Stabilizowane superzoomy - część 2, Sigma 18-200 mm F3.5-6.3 DC OS HSM

Drugi z cyklu testów stabilizowanych superzoomów z mocowaniem Nikona dotyczy Sigmy 18-200 mm F3.5-6.3 OS. Opisana w pierwszym odcinku "krótsza" Sigma 18-125 mm wypadła jak na superzooma bardzo przyzwoicie; ciekawe czy 18-200 mm osiągnie podobne rezultaty. Zapraszamy do lektury.

Autor: Paweł Baldwin

5 Wrzesień 2008
Artykuł na: 29-37 minut
Przez długi czas to Nikkor 18-200 mm był najpotężniejszym niepełnoklatkowym superzoomem. Teraz jednak przebija go opisywana tu Sigma 18-200 mm OS (stoi pośrodku), a rozmiarami także nowy Tamron 18-270 mm VC.

Sigma 18-200 mm F3.5-6.3 DC OS HSM

Pierwsza wersja sigmowskiego zooma 18-200 mm ujrzała światło dzienne na początku 2005 roku. Obiektyw ten nie był wyposażony w układ stabilizacji obrazu, a jego jasność przy najdłuższej ogniskowej, F6.3 była wyjątkowo nieduża. Brakowało mu też ultradźwiękowego napędu HSM. Jego zaletą były natomiast nieduże rozmiary i masa oraz stosunkowo niewysoka cena. Tymi parametrami obiektyw korzystnie odróżniał się od zaprezentowanego kilka miesięcy później Nikkora 18-200 mm.

Nowa wersja superzooma Sigmy, tym razem już stabilizowana i z ultradźwiękowym napędem AF zapowiedziana została dokładnie 2 lata temu, w czasie Photokiny 2006, a oficjalnie ogłoszona w lutym 2007 roku. Obiektyw został mocno przeprojektowany, co widać choćby po liczbie i rozłożeniu "szlachetnego" szkła wewnątrz. No i podobnie jak nowsza, ustabilizowana wersja zooma 18-125 mm, tak i ten solidnie przytył. Pomimo takiego jak dawniej światła F6.3, zoom jest większy i cięższy nawet od jaśniejszego Nikkora 18-200 mm. Wzornictwo skromne, podobnie ponure jak w przypadku 18-125 mm. Jedyne jaśniejsze punkty designu to matowe wykończenie i z tuzin złotych literek nieco ożywiający wygląd tego obiektywu.

Typowe dla Sigmy, proste i dość ponure wzornictwo. Nie kłóci się ono jednak z solidnością i rozmiarami tego obiektywu.

Konstrukcja

Jedyna soczewka SLD umieszczona została w pierwszym członie obiektywu. Poza nią, z tych szlachetniejszych znajdziemy jeszcze trzy asferyczne. A w sumie soczewek jest 18 - sporo.

Zgodnie z oznaczeniem "DC" w nazwie, zoom ten przeznaczony jest wyłącznie do niepełnoklatkowych lustrzanek cyfrowych ze współczynnikiem kadrowania 1,5 lub większym. Przy takiej wartości stanowi odpowiednik małoobrazkowego zooma 27-300 mm.

Obiektyw produkowany jest z mocowaniami do lustrzanek Sigmy, Canona i Nikona (przy okazji Fuji), ale co ciekawe, jedynie te z nikonowskim bagnetem wyposażone są w ultradźwiękowy napęd HSM. Podobnie jak w przypadku zooma 18-125 mm, tak i tu mamy do czynienia z "mikromotorem HSM" (nazewnictwo kanonowskie), czyli "kompaktowym HSM" (konwencja Nikona). Silnik ten jest przy włączaniu trybu AF ręcznie, mechanicznie łączony z członami odpowiedzialnymi za ustawianie ostrości i z pierścieniem ostrości. Brak obecnego w pierścieniowych HSM sprzęgła powoduje, że pierścień ostrości obraca się podczas pracy autofokusa, no i nie ma mowy o ręcznej korekcie ostrości dopóki nie wyłączymy go suwakiem na obiektywie. Pomimo tych wad, autofokusowi zooma 18-200 mm OS nie możemy zarzucić hałaśliwości czy powolności. Pracuje naprawdę sprawnie, równie szybko jak u kuzyna 18-125 mm OS i u Nikkora 18-200 mm VR. No chyba że w tym ostatnim pracujemy bliżej dłuższego końca zooma, wtedy ustawia on ostrość wolniej od obu Sigm.

Na tylnym z wysuwających się członów zooma umieszczona została skala odwzorowania obrazu obowiązująca dla ustawionej minimalnej odległości fotografowania 0,45 m.
Tylna soczewka ma średnicę 20 mm. To tyle samo co w Sigmie 18-125 mm OS, ale o ponad 3 mm mniej niż w Nikkorze 18-200 mm VR. Bagnet oczywiście metalowy.

Wiemy już że obiektyw do maleństw nie należy. Jego masa to aż 610 g, co jednak dobrze współgra z rozmiarami i przyczynia się do wrażenia solidności konstrukcji. Nic dziwnego że zoom ten lepiej pasuje do Nikona D300 z gripem, niż do D40x, czy D60, z którymi znacznie częściej jest używany. Spory ciężar i skomplikowanie konstrukcji wymusiło użycie nieco większej ilości metalu niż w lżejszym 18-125 mm. Tu oprócz bagnetu, z metalu wykonano także tylny z dwóch wysuwających się przy zwiększaniu ogniskowej członów. Maksymalny wysuw jest spory, ponad 6-centymetrowy, ale przód obiektywu nawet wtedy nie wykazuje jakichkolwiek luzów. Reszta obudowy to tworzywa sztuczne, ale masa obiektywu sugeruje że w środku oprócz szkła znajduje się także sporo metalu. A szkła jest tam naprawdę dużo, gdyż obiektyw liczy sobie aż 18 soczewek. Wśród nich są trzy asferyczne i umieszczona w przedniej grupie jedna, duża soczewka SLD (Special Low Dispersion). Co do asferycznych Sigma nie deklaruje technologii ich produkcji, z czego z dużym prawdopodobieństwem można wnioskować że są to soczewki hybrydowe, czyli składające się ze szklanej soczewki "sferycznej" i nałożonej na nią asferycznej nakładki z tworzywa sztucznego. Zmiana konstrukcji obiektywu w porównaniu z niestabilizowanym poprzednikiem spowodowała, że przy zmniejszaniu ustawianego dystansu ostrości mniej skraca się ogniskowa. Stąd pomimo większej niż tam minimalnej odległości fotografowania mamy większą maksymalną skalę odwzorowania, 1:3,9. Opisywane zjawisko skracania ogniskowej jednoznacznie sugeruje obecność systemu wewnętrznego ogniskowania. Rzeczywiście, takowy Sigma 18-200 mm OS posiada.

Osłona przeciwsłoneczna średnio głęboka, ale ten zoom zaczyna się przecież od odpowiednika małoobrazkowych 27 mm

Obsługa

Długość obudowy obiektywu, po odjęciu miejsca na wyłączniki autofokusa i układu stabilizacji, podzielono niemal równo pomiędzy pierścienie zooma i ostrości. Stąd ten pierwszy jest nieco zbyt wąski, ale na szerokość drugiego bez wątpienia nikt ręcznie ostrzących nie będzie narzekał. Nie ma obaw że pierścienie będą się mylić. Powodem jest bardzo duża różnica w oporach ich ruchu. Ustawianie ostrości odbywa się z minimalnym oporem, w którym nie czujemy że czymkolwiek w środku obiektywu poruszamy. Dobrze że konstruktorzy dodali nieco tarcia samemu pierścieniowi, w związku z czym nie lata on luźno. Jednak w zoomie 18-125 mm OS ta operacja wyszła im ciut lepiej.

Znacznie gorzej że opór pierścienia ogniskowych do małych nie należy. Przy krańcach zooma jest on średni, ale bardzo wyraźnie rośnie w środku zakresu. Ta zmiana jest jeszcze mocniej wyczuwalna i naprawdę przeszkadza gdy skracamy ogniskową obiektywu skierowanego w dół albo wydłużamy ją po skierowaniu do góry. Kolejnym minusem jest samoczynne wysuwanie się przodu obiektywu gdy aparat nosimy na ramieniu obiektywem w dół. Dobrze więc, że w zoomie tym przewidziano blokadę wysuwu z pozycji "18 mm". Cieszy natomiast fakt, że zmiana ogniskowej od końca do końca zakresu wymaga niedużego obrotu pierścienia, o mniej niż 1/4 obwodu. Jeszcze lepiej wygląda to przy zmianie ostrości, gdyż skalę odległości rozpisano na zaledwie 1/8 obwodu. O braku funkcji Full-Time Manual i obracaniu się pierścienia ostrości podczas pracy autofokusa, wynikających z konstrukcji AF była już mowa.

Pierścień ogniskowych porusza się ze sporym oporem, który dodatkowo rośnie w środku zakresu zooma. A pomimo tego oporu obiektyw "zjeżdża" gdy aparat niesiemy na ramieniu.

Wspomnę jeszcze o sporym, ostrym oporze suwakowych wyłączników autofokusa i układu stabilizacji. Nie zapewniają one komfortowej obsługi, ale nie ma wątpliwości że trudno je przełączyć przypadkiem, ani pomylić ze sobą - to ze względu na dużą odległość pomiędzy nimi.

I tak jak w teście zooma 18-125 mm OS, tak i tu muszę pochwalić Sigmę za wprowadzenie przednich kapturków na obiektyw wyposażonych w wewnętrzne, podcięte uchwyty.

Duży opór wyłączników autofokusa i stabilizacji nie podwyższa wygody ich obsługi, ale jednocześnie daje pewność że nie przełączymy ich niechcący.

Stabilizacja obrazu

Obecna generacja systemu OS (Optical Stabilizer) Sigmy, zgodnie z oficjalnymi danymi pozwala na stosowanie czasów naświetlania 16-krotnie, czyli o 4 działki dłuższych niż bez użycia OS. W rzeczywistości aż tak dobrze nie jest, w każdym razie gdy owe obietnice odniesiemy do podręcznikowych nakazów fotografowania z czasem (wyrażanym w sekundach) nie dłuższym niż odwrotność ogniskowej (w milimetrach). Poniżej przedstawiam tabelę z wynikami testu wykonanego przy ogniskowej ok. 125 mm, czyli odpowiedniku małoobrazkowej 188 mm. Najpierw wykonałem serię zdjęć służących jako odniesienie: z wyłączoną stabilizacją przy czasie 1/25 s, czyli mniej więcej 8-krotnie dłuższym niż pozwalają zasady. Następnie przy włączonej stabilizacji naświetliłem serie zdjęć przy 1/25 s, 1/13 s i 1/6 s, a więc czasach 8-, 16- i 32-krotnie dłuższych od dopuszczalnych. Z każdym czasem wykonywałem po dwie serie zdjęć: jedną przy ustawionym bardzo dużym dystansie ostrości, drugą przy ostrości ustawionej na 2 m. Pozwoliło to wykazać czy i jak bardzo spada skuteczność stabilizacji przy większych skalach odwzorowania, gdy do głosu oprócz kątowych dochodzą liniowe drgania obiektywu.

Sytuacja wygląda dość podobnie jak w teście zooma 18-125 mm OS. Przy fotografowaniu na duże odległości (formalnie: przy małych skalach odwzorowania), bardzo dobre wyniki osiągamy jedynie przy 8-krotnym przedłużeniu czasu naświetlania. Przy dalszym 2-krotnym przedłużeniu uzyskałem bardzo mało zdjęć mocno poruszonych, ale by mieć pewność że któreś będzie całkiem ostre warto zrobić dwa-trzy ujęcia. Dalsze wydłużanie czasów powoduje lekki, choć niewątpliwie zauważalny wzrost liczby ujęć mocno poruszonych i podobny spadek tych całkiem ostrych. Fotografowanie z 32-krotnym, czyli o 5 działek przedłużeniem naświetlania oznacza więc już naprawdę duże ryzyko poruszenia.

Przy fotografowaniu na małe odległości (duże skale odwzorowania) efekty wyglądają bardzo podobnie. Może to świadczyć, że system OS potrafi wykrywać nie tylko drgania kątowe, ale i liniowe mające silny wpływ na rozmazania zdjęć wykonywanych przy dużych skalach odwzorowania. Z drugiej strony widać jednak, że udziały zdjęć mocno i lekko rozmazanych oraz ostrych wykonanych bez stabilizacji, są identyczne przy małej i dużej skali odwzorowania. Oznacza to że moje ręce przy fotografowaniu Nikonem D80 i opisywanym tu zoomem "produkują" niewiele drgań liniowych; w innym wypadku zdjęcia wykonywane z odległości 2 m wykazałyby większy odsetek ujęć poruszonych. Tak czy inaczej, wyniki przy 8-krotnym przedłużeniu ekspozycji są więcej niż dobre, ale przy 16-krotnym już raczej średnie. Oznacza to jednak tylko tyle, że dwa lub trzy wykonane zdjęcia będą nam niemal gwarantować obecność wśród nich jednego ostrego. Gorzej jest przy wydłużeniu 32-krotnym, kiedy bardzo wyraźnie rośnie liczba ujęć mocno poruszonych i równie mocno spada odsetek tych ostrych.

Dodaj ocenę i odbierz darmowy e-book
Digital Camera Polska

Poprzednia

Skopiuj link
Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Obiektywy
Nowe hybrydowe obiektywy Canon RF - pierwsze wrażenia
Nowe hybrydowe obiektywy Canon RF - pierwsze wrażenia
Unikalny zoom RF 70-200 mm f/2.8 IS USM Z oraz stałki RF 50 mm f/1.4 VCM i 24 mm f/1.4 VCM wzbogacają katalog szkieł Canona przeznaczonych jednocześnie do filmu i fotografii. Nowym...
24
Sigma 500 mm f/5.6 DG DN OS Sports - opinia Wojciecha Sobiesiaka
Sigma 500 mm f/5.6 DG DN OS Sports - opinia Wojciecha Sobiesiaka
Sigma 500 mm f/5.6 DG DN OS to unikalny teleobiektyw, który łączy wysoką jakość optyczną z wyjątkowo lekką i kompaktową jak na tę klasę obiektywu obudową. O tym jak sprawdza się w rzeczywistej...
32
Sony FE 85 mm f/1.4 GM II - test obiektywu
Sony FE 85 mm f/1.4 GM II - test obiektywu
Nowa portretówka Sony to pierwsza stałka ze zaktualizowanej serii GM II. Otrzymujemy m.in. udoskonaloną, lżejszą konstrukcję, nowy silnik AF i jeszcze bardziej wyżyłowaną optykę. Czy...
37
Powiązane artykuły