Wydarzenia
Melchior Wańkowicz. Fotoreporter - wystawa nieznanego dorobku reportera literackiego
Najnowszy korpus Canona to zarazem najbardziej zaawansowana lustrzanka w historii. Czy to jednak wystarczy, żeby choć na pewien czas zdystansować konkurencję ze świata “bezluster”? Z nowym aparatem mieliśmy już możliwość się bliżej zapoznać.
Premiera modelu Canon EOS-1D X Mark III nie była zaskoczeniem. Nie od dziś bowiem wiadomo, że producent wprowadza na rynek topowe korpusy w cyklu 4-letnim, z premierami przypadającymi na lata, w których organizowana jest olimpiada. To w końcu różnej maści fotografowie sportowi i reporterzy są głównymi użytkownikami tego typu korpusów. A czy jest lepsza okazja na pochwalenie się i sprawdzenie w boju nowinek technologicznych niż podczas różnego rodzaju dyscyplin sportowych?
O tym, że aparat pojawi się na początku roku wiedzieliśmy więc już od dawna. Premierę zawczasu zapowiadał zresztą sam producent. Niemal do samego końca, nawet mimo dość szczegółowej zapowiedzi, zagadką pozostawała jednak finalna specyfikacja aparatu. Niektóre plotki mówiły o stabilizacji matrycy i zwiększonej rozdzielczości, inni fantazjowali na temat nowego mocowania, które miałoby obsługiwać zarówno obiektywy EF, jak i RF. Żadna z tych rzeczy nie trafiła ostatecznie do aparatu. Czy oznacza to, że Canon kolejny raz poszedł drogą “kontrolowanego rozwoju”? Absolutnie nie. Canon EOS-1D X Mark III to prawdopodobnie najdoskonalszy pod względem wydajności i szybkości pracy aparat jaki do tej pory ujrzał światło dzienne, który dodatkowo pokazuje bezlusterkowcom ich miejsce w szeregu. Jeśli więc ktoś uwierzył w plotki mówiące, że główni producenci zamierzają niebawem zrezygnować z lustrzanek, musimy go rozczarować. Wygląda na to, że lustrzanki jeszcze długo nie dadzą o sobie zapomnieć.
Ale przejdźmy do rzeczy. Pokazany przed 4 laty Canon EOS-1D X Mark II i tak oferował już właściwie wszystko, co do szczęścia mogło być potrzebne fotografom sportu i reportażystom. Dlatego długo wątpiliśmy w to, że Mark III może okazać się jakiegokolwiek rodzaju rewolucją. Myliliśmy się - nowy korpus otwiera w tym segmencie zupełnie nowy rozdział.
Pierwsze a zarazem chyba najprzyjemniejsze zaskoczenie czeka na nas zaraz po wzięciu aparatu do ręki. Choć bryła aparatu i jego ergonomia prezentują się w zasadzie identycznie, jak w poprzedniku, szybko zauważymy istotną zmianę przycisku AF-On. Jest on nie tylko większy i lepiej wyczuwalny, ale także wyposażony został w sensor, który wprowadza prawdziwą rewolucję w sposobie ustawiania punktu ostrości. Działa on bowiem na zasadzie dotykowego joysticka, którym płynnie i błyskawicznie przestawimy punkt AF w pożądane miejsce, przy okazji cały czas korzystając z dobrodziejstw funkcji AF-On.
Jego czułość i zakres działania (aktywny zawsze, lub gdy wciśnięty) możemy jeszcze dodatkowo regulować, ale musimy przyznać, że nawet przy nastawieniach standardowych udogodnienie to zrobiło na nas piorunujące wrażenie. Nagle okazuje się, że aby przejść przez cały zakres dostępnego obszaru AF wystarczy delikatny ruch palca. Co ciekawe, mimo dużej szybkości ten sposób kontroli punktu AF jest bardzo precyzyjny. No i rzecz najważniejsza - z dotykowego czujnika bez problemu skorzystamy także w przypadku pracy w rękawiczkach, co pokazujemy na poniższym filmiku. Prawdę mówiąc przy tym rozwiązaniu tradycyjny, mechaniczny joystick AF zaczyna wydawać się niepotrzebny i jesteśmy niemal przekonani, że w kolejnych generacjach aparatu zupełnie go zastąpi. Modelem EOS-1D X Mark III Canon po prostu chce wybadać reakcje użytkowników.
Kolejną nowością są podświetlane przyciski na tylnym panelu, co znacznie ułatwi pracę w słabym świetle. Podświetlane są zarówno dolne przyciski trybu podglądu, jak i przycisk Menu, Info oraz przycisk przywołania szybkiego menu Q. Co prawda w przypadku modelu, który oglądaliśmy podświetlenie nie należało do najmocniejszych, ale trzeba też brać pod uwagę, że był to jeszcze model przedprodukcyjny. Być może trochę szkoda też, że nie podświetlają się wszystkie przyciski na korpusie, ale z drugiej strony w przypadku większości przycisków odpowiadających za regulację parametrów działa już pamięć mięśniowa i w przypadku częstej pracy nikt nie będzie musiał spoglądać na korpus.
I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o body. Z nowości wymienić należy jeszcze pojawienie się złącza USB-C i obecność wbudowanych modułów Wi-Fi, Bluetooth i GPS. Co ciekawe, za pomocą Wi-Fi możemy teraz także łączyć się z serwerami FTP, ale żeby wykorzystać maksymalne możliwe prędkości transferu trzeba będzie dokupić dodatkowy transmitter. Ponadto aparat wyposażony został w dwa sloty kart nowego formaty CFExpress. I tu od razu ważna uwaga. Choć pod względem wyglądu prezentują się one niemal identycznie jak karty XQD, aparat nie będzie w stanie obsługiwać tych drugich. Przy przesiadce na nowy model konieczne będzie więc zakupienie nowego rodzaju kart.
Samo body otrzymało też bardzo delikatnie zaktualizowany profil (np. wygląd kopułki wizjera) i zostało nieco odchudzone - aparat jest o 100 g lżejszy od swojego poprzednika. Biegający z ciężkimi obiektywami fotografowie sportowi i reportażyści raczej nie zwrócą na to większej uwagi, ale to zawsze krok w dobrym kierunku.
Nad samą systematyką obsługi rozwodzić zbytnio się nie będziemy gdyż pozostaje ona taka sama jak w przypadku poprzednika, czyli w zasadzie doskonała. Naprawdę trudno wyobrazić nam sobie, by tego rodzaju korpus mógł być lepiej rozplanowany. Być może przydałyby się większe przyciski trybów z lewej strony obok wizjera, które zawsze wydawały nam się małe i średnio wygodne, ale skoro od tylu lat nic się w tej kwestii nie zmieniło, to najwyraźniej fotografowie nie zgłaszali takiej potrzeby. Warto wymienić jednak dwie nowości systemowe, które mogą pomóc w pracy. Po pierwsze otrzymujemy wreszcie możliwość twardego “fabrycznego” aparatu, który wyczyści także dane na temat ustawień przycisków i systemu AF (a także resetowania ustawień pojedynczych funkcji). Dodatkowo pojawia się możliwość powiększenia podglądu menu po podwójnym kliknięciu w ekran - ukłon w stronę osób słabo widzących z bliska.
Główne nowości skrywa jak zwykle wnętrze aparatu. Na pierwszy ogień weźmy matrycę i system obrazowania. Choć to nadal sensor o rozdzielczości raptem 20 Mp, która w tych czasach zaczyna już wyglądać bardzo skromnie, producent obiecuje, że jest to matryca wykonana w oparciu o najnowsze technologie, która zaskoczyć ma nas zarówno pod względem pracy na wysokich czułościach, jak i zakresu dynamicznego. Niestety z racji tego, że egzemplarz, z którym mieliśmy okazję pracować nie był modelem produkcyjnym, nie możemy wam pokazać zdjęć wykonanych aparatem, także jak na razie musimy wierzyć producentowi na słowo.
Ponadto matryca wspierana jest nowym rodzajem filtra dolnoprzepustowego, który oprócz tego, że lepiej radzić ma sobie z morą, to dzięki charakterystyce zbliżonej do krzywej gaussowskiej pozytywnie wpływać ma na prezentację obszarów rozmycia nieostrości i akcentować ostrość tam, gdzie jest ona obecna. Na razie trudno powiedzieć, na ile będzie to miało przełożenie na rzeczywistość.
Ważne natomiast, że otrzymujemy zwiększony zakres czułości (ISO 100-102400, rozszerzane do ISO 50-819200, a zastosowanie nowego procesora obrazu, który aż 3-krotnie zwiększa prędkość przetwarzania otwiera przed aparatem nowe możliwości w zakresie trybu seryjnego i filmowego. I tak maksymalna prędkość trybu seryjnego korzystającego z pełnego wsparcia systemu AF wzrosła do 16 kl./s w przypadku pracy z wizjerem i do 20 kl./s w trybie Live View. Co ma kluczowe znaczenie dla pracy w warunkach sztucznego, migającego oświetlenia, z którym zwykle mamy do czynienia na stadionach prędkości te dotyczą migawki mechanicznej (choć oczywiście na taką samą skuteczność możemy liczyć także w przypadku bezgłośnej migawki elektronicznej). Co ważne w żadnym z wymienionych wypadków nie mamy do czynienia z blackoutem, który w jakikolwiek widoczny i negatywny sposób wpływałby na komfort pracy z aparatem. Tryb seryjny poraża swoją prędkością i skutecznością.
Gdyby tego było mało po raz pierwszy możemy w zupełności zapomnieć o tym, że istnieje coś takiego jak limit dla długości serii. W przypadku maksymalnej prędkości, bufor aparatu pozwoli na zapisanie 1000 zdjęć RAW + JPEG w jednej serii. Raczej mało prawdopodobne, by w przypadku jakiegokolwiek rzeczywistego scenariusza fotografowania ktoś był w stanie dobić do tego wyniku.
Jedną z fundamentalnych zmian jest także wprowadzenie nowego formatu zapisu, który pojawia się obok JPEG-ów i RAW-ów. Mowa oczywiście o formacie HEIF, który nie tylko będzie bardziej przyjazny dla karty pamięci niż JPEG-i (pliki lżejsze nawet o 50%), ale także oferuje większy zakres dynamiczny (pliki są 10-bitowe). Choć widoczną różnicę zauważymy dopiero po wyświetleniu zdjęcia na ekranach wspierających wyświetlanie HDR, to można spodziewać się, że już niedługo format ten stanie się nowym standardem. Poza tym, pliki są zapisywane w gamucie Rec. 2020, co umożliwi zawarcie także większej ilości informacji o kolorach. Co ważne, z poziomu menu aparatu pliki zapisane jako HEIF-y możemy łatwo wyeksportować do JPEG-ów, co pozwoli łatwo poradzić sobie z ewentualnymi kwestiami kompatybilności. Szkoda tylko, że standardu HDR nie obsługuje w związku z tym wszystkim tylny wyświetlacz aparatu…
Najistotniejszą nowością są jednak zmiany jakie wprowadzono w systemie ustawiania ostrości. Przede wszystkim algorytmy śledzenia po raz pierwszy w historii aparatów Canona wytrenowane zostały na sieciach neuronowych, co owocować ma bezkompromisową skutecznością (380 razy większa niż w przypadku poprzednika) i szybkością pomiaru. Do tego otrzymujemy nowy czujnik odpowiadający za pomiar ostrości w przypadku spoglądania przez wizjer który teraz, przypominając zwykła matrycę oferować ma 28 razy większą rozdzielczość w przypadku centralnej części kadru. Sam zakres czułości systemu AF wzrósł z kolei do - 4EV - 21 EV.
Słowom producenta trudno nie wierzyć - już w modelu EOS-1D X Mark II ta kwestia prezentowała się wzorowo, a tutaj jest jeszcze lepiej. Choć nie mieliśmy jeszcze okazji sprawdzić aparatu w warunkach bojowych, wydaje się on ustawiać ostrość właściwie momentalnie. Jak zwykle mamy też bogate możliwości personalizacji systemu śledzenia, które jednak zostały zawężone do 4 pozycji. Według producenta zwyczajnie doskonalszy system jest sobie w stanie sam poradzić z sytuacjami, w których do tej pory potrzebna była ręczna korekta użytkownika.
Szkoda jedynie, że mimo znacznie zwiększonej liczby i skuteczności punktów AF (191 pól, z czego 155 podwójnie krzyżowych) sam obszar pokrycia kadru przez system autofokusu zwiększył się bardzo nieznacznie, jeśli w ogóle i nadal nie obejmuje obrzeży kadru. I choć w fotografii sportowej taki układ okaże się zapewne wystarczający (jakim zresztą okazywał się przez długie lata), to przy tym, co mają do zaoferowania bezlusterkowce wydaje się on jednak nieco ograniczający. Ważne jednak, że nawet po podpięciu telekonwerterów i zmniejszeniu maksymalnej światłosiły do f/8 nadal będziemy mogli wybierać spośród pełnej pulo 191 punktów (choć już tylko 65 punktów centralnych będzie działało jako punkty krzyżowe).
Na szczęście po przełączeniu się w tryb LiveView możemy skorzystać już pełnych dobrodziejstw jakie do zaoferowania ma nam wyjątkowo skuteczny i niedawno znacznie zaktualizowany, pokrywający 100% kadru w pionie i 90% kadru w poziomie system Dual Pixel AF, bazujący na 525 segmentach i umożliwiający wybór aż 3869 osobnych pozycji dla punktu AF. W tym wypadku otrzymujemy nie tylko wsparcie bezgłośnej migawki elektronicznej i systemu śledzenia twarzy oraz oka, ale także możemy cieszyć się jeszcze większą czułością pomiaru, sięgającą aż - 6 EV (w przypadku obiektywów f/1.2). Pierwsze wrażenia są naprawdę świetne, a system wydaje się wypadać jeszcze lepiej niż jego wcielenia, które znamy z modeli EOS R. Oczywiście o jego rzeczywistej skuteczności przekonamy się dopiero, gdy aparat będziemy mogli przetestować w rzeczywistych, terenowych warunkach.
Kluczową aktualizacją są także nowe możliwości trybu filmowego, a konkretnie opcja pełnoklatkowego zapisu wideo w 12-bitowym formacie RAW, w maksymalnej rozdzielczości 5,5 K, z prędkością 60 kl./s i to bezpośrednio na karcie pamięci. Co prawda przy przepływności rzędu 2600 Mb/s nawet pojemna, 128-gigabajtowa karta zapełni się w raptem kilka minut, ale otwiera to jednak znacznie większe możliwości w zakresie postprodukcji. Pozostaje jedynie pytanie jak w tym wypadku aparat wypada pod względem problemów z migawką elektroniczną (rolling shutter), co nigdy nie było mocnym punktem Canona przy wyższych rozdzielczościach. Jak na razie nie mieliśmy jeszcze okazji tego sprawdzić, choć przedstawiciele producenta uspokajali nas, że to właśnie jeden z powodów, dla których producent zdecydował się pozostać przy rozdzielczości 20 Mp.
Oprócz tego, mamy możliwość filmowania w 10-bitowym profilu Canon Log z próbkowaniem 4:2:2 w maksymalnej rozdzielczości 4K z prędkością 60 kl./s (zarówno w kompresji All-i i IPB). Niestety, aby skorzystać z pełnego wsparcia systemu AF w każdym z dostępnych trybów będziemy musieli zejść do klatkażu 30 kl./s, lub też nagrywanie 4K 60 kl./s uruchomić w trybie crop. Na szczęście nie mamy jednak do czynienia z żadnym zawężeniem pola widzenia w przypadku standardowych ustawień filmowania.
Niestety nie mogło być zbyt pięknie i producent nadal stara się utrzymać dystans pomiędzy urządzeniami z serii Cinema EOS. Tak więc choć otrzymujemy oczywiście port słuchawek i mikrofonu oraz wsparcie peakingu ostrości, to już nie uświadczymy tu zebry czy szeregu innych udogodnień znanych ze świata profesjonalnych kamer. Mimo wszystko nie można narzekać - to jak do tej pory najbardziej zaawansowana filmująca lustrzanka w historii.
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka. Choć aparat korzysta z tego samego akumulatora co model Mark II, inżynierom udało się tak zoptymalizować pobór mocy, że teraz wystarczyć ma ona na wykonanie ponad dwukrotnie większej liczy zdjęć (2850 w przypadku fotografowania przez wizjer i około 610 zdjęć w trybie Live View). Tym samym w trybie Live View, gdzie możemy skorzystać ze wszystkich przewag aparatów bezlusterkowych, aparat oferować ma zbliżoną żywotność do modelu Sony A9 II. I to powinno być wystarczającym argumentem dla zawodowców za tym, by jeszcze przynajmniej przez kilka najbliższych lat nie ulegać bezlusterkowemu “lobby”.
Canon EOS-1D X Mark III to prawdziwa bestia, która na pierwszy rzut oka właściwie pozbawiona jest słabych punktów. Oczywiście dopiero pełne testy pokażą nam czy nie obyło się bez wpadek i przede wszystkim czy sensor jest rzeczywiście tak dobry, jak obiecuje producent. Niemniej jednak pod względem mechanicznym i technologicznym aparat ten jawi się jako najdoskonalsza profesjonalna cyfrowa lustrzanka w historii.
Czy warto przesiadać się na niego z modelu Mark II? Naszym zdaniem absolutnie tak, o ile obszar waszych działań jest mocno zdywersyfikowany. Skok technologiczny, jaki producent wykonał w ciągu ostatnich 4 lat jest bowiem widoczny od razu - aparat razem ze wszystkimi nowościami jest zwyczajnie bardziej komfortowy w użyciu i adekwatny do obecnych czasów (weźmy choćby wbudowany moduł Wi-Fi, za pomocą którego połączymy się z FTP-em). Jeśli jednak aparatu używacie wyłącznie do fotografii sportowej, a tryb Live View włączacie od wielkiego dzwonu prawdopodobnie równie dobrze poradzicie sobie zostając jeszcze przez pewien czas przy poprzedniku. Zwłaszcza, że cena nowego aparatu jest znacznie wyższa niż modelu Mark II w dniu premiery (32 440 zł względem 25 999 zł).