Wydarzenia
Vive la Résistance! W oku patrzącego - Marta Bogdańska w IFF
77%
Cyfrowy następca kompaktowej konstrukcji z 1973 roku to nie tylko stylowy, ale również zaawansowany bezlusterkowiec z matrycą APS-C, szybkim AF i świetną ergonomią. Czy zdobędzie serca - i przede wszystkim portfele - wymagających użytkowników?
Opracowany wspólnie z Minoltą niewielki i niedrogi model CL na początku lat 70. miał przyciągnąć nowych fotografów. Można odnieść wrażenie, że niemiecki producent na to samo liczy również tym razem. Wyceniony na 10 900 zł korpus jest znacznie tańszy od modeli z topowej linii M i może się okazać ciekawą „spacerową” alternatywą dla profesjonalnego fotografa, który na co dzień posługuje się ciężkimi reporterskimi czy studyjnymi korpusami.
Leica CL to oczywiście nie pierwszy atak tego producenta na segment APS-C. Zaskakująco nowoczesne w swym kształcie modele z linii TL prawdopodobnie nie okazały się jednak rynkowym sukcesem. Producent powraca więc do korzeni proponując konstrukcję wyjątkowo stylową i jeszcze bardziej zaawansowaną.
Nowy model to przede wszystkim połączenie elegancji, prostoty, kultowego wzornictwa, rozwiniętej ergonomii i zaawansowanych funkcji. Za obrazowanie odpowiada 24-milionowa matryca CMOS wspierana najnowszym procesorem Maestro II, który pozwoli nam na fotografowanie w zakresie czułości ISO 100-50000 z prędkością aż 10 kl./s oraz nagrywanie filmów w rozdzielczości 4K. Jest także 49-punktowy system AF, 3-calowy i dotykowy ekran, wbudowany wizjer elektroniczny oraz moduł Wi-Fi.
Za to wszystko musimy zapłacić 10 900 zł (w zestawie z obiektywem Elmarit-TL 18 mm f/2.8 APSH to koszt 15 590 zł). W segmencie bezlusterkowców z matrycą APS-C, Leica bój stoczy z Fujifilm X-Pro2 (7700 zł) i Sony A6500 (6500 zł). Swego rodzaju konkurencję może stanowić także jeden z bardziej stylowych przedstawicieli aparatów z matrycą Mikro Cztery Trzecie, czyli Olympus Pen-F (około 5000 zł)