Aparaty
OM System OM-5 Mark II – nowe funkcje i ergonomia, ta sama cena
Nowa „piątka” to w zasadzie tylko lifting dobrze znanego już korpusu. Tych kilka nowości poprawia jednak ergonomię i rozwija jeszcze możliwości aparatu przy zachowaniu przystępnej w tym segmencie ceny. Sprawdziliśmy jak spisuje się w praktyce.
OM-5 to przedłużenie Olympusowej linii OM-D E-M5, a więc aparatów pozycjonowanych jako średnia półka w portfolio producenta. Nowe „piątki”, z logo OM System, to wciąż korpusy nie tylko stylowe ale też uszczelnione i wytrzymałe, dzięki czemu mają stanowić świetne towarzystwo dla fotografów outdoorowych i poszukiwaczy przygód.
Pojawienie się następcy właśnie teraz, to przede wszystkim efekt nowych unijnych regulacji, które nakładają na producentów elektroniki obowiązek stosowania jednolitego zasilania przez port USB-C. OM Digital Solutions wykorzystało jednak okazję, by wprowadzić również kilka zmian w ergonomii i wzbogacić gamę funkcji dodatkowych o nowe pozycje.
Skondensowany opis nowych możliwości oraz kluczowych parametrów OM-5 II znajdziecie w naszym premierowym newsie, w tym tekście skupimy się na praktycznych aspektach pracy z aparatem. Do naszej redakcji na kilka dni trafił jeden z pierwszych egzemplarzy. Oto nasze wnioski.
Choć producent już dawno zrezygnował ze stopu magnezu (ostatnim „zimnym” korpusem był E-M5II z 2015 roku) na rzecz tworzyw sztucznych, nowy OM-5 II sprawia naprawdę solidne wrażenie. Zastosowano dobrej jakości materiały a wszystkie elementy zostały spasowane bardzo dokładnie. Również pokrętła wykonano starannie i precyzyjnie, pracują przy tym z wyjątkowo przyjemnym, twardym skokiem.
Obudowa aparatu została też uszczelniona. Jest to klasa IP53 i jak podaje producent pod tym względem aparat nie ustępuje topowemu OM-1. Zarówno slot karty SD jak i klapkę złącz zabezpieczono dookólną uszczelką z gęstej pianki. Gumowy pierścień uszczelniający bagnet znajdziemy już też na większości obiektywów producenta.
Wizualnie korpus zmienił się nieznacznie. Górna płyta ma teraz łagodniejszą formę. Klasyczną schodkową ornamentykę zastąpiły bardziej nowoczesne profile i ścięcia. Całość zachowuje jednak analogowy „look” wzorowany na tradycyjnych lustrzankach.
Aparat dostępny będzie w trzech wersjach kolorystycznych: czarnej, srebrno-czarnej i limitowanej beżowej. To co już wiemy, to że srebrny lakier ściera się bardzo szybko odsłaniając czarne tworzywo. Korpus, który do nas trafił już miał kilka przetarć. Można oczywiście uznać, że dodaje to charakteru tak klasycznej konstrukcji, ale chyba nie powinno się to dziać już po kilku tygodniach użytkowania. Być może lepiej więc wybrać wersję czarną.
W drugiej generacji zmienił się nieco kształt uchwytu. Grip jest teraz nieco głębszy z anatomicznym wcięciem na palec serdeczny, co w połączeniu z mocno wysuniętą podpórką pod kciuk sprawia, że aparat trzymamy zaskakująco wygodnie. Uchwyt nadal nie jest oczywiście zbyt duży, ale dobrze wyprofilowany.
Jedyna zmiana na górnej ściance to czarne lakierowanie spustu i nowa funkcja umieszczonego obok przycisku. W OM-5 służył do korekcji ekspozycji, teraz daje szybki dostęp do trybów obliczeniowych, takich jak zdjęcie o wysokiej rozdzielczości, filtr ND, czy Focus Stacking. To wygodne rozwiązanie zaczerpnięte z zaprezentowanego niedawno modelu OM-3. Kompensację ekspozycji domyślnie przypisano teraz do przedniego pokrętła okalającego spust, co jest nawet wygodniejsze.
Umieszczony na przegubie ekran nie licuje się idealnie z tylną ścianką, dzięki czemu jednak łatwiej go podważyć, by szybko obrócić panel na bok. Ekran jest dotykowy i bardzo responsywny, z minimalną tylko bezwładnością podczas przeglądania zdjęć i błyskawicznym wyzwalaniem w trybie migawki na dotyk. Rozdzielczość jest podstawowa (1,03 Mp) ale obraz nadal klarowny.
Z topowego OM-1 Mark II przeniesiono z kolei strukturę oraz wygląd głównego menu. Jest zdecydowanie bardziej czytelne ale obsługa nie koniecznie intuicyjna. Jest bowiem dotykowa ale tylko częściowo. Za pomocą dotyku możemy zmieniać główne zakładki, ale wewnątrz każdej sekcji nawigujemy już tylko za pomocą przycisków.
Mimo klasycznej stylistyki, obsługa jest typowa dla nowoczesnych aparatów, z pokrętłem PASM, tylnym krzyżakiem i systemem dwóch pokręteł do zmiany ustawień. Na wierzch wyciągnięto zresztą całkiem sporo przycisków i przełączników, co spodoba się bardziej wymagającym użytkownikom.
Mamy szybki dostęp do kontroli ISO, trybu pracy migawki i typowe dla zaawansowanych modeli przycisk AF-ON czy dźwignię zmiany całej konfiguracji obsługi (by szybko dopasować się np. do zdjęć akcji czy w pomieszczeniach). Brakuje natomiast joisticka wyboru punktu AF. Większość przycisków możemy też samodzielnie programować.
Bez zmian pozostał wizjer, który oferuje niską na dzisiejsze standardy rozdzielczość 2.36 Mp (powiększenie ok. 0.68x). Pociesza fakt, że jest dość jasny i pracuje płynnie nawet w słabszym świetle. Oferuje też wysoki punkt oczny 27 mm, dzięki czemu „okularnicy” nie będą mieli problemu z objęciem całego kadru.
Aparat uruchamia się szybko i jest całkiem szybkostrzelny. Najlepiej oddaje to angielskie określenie „snappy” co oznacza, że pozwala na szybkie strzelanie raz za razem również w trybie pojedynczym. Nie zauważyliśmy też żadnych opóźnień w trakcie obsługi – jest płynna i przyjemna.
W trybie seryjnym ze wsparciem AF, z szybką kartą V90 zapiszemy 21 par plików JPEG+RAW. Rejestrując tylko JPEG aparat zwalnia po ok. 30 wyzwoleniach z pełną prędkością 30 kl./s. To wyniki nieco lepsze niż deklarowane ale nadal nie wykraczające poza segment amatorski. Dla fanów fotografii akcji i amatorów zdjęć przyrody ważnym argumentem może być jednak tryb PreCapture, pozwalający na zapis do 30 kl./s (10 kl./s ze śledzącym AF) w pętli przed dociśnięciem spustu. To już funkcja z półki profesjonalnej, pozwalająca zarejestrować kluczowy moment, gdy akurat zabraknie nam refleksu.
1/250 s, f/2, ISO 200, 25mm
Autofocus to również ten sam co u poprzedników hybrydowy, 121-punktowy układ oparty o detekcję kontrastu i fazy. Jest to system sprawny i celny, ale z pewnością nie tak szybki jak w topowych konstrukcjach OM System. W wielu sytuacjach skutecznym wsparciem jest więc dobrze realizowany system wykrywania twarzy i oka.
Za obrazowanie odpowiada ten sam co w OM-5 (a także E-M1 Mark II i III) 20-milionowy sensor Live-MOS formatu 4:3, obsługiwany przez procesor TruePic IX. Jest to nieco wysłużony już, ale nadal niezły tandem. Przez lata gościł w końcu w najbardziej zaawansowanych modelach producenta. Do ISO 1600 zdjęcia są szczegółowe i soczyste. Powyżej tej wartości stopniowo tracą detale, zauważalnie spada też dynamika tonalna.
Pod względem osiągów w słabym świetle OM-5 II widocznie ustępuje nowym sensorom pełnoklatkowym, ale w utrzymaniu niskiego ISO skutecznie pomaga nam bardzo wydajny system stabilizacji matrycy. Dla 1/15 s i ogniskowej 25 mm (50 mm dla pełnej klatki) zapisywaliśmy 90-100% ostrych zdjęć. Dla 1/8 s było to wciąż ok. 80% nieporuszonych zdjęć.
Z ograniczeniami, takimi jak stosunkowo mała rozdzielczość matrycy, producent próbuje radzić sobie również systemowo. Wydajną stabilizację opartą o mikroruchy sensora wykorzystano również do realizacji trybu High Res 4x. Niby nic nowego, ale w przypadku OM System zdjęcia o zwiększonej rozdzielczości 50 Mp możemy wykonywać z ręki (ze statywu nawet 80 Mp i zapisywać jako pliki RAW. W praktyce realizowane jest to naprawdę skutecznie i jedyną wadą wydaje się długi czas przetwarzania tak wykonywanego zdjęcia (ok. 15 s).
Zdjęcie 20 Mp (5184 x 3888 px)
Zdjęcie w trybie HiRes 50 Mp (8160 x 6120 px)
Ciekawych funkcji jest tu zresztą więcej. Producent przy każdej okazji powtarza, że AI i fotografia obliczeniowa to przyszłość branży i chce być postrzegany jako jeden z liderów tej zmiany. Stąd właśnie nowy, dedykowany przycisk CP i szybki dostęp do takich trybów jak cyfrowy filtr szary (Live ND) czy realizowany już w aparacie Focus Stacking.
1/100 s, f/5,6, ISO 400, 45 mm
Zdjęcie wykonane w trybie Focus stacking
Do dyspozycji mamy też szeroki wybór efektów wizualnych (winieta, ramka) oraz filtrów (tryb ART), które od dawna proszą się o nieco więcej uwagi, i które na tle konkurencji wyglądają niestety dość tandetnie.
Druga generacja tego zaawansowanego średniaka nie przynosi wielkich zmian a kluczowe podzespoły pamiętają jeszcze połowę ubiegłego dziesięciolecia. W tej samej cenie otrzymujemy jednak aparat nadal bardzo ciekawy i z pewnością lepszy – z poprawioną ergonomią i funkcjami, których próżno szukać w amatorskich modelach konkurencji. A które pozwolą nam podróżować bez dodatkowych akcesoriów (jak filtry czy nawet statyw). To poręczny podróżniczy szwajcarski scyzoryk, który cieszy oko i daje sporo radości z fotografowania.
Zdjęcia testowe wykonaliśmy korzystając z obiektywów Olympus M.Zuiko 12-45 mm f/4 PRO oraz OM System 25 mm f/1,8 II na standardowych ustawieniach dla plików JPEG. By lepiej ocenić możliwości aparatu polecamy samodzielną ocenę plików RAW, które można pobrać klikając w poniższy link.