne obrazy tworzą sens jednego, ponieważ żadna fotografia nie jest ostateczna, zakłada istnienie innych, jest zawsze jedną z wielu. Efektem takiego rozumienia jest świat zaklęty w obrazach, świat jako katalog obrazów. Vilem Flusser mówi o Uniwersum Fotograficznym (następca Galaktyki Gutenberga). Być częścią tego Uniwersum znaczy, rozpoznawać i oceniać świat w funkcji obrazu fotograficznego .

Jako przykład podaje zdjęcia z wojny w Libanie (równie dobrze możemy za przykład wziąć nasze zdjęcie z wojny w Zatoce Perskiej). Fotografia ilustruje wprawdzie artykuł w gazecie, który ma linearną strukturę i składa się z pojęć, znaczących przyczyny i skutki wojny w Zatoce. Czytamy jednak artykuł przez zdjęcie: to nie artykuł tłumaczy fotografię, to fotografia ilustruje artykuł. To odwrócenie stosunku tekst - zdjęcie jest według niego charakterystyczne dla epoki postindustrialnej i uniemożliwia wszelkie działanie historyczne, bo reagujemy na informacje, nie na zdarzenie. Czytamy artykuł, albo co najmniej tytuł, czy podpis. Skoro jednak tekst jest podporządkowany zdjęciu, to nie tłumaczy go, tylko utwardza (zawiązanie). Dla Flussera godzenie się na Uniwersum Fotograficzne jest jednak przejawem współczesnego analfabetyzmu: "W toku historii dominowały teksty, współcześnie dominują obrazy. [?] Analfabeta nie jest już, jak wcześniej, wykluczony z kultury zaszyfrowanej w tekstach, tylko jest prawie całkowicie zanurzony w kulturze zaszyfrowanej w obrazach". Owo zanurzenie w fotografiach, tworzące iluzję uczestnictwa w świecie, uniemożliwia rozumienie, bo jest oderwane od doświadczenia. Już w XIXw. Mallarmé stwierdził, że wszystko istnieje, by znaleźć się na fotografii, czyli wszystko, co jest na fotografii, istnieje. Realizacją programu Uniwersum Fotograficznego jest właśnie sfotografowanie wszystkiego (z założenia niemożliwe, bo istnieje zawsze nieskończenie wiele sposobów sfotografowania czegokolwiek). Z pomocą przychodzi mu łatwość fotografowania - wszyscy zaczynają pstrykać bez opamiętania (japoński turysta). Fotografowanie jest kombinatoryczną grą. Zdaniem Flussera program ten dąży do zamienienia człowieka w robota, mechanicznie (czyli bez zastanowienia) wykonującego kolejne (ciągle te same) czynności (robienie zdjęć jako pseudouczestnictwo). Dlatego Flusser mówi o konieczności odcyfrowywania zdjęć. Przecież prawie każdy ma dzisiaj aparat i pstryka. Tak, jak prawie każdy nauczył się pisać i produkuje teksty. Kto umie pisać, umie też czytać. Kto umie pstrykać, niekoniecznie musi umieć rozszyfrowywać zdjęcia. "Odcyfrowywanie zdjęć staje się tym trudniejsze, im więcej ludzi fotografuje: Każdy myśli, że odcyfrowywanie zdjęć nie jest konieczne, ponieważ wydaje mu się, że wie, jak się zdjęcia wytwarza i co one znaczą".

Flusser proponuje jednak wyjście z zagrożenia automatyzacją. Problem bierze się stąd, że aparat jest strukturalnie złożoną, ale funkcjonalnie prostą zabawką, zupełnym przeciwieństwem gry w szachy, które mają proste reguły, funkcjonalnie są natomiast niezwykle skomplikowane. Gra w szachy jest trudna, a więc zastanawiamy się, bo szybko przegramy; fotografia jest grą dziecinnie prostą (funkcjonalnie), a więc nie zastanawiamy się i przegrywamy, zanim zaczęliśmy grać. Żeby wygrać w szachy trzeba szukać nieprawdopodobnych ruchów, żeby przełamać prawdopodobny ciąg zdarzeń (przechytrzyć przeciwnika). Podobnie się ma z fotografią: żeby wygrać z programem, trzeba szukać "nowych ruchów", nieprawdopodobnych zdjęć, które wyrywają nas z zalewu tego samego (redundancja). Takie zdjęcia są prawdziwie informatywne, bo zwracają myśl w kierunku programu, poprzez szok nieoczywistości stymulują proces rozumienia (odcyfrowywania).

Za przykład posłużył mu przypadek reportera prasowego. Gazeta wymaga dostarczania konkretnego rodzaju zdjęć, właśnie ilustrujących tekst w swojej oczywistości. Reporter grający przeciwko programowi gazety dostarczy zdjęć łamiących ten program, kreujących dysonans otwierający informację zapraszający do wypełnienia nieciągłości. Takie "nowe" zdjęcie oczywiście zostanie poprzez pochwycenie i powtórzenie wciągnięte w obręb programu, wzbogacając go na korzyść wszystkich; należy wtedy dalej grać przeciwko programowi itd. Jak widać, nie można z punktu widzenia Flussera wygrać z programem, można go jednak rozwijać, tworząc w nim szczeliny (właśnie podkreślające wieloznaczność przekazu, otwierające go, raczej niż utwardzające) zachęcające do dialogu, który właśnie jest zrozumieniem. Chciałbym przytoczyć przykład zaistnienia takiego właśnie dialogu.

2.5 Tony Harrison - tekst w rozmowie z obrazem

Tony Harrison, angielski poeta, opublikował w dzienniku Guardian 5 marca 1991 roku wiersz Initial Illumination, w którym postać reportera jeździ po polach walki, szukając czegoś, co mogłoby oddać horror wojny. W dwa tygodnie później w tym samym dzienniku publikuje kolejny wiersz, "A Cold Coming". Reporter znalazł "to coś", spotkał naszego spopielonego Irakijczyka w The Observer z 3 marca. Mottem (integralną częścią) wiersza zostało omawiane zdjęcie; jest jego początkiem i końcem, wszystko rozgrywa się między słowem i obrazem. Utwór nawiązuje do angielskiej tradycji poetyckiej, sięgającej II wojny światowej, kiedy pisano wiersze o tematyce wojennej, w których przemawiali polegli żołnierze - najczęściej wrogowie. Tę formę, mającą wzbudzić współczucie do poległego przeciwnika, nazywa się empathic monologue (empatyczny monolog). A Cold Coming zaczyna się słowami reportera "widzę" i jego opisem zdjęcia. Jest to jednak opis niesamodzielny, silnie zmetaforyzowany, zanurzony w materii zdjęcia, bez zdjęcia nie ma racji bytu: spopielony żołnierz, jakby z plastiku, wychyla się z okna swojego pojazdu, którego wycieraczka staje się piórem; tym piórem spisuje on swoje myśli dla ludzi, swój testament. Wybiera reportera Harrisona, aby mu udzielić ekskluzywnego wywiadu (reporter ten wywiad oczywiście nagrywa na taśmę): opowiada swoją wojnę, swoje okropieństwo wojny, chce zostać lustrem odbijającym wzrok zwycięzców; rolą tego rodzaju poety (reportera?) jest odpowiednie dać takiej masce słowo. Jego Historia zbudowana jest z informacji, która można było znaleźć w artykule do jego zdjęcia i w następnym, opisującym przebieg ofensywy lądowej: w jego oczach (czyich?) staje się ona oskarżeniem owych zwycięzców, zbyt zbrojnych w miażdżącą technologię, niezniszczalnych (ich nasienie w bankach zamrożone pozwala im się "odradzać" w nieskończoność), niewidzialnych (bombardowali i wkraczali na opuszczone pobojowisko), a także widzów kryjących się za tytułem w gazecie Mam cię! za pierwszą stroną Sun, całą w amerykańskiej fladze; maska krzyczy "nie odwracaj wzroku! ja też zabijałem". A niebo od Kuweitu do Iraku przesklepiła tęcza w siedmiu odcieniach czerni (reporter przewija taśmę i wciska guzik "odtwarzaj"?). Słowo ożywia obraz, obraz daje ciało słowu. Między nimi jest ciągłe napięcie, niekończąca się gra (zawsze można przewinąć?), zawieszenie i otwarcie sensu. W samym tekście otwierają się zresztą dalsze konteksty: Harrison nawiązuje do wiersza Wilfreda Owena, Strange meeting, w którym poległy niemiecki żołnierz mówi do angielskiego "I?m the enemy you killed, my friend". Tytuł, wzięty z pierwszego wersu "The Journey of the Magi" T.S. Eliota: "A cold coming we had of it", znaczy nie tylko podróż w zimną, nieludzką krainę, ale też zimny orgazm (może raczej technicznie: ejakulację). Komandosi amerykańscy zdeponowali swoją spermę (zamrożoną) w bankach, żeby móc się w nieskończoność odradzać - nieśmiertelny przeciwnik. W stosunku do ich wiecznej "świeżości", nasz Irakijczyk i kultura, zktórej wyrasta, są jak zasuszona mumia, eksponat z muzeum etnograficznego, przedmiot ekshumacji, wykopalisk, odkrywki pradziejów, kiedy ludzie jeszcze umierali (gdyby te 500 tys. amerykańskich żołnierzy w czasie siedmiu miesięcy wojny było w cywilu, trzy razy więcej niż na wojnie by ich umarło tylko w wypadkach samochodowych).

3. wbrew aparatowi - otwartość

Przyglądając się opisom, które spisałem, w świetle sporządzonej powyżej opowieści o wierszu Harrisona trudno jest oprzeć się wrażeniu, że podobną narrację mógł stworzyć niejeden. Otwarcie sensu nastąpiło przez samo opisanie zdjęcia. Gdy opisujemy zdjęcie, "opowiadamy" je, dorabiamy historię, używamy metafor, skojarzeń, demaskujemy wieloznaczność (też przypadkowość) zdjęcia, zamiast "to było", używamy porównań, "tak jakby" ("wycieraczka jak pióro" itd.), zdjęcie przestaje się narzucać jako oczywistość, staje się gęstą narracją. Sam fakt opisu już kreuje dystans do niego, następuje próba przezwyciężenia jego nieruchomości. Całość zaś przestaje być faktem, staje się doświadczeniem, doświadczeniem opowiadania, tworzenia opowieści. Tu powraca myśl Bergera, ale zastosowana od drugiej strony, od strony odbiorcy. Kiedy Umberto Eco pisał o partyzantce semiologicznej (1967), chciał wpływać na odbiór przekazów od strony odbiorcy, demaskując ideologię mass-mediów przeciwdziałać obrazowemu analfabetyzmowi. Uważał, że można to zrobić tylko za pomocą żywego słowa, w bezpośrednich kontaktach. Piętnaście lat później już nie był tak dobrej myśli- zauważono, że nie ma właściciela informacji, że mass-media są samosterownym aparatem, że nie ma z kim walczyć, sam aparat stał się ideologią. "Cóż, skończyło się - pisał - Trzeba zacząć wszystko od początku i zastanowić się nad nową rzeczywistością.", utraciliśmy przejrzystość. Ciągle myślał o kontroli wieloznaczności i niepokoiła go myśl, którą już przytoczyłem, mianowicie, że każdy ma wolność zinterpretowania przekazu inaczej. Tony Harrison właśnie z tej wolności skorzystał - wbrew i na rzecz aparatu prasy. Jego wypowiedź jest nie mniej skonstruowana niż wypowiedź w gazecie, z tym, że przez jego własną narrację stała się doświadczeniem jego i, być może, ludzi, do których jego wierz dotarł. Niewątpliwie cały dialog miał początek w zdjęciu - to od niego się zaczęło. Ono też gra przeciwko aparatowi, łamie jego program. Widać to, gdy przeciwstawimy je zdjęciom z następnego artykułu tego samego numeru The Observer. Mamy tam do czynienia ze "zwykłymi" zdjęciami z pola walki: czołg aliancki wystrzeliwujący pocisk z żołnierzami na pierwszym planie, poddający się, wyskakujący z podniesionymi rękami z rowów Irakijczycy. Słowem, "prawdziwe" zdjęcia z wojny. Zdjęcie spopielonego żołnierza jest tutaj inne. Już przez same trudności z opisem na poziomie denotacyjnym otwiera się na interpretację, także na poezję. Maska, grymas, dziwny komizm zdjęcia - wszystkie te elementy łamią zimny, oficjalny (albo "głęboko humanistyczny", estetyzujący) program dzienników.

Wydaje się, że mamy tutaj do czynienia nie z prymatem tekstu, albo zdjęcia, ale ze współgraniem i dialogiem ich obu, co tworzy przekaz otwarty, zapraszający swoim rozedrganiem sensu, nie wszechwiedzący i nie wszechmocny, ale pojedynczy i wzywający do siebie, przykład możliwości syntezy obrazu przeciwko aparatowi umieszczonemu w narracji.

"Wielkie dzieła to te, które skończyły z odgrywaniem komedii sztuki, estetyki i kultury. W dziedzinie myśli to te, które skończyły z odgrywaniem komedii idei, interpretacji i znaczenia" - Jean Baudrillard

Krzysztof Pijarski

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0