Joel Meyerowitz: Wolę wyjść na zewnątrz i fotografować. AI zostawiam kolejnemu pokoleniu

Pionier fotografii kolorowej i niedościgniony fotograf uliczny. Jego kariera trwa już sześć dekad, ale Joel Meyerowitz od początku pozostaje wierny legendarnej marce. Z okazji 100-lecia aparatów Leica pytamy go o przywiązanie do sprzętu i przyszłość tworzoną przez AI. 

Skomentuj Kopiuj link
Posłuchaj
00:00

Sto lat temu, podczas targów w Lipsku, zaprezentowano aparat Leica 1. Był to aparat na film 35 mm z wbudowanym obiektywem 50 mm, który spotkał się z tak entuzjastycznym przyjęciem, że wyznaczył standard dla aparatów małoobrazkowych na kolejne sześć dekad. Od tamtej pory Leica ugruntowała swoją pozycję jako jedna z najważniejszych marek w świecie fotografii — ekskluzywna i z górnej półki, z rzeszą oddanych fanów i szeroko wykorzystywana przez profesjonalistów. W tym gronie jest Joel Meyerowitz - legendarny fotograf uliczny, który jest wierny aparatom Leica już od lat 60.

fot, Joel Meyerowitz

Dlaczego fotografujesz aparatami Leica? Co oferują, czego nie znalazłeś w innych markach?

Mechanika aparatu i to, jak pozwala postrzegać świat, mają dla mnie ogromne znaczenie. W mojej Leice M11 wizjer jest z lewej strony, więc fotografując, cały czas widzę, co dzieje się obok i mogę przewidzieć, że ktoś za moment wejdzie w kadr. Trzeba się tego nauczyć, bo istnieją dwa światy: świat w ramce kadru i świat rzeczywisty. Jednocześnie Leica jest cicha i idealnie leży w dłoni — jakby była perfekcyjnie zaprojektowana.

Kiedyś grałem w baseball. Rękawica stawała się częścią Twojego ciała — ufałeś, że złapiesz piłkę wtedy, gdy będzie to potrzebne. Leica w dłoni dawała mi dokładnie to samo uczucie: kompaktowa i wygodna, jak przedłużenie mojej ręki. W świecie fotografii ulicznej, gdzie wszystko dzieje się w ułamkach sekund, Leica była właśnie takim narzędziem. Nie potrzebowała skomplikowanego ostrzenia — w lustrzance, żeby ustawić ostrość od trzech stóp do nieskończoności, musiałem obrócić pierścień ostrości trzy-cztery razy, a w Leice wystarczy ćwierć obrotu, by intuicyjnie wstrzelić się w strefę ostrości. Pod każdym względem był to aparat stworzony do tego, by wyczuć decydujący moment i znaleźć się dokładnie tam, gdzie trzeba.

fot, Joel Meyerowitz

Używałeś analogowych modeli Leica M3, M4 i M6 oraz cyfrowych M10 i M11. Wolisz fotografować na filmie czy na cyfrze?

Jestem całkowicie przekonany do aparatów cyfrowych i nie widzę już powodu, żeby wracać do filmu. Mam też średnioformatową Leikę S, z której korzystałem przy sesjach still life i krajobrazach. Zrobiłem kiedyś test — wydrukowałem zdjęcie z negatywu i cyfrowy plik w formacie 60 cali i kiedy patrzyłem na oba przez lupę, nie byłem w stanie dostrzec różnicy. To był dla mnie koniec z filmem. Poza tym klisza wielkoformatowa robiła się coraz droższa — zakup, wywołanie i wykonanie stykówki z jednego arkusza kosztowało 40 dolarów. W latach 70. i 80. to było 1,50 dolara za film i 2 dolary za wywołanie, a stykówkę robiłeś w ciemni, więc praktycznie za darmo.

fot, Joel Meyerowitz

Jeśli miałbyś teraz wyjść na miasto fotografować, jaki aparat byś zabrał?

Zawsze mam ze sobą Leikę M11, 60-milionowy pełnoklatkowy dalmierz z ręcznym ustawianiem ostrości — oraz obiektyw 35 mm. To mój podstawowy zestaw. Nie zakładam dekielka, nie używam filtrów, nie montuję osłony przeciwsłonecznej. Noszę aparat przewieszony przez ramię i mam go przy sobie cały czas. Jestem zawsze gotowy, ostrość mam ustawioną mniej więcej na dwa i pół metra. Nie używam automatycznego pomiaru — wszystko ustawiam ręcznie.

Największą radością z noszenia aparatu na ramieniu jest to, że w jednej sekundzie możesz dostrzec coś wyjątkowego, rozpoznać to i natychmiast zrobić zdjęcie. Tak powstają fotografie.

Gdy wchodzę w słońce, zmieniam ustawienia naświetlania i mam określoną odległość, która daje mi punkt odniesienia dla ostrości. Chodzi o to, żeby jak najszybciej wejść w odpowiedni rytm. Staram się być uważny, bo tak właśnie żyję od 63 lat — zawsze czujny. Świat potrafi zaskoczyć w najmniej spodziewanej chwili. Największą radością z noszenia aparatu na ramieniu jest to, że w jednej sekundzie możesz dostrzec coś wyjątkowego, rozpoznać to i natychmiast zrobić zdjęcie. Tak powstają fotografie. Ludzie pytają mnie: „Jak to zrobiłeś?”. Odpowiadam: „Byłem gotowy!”. Cały sekret fotografii ulicznej to czujność i obserwacja.

fot, Joel Meyerowitz

A co z edycją?

Spędziłem całe życie w ciemni, a Photoshopem zacząłem się bawić już w 1991 roku, więc można powiedzieć, że obrabiam zdjęcia od dawna — nawet jeśli wtedy wciąż fotografowałem na filmie. Uwielbiam pracować z plikami cyfrowymi, uwielbiam, gdy są już zeskanowane. Oczywiście poprawiam zdjęcia, które tego wymagają. Jeśli trzeba, rozjaśniam cienie. Chcę, żeby w moich fotografiach było jak najwięcej rozpiętości tonalnej — by były szczegóły zarówno w światłach, jak i w cieniach. To zawsze była moja filozofia.

fot, Joel Meyerowitz

Staram się tak naświetlać zdjęcia z M11, żeby były trochę „płaskie”, co daje mi ogromne możliwości późniejszego uzyskania odpowiedniego wydruku przy minimalnym wysiłku. Gdy wgrywam cały dzień zdjęć na komputer i dyski, przeglądam wszystko na pełnym ekranie, żeby zobaczyć, co tam mam, i zaznaczam kadry, które chcę wydrukować.

fot, Joel Meyerowitz

Co sądzisz o generatywnej sztucznej inteligencji i jej wpływie na fotografię?

Wchodzimy w erę zdjęć robionych bez aparatu, gdzie punktem wyjścia stają się słowa i obrazy z naszej wyobraźni. Problem w tym, że większość osób korzystających z tej technologii tworzy głównie fantazje — dostajemy więc absurdalne, surrealistyczne, potworne wizje, które wyglądają jak wyjęte z gier wideo. Czasami ktoś zrobi portret czy coś w tym stylu, ale to zupełnie inny rodzaj „czasu” niż ten, w którym żyjemy teraz, gdzie wszystko dzieje się na naszych oczach i musimy uruchomić całą swoją intuicję i umiejętność przewidywania, żeby znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie. To jest dla mnie prawdziwe, twórcze podejście do świata — bycie świadomym potencjału chwili i fizyczne zanurzenie się w żywym momencie, a nie tylko opisywanie go sztucznej inteligencji.

Wolę wyjść na zewnątrz, oddychać powietrzem, nawet jeśli jest zanieczyszczone, i fotografować. AI zostawiam kolejnemu pokoleniu

Owszem, niektórzy świetnie operują słowem i potrafią „wygadać” obraz, tworząc kolejne warstwy. Im bardziej ktoś jest literacko wyrobiony, tym większy ma potencjał, żeby stworzyć coś głębokiego i poruszającego, a nie tylko powierzchowne, dekoracyjne, surrealistyczne obrazki. Jednak dla mnie większość z tego to czysta błazenada. Gdzie tu jest poezja? Chciałbym zobaczyć poetę, który rozmawia z AI i potrafi wyczarować coś wyjątkowego. Na razie to wciąż proces w trakcie rozwoju. Wszyscy widzimy, że drzemie w tym wielki potencjał, ale dopiero okaże się, kto będzie tym „Bobem Dylanem AI”, kimś, kto stworzy prawdziwą poezję za pomocą tego narzędzia. Na pewno nie będę to ja.

fot, Joel Meyerowitz

Mam 86 lat i dostrzegam już rzeczy, które zrozumieć może tylko ktoś w moim wieku. Chcę wnieść to doświadczenie w prawdziwy świat. Nie chcę spędzać czasu, gadając do komputera, żeby robił za mnie zdjęcia. Wolę wyjść na zewnątrz, oddychać powietrzem, nawet jeśli jest zanieczyszczone, i fotografować. AI zostawiam kolejnemu pokoleniu, które z pewnością stworzy z jej pomocą niezwykłe rzeczy — a my musimy po prostu doczekać, żeby zobaczyć, kto naprawdę okaże się artystą.

Joel Meyerowitz
Urodzony w Nowym Jorku w 1938 roku, uchodzi za jednego z pionierów fotografii kolorowej. Jego kariera trwa już sześć dekad — w tym czasie opublikował ponad 50 książek, a jego prace pokazano na 350 wystawach w galeriach i muzeach na całym świecie. Meyerowitz jest znany ze swojego charakterystycznego stylu fotografii ulicznej, w której z upodobaniem chwyta pełne humoru sceny z codziennego życia ludzi. Laureat wielu nagród z dziedziny sztuki i humanistyki, dwukrotnie otrzymał stypendium Guggenheima, a także Medal Stulecia The Royal Photographic Society. www.joelmeyerowitz.com

Wywiad został opublikowany w magazynie Digital Camera Polska 2/2025

Komentarze
Zobacz więcej z tagiem: Leica
logo logo
Magazyny
Zamów