Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Czas na trzecią, ostatnią część cyklu testów stabilizowanych superzoomów. Przedstawimy w niej jedyny w zestawieniu "firmowy" obiektyw, VR-Nikkora 18-200 mm F3.5-5.6. Na ostatniej stronie prezentujemy podsumowanie całego cyklu. Zapraszamy do lektury.
AF-S DX VR Zoom-Nikkor 18-200 mm F3.5-5.6G IF-ED
Obiektyw ten natychmiast po swojej premierze mającej miejsce pod koniec 2005 roku, został okrzyknięty królem superzoomów. I trudno się dziwić. Jak przystało Nikkorowi, był najdroższą optyką tego typu, był też największy, najcięższy, no a na dłuższym krańcu miał światło F5.6, a nie F6.3 jak konkurenci. Na dobitkę jako jedyny dysponował systemem stabilizacji obrazu. Przy tym wszystkim w testach wypadał lepiej niż inne, podobne konstrukcje. Efektem było tak ogromne zapotrzebowanie na tego zooma, że Nikon przez dobrych kilka miesięcy nie nadążał z produkcją, a dystrybutorzy na całym świecie otrzymywali 10-20 % liczby zamówionych egzemplarzy. Teraz sytuacja się zmieniła. Zoom ten jest już bez problemów dostępny w sklepach, z królowania rozmiarami i ciężarem zdetronizowała go Sigma 18-200 mm OS i tylko cena utrzymuje się na "królewskim" poziomie. Pozostała jednak sprawa jakości, a ten test pokaże nam czy VR-Nikkor 18-200 mm nadal jest najlepszy. Ostatnio Canon dojrzał (wreszcie!) do zaprezentowania analogicznej optyki, ale jego EF-S 18-200 mm F3.5-5.6 IS nie jest jeszcze obecny na rynku, nie możemy więc dokonać bezpośredniego porównania.
Konstrukcja
Obiektyw prezentuje się całkiem nieźle, zwłaszcza w porównaniu ze skromnymi wzorniczo superzoomami Sigmy. Mamy tu do czynienia z typowym, niedużym, ale solidnym Nikkorem klasy średniej. W tylnej jego części zmieścił się nieco wystający z obudowy zestaw trzech suwakowych przełączników odpowiedzialnych za autofokus i stabilizację obrazu. Tuż przed nim, tradycyjnie dla dużej części optyki AF-S znajdziemy wąski pierścień ustawiania ostrości. A pomiędzy nim, a umieszczonym w przedniej części, niezbyt szerokim pierścieniem ogniskowych, zmieszczono okienko dla skali odległości otoczone złoconymi symbolami z długą nazwą obiektywu. Tradycyjnym dla starszych stabilizowanych Nikkorów wyróżnikiem jest czerwony symbol "VR". Nowsze, prezentowane od roku VR-Nikkory noszą to oznaczenie już w kolorze złotym.
Budowa optyczna obiektywu nie jest może bardziej skomplikowana niż w obu superzoomach Sigmy, ale z pewnością Nikon góruje liczbą "szlachetnych" soczewek. Mamy tu bowiem nie tylko trzy asferyczne, ale też dwie wykonane ze szkła ED Extra-low Dispersion. Wszystkich soczewek jest 16, a umieszczono je w 12 grupach. Środkowy z trzech członów optycznych odpowiedzialny jest za stabilizację obrazu. Ten zoom jest pierwszym z Nikkorów, w którym zastosowano system VR Vibration Reduction drugiej generacji. Pierwsza dawała możliwość wykonywania z ręki zdjęć z użyciem czasów ekspozycji 8-krotnie dłuższych niż w przypadku fotografowania z wyłączonym VR. Natomiast VR II pozwala na dalsze dwukrotne przedłużenie naświetlania. Jak to działa w praktyce, opiszę dwa rozdziały dalej. Nikonowski system stabilizacji w wersjach stosowanych w obiektywach ze średniej i wyższej półki dysponuje dwiema opcjami działania: Normal i Active. "Normal" służy do redukcji efektów drgań rąk fotografującego, a "Active" drgań pojawiających się podczas fotografowania ze znajdujących się w ruchu pojazdów. W pierwszym trybie układ VR obiektywu wykrywa panning i wyłącza wtedy poziomą składową stabilizacji, w drugim zawsze stabilizuje wszystkie wykryte drgania. W przypadku niektórych VR-Nikkorów, ich system stabilizacji potrafi wykryć że zdjęcia wykonujemy ze statywu i automatycznie dezaktywować się. Niestety zoom 18-200 mm do tej grupy nie należy i z tego powodu warto pamiętać o wyłączeniu redukcji drgań przy tego typu zdjęciach. W przeciwnym wypadku obiektyw może uznać całkowity bezruch za sytuację nienormalną, wyimaginować sobie drgania i próbować je zneutralizować. Efektem będą oczywiście rozmazane zdjęcia.
Zakres 18-200 mm staje się w przypadku niepełnoklatkowych lustrzanek Nikona lub Fuji - bo tylko z takimi powinno się tego zooma używać - odpowiednikiem małoobrazkowego 27-300 mm. W całym zakresie obowiązuje minimalna odległość ustawiania ostrości wynosząca pół metra, co jest wynikiem nieco gorszym niż w przypadku obu testowanych już zoomów Sigmy. Ta jednak od dawna słynie z wyśrubowanych osiągów w tym względzie. Maksymalna skala odwzorowania Nikkora to 1:4,5.
Do automatycznego ustawiania ostrości wykorzystywany jest ultradźwiękowy silnik SWM Silent Wave Motor, użyty w tym obiektywie po raz pierwszy przez Nikona w "kompaktowej" odmianie. Oznacza to że silnik nie otacza układu optycznego tak jak odmiana pierścieniowa, a umieszczony jest z boku i łączy się z odpowiednim członem obiektywu za pośrednictwem przekładni. Tak jak i w wielu innych Nikkorach z ultradźwiękowym napędem autofokusa, tak i tu oprócz przekładni w przekazywaniu napędu uczestniczy sprzęgło, dzięki któremu pierścień ustawiania ostrości nie obraca się podczas pracy autofokusa. Jednocześnie, w każdym momencie poruszeniem pierścienia wyłączamy autofokus i przejmujemy kontrolę nad ustawieniem ostrości. Autofokus jest cichutki i dość szybki, ale z pewnością nie rewelacyjnie szybki. Przy tym ustawienie ogniskowej dłuższej od ok. 150 mm skutkuje zauważalnym zwolnieniem ustawiania ostrości w przedziale mniejszych odległości. Podejrzewam że przyczyną może być celowe zmniejszenie prędkości działania, by nie przejechać prawidłowego ustawienia. Z takim podejściem spotkałem się już w olympusowskich zoomach 12-60 mm SWD i 50-200 mm SWD.
Obiektyw wykorzystuje system wewnętrznego ogniskowania, dzięki czemu przód obiektywu nie porusza się podczas ustawiania ostrości, a ogniskowanie wymaga mniej energii. Jednak już zmiana ogniskowej nie odbywa się wewnętrznie, a jej wydłużanie skutkuje sporym wysuwaniem się przedniego członu obiektywu. Przy maksymalnym, ponad 6,5-centymetrowym wysuwie wyczuwałem lekkie luzy promieniowe i symboliczne osiowe. Trzeba jednak wziąć pod uwagę że opisuję testowy egzemplarz pochodzący z Nikon Polska, który - sądząc pod stanie bagnetu - sporo już przeszedł. Wspominanym luzom (luzikom) nie można się więc dziwić.
Oba wysuwające się człony obudowy wykonane są z metalu, a kolejnym, zewnętrznym metalowym elementem obiektywu jest bagnet. Do tego dochodzi jeszcze przednia część pierścienia ogniskowych, ale reszta wykonana jest z tworzyw sztucznych, nie licząc oczywiście gumy pokrywającej pierścienie.
Obsługa
Pierścień zmiany ogniskowej do najszerszych nie należy, ale bez wydłużania obudowy obiektywu już więcej miejsca na niego nie można było przeznaczyć. Opór jego ruchu jest wyraźnie mniejszy niż w obu superzoomach Sigmy, ale tę różnicę nie każdy wyczuje. Powodem jest umieszczenie pierścienia z przodu obiektywu, a przez to trafiają na niego końce wyprostowanych palców. A że opór i tak do małych nie należy, więc kręcenie pierścieniem superkomfortowe nie jest. Oczywiście dużo tu zależy od sposobu trzymania aparatu, ewentualnej obecności gripa, wielkości dłoni i długości palców, więc ocena wygody zmiany ogniskowej u każdego użytkownika może być inna. Tak jak i w Sigmach, tak i tu wyczujemy wzrost oporu w środku zakresu ogniskowych, nieco wyraźniej gdy będziemy skracali ogniskową obiektywu skierowanego w dół albo wydłużali gdy patrzy on w górę. Z tym że różnica ta nie jest tak bardzo odczuwalna jak u konkurentów.
Wielu użytkowników tego zooma narzeka na zjawisko "pełzania", czyli samoczynnego wysuwu przodu obiektywu gdy nosimy go z aparatem skierowanego w dół. To zjawisko rzeczywiście występuje, ale też nie ma powodu kląć Nikona że nie wbudował tu blokady wysuwu. Ona wbrew pozorom istnieje i jest to blokada automatyczna, o wiele wygodniejsza w użyciu niż suwakowy przełącznik w obiektywach Sigmy. W Nikkorze wystarczy po prostu ustawić najkrótszą ogniskową i problem mamy z głowy - o pełzaniu możemy wtedy zapomnieć. Z pewnością ta blokada "zamontowała się" przypadkiem, a nie była skutkiem celowego projektowania, ale faktem jest że istnieje i dobrze funkcjonuje.
Pierścień ostrości obsługuje się dość wygodnie. Łatwo trafić na niego palcami i łatwo nim obracać. Jego opór jest nieduży i równy w całym zakresie, ale przy tym "płaski" i "szorstki". O wysokiej kulturze pracy trudno tu mówić. Pierścień wykazuje zauważalny luz, co zasadniczo jest wadą, ale tu jakoś nie bardzo przeszkadza. Łatwo bowiem wyczuć kiedy poruszamy się w zakresie luzu i nie zmieniamy ustawiania dystansu ostrości, a kiedy już tak. Gdyby opór ruchu pierścienia był mniejszy, to ta różnica mogłaby być trudna do zauważenia i luz rzeczywiście sprawiałby kłopoty.
Pierścień połączony jest ze skalą ostrości i mechanizmem ogniskowania za pomocą przekładni zwalniającej, której użycie jak powszechnie wiadomo ułatwia precyzyjne ręczne ustawienie ostrości, choć jednocześnie trudniej jest szybko przeskoczyć z końca na koniec skali odległości. Tu jednak nie ma co narzekać, gdyż taki przeskok wymaga obrócenia pierścienia zaledwie o 1/4 obrotu. W tym więc wypadku, przekładnia ta nie tyle ułatwia, co raczej umożliwia precyzyjne ręczne ogniskowanie i wcale nie przeszkadza w szybkim przestawieniu odległości fotografowania nawet o pełen zakres.
Suwaki trzech przełączników autofokusa i stabilizacji są dość płaskie, dzięki czemu nie ma obaw o ich nieumyślne przestawienie, pomimo niedużego oporu ich ruchu. Ten od autofokusa jest wyraźnie przesunięty w górę, więc nie pomyli się on nam z pozostałymi. Przełączniki stabilizacji mogą czasami się mylić, ale przecież często ich nie używamy, więc spoglądanie na nie nie będzie dużym kłopotem.
Stabilizacja obrazu
Deklaracja możności fotografowania z czasami 16-krotnie dłuższymi nie bardzo odpowiada realiom, w każdym razie gdy ową obietnicę odniesiemy do podręcznikowych nakazów fotografowania z czasem (wyrażanym w sekundach) nie dłuższym niż odwrotność ogniskowej (w milimetrach). Poniżej przedstawiam tabelę z wynikami testu wykonanego przy ogniskowej ok. 125 mm, czyli odpowiedniku małoobrazkowej 188 mm. Najpierw wykonałem serię zdjęć służących jako odniesienie: z wyłączoną stabilizacją przy czasie 1/25 s, czyli mniej więcej 8-krotnie dłuższym niż pozwalają zasady. Następnie przy włączonej stabilizacji naświetliłem serie zdjęć przy 1/25 s, 1/13 s i 1/6 s, a więc czasach 8-, 16- i 32-krotnie dłuższych od dopuszczalnych. Z każdym czasem wykonywałem po dwie serie zdjęć: jedną przy ustawionym bardzo dużym dystansie ostrości, drugą przy ostrości ustawionej na 2 m. Pozwoliło to wykazać czy i jak bardzo spada skuteczność stabilizacji przy większych skalach odwzorowania, gdy do głosu oprócz kątowych dochodzą liniowe drgania obiektywu.
Widać że przy fotografowaniu na duże odległości (formalnie: przy małych skalach odwzorowania) sytuacja nie wygląda dobrze nawet dla 8-krotnego przedłużenia czasu naświetlania. 70 % ostrych zdjęć to nie jest dobry wynik. Z tym że dalsze, 2-krotne i 4-krotne wydłużenie ekspozycji wcale nie daje wyraźnego spadku odsetka ostrych ujęć.
Nikon w odróżnieniu od Sigmy deklaruje, że czujniki jego systemu stabilizacji wykrywają wyłącznie kątowe ruchy obiektywu. Stąd przy małych odległościach fotografowania, czyli dużych skalach odwzorowania VR powinien sprawiać się gorzej. I rzeczywiście tak jest, choć różnica w stosunku do zdjęć na duże odległości nie jest ogromna. Tu jednak widać powolny, systematyczny spadek udziału zdjęć całkiem ostrych wraz z wydłużaniem ekspozycji od 8-krotnie przedłużonej do 32-krotnie przedłużonej. No i nawet to 8-krotne przedłużenie daje aż połowę zdjęć mniej lub bardziej rozmazanych. Sporo!