Wydarzenia
Vive la Résistance! W oku patrzącego - Marta Bogdańska w IFF
Wczoraj mieliśmy nareszcie okazję zapoznać się z najnowszym bezlusterkowcem Fujifilm. Czy mniejszy brat modelu X-T3 zachwyci zaawansowanych amatorów tak, jak poprzednie generacje aparatu?
Dwucyfrowa seria Fujifilm X-T cieszy się dużą popularnością już od czasu swojego debiutu w 2015 roku. Nic w tym dziwnego, kompaktowe body od pierwszej generacji zamyka w sobie bowiem doskonałą część specyfikacji oferowanej przez wyższe modele w serii (X-T1, X-T2, X-T3), a przy tym oferuje na tyle rozbudowaną ergonomię, by sprostać wszystkim oczekiwaniom hobbystów. Dla wielu zawodowców korzystających z systemu X stał się natomiast poręcznym aparatem zapasowym.
Nie bez znaczenie jest tu też oczywiście stosunkowo niewygórowana cena. I tu od razu świetna wiadomość dla użytkowników - najnowszy model w serii, Fujifilm X-T30, został wyceniony na 900 dolarów, czyli tak samo, jak jego poprzednik. Na polskim rynku za body aparatu zapłacimy 4099 zł.
Czy nowy korpus spodoba się użytkownikom tak samo, jak modele X-T10 i X-T20? Zależy czego od aparatu oczekujemy. Nowe body przeszło niewielkie, ale bardzo istotne zmiany pod względem ergonomii. Nadal jest to ten sam kompaktowy (118,4 x 82,8 x 46,8 mm, 383 g), szybki korpus, oparty o “manualną”, charakterystyczną dla Fujifilm systematykę obsługi, którą uważamy za jedną z najlepszych na rynku. W oczy rzucają się jednak zmiany, jakie zaszły na tylnym panelu. Wzorem modelu X-E3, tylną ściankę aparatu pozbawiono klasycznego 4-kierunkowego wybieraka, zastępując go joystickiem AF, który przejął także funkcje wcześniejszego kontrolera w zakresie nawigacji po menu.
Z pozoru jest więc tylko lepiej - joystick nareszcie daje nam szybkość i swobodę pod względem kontroli punku AF, a w kwestii nawigacji po funkcjach aparatu sprawdza się równie dobrze, jeśli nie lepiej niż zwykły wybierak.
Efektem tego rozwiązania jest jednak pozbawienie nas 4 fizycznych przycisków funkcyjnych, których funkcje realizowane są przez obsługę gestów ekranu dotykowego. Aby uruchomić którąś z przypisanych funkcji wystarczy przeciągnąć palcem po ekranie w określonym kierunki. W teorii proste i praktyczne. Szkopuł w tym, że w rzeczywistości okazuje się to rozwiązaniem mniej wygodnym i nieco wolniejszym niż obsługa dobrze wyczuwalnych, fizycznych przycisków. Głównie dlatego, że choć czułość ekranu dotykowego została widocznie poprawiona względem poprzednika to nadal obsługa dotykowa nie jest tak subtelna jak w najlepszych układach dotykowych na rynku.
Mało wygodnie prezentuje się zwłaszcza nawigacja po elementach wyświetlanych w ramach uruchomionych dotykowo zaprogramowanych funkcji. Żeby na przykład przewinąć cały zakres dostępnych symulacji filmów musimy aż trzykrotnie przeciągnąć palcem po ekranie. Do tego żeby wcelować w pożądaną pozycję musimy to robić dość wolno. Po pozycjach możemy też nawigować za pomocą joysticka, przez co cały proces staje się nieco wygodniejszy, ale wtedy musimy angażować już obydwie ręce. Poza tym problem napotkamy w przypadku obsługi w rękawiczkach czy włączonej opcji dotykowego ustawiania ostrości - dotknięcie ekranu powoduje zablokowanie ostrości, przy którym obsługa gestów nie będzie działać.
Funkcje uruchamiane w poprzedniku za pomocą 4-kierunkowego wybieraka, w modelu X-T30 realizowane są poprzez obsługę gestów ekranu dotykowego
Oczywiście do wszystkiego można się przyzwyczaić, a dla wielu korzyści płynące z obecności joysticka AF będą dużo większe od ewentualnego dyskomfortu spowodowanego koniecznością dotykowej obsługi niektórych funkcji. Odnosimy jednak wrażenie, że jest to celowe działanie mające na celu delikatne spowolnienie obsługi aparatu, a co za tym idzie zwiększenie dystansu między modelem X-T3. Zwłaszcza, że i kontrola punktu AF za pomocą joysticka nie należy tu do najszybszych, a sam joystick wydaje się być umieszczony zbyt nisko, przez co żeby go kontrolować, musimy nieco odrywać dłoń od gripu. Ale takiemu działaniu ze strony producenta akurat trudno się dziwić. W końcu pod względem ogólnych możliwości obydwie konstrukcje prezentują się niemal identycznie.
Jeżeli chodzi o pozostałe zmiany konstrukcyjne otrzymujemy nieznacznie bardziej uwydatniony grip, co przełożyć ma się na wygodę pracy (aparat rzeczywiście trzyma się bardziej komfortowo niż poprzednika), a także cieńszy ekran dotykowy, który lepiej licuje się z obudową. Do tego przeniesienie przycisku Q (menu podręczne) na podkładkę kciuka. Osoby zainteresowane filmowaniem bardziej na poważnie ucieszy zapewne obecność złącza USB-C, które nie tylko umożliwia ładowanie aparatu, ale także może posłużyć jako port do monitorowania poziomów audio. W parze ze złączem mikrofonowym 2,5 mm otrzymujemy więc całkiem praktyczny, kompaktowy zestaw do filmowania.
Do tego częściowo magnezowe (górny i dolny panel), choć nie uszczelnione body z odchylanym ekranem dotykowym i elektronicznym wizjerem. W tej cenie trudno obecnie o bardziej rozbudowany aparat. Czy jednak za wszystko producentowi należy się w tej kwestii pochwała?
Do minusów można zaliczyć umieszczenie gwintu statywu bardzo blisko pokrywy baterii, a w 2019 roku nieco mieszane wrażenie robi także zastosowany wizjer elektroniczny (2,36 Mp, OLED, powiększenie 0,62 x). Choć względem modelu X-T20 jego jasność nieco wzrosła (800 cd/m2 względem 500 cd/m2), a my otrzymujemy także większą płynność odświeżania obrazu (100 kl./s w trybie Boos) to wizjer jest stosunkowo mały, dosyć ciemny i średnio kontrastowy - przynajmniej względem konstrukcji, które producent zastosował w wyższych modelach. Oczywiście wiele osób nie zwróci na to uwagi, ale jeśli miało się wcześniej styczność z doskonalszymi konstrukcjami, różnica będzie zauważalna od razu. Nie zapominajmy jednak, że to konstrukcja ze średniego segmentu. Na plus zaliczyć trzeba bardzo dobre odwzorowanie ekspozycji i kolorystyki obrazu. Nie obserwujemy też spadku rozdzielczości czy smużenia po zablokowaniu ostrości.
Poprawie mogłaby ulec natomiast wspomniana już wcześniej obsługa dotykowa. Choć jest wyraźnie lepiej niż w poprzednim modelu, system nadal z widocznym opóźnieniem reaguje na dotykowe ustawianie ostrości, a dotykowa kontrola położenia punktu AF podczas spoglądania przez wizjer jest mało praktyczna, gdyż wybrany przez nas aktywny wycinek ekranu nie przekłada się na cały kadr, przez co konieczne jest kilkukrotne przeciąganie palce. Na szczęście, ze względu na obecność joysticka nie będzie to często wykorzystywaną funkcją.
Pochwalić należy jednak błyskawiczne wczytywanie powiększonego podglądu po dwukrotnym dotknięciu ekranu oraz możliwość dotykowej nawigacji po menu pomocniczym (po menu głównym nadal nawigować możemy jedynie za pomocą fizycznego joysticka). Jeżeli chodzi o sam ekran, ten bardzo dobrze odwzorowuje kolory, ale ma tendencję do przesadnego rozjaśniania zdjęć, przez co niekiedy, kierując się jego wskazaniami otrzymamy niedoświetlone zdjęcia. Problem ten rzucił nam się w oczy podczas wykonywania poniższego portretu - kierując się wyświetlanym podglądem, ręcznie obniżyliśmy ekspozycję tak, by uzyskać poprawne - jak nam się wydawało - naświetlenie kadru. Rezultatem jest zdjęcie niedoświetlone o około 0,3-0,7 EV, choć na podglądzie w aparacie prezentuje się idealnie.
Najwięcej zmian zaszło jednak wewnątrz aparatu. Pod względem specyfikacji, otrzymujemy w zasadzie wszystko, co oferuje model X-T3, a pod pewnymi względami nawet więcej, ale o tym za chwilę.
Za obrazowanie odpowiada tu znana z modelu X-T3, 26-megapikselowa matryca APS-C X-Trans IV CMOS w strukturze BSI, pozbawiona filtra dolnoprzepustowego, która przy wsparciu procesora X-Processor 4 pozwoli nam na pracę w zakresie czułości ISO 160-12800 (rozszerzane do ISO 51200). Od aparatu możemy więc oczekiwać takich samych rezultatów, jak od jego większego brata - Fujifilm X-T3.
W praktyce jakość zdjęć, jak na matrycę APS-C prezentuje się bardzo dobrze. Cieszy zwłaszcza subtelna struktura szumu na wysokich czułościach, w przypadku zapisu JPEG oraz stosunkowo niewielka utrata informacji o kolorze. Póki co jednak nie było nam dane sprawdzić aparatu w bardziej różnorodnych warunkach, toteż z werdyktem na temat jakości zdjęć wstrzymamy się do czasu pełnego testu.
Kolejną, być może nawet bardziej istotną zmianą jest nowa architektura układu AF. Nie tylko otrzymujemy dużo bardziej zaawansowany niż w modelu X-T20, zaczerpnięty z aparatu X-T3 układ AF, ale także znacznie usprawnione algorytmy śledzenia twarzy i oka (dostępne także w trybie C-AF), które pozwalać mają na dużo wygodniejsze portretowanie i okażą się pomocą także podczas filmowania. Otrzymujemy także funkcję wyboru twarzy.
Punkty detekcji fazy pokrywają w modelu X-T30 całą powierzchnię kadru
Nowa matryca X-Trans zawiera 2,16-miliona pikseli detekcji fazowej, czyli ponad 4 razy więcej w porównaniu ze starszymi generacjami bezlusterkowców. Do tego obejmują one około 100% kadru, dzięki czemu przeostrzanie ma być szybkie i precyzyjnie na obiekty, które znajdują się poza centrum planu fotograficznego. Ale to nie jedyne usprawnienia. W porównaniu do modelu X-T20 zwiększyła się także liczba punktów AF. Teraz do wyboru ma 425 pól. Precyzyjniejszym i szybszym AF mamy cieszyć się także w trudnych warunkach oświetleniowych - do nawet -3 EV.
W praktyce system AF radzi sobie naprawdę świetnie - problemów z blokowaniem ostrości nie napotkaliśmy nawet w mocno zaciemnionych miejscach. W takich warunkach pomiar trwa oczywiście nieco dłużej (około 0,5 sekundy), ale raczej nie zdarza się, by aparat nie był wstanie poprawnie wyostrzyć. Równie dobre wrażenie robi pomiar ciągły, choć i tutaj więcej powiemy dopiero przy okazji pełnego testu.
Szkoda jedynie, że funkcja, na którą producent kładzie w nowym modelu naprawdę duży nacisk, czyli wspomniane wyżej usprawniony tryb śledzenia oka i twarzy w praktyce okazuje się nieco niepewna i ustępuje systemowi oferowanemu przez konkurencję spod znaku Sony. Choć jak możemy zobaczyć na powyższym filmie system sprawniej śledzi poruszającą się osobę, częstym problemem jest przełączanie się pomiaru pomiędzy twarzą a okiem, co sprawia, że trudno być pewnym czy ostrość na pewno ustawiona jest na oko. Jak się okazuje, nie zawsze - na części zdjęć wykonanych z włączoną funkcją wykrywania oka ostrość ustawiona była na ustach, lub brodzie fotografowanej osoby. Zdarzało się też, że aparat wykrywał oko w miejscu, w którym go nie było. Sprawia to, że w przypadku statycznego portretu nadal bardziej pewnie czujemy się manualnie ustawiając punkt AF na oku fotografowanej osoby.
Śledzenie twarzy będzie natomiast bardziej przydatne w przypadku pomiaru ciągłego i bardziej dynamicznych scen, gdzie nie zawsze mamy czas na ręczne ustawianie ostrości i dokładne kadrowanie. System działa pod tym względem naprawdę sprawnie, co ważne - także w trybie filmowym.
Pisząc o modelu X-T30 nie można też zapomnieć o dużo większych możliwościach w zakresie trybu seryjnego i właśnie filmowania. Trzecią odsłoną bezlusterkowca Fujifilm zarejestrujemy maksymalnie 8 kl./s w serii (przy wykorzystaniu migawki mechanicznej), 20 kl./s z pełnym wsparciem ciągłego AF (w trybie migawki elektronicznej) lub 30 kl./s z cropem 1.25x. To rezultaty, jakich na tę chwilę nie oferuje żaden inny aparat w tym przedziale cenowym.
Imponująco prezentuje się także zaczerpnięty z modelu X-T3 tryb filmowy. Choć nie otrzymujemy tu zapisu 4K 60 kl./s, ani możliwości zapisu w kompresji ALL-i, aparat ma wszystko, by umożliwić wygodną, nieskrępowaną rejestrację wideo. Tryb filmowy działa w trybach P,A,S,M, a nagramy w nim materiały o rozdzielczości 4K z szybkością 30 kl./s (8-bitowy materiał 4:2:0 na karty SD), także z wykorzystaniem płaskiego profilu F-Log, a w przypadku zewnętrznego rejestratora będziemy mogli cieszyć się także 10-bitowym zapisem z próbkowaniem 4:2:2. Mamy też możliwość nagrywania filmów w zwolnionym tempie, z prędkością 120 kl./s, w przypadku zapis Full HD, a dostępne formaty i klatkaże ucieszą wszystkich amatorów wideofilmowania (m.in. panoramiczny format DCI 17:9 i dostępność zapisu 23,98 oraz 24 kl./s.). Wszystko to przy maksymalnej przepływności 200 Mb/s.
Do tego symulacje filmów, wsparcie peakingu ostrości i zebry, a także wspomniane wcześniej możliwości podłączenia zarówno mikrofonu (port 2,5 mm), jak i słuchawek (port USB-C) oraz sprawnie działający podczas filmowania system AF.
Użytkownicy już niebawem otrzymają także wsparcie uaktualnionej aplikacji mobilnej Fujifilm Camera Remote, która nareszcie pozbyć ma się dotychczasowych niedociągnięć, a sam aparat , jak zwykle w przypadku modeli Fujifilm, oferuje też duże możliwości pod względem personalizacji.
Nowy Fujifilm X-T30 to szybki i komfortowy w użyciu aparat, który z pewnością zachwyci wszystkich, którzy zdecydują się w niego zainwestować. To w końcu lwia część funkcji bardziej zaawansowanego modelu X-T3 zamknięta w mniejszym, ale bardzo wygodnym korpusie, który jest na tyle kompaktowy i poręczny, że bez problemu zabierzemy go ze sobą w każde miejsce. Natomiast imponująca specyfikacja czyni go obecnie najbardziej rozbudowanym pod względem możliwości korpusem APS-C ze średniej półki cenowej, który przypadnie do gustu zarówno fotografującym, jak i osobom nastawionym na filmowanie. W tym drugim wypadku pewną przeszkodą może być jedynie brak stabilizacji matrycy.
Oczywiście nie jest to konstrukcja w każdym calu doskonała - mieszane uczucia może budzić chociażby położenie większego nacisku na ciągle jeszcze odstającą od najlepszych systemów na rynku obsługę dotykową. Są to jednak niuanse, do których większość hobbystów, do których adresowany jest aparat zapewne nie będzie przykładała większej wagi. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę na jak wiele pozwala ten niepozorny korpus.
Fujifilm kolejny raz pokazuje, że jest w stanie stworzyć atrakcyjnie wyceniony, uniwersalny korpus, który nie zmusza użytkowników to godzenia się na trudne do przełknięcia kompromisy i który - mimo tego, że nie jest adresowany do zawodowców - oferuje wiele funkcji zarezerwowanych dla dużo bardziej zaawansowanych i droższych modeli. X-T30 z pewnością będzie mocnym pretendentem do tytułu najlepszego amatorskiego aparatu systemowego roku.