Temat miesiąca

Backup i archiwizacja

Backup zawodowca: Marcin Dobas. Cz. 1 - archiwizacja w podróży

Autor: Marcin Dobas

19 Styczeń 2018
Artykuł na: 17-22 minuty

Dbałość o bezpieczeństwo danych zaczyna się już na etapie doboru kart pamięci czy wyboru sposobu zapisu. Zdjęć w trakcie fotografowania nie kasuję. Każdego wieczoru, w namiocie, hotelu czy kajucie, zgrywam je w inne miejsce.

Swoją przygodę z fotografią zaczynałem w latach dziewięćdziesiątych. Nie da się ukryć, że z punktu widzenia postępu technologicznego to strasznie dawno. Gdy wysyłałem slajdy do wywołania (przez pewien czas słałem rolki do Łodzi), zawsze pilnowałem, aby były to co najmniej dwie niezależne paczki. Rolki o numerach parzystych wysyłałem jedną przesyłką, rolki o nieparzystych drugą. Wywołane przezrocza też wracały do mnie dwiema niezależnymi przesyłkami. Dlaczego? Ponieważ szanse na utratę całego materiału były zdecydowanie mniejsze. Mimo, że któregoś roku gdzieś na poczcie zawieruszyła się jedna z moich przesyłek została mi połowa materiału, z którego byłem w stanie złożyć pokaz i publikować artykuły.

Pamiętam jak mój znajomy, który pieszo chciał przejść łuk Karpat został okradziony w Rumunii. Udało mu się wybłagać, aby złodzieje zabrali mu Praktike z obiektywami, ale na jego prośbę zostawili “wypstrykane” rolki slajdów. Dla złodziei bezużyteczne dla fotografa najważniejsze. To też doskonały przykład, że wartość zdjęć dla nas jest olbrzymia. Mimo że technologia w fotografii przez ponad ćwierć wieku drastycznie poszła do przodu bezpieczeństwo naszych zdjęć jest równie ważne o ile nie ważniejsze niż lata temu.

Z jednej strony łatwiej dziś o utratę danych niż w czasach analogowych. Z drugiej łatwiej zdjęcia zabezpieczyć przed utratą z jednego prostego powodu. W odróżnieniu od negatywu czy diapozytywu plik ze zdjęciem możemy kopiować tyle razy ile chcemy. Gdy lata temu w drodze na pokaz slajdy wysypały mi się z walizki część z nich stała się bezużyteczna bo nie miałem żadnych kopii. Dziś utrata pliku w przypadku gdy mamy kopię zapasową nie powoduje bezpowrotnej utraty zdjęcia.

Postaram się przybliżyć krok po kroku z jakich sposobów i narzędzi korzystam podczas mojej pracy i w jaki sposób staram się zabezpieczać swoje dane. Zacznę od pracy w terenie, a skończę tym co się dzieje w pracowni.

Karty pamięci

Dbałość o bezpieczeństwo danych powinna zaczynać się już na etapie doboru kart pamięci czy wyboru sposobu zapisu. Najczęściej korzystam z aparatu Olympus OM-D E-M1 Mark II wyposażonego w dwa sloty na karty pamięci. Dwie karty dają nam możliwość ustawienia sposobu zapisu zdjęć. Jeśli chcemy dbać o bezpieczeństwo danych dobrym rozwiązaniem będzie ustawienie “mirroringu” czyli to samo zdjęcie jednocześnie zapisze się na obydwu kartach. Wprawdzie dwukrotnie szybciej zużywamy przestrzeń dyskową, ale każda fotografia zapisana jest na dwóch niezależnych nośnikach. Jeśli dojdzie do awarii karty mamy drugą kartę z tym samym zdjęciem. Oczywiście, jak w przypadku każdego nośnika ważnych danych, nie ma co oszczędzać na kartach.  Warto się trzymać sprawdzonych firm. Od wielu lat korzystam z kart Lexar i Sandisk jednak od sierpnia ubiegłego roku Lexar stał się własnością chińskiej firmy Longsys i ciężko powiedzieć jak to wpłynie na jakość tej marki.

Może się okazać, że potrzebujecie więcej miejsca na kartach, wówczas mirroring będzie Was ograniczał. To też nie problem jeśli rzetelnie i sukcesywnie kopiujemy swoje zdjęcia na inne nośniki.

Dbam natomiast o to, aby każdego wieczora pliki z kart z aparatu zgrać w jakieś inne miejsce

Zawsze fotografuję RAW + Największy JPG. Z RAW-ów jestem w stanie “wyciągnąć” najwięcej więc z tych plików przygotowuję fotografie do druku, ale JPEG-i traktuję jako wstępnie wywołane RAW-y do, których od razu mam dostęp. Mogę je szybko przejrzeć, wysłać do redakcji, opublikować na Instagramie czy Facebooku. Fotografowanie w ten sposób oszczędza mi czas bo już w terenie mam gotowe “prevki”. Dodatkowo nie wszystkie aplikacje mobilne wyświetlają RAW-y więc to dobry i sprawdzony sposób.

Zdjęć na wyjazdach nie kasuję, chyba, że są całkowicie nieudane bo przypadkiem wcisnął mi się spust migawki i zrobiłem kilkadziesiąt zdjęć własnej stopy. Dbam natomiast o to, aby każdego wieczora pliki z kart z aparatu zgrać w jakieś inne miejsce. Z jednej strony zabezpiecza mnie to przed awarią karty pamięci (czy w przypadku mirroringu dwóch kart co już jest mało prawdopodobne) Z drugiej strony utrata sprzętu fotograficznego powoduje utratę całego materiału jeśli nie robimy kopii zapasowych. W tym roku na wyjazdach, które prowadziłem zalaniu czy utopieniu uległy trzy aparaty uczestników fotowypraw. Jeden z nich leży gdzieś na dnie Atlantyku, u wybrzeży Grenlandii, z nie zgranymi kartami pamięci w swym wnętrzu. Jeśli ktoś ukradnie nasz sprzęt czy po prostu go utracimy w przypadku, gdy nie zgrywamy naszych fotografii przepadnie również owoc naszej kilkudniowej czy kilkutygodniowej pracy.

Backup w terenie

Tu zdecydowanie nie ma jednej sprawdzonej metody. Zdaję sobie sprawę, że zupełnie innych metod poszukuje fotograf ślubny, innych ktoś podróżujący samochodem a jeszcze innych ktoś wybierający się na wielotygodniowy trekking w Azji. Jednak każdy bez względu na to w jakich warunkach pracuje i tak powinien zadbać o to, aby zdjęcia były gdzieś zgrane. Możliwości mamy dwie. Możemy zgrywać nasze zdjęcia na komputer lub na dysk zewnętrzny. Każde z tych rozwiązań ma jakieś plusy i jakieś minusy. W większości przypadków też zgranie zdjęć na dysk zewnętrzny będzie wymagało podłączenia komputera. Dyski rzadko kiedy działają samodzielnie choć są i wyjątki.

Komputer - to chyba najprostsze rozwiązanie czyli zgrywanie zdjęć na urządzenie, które ze sobą zabieramy. Ma oczywiście swoje wady i ograniczenia. Osobiście widzę dwie. Pierwsza to konieczność zabrania elektronicznego delikatnego urządzenia w teren, druga - to ograniczona ilość miejsca na dysku w komputerze na, którym mamy i tak zainstalowane programy, system operacyjny nasze dane itp.

Jeśli chcemy mieć możliwość, zgrania plików, wstępnej obróbki, wysłania maila czy przesłania pliku na serwer FTP komputer ze sobą zabrać powinniśmy. Możemy owszem zdecydować się na urządzenia mobilne ale te w znaczący sposób będą nas ograniczały. Jeśli wybieram się w teren z komputerem zabieram ze sobą Surface PRO 4. Lekki, mobilny, wydajny z dotykową matrycą i piórkiem pozwalającym na pracę jak na wysokiej klasy tablecie graficznym. Niestety nie ma wbudowanego czytnika kart SD więc korzystam z czytnika na USB 3.0 i kopiuję dane na dysk komputera. Surface 4 daje też możliwość rozszerzenia przestrzeni dyskowej poprzez włożenie do niego karty MicroSD. To dość sprytne rozwiązanie bo po włożeniu do komputera karty 400 GB microSDXC UHS-I zyskuję sporo dodatkowego miejsca na materiał. W kopiowaniu zdjęć na komputer nie ma może nic zbyt odkrywczego więc teraz po kolei postaram się opisać z jakich zewnętrznych dysków korzystam i dlaczego.

Dyski

G-Technology G-DRIVE ev ATC

To pierwszy z pancernych dysków z, których zacząłem korzystać. Jest dość spory bo pełnowymiarowy dysk zamknięty jest w szczelnej obudowie. Dysk niestety talerzowy co mnie osobiście podczas wyjazdów nie napawa optymizmem. Jest to kolejne urządzenie o które musimy się martwić aby nie uderzyć czy nie upuścić. Wprawdzie według producenta dysk zapewnia ochronę przed upadkiem z dwóch metrów, jest wodoodporny, pyłoodporny, a także… pływa. Nie wiem, jak często pluskacie się w towarzystwie swoich twardych dysków (ja jeszcze nie miałem tej przyjemności), ale z całą pewnością dane są przygotowane na przeprawy wodne. W wersji, którą posiadam obudowa wyposażona jest w kabelek Thunderbolt, a po wyjęciu dysku z obudowy mogę podłączyć go za pomocą USB 3.0  W obudowie All-Terrain mieści się lekki dysk twardy o wysokiej jakości. Wodoszczelna komora na 1-terabajtowy dysk chroni dane przed wysokim ciśnieniem, wstrząsami i pyłem. Według producenta transfer w tych dyskach osiąga 136 MB/s ale dysk z obudową waży 410 gram co może mieć znaczenie przy dalszych eskapadach, gdy chcemy “spakować się na lekko”

Samo posiadanie dysków w terenie ma też spory plus jeśli mamy tam zgrane nasze najważniejsze pliki. Pamiętam - gdy jeszcze nie zdążyłem wrócić do domu z zimowego wyjazdu na Islandię zadzwonił telefon od organizatora BZWBK PRESS FOTO. Pani pogratulowała nominacji w konkursie i poprosiła o przesłanie RAW-ów. Do jutra.

Sęk w tym, że RAW-ów tych nie miałem jeszcze na żadnym z sieciowych dysków ani w żadnej chmurze natomiast na szczęście miałem je ze sobą na dysku twardym. Pomyślcie też o zabieraniu ze sobą w teren plików, które mogą się przydać podczas gdy będziecie na wyjeździe. Bo ktoś zechce kupić dany plik, bo ktoś chce zweryfikować Wasze zdjęcia w konkursie aby wręczyć Wam nagrodę. Dodatkowo większość tego typu zdjęć trzymam w chmurze. Wolę mieć to zapisane w kilku miejscach.

SanDisk Extreme 510

Mój zdecydowany faworyt jeśli chodzi o “pancerne dyski” to malutki flashowy dysk SSD zamknięty w płaskim plastikowym pudełeczku o boku 7 centymetrów. Port USB 3.0 posiada gumową zaślepkę więc pył i wilgoć nie powinny dostać się do wnętrza. Z tego dysku korzystam dość często. Jest uszczelniony i co ważne SSD - więc odporny na upadki i posiada klasę szczelności IP55 co w przypadku dysku jest dość imponującym wynikiem. Dysk oferuje prędkość zapisu 400MB/s wyposażony jest w USB 3.0 i jest maleńki. Podobnie jak G-techa będącego jeszcze na gwarancji wrzucałem w błoto, wodę, śnieg tak i SanDisk poddany był przeze mnie testom sprawdzającym. Skoro producent mówi, że sprzęt jest odporny - uważam, że warto to sprawdzić od razu po zakupie. Jeśli zawiedzie na gwarancji będzie podstawa do zwrotu, reklamacji czy zrobienia zadymy. Oczywiście pojawia się pytanie czy dysk wrzucony do wody nie popsuje się po miesiącu albo dwóch. Mój póki co działa i ma się dobrze.



Na pewno nie trafiłem nigdy na równie mały i równie pancerny dysk. Część rozwiązań dostępnych na rynku to w moim odczuciu tylko zabieg marketingowy bo nie są to dyski ani szczelne ani pancerne. G-tech mimo, że rzeczywiście przyzwoicie zapakowany jest wciąż dyskiem talerzowym. Nie chciałbym aby upadł mi z kręcącymi się talerzami. A do tego  waży 10 razy więcej niż ten mały Sandisk. Extreme 510 i dysk SSD jako przeznaczony do pracy w terenie w moim odczuciu jest idealnym rozwiązaniem. Owszem nie zostawiłbym tam zdjęć na kilka czy kilkanaście lat ale po powrocie i tak zgrywam zdjęcia na stacjonarnego QNAP-a czy biurkowe dyski WD więc jako nośnik danych na wyjeździe to rozwiązanie wydaje się być idealne. Malutkie leciutkie i odporne. Jedyny minus – jest na tyle mały, że łatwo go zgubić. No i cena, ale o tym gentelmeni nie rozmawiają. Z większych dysków SSD korzystam jeszcze z SANDISK EXTREME 900 PORTABLE SSD. Mniej odporny ma bardziej “wyjściowy” wygląd od G-Technology czy Extreme 510. Dysk działa na USB 3.1 dzięki czemu osiąga transfery na poziomie 850 MB/s chyba najszybszy z dysków jaki posiadam.

WD MyPassport Wireless i Wireless PRO

Zdarzają się sytuacje gdy nie zabieram ze sobą komputera a potrzebuję w jakiś sposób zgrać pliki na zewnętrzne dyski. Jedynym ratunkiem jest wówczas dysk zawierający całą elektronikę i pozwalający na skopiowanie plików z pominięciem komputera. 

W samym dysku Wireless PRO mamy wbudowany akumulator, dysk oraz wejście na kartę SD Istnieje możliwość kopiowania całej karty na dysk w urządzeniu bezpośrednio przez włożenie karty do dysku lub tradycyjnie przez podłączenie dysku do komputera. Dzięki temu taki dysk wykorzystuję jako jedno z moich urządzeń pozwalających na wykonanie backupu w terenie. Co ważne - bez konieczności posiadania komputera. Konfiguracja pozwala nam na wybranie opcji czy karta po wyjęciu z czytnika ma być wyczyszczona czy pliki zostawiamy na karcie. Zdecydowanie polecam ten drugi wariant bo pozwala nam on nie tylko na przeniesienie plików ale również na ich zduplikowanie.

Po włożeniu karty dysk importuje zdjęcia do katalogu SD Card Imports, wewnątrz niego tworzy folder z nazwą karty (np. SDCARD1) i znów wewnątrz folderu tworzy katalog z datą i kopiuje całą zawartość karty. Przy ponownym włożeniu karty w czytnik dysk rozpoznaje co już zostało z tej karty skopiowane i kopiuje wszystkie nowsze zdjęcia nie skopiowane uprzednio na kartę.

Sam dysk wyposażony jest w WiFi 802.11ac zapewniające płynne przesyłanie strumieniowe, bezprzewodowe, czytnik SD 3.0 i baterię zapewniającą według producenta 10 godzin pracy oraz, co ważne dającą możliwość zasilania urządzeń ładowanych przez USB. Tak więc jestem w stanie doładować GPS wykorzystując Wireless PRO jako battery pack. I tu ważna uwaga - lecąc samolotem nie pakujcie tego dysku do bagażu rejestrowanego. Tego typu urządzenia muszą być przewożone jako bagaż podręczny ponieważ macie spore szanse na to, że w bagażu rejestrowanym dysk zostanie skonfiskowany jako przedmiot wyłączony z transportu. Do danych mogę mieć dostęp z telefonu za pomocą WiFi. WD przygotował specjalne aplikacje pozwalające na dostęp do plików więc gdy trzeba możemy zdjęcia wstępnie obrobić czy wysłać mailem albo na serwer FTP.   

To jedyny dysk jaki posiadam i, który pozwala mi na znaczące ograniczenie delikatnego sprzętu. Jeśli jadę w miejsce zagrożone dużą przestępczością i wiem, że nie będę w stanie upilnować komputera, albo sposób przeprowadzenia wyjazdu uniemożliwia zabranie laptopa, zabieram ze sobą jako nośnik danych WD Wireless PRO. Za wadę tego urządzenia uważam przede wszystkim to, że jest to dysk talerzowy, który jest dużo bardziej narażony na uszkodzenia niż dysk SSD. Ideałem byłby więc taki dysk wyposażony w SSD i odpowiednio uszczelniony. Aby go odpowiednio zabezpieczyć wożę go obecnie w małej walizeczce PELI.

Waga dysku, zwłaszcza w porównaniu do SanDisk Extreme 510, również nie powala. Wireless PRO waży ok 450 gramów a w pancernej walizce jest to już ponad 900 gramów. Dla porównania Extreme 510 waży ponad 20 razy mniej bo około 40 g a sam komputer Surface z klawiaturą  to około kilograma, Tak więc mimo, że zabieram sam zabezpieczony dysk pozwalający wyeliminować komputer to wagowo wychodzi podobnie gdybym zabrał ze sobą SURF’a z Extreme 510.

Jak widać praca w terenie związana jest z ciągłym kopiowaniem naszych zdjęć. Staram się to robić każdego wieczoru w namiocie, hotelu, kajucie. Gdziekolwiek jestem pilnuję tego aby na koniec każdego dnia zabezpieczyć swoje zdjęcia. Musicie pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Nawet najlepszy backup na nic się nie zda jeśli trzymamy wszystkie nośniki w jednym miejscu. Możemy wyobrazić sobie przykrą sytuację w której tracimy nasz plecak fotograficzny a w jego wnętrzu znajdują się i karty pamięci i komputer i dyski na które zgraliśmy zdjęcia. Osobiście podczas wyjazdu pełne karty staram się trzymać w innym miejscu niż cały sprzęt elektroniczny. oczywiście utrata całego sprzętu podczas wyjazdu będzie bardzo bolesne. Ale przynajmniej przywieziemy materiał, który później będziemy mogli opublikować, sprzedać i będziemy mieli możliwość zarabiania na fotografiach przywiezionych z danego zlecenia czy projektu.

Tekst i zdjęcia: Marcin Dobas

Skopiuj link

Autor: Marcin Dobas

Fotograf National Geographic Polska, specjalizujący się w fotografii podróżniczej, krajobrazowej, przyrodniczej oraz podwodnej. Ukończył studia na wydziale geologii, pracuje jako ratownik górski i pilot wycieczek. Członek międzynarodowego teamu fotografów Olympus Visionaries. Spędził z aparatem sporo czasu w takich miejscach jak Svalbard, Nowa Zelandia, Norwegia, Tajlandia, Nepal, Malezja, Szwecja, Finlandia, Grenlandia, Maroko, Egipt, czy Wielka Brytania koncentrując się na fotografowaniu dzikiej przyrody i krajobrazów tych miejsc. Jego fotografie są publikowane w różnych miejscach Świata w magazynach, książkach i kalendarzach.

Słowa kluczowe:
Komentarze
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (6)