Obiektywy
Viltrox AF 85 mm f/1.4 Pro FE - profesjonalna optyka w rekordowo niskiej cenie
Mark Cohen nie był stąd. Przyjechał do Nowego Jorku na miesiąc, później wrócił do domu i nie oglądał się za siebie. Większość zdjęć z tamtego pobytu kilkadziesiąt lat przeleżała w archiwum. Ożyły teraz, pomiędzy okładkami „Tall Socks”, najnowszej książki fotografa.
Publikacja wydana przez GOST Books zaskoczyła mnie gabarytem. Trochę większa niż zeszyt, oprawiona w płótno, dobrze pasuje do ręki i mieści się do plecaka. Zamiast ceremonialnego oglądania (jak w przypadku potężnych albumów z pracami wielkich mistrzów) mogę wybrać szybki kontakt, przejrzeć kilkanaście stron w codziennym biegu. Nie planując tego, ja - typ raczej refleksyjny - dostosowuję się do dynamicznego tempa Marka Cohena. I całkiem dobrze mi z tym.
Gorączkowość to słowo-klucz do fotografii Amerykanina. W sieci można znaleźć filmy, które pokazują go przy pracy: krąży po ulicy, rozgląda się, szuka – a później doskakuje i strzela z niekomfortowo bliskiej odległości, często z fleszem, nie podnosząc nawet aparatu do oka. Agresywny sposób fotografowania Cohena budzi skrajne emocje. Jedni uważają, że jego metody mają niewiele wspólnego z etyką zawodu i szacunkiem do fotografowanych osób (podnoszę rękę). Inni widzą w nim „ulicznego” wizjonera. Prawda jak zawsze leży gdzieś pośrodku. Za pewnik można uznać, że Mark Cohen jest twórcą w pełni oryginalnym, który przetarł drogę znanym streetowcom, takim jak - równie kontrowersyjny - Bruce Gilden.
Fot. Mark Coheh, "Cigarette and coffee", 1973
Fot. Mark Coheh, "White purse", 1973
Zróbmy krok w tył. W lipcu 1973 roku fotograf przyjeżdża do Nowego Jorku na miesięczne warsztaty z produkcji filmowej. Nie jest bynajmniej nowicjuszem – robi zdjęcia od kilkunastu lat. W rodzinnym mieście Wilkes-Barre w sąsiedniej Pensylwanii cieszy się renomą. Prowadzi studio portretowe, utrzymuje się z fotografowania ślubów, uczy w lokalnym college’u. Na koncie ma też wystawy i pierwsze nagrody w dziedzinie, którą nazywa swoją „real work”, czyli fotografii ulicznej. Pewnie wciąż myśli o niedawnym sukcesie: miesiąc wcześniej prezentowano jego prace właśnie tutaj, na nowojorskich ścianach prestiżowego Museum of Modern Art.
W „mieście miast” Mark spędza wolny czas tak jak lubi najbardziej: przemierza pieszo ulice i szuka postaci z potencjałem. Czasem interesują go twarze, czasem wybrane elementy ciała lub detale ubioru. Robotnicy, hipisi, urzędniczki, dzieciaki i seniorzy – zderzenie pokoleń, filozofii, mody i klas. Każda i każdy z bohaterów jest inny, siedzą i patrzą badawczo, ale jeszcze częściej biegną. Cohenowski Nowy Jork nie zatrzymuje się; konsumuje, trawi i wypluwa. Życia jego mieszkańców i przybyszów przelewają się przecznicami, a poranne gazety po południu lądują w błocie chodnika. Śmieci, bieda i inne problemy tamtej epoki są widoczne w pracach Amerykanina jak na dłoni. Tak, Cohen jest fotografem dokumentalnym – lub staje się nim wraz z upływem lat – nawet jeżeli sam się od tego odżegnuje.
Fot. Mark Coheh, "People in line", 1973
Fot. Mark Coheh, "Girl with board", 1973
Charakterystyczny styl fotografa jeszcze bardziej podkręca atmosferę ogólnego chaosu. Amerykanin jak zwykle bez sentymentu szatkuje świat na kawałki, sięga po ulubione zbliżenia, nieostrości i mocne kontrasty. Czasem jego spojrzenie ma jednak w sobie paradoksalną poetyckość, zwłaszcza gdy na chwilę staje i kieruje obiektyw w stronę rewersu miasta. Nowy Jork po zmroku, Nowy Jork zaułków, odrapanych bram i nocnych seansów w małych kinach zaczyna opowiadać wtedy inną historię, tym razem o samotności.
Fot. Mark Cohen, "Ticket Seller", 1973
Fot. Mark Cohen, "Tall Socks", 1973
Mark Cohen mówi o swojej fotografii: surrealistyczna. Ja dodam: niejednoznaczna. Dzięki nietypowemu sposobowi kadrowania i oku do osobliwości właściwie każde z nowojorskich zdjęć Amerykanina działa najpierw na poziomie formalnym i plastycznym. Później prowokuje do szukania znaczeń (nadal ustalam, co symbolizują dla mnie tytułowe podkolanówki). A na koniec - odpowiedzi na pytanie, dlaczego „Tall Socks”, ta duszna, niepokojąca, voyeurystyczna książka aż tak mi się podoba.
Więcej informacji o książce znajdziecie na stronie wydawnictwa: gostbooks.com