Fotograf niedzielny - Znowu o banale i jak go unikać

Autor: Łukasz Kacperczyk

9 Czerwiec 2003
Artykuł na: 23-28 minut
Dziś podzielę się z wami listami od czytelników. Co tydzień dostaję odpowiedzi na felietony publikowane w Fotopolis. Reakcje na zeszłotygodniowy tekst "Uciec od banału" okazały się tak ciekawe, że szkoda byłoby, żebyście nie przeczytali chociaż kilku z nich.

Dzień dobry! Postanowiłem dziś zrobić coś, co robię od czasu do czasu, kiedy okoliczności na to pozwalają - podzielę się z wami listami od czytelników. Co tydzień dostaję odpowiedzi na felietony publikowane w Fotopolis. Reakcje na zeszłotygodniowy tekst Uciec od banału okazały się tak ciekawe, że szkoda byłoby, żebyście nie przeczytali chociaż kilku z nich. Ale najpierw czas na niesamowity zwrot akcji w sprawie tajemniczej dłoni zakonnicy:

Mike,

Na zdjęciu Donny Ferrato zatytułowanym "Zakonnica w Wenecji" mnie także zaintrygowała dłoń zakonnicy, a zwłaszcza to, że trzyma ją pod niewygodnym kątem, z rozpostartymi palcami. Po chwili uświadomiłem sobie, że to nie ekspresyjna poza, lecz raczej wynik urazu neurologicznego.

Zakonnica ma tak zwaną "wiotką rękę". Objaw ten występuje w wyniku urazu głównych nerwów (nazywających się "splotem ramiennym"), które unerwiają rękę. Jest on charakterystyczny dla pewnej części splotu ramiennego, przez co łatwo go rozpoznać. Tego typu urazy zazwyczaj są spowodowane przez 1) pasy bezpieczeństwa w wypadkach samochodowych lub 2) gwałtowny upadek na ramię. Istnieje jeszcze jeden możliwy powód - zatrucie ołowiem - ale to mało prawdopodobne. W czasach Hipokratesa było ono najczęstszą przyczyną tej przypadłości, ale wtedy było znacznie mniej wypadków samochodowych!

Dzięki temu zdjęcie stało się dla mnie jeszcze bardziej interesujące. Chciałem się z tobą podzielić tą obserwacją.

- DR PATRICK HYMEL

MJ odpowiada: Rzeczywiście to ciekawe i to nie tylko dlatego, że dowiedziałem się czegoś nowego. Jeśli masz rację i to prawda, moja "charakterologiczna" interpretacja sprzed dwóch tygodni - dłoń zakonnicy wyrażająca jej osobowość i nastrój - jest całkowicie błędna!

To bardzo interesujące. Nasuwa się pytanie, czy oglądający zdjęcia mają prawo do osobistych reakcji na fotografie - nawet jeśli się mylą.

Przypominają mi się całkowicie odmienne reakcje dwóch moich uczniów na pewne zdjęcie Adolfa Hitlera. Jeden powiedział: "Mój dziadek zginął w Dachau". Natomiast drugi (w innej grupie) zauważył: "Mówcie co chcecie o Nazistach, ale
zdecydowanie mieli najfajniejsze mundury". To tylko dwie z wielu możliwych reakcji na zdjęcie naładowane znaczeniami. Wyobraźcie sobie jeszcze większą liczbę interpretacji subtelniejszych i bardziej niejednoznacznych fotografii.

Ja zawsze staram się być jak najbardziej otwartym na własne reakcje i odczucia. Innymi słowy, jak napisałem wiele lat temu: "Mam prawo odbierać sztukę tak, jakby obcowanie z nią było dla mnie ważnym wydarzeniem". Myślę, że to dość ważna sprawa jeśli chodzi o odbiór sztuki. Mój znajomy, Jim Schley, nauczył mnie kiedyś, że przeczytanie książki to
wydarzenie w naszym życiu! Oczywiście trzeba przyznać, że ta książka cierpliwie na nas czekała. Przestała być nowością dla osób, które przeczytały ją lata temu. Ale my czytamy ją pierwszy raz i jeśli nie potraktujemy aktu czytania jako wydarzenia, to moim zdaniem pozbawiamy się ważnego aspektu tego doświadczenia. Tak samo jest ze sztukami wizualnymi. Bardzo dokładnie pamiętam wiele z moich wczesnych wizyt w galeriach i muzeach; w wielu przypadkach z pierwszymi spotkaniami z twórczością niektórych fotografów łączą mnie niezwykle silne wspomnienia.

Nie będę poświęcał temu tematowi całego felietonu, ponieważ otrzymałem wiele interesujących odpowiedzi na ostatni tekst. Część z nich chcę przytoczyć. Jeśli kogoś to szczególnie zainteresowało, to w mojej, mającej się niedługo ukazać, książce
Fotograf empiryczny znajdzie cały tekst na temat natury naszych reakcji na zdjęcia. Tymczasem mam pytanie - czy czytają mnie inni lekarze, którzy zechcieliby jakoś skomentować diagnozę doktora Hymela?

Zdjęcie autorstwa Nicka Ledforda.

Uciec od banału

Drogi Mike,

Podobał mi się twój felieton o fotograficznym banale. Fakt że Ken Croft poddał w wątpliwość motywy, które kierowały nim przy robieniu zdjęć bardzo dobrze o nim świadczy. Większość angielskich fotografów, którzy należą do klubów fotograficznych doskonale wie, co nimi kieruje - chcą robić zdjęcia, które spodobają się konkursowym jurorom. Ich fotografie spełniają wszystkie wymogi, które tacy sędziowie przez lata pakują im do głów.

Zupełnie jak na wystawie psów czy warzyw-czempionów. Produkt musi spełniać pewne jasno określone, narzucone kryteria, na które wszyscy biorący udział chcąc nie chcąc się zgadzają, a efekt, który starają się osiągnąć to pewien "banał" czy też "kicz" fotograficzny. Niektórzy fotografowie tracą mnóstwo czasu i pieniędzy na tę wydawałoby się idiotyczną czynność, w której zmysł twórczy, osobisty gust czy autoekspresja prawie się nie liczą.

Czemu to robią? Chęć zwycięstwa sprawia, że wybierają drogę na skróty. Można chyba powiedzieć, że "udają", że robią zdjęcia, nie starając się nawet sprostać wyzwaniom związanym z patrzeniem na świat, próbą ustalenia naszego stosunku do niego i fotografowania tego, co wyraża nas stosunek do rzeczywistości. To bardzo trudne. Dużo łatwiej robić zdjęcia według jasno określonych zasad.

Rezultat? Kicz za kiczem!

Jak wyglądają te "angielskie" zasady? Pejzaże nie mogą zawierać żadnych elementów "współczesnej" technologii. Członek jury przyjedzie do siedziby stowarzyszenia samochodem, ale nie chce ich widzieć na zdjęciach. Na pewno mieszka w domu z elektrycznością, ale na pewno źle oceni fotografie, na których widać będzie słupy wysokiego napięcia czy budynki, chyba że te ostatnie będą stare i malownicze. Stara technologia (np. wiatraki) może być, ale nic z ostatnich 150 lat.

Twoje zdjęcie musi mieć jakiś "środek ciężkości", ale broń Boże nie umieszczaj go w środku kadru! Dla spokoju umieść go gdzieś na linii "złotego podziału".

Jeśli zamierzacie umieścić na fotografii jakieś linie prowadzące wzrok, upewnijcie się, że wyznaczają kierunek to z lewej strony na prawą. Najwyraźniej w Anglii ludzie nie potrafią przekręcić głowy z prawa na lewo. Wiedzieliście? Podobno ma to coś wspólnego z naszym sposobem czytania.

Jeśli macie problemy ze znalezieniem tematów, trzymajcie się zachodów słońca nad wodą albo wodospadów sfotografowanych na długim czasie migawki.

Wolicie robić zdjęcia ludzi? Oto recepta na zwycięstwo, która na pewno zapewni wam przychylność sędziów. Nazywa się to "podwójny portret przy f/4". Po pierwsze należy znaleźć dwie, dziwnie wyglądające osoby. Irokez, agrafka w nosie, tatuaże, itp. Zabierzcie swoich modeli w jakieś podejrzane miejsce z mnóstwem graffiti na ścianach, odpadającą farbą, itp. Może być metro. Zróbcie zdjęcie małym obrazkiem w poziomym formacie. Ustawcie obiektyw na f/4. Na pierwszym planie, z lewej strony kadru umieśćcie pierwszą osobę od ramion w górę (na nią ustawcie ostrość). Drugiego modela ustawcie z prawej i nieco z tyłu tak, żeby był nieostry. Voila! Sprawdza się zarówno w kolorze jak i w czerni i bieli. Ta recepta świetnie rozwiązuje portretowy problem proporcji kadru 35mm i sprawia pozory, że zajmujecie się fotografią społeczną, podczas gdy w rzeczywistości żerujecie jedynie na czyimś dziwacznym wyglądzie.

- ALAN CLARK

Drogi Mike,

Czytałem wiele twoich felietonów; jedne mi się podobały, a inne nie (ale te nigdy jakoś zdecydowanie). Jednak ostatni tekst nawołujący do wyrwania się poza fotograficzny banał był wyjątkowy. Właśnie czegoś takiego było mi trzeba i czułem się, jakbyś pisał wprost do mnie. Jestem "tylko" amatorem (w żadnym wypadku zawodowcem), więc nie robię zdjęć dla pieniędzy. Mimo to kiedy myślę o tym, co pcha mnie do fotografowania, muszę przyznać, że zazwyczaj staram się naśladować "banalne" zdjęcia innych osób. Może to i dobre na początek, kiedy człowiek dopiero uczy się rzemiosła, ale najwyższy czas pójść dalej. Po przeczytaniu dzisiejszego felietonu muszę się zastanowić po co mi aparat. Może coś wymyślę - kto wie?

Wielkie dzięki za świetny felieton i przesłanie. Czekam na więcej!

- DARYLL WILLIAMS

Drogi Mike,

Dzisiejszy felieton jest świetny. Oczywiście banalne/kiczowate zdjęcia przydają się jako ćwiczenia na drodze ku technicznej biegłości, a naśladowanie cudzych pomysłów kompozycyjnych pomaga nauczyć się podstaw. Jednak techniczna wirtuozeria pozwala nam eksperymentować i zaskakiwać oglądającego, co znacznie trudniej osiągnąć. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, moglibyśmy dojść do tekstu z ostatniego numeru The 37th Frame i zadać sobie pytanie "Po co robię zdjęcia?". Odpowiedź powie wiele na temat naszej wizji - czy to wtórnej czy oryginalnej. (Jeśli brzmi ona: "Żeby tworzyć pejzaże godne kalendarza Sierra Club", to mamy do czynienia z wtórnością, ale nawet ona nie zawsze jest taka zła.)

Jeśli chodzi o osobiste gusta, wiedziałem, że wyszedłem poza banał, kiedy przestałem brać udział w fotograficznych konkursach. No dobra - od czasu do czasu wysyłam zdjęcia, bo pewne czasopismo lotnicze co roku organizuje konkurs, w którym jedną z nagród są dwa bilety do klasy biznesowej na lot w dowolnie wybrane miejsce świata, o czym od dawna marzę. Ale przestałem się zastanawiać, czemu nigdy nie wygrywam; możliwe, że moje zdjęcia są bardziej oryginalne niż innych uczestników (czyli mniej schlebiające gustom jurorów). Przynajmniej tak sobie mówię!

Wiedziałem też, że banał przestał mnie pociągać, kiedy w galerii Carmel wolałem zdjęcie przedstawiające Bretta Westona (wykonane przez fotografa, o którym nigdy nie słyszałem) od zdjęć zrobionych przez Bretta Westona. Do dziś żałuję, że nie kupiłem tej fotografii (na której spogląda w górę, stojąc w wejściu do podziemnego korytarza przy basenie, z którego okna fotografował pływające modelki; rozmawia z jedną z nich). Kosztowało tylko 900 dolców, ale dla mnie to pokaźna suma.

Mimo że nie pochwalam kiczu, kiedy w przyszłym tygodniu odwiedzę Wenecję (tę we Włoszech, nie w Kalifornii), trudno będzie mi się oprzeć sfotografowaniu gondoli na tle błękitnego nieba. Tak to właśnie jest z tym kiczem: doskonale wiemy, że takich zdjęć są tysiące, ale i tak zawsze, kiedy ktoś zobaczy je na mojej ścianie, powie: "Ekstra! Ale wspaniała fotka!".

- DOUGLAS KINNEAR

MJ odpowiada: Muszę przyznać, Doug, że ja też zrobiłem to zdjęcie gondoli.

Drogi Mike,

Czytam twoje felietony co tydzień i ogromnie mi się podobają.

Ostatni tekst o kiczu i banalnych zdjęciach zainteresował mnie szczególnie, ponieważ niedawno znalazłem się w sytuacji, która zmusiła mnie do odejścia od banału (albo przynajmniej spróbowania). Kiedy my, amatorzy, uczymy się fotografować, nie mamy innej możliwości stwierdzenia, czy coś jest "dobre", niż porównanie naszej pracy z czymś, co "podobno" jest dobre. Stąd duma, kiedy ktoś powie "wygląda jak pocztówka" albo "wygląda zawodowo". Przynajmniej mamy pewność, że osiągnęliśmy pewien poziom. Miło jest mieć taką świadomość.

Pytanie tylko, jak pójść dalej? Dla mnie wszystko zaczęło się, kiedy przejechałem 10 000 kilometrów przez całe Stany ze Seattle na Florydę. Po drodze robiłem zdjęcia cyfrówką Sony DSC-F717. Codziennie wieczorem umieszczałem je na mojej stronie internetowej ku uciesze znajomych i fotograficznych adeptów, którzy odbywali ze mną "wirtualną podróż". Mniej więcej po tygodniu zauważyłem, że coraz trudniej mi zrobić zdjęcie, które nie wyglądałoby jak jedno z tych, które już zrobiłem. Mówiłem sobie: "tylko nie następne drzewo!" albo "tylko nie następny ośnieżony szczyt!" albo "tylko nie kolejna krowa na pastwisku!". Musiałem się nieźle natrudzić, żeby znaleźć jakiś nowy temat, albo przynajmniej wymyślić sposób na oryginalne sfotografowanie zwyczajnych rzeczy.

Od dawna fotografowie umieszczają swoje pojazdy na zdjęciach pejzażowych, by przekazać poczucie proporcji i kontekst. Zdjęcie autorstwa Craiga Norrisa.

Morał tej historii jest taki, że czasem dobrze, kiedy okoliczności zmuszają nas do zerwania z przyzwyczajeniami. Kicz i banał jest do przyjęcia (i może być nawet konieczny) jeśli mówimy o początkujących. To jak ćwiczenie gam na pianinie. Trzeba się nauczyć podstaw. Jednak prędzej czy później musimy zacząć grać muzykę, którą sami sobie wybierzemy, a najlepiej napiszemy.

To jedna z tych rzeczy, które podobają mi się w fotografii - zmusza mnie, żebym spojrzał na świat w nowy sposób, żebym naprawdę spojrzał na świat i zauważył, jak się zmienia wraz ze zmianą punktu widzenia i mojego stosunku do niego. Jak się zmienia, kiedy w poszukiwaniu idealnego ujęcia, patrzę w górę, w dół, w lewo, w prawo, zbliżam się, oddalam, zakładam szeroki albo długi obiektyw. Ale przede wszystkim zmusza mnie do wyjścia z domu, z dala od życia codziennego, pcha w miejsca, w których wszystko jest dla mnie nowe i niezwykłe. Unikanie banalnego życia to pierwszy krok ku uniknięciu banalnych zdjęć.

- CRAIG NORRIS

Drogi Mike,

Fajny tekst o kiczu w fotografii. Jestem w szczególności wdzięczny za to, że ani razu nie użyłeś sformułowania "wyjść poza schematy".

Idąc twoim tokiem rozumowania, można by pójść nawet nieco dalej. Wchodzę na niepewny grunt, ponieważ sam się dopiero nad tym zastanawiam, więc postaram się wyrażać na tyle jasno, na ile to możliwe biorąc pod uwagę mętlik w mojej głowie. Oryginalność w sztuce (w tym w fotografii) to coś znacznie więcej niż tylko unikanie banału. Właśnie dlatego tak cholernie trudno ją osiągnąć. Może to też wyjaśniać, czemu prace zbuntowanych nastolatków także powtarzają pewne schematy i (tu się z tobą nie zgodzę) naprawdę niewiele wskazuje, żeby mogły być bardziej oryginalne od dzieł ich zmęczonych życiem nauczycieli czy rodziców.

No to jak to zrobić? Jak robić oryginalne, ciekawe zdjęcia? Ucieknę się do metafory. Wielu z największych artystów, jakich znam (osobiście - nie piszę o Van Goghu czy kimś w tym rodzaju) postrzega swoją sztukę jako nieustanne odkrywanie nowych terenów, niemal w geograficznym znaczeniu tego sformułowania. Znajdujesz jakiś obszar wszechświata, który wygląda zachęcająco i starasz się go jak najlepiej poznać. Czasem trafiasz jedynie coś na kształt Kansas albo New Jersey. Innym razem jednak, jeśli jesteś cierpliwy i nie boisz się ciężkiej pracy, dokonujesz bardziej interesujących lub nawet niesamowitych odkryć. Kluczem do sukcesu jest dyscyplina: samozaparcie, żeby szukać w odpowiednim kierunku, a nie miotać się po omacku jak w pijanym zwidzie. Równie ważna jest umiejętność zauważenia potencjału nowego terenu.

Jak fotograf ma to zrobić w prawdziwym świecie? To jest pytanie za milion dolarów. Mimo że traktuję uniwersytecki światek z dość dużą podejrzliwością, podobno dobre studia fotograficzne (= parę lat ciężkiej, zaplanowanej pracy pod okiem mentora) mogą pomóc, jeśli ma się dużo pieniędzy i czasu. Z drugiej jednak strony złe studia mogą mieć straszne, a nawet gorsze skutki (i do tego jest znacznie bardziej kosztowne) niż wstąpienie do klubu fotograficznego. Tak czy inaczej nie stać mnie na to.

Innym sposobem może być skrzyknięcie grupy ludzi, którzy ocenialiby wzajemnie swoje zdjęcia. Byłaby ona znacznie mniejsza niż stowarzyszenie. Wielu moich znajomych pisarzy pracuje właśnie w takich grupach i daje to znakomite rezultaty. Przynajmniej z właściwymi ludźmi. Jednak niewielu artystów, których znam robi to samo. Może to dlatego, że w naszej kulturze znacznie rzadziej zgadzamy się co do wartości sztuki wizualnej niż dobrego pisarstwa.

No dobra, starczy już na dziś. Nieźle mnie nakręciłeś.

- BOB KEEFER

Staw Riley, ręcznie kolorowana fotografia autorstwa http://www.bkpix.com/Boba Keefera.

Cześć Mike,

W swoim ostatnim artykule pod tytułem "Uciec od banału" napisałeś dokładnie to, co myślę na temat własnej fotografii. Mój punkt widzenia różni się nieco od twojego, ale chodzi nam o to samo. Wciąż uważam się za amatora, ale ostatnio robię wszystko, żeby dowiedzieć się o fotografii jak najwięcej. Na razie nie mam własnego stylu. Staram się szczególną uwagę przywiązywać do tego, co moim zdaniem sprawia, że wielcy fotografowie są wielcy. Ich cechy charakterystyczne i styl wkradają się w moje zdjęcia.

Wierzę, że im więcej będę robił zdjęć, tym bardziej będzie w nich widoczny mój styl. Podobnie było z jednym z moich ulubionych pisarzy, nazwiskiem Jack Kerouac. W jego wczesnych powieściach można znaleźć ślady stylów wielkich pisarzy, których podziwiał. Dopiero w późniejszych utworach zarysowuje się jego własny styl. O ile dobrze się orientuję, Jackson Pollock także miał taki okres, zanim zaczął tworzyć obrazy, które uczyniły go sławnym. Myślę, że wielu z nas niekoniecznie stara się o uznanie innych, a raczej podświadomie próbuje naśladować to, co nam samym podoba się w dobrych zdjęciach.

Dzięki za wszystkie wspaniałe artykuły.

- NICK LEDFORD

Ostatni list przyszedł od Kevina Bjorke i jest odpowiedzią na moje zdziwienie szklanymi kulami, które czasem pojawiają się na zdjęciach piktorialistów:

Drogi Mike,

Szklana kula to odniesienie do holenderskiego malarstwa portretowego szesnastego i siedemnastego wieku. Nawiązanie do nowego przemysłu optycznego wskazywało na zainteresowanie nowościami i nauką. Sygnalizowało również zainteresowanie portrecisty podobnymi sprawami, fakt, który dla wielu (z których najsłynniejszy był David Hockney) oznaczał, że w tamtym okresie artyści włączyli narzędzia optyczne w swój warsztat, co z kolei doprowadziło do eksplozji malarstwa "realistycznego" (które rozprzestrzeniło się z Holandii na resztę Europy).

Poza tym kula miała ogromne znaczenie społeczne, ponieważ wskazywała, że władza, dzięki której można było się ikonifikować - czyli sportretować - przechodziła od wszechmocnego kościoła i możnych (świętych, królów, wszelkiego rodzaju mężów stanu) w sferę rosnącej siły ekonomicznej - przemysł optyczny zazwyczaj wiązał się z teleskopami, nawigacją, handlem, transportem i pieniędzmi. Uznaje się więc tę kulę za symbol powstania klasy kupieckiej.

Piktorialiści (w tym cieszący się najgorszą sławą William Mortenson) po prostu zebrali wszystko, co zostawiły za sobą starsze pokolenia. To czy zdawali sobie sprawę ze znaczenia takiego działania wciąż pozostaje pytaniem otwartym. Jednak do pewnego stopnia chyba tak - tak jak wcześniejsi malarze starali się sprawić, by ich modele (i oni sami także) poczuli iluzoryczną więź z władzą i bogactwem.

- KEVIN BJORKE

Dziękuję wszystkim, którzy do mnie napisali. Patrickowi, Alanowi, Daryllowi, Dougowi, Craigowi, Bobowi, Nickowi i Kevinowi za pozwolenie na zamieszczenie ich listów, a w przypadku Boba, Nicka i Craiga także zdjęć.

----

Mike Johnston

Żeby zaprenumerować newsletter Mike'a Johnstona, The 37th Frame, kliknijcie tutaj.

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37tth Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2003 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0