„Forever Saul Leiter” - wszystko ma swój czas [RECENZJA]

Autor: Kamila Snopek

29 Kwiecień 2022
Artykuł na: 6-9 minut

Nie miał w sobie wiele z fotograficznej gwiazdy i może dlatego tak łatwo go polubić. W jaki sposób fotografował Saul Leiter niby już dobrze wiemy. A jednak autorom nowej książki po raz kolejny udaje się nas zaskoczyć.

„Leiterowskie obrazy”. Użycie terminu w pełni uzasadnione. Oglądam powoli. Bez pośpiechu przekładam kartki, smakuję kolory i faktury, zaglądam w miejsca, które pewnie bym minęła, gdyby sam nie wskazał mi ich palcem. „Tak się zdarzyło, że wierzę w piękno prostych rzeczy” - mówi Amerykanin w jednym z wywiadów. Książka „Forever Saul Leiter”, która pojawiła się na półkach na początku roku, to łącznie kilkaset stron tego piękna… i dużo dużo więcej.

Wędrówka zaczyna się i kończy w Nowym Jorku, mieście, w którym Saul Leiter przeżył ponad sześćdziesiąt lat i wydeptał kilometry własnych ścieżek. Urodzony w polsko-austriackiej żydowskiej rodzinie w 1923 roku, mógł zostać rabinem, ale wybrał pędzle, płótno i fotograficzną kliszę.

Przez całe życie zresztą szedł pod prąd. W czasach, gdy jego koledzy po fotograficznym fachu zgodnym chórem wołali: „czarnobiel!”, Leiter robił zdjęcia uliczne w kolorze, kojarzonym powszechnie z reklamowym kiczem. Unikał rozgłosu, chował się w cieniu.

„Uwielbiałem posiadać książki. Uwielbiałem oglądać obrazy. Uwielbiałem mieć w życiu kogoś, na kim mi zależało i komu zależało na mnie. Do tego wszystkiego przywiązywałem znacznie większą uwagę niż do idei sukcesu” - mawiał.

Finalnie osiągnął jedno i drugie. Jego barwne fotografie z zachwytem odkryto na nowo w latach 2000. Archiwum składające się z osiemdziesięciu tysięcy (sic!) kadrów, które po sobie pozostawił, digitalizują właśnie specjaliści z Saul Leiter Foundation. I odkrywają perełki.

„Forever Saul Leiter” podzielono na kilka rozdziałów. Oś narracyjna książki prowadzi czytelnika najpierw przez znane rejony fotograficznej twórczości, by stopniowo zagłębić się w jej najbardziej osobiste zakątki.

Leiter spaceruje po Nowym Jorku i zbiera świat na kolorową i czarno-białą kliszę. Jest obserwatorem z dystansu i to obserwatorem uważnym, mistrzem komponowania przy użyciu drzwi, okien, balustrad i luster, mistrzem fotografowania w deszczu, śnieżycy i przez zaparowane szyby, często w nieostrości.

Jego zdjęcia, impresjonistyczne, malarsko przepiękne, a przy tym nieoczywiste, oglądam z przyjemnością. Patrzę, zdejmuję kolejne warstwy i zapytuję w duchu: Jak Pan to dostrzegł, panie Leiter? I pewnie nie jestem jedyna – bo jakby na życzenie najbardziej dociekliwych redaktorzy zdecydowali się dołączyć do książki również wybrane stykówki.

Fakt, że na stronach „Forever Saul Leiter” mamy okazję poznać Amerykanina z tak bliska, jest być może największą zaletą książki. Przemierzając miasto, Leiter sporadycznie obraca obiektyw we własną stronę. Fotografuje ułamki swojego odbicia, cień, często niemal zupełnie stapia się z pejzażem. Jakby niechętny, by się odsłonić („Miałem nadzieję, że zostanę zapomniany. Aspirowałem do tego, żeby nie być nikim ważnym”, mówi prowokacyjnie) jednocześnie z satysfakcją prowadzi cichą grę z odbiorcą.

A ja daję się w nią wciągnąć bez oporów, zauważając przy tym, jak wiele łączy tego twórcę z inną niewidzialną, ale genialną kronikarką nowojorskich ulic, Vivian Maier. Vivian, której twarz znamy wszak właśnie dzięki autoportretom.

Są w tej książce jeszcze dwie ważne twarze i dwa imiona. Deborah. Soames. Kobiety, które były mu najbliższe. Deborah, młodsza o kilka lat siostra – duże czarne oczy, ciepły, choć rzadko pokazywany uśmiech – partnerowała Leiterowi w jego pierwszych fotograficznych eksperymentach.

Jej portrety, różnorodne, wszystkie zapisane w czarnobieli, są świadectwem drogi, jaką przeszedł twórca; równocześnie niosą w sobie ogromny ładunek emocjonalny. Wiemy, że Deborah później podupadła na zdrowiu i trafiła do zamkniętego zakładu psychiatrycznego, a kontakt rodzeństwa się urwał. Leiterowi pozostały wówczas tylko te fotografie.

A Soames? Ona i Saul spędzili ze sobą czterdzieści lat. „Dzieliłem z Soames życie” – napisze fotograf. „Mieliśmy chwile, gdy pomimo wszystkich problemów nie potrafiliśmy skoncentrować się na nieszczęściu tak jak trzeba i po prostu cieszyliśmy się życiem”.

I myślę, że nie ma w tym nic złego. Jeżeli ktoś był dla Leitera muzą, to właśnie ona. Łączyła ich pasja do malarstwa i fotografii. I niezwykła bliskość, która promieniuje z jej portretów zamieszczonych w książce.

Z pełną premedytacją autorzy „Forever Saul Leiter” zostawiają nas z niedosytem. Publikują jeszcze garść obrazów Amerykanina (często malowanych na podstawie fotografii lub dosłownie na powiększeniach), kilkanaście barwnych slajdów i tzw. snippets – „skrawków”, jak o nich mówił – miniaturowych portretów bliskich osób powycinanych ze zdjęć.

Ciąg dalszy nastąpi, obiecują redaktorzy. A więc dobrze, dla Saula Leitera poczekam.

Forever Saul Leiter

Wydawnictwo: Thames&Hudson Ltd.

Oprawa: miękka

Język: angielski

Liczba stron: 296

Format: 21,0 x 14,8 cm

Cena w Bookoff: 100 zł

Skopiuj link

Autor: Kamila Snopek

Absolwentka archeologii i fotografii na Uniwersytecie Warszawskim, trochę archiwistka, trochę dziennikarka. Nałogowo ogląda (stare) zdjęcia i dzieli się opowieściami na ich temat; kiedyś ma nadzieję napisać o tym wszystkim książkę. W wolnym czasie lubi fotografować analogiem i wędrować po filmowych i literackich światach.

Komentarze
Więcej w kategorii: Recenzje
Sigma 300-600 mm f/4 DG OS Sports - opinia Wojciecha Sobiesiaka
Sigma 300-600 mm f/4 DG OS Sports - opinia Wojciecha Sobiesiaka
Nowy imponujący telezoom Sigmy to święty Graal fotografów sportowych, ale i przyrodniczych. Jego możliwości w terenie sprawdził fotograf natury Wojciech Sobiesiak.
8
Elinchrom ONE na sesji u Jakuba Gąsiorowskiego - mała lampa, duże możliwości!
Elinchrom ONE na sesji u Jakuba Gąsiorowskiego - mała lampa, duże możliwości!
Elinchrome ONE to przenośna lampa generatorowa łącząca jakość z uniwersalnością. O jej możliwościach opowiada fotograf portretowy, ślubny i modowy Jakub Gąsiorowski.
14
Zaglądając pod podszewkę świata. „Solid Maze” Piotra Zbierskiego
Zaglądając pod podszewkę świata. „Solid Maze” Piotra Zbierskiego
Siła fotografii Zbierskiego nie polega na tym, że odbywa on dalekie podróże, często do miejsc trudno dostępnych. Jej istota tkwi w tym, co w tych miejscach odnajduje. W jego ostatnim...
7
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (3)