Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Zaczynałem od pracy jako fotoreporter, a potem przez prawie 16 lat pracowałem jako fotoedytor i fotoreporter, co siłą rzeczy nauczyło mnie radzić sobie z różnymi tematami. Jestem rzemieślnikiem, takim ze starej szkoły, fotoreporterem prasowym, od którego wymagało się dużej uniwersalności. Robię zdjęcia w bardzo szerokim spektrum, ale nie każde zlecenie budzi we mnie takie same emocje. Śluby na przykład robię raczej tylko po znajomości, portrety od zawsze, bo lubię, a reporterką żyłem ostatnie 20 lat. Siłą rzeczy uzbierało się sporo ciekawych prac w portfolio. Moim zdaniem (śmiech). Obecnie najwięcej robię fotografii komercyjnej biznesowej, choć nie stronię od innych zleceń.
Właściwie to sam zamknąłem się w takiej niszy ok. 3 lata temu, ale nadal nie mogę powiedzieć, że jestem fotografem tylko od tego.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Sport pojawił się siłą rozpędu, gdy pracowałem jako fotoedytor sportowy w Polska Press. W 2007 roku realizowano projekt Polska Times, który miał ambicję bycia projektem ogólnokrajowym. Mieliśmy duży dział foto, gdzie było 10 fotoedytorów i około 14 fotografów, ale zabrakło na to pomysłu i redakcja zaczęła się kurczyć, a fotoedytorom dorzucano coraz więcej zadań. W końcu padło pytanie czy jestem też w stanie robić zdjęcia. A że od fotografowania zaczynałem, to w końcu oprócz fotoedycji relacjonowałem też wydarzenia sportowe. Fotografujący fotoedytor - przekleństwo fotoreporterów (śmiech). No i całkiem się w to wkręciłem, bo sport jest fajny. Budzi dużo emocji, ale są to w większości emocje pozytywne.
Skończyłem pracę jako fotoedytor w 2019 roku. Podziękowano mi za współpracę, a edycję przerzucono na dziennikarzy. Poniekąd to rozumiem, bo praca mocno się zmieniła. Gdy zaczynałem w 2001 roku, robiliśmy jeszcze zdjęcia na filmie, cyfra dopiero majaczyła w snach o przyszłości. Trzeba było te negatywy obejrzeć, zeskanować i wybrać jedną klatkę. Dzisiaj wszystko trafia do baz zdjęciowych, które są zsynchronizowane z systemami w redakcjach i przerzucenie obrazka do tekstu nie stanowi dużego problemu. Rezygnując z fotoedytora można więc obciąć koszta.
Natomiast efekt takich działań bywa różny. To trochę tak, jakby ktoś nagle kazał fotoedytorom pisać teksty. Nie da się wszystkiego robić dobrze samemu. Z drugiej strony dziś wszystko żyje bardzo krótko, ludzie niespecjalnie już chyba zwracają uwagę na zdjęcia ilustrujące tekst. W internecie wszystko dodatkowo posiekane jest reklamami, które odciągają uwagę.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Media płyną dzisiaj pewnym nurtem, choć myślę, że z czasem będzie się to różnicować. Zwróć uwagę, że dziś wiele osób nie ma już nawet swojej strony internetowej, a niektóre konta w social mediach mają większe zasięgi niż tytuły prasowe. A dokąd to zmierza? Pamiętam, gdy w Polska Press rozmawialiśmy z Filipem Ćwikiem o tym czy cyfra na dobre zabiła analoga. Twierdził, że film jeszcze wróci. No i rzeczywiście - wrócił, choć w nieco innej formie. Stał się modny, ludzie mają fun z robienia zdjęć na kliszy, na polaroidach czy z używania technik szlachetnych. Być może podobnie będzie z prasą, że kiedyś wrócimy do tego wyższego standardu przekazywania informacji i gazetę znów będzie czytać się z przyjemnością. Tylko jeszcze trzeba by uporać się z podziałem politycznym na rynku. Obecnie nie da się tego wypośrodkować.
Zależy w jakim tytule. Jest część stron, na których widać, że ktoś nad tym myśli i stara się to robić dobrze. Natomiast nawet jeśli zawód ten wymiera, to tym bardziej media powinny uczyć odbiorców dobrego patrzenia, a fotografów świadomości kadru. Obecnie pojęcie „fotoedycja” zostało spłaszczone do obróbki zdjęć. Za parę lat młody dziennikarz zawód fotoedytora będzie znał tylko z książek na studiach. Niestety odbija się to także na materiałach.
Współtworzę Wojnowski Festiwal Fotografii. Przyjmując prace widzimy niestety, że często ten aspekt kuleje. Część prac jest rzeczywiście ładnie dopracowana, ale czasami otrzymujemy materiał liczący 30 zdjęć, z których powinno się zostawić 12, a ogólnie można by go uciąć do 8 i na niczym by przez to nie stracił. Ludzie tego często nie rozumieją i mają opór przed taką edycją, co utrudnia złożenie wartościowego projektu.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Odpowiednia fotoedycja pozwala zwiększyć świadomość nawet doświadczonych już fotografów i myślę, że jest to jak najbardziej potrzebne. W końcu obrazów produkujemy coraz więcej. Pewnie też dzięki temu z igrzysk paraolimpijskich oddałem tylko 50 GB zdjęć (w RAW-ach).
Fotografia nie polega na bezmyślnym naciskaniu „guzika”. Fotografuję oczywiście więcej niż na kliszy, ale z rozsądkiem. Staram się przebierać zdjęcia już w aparacie. Nigdy nie zrzucam całej karty. Zaznaczam to, co jest dobre, a reszta ląduje w śmieciach. Doskonale sprawdza się w tym program Photo Mechanic z funkcją, która pozwala pobrać z karty tylko „zakluczykowane” zdjęcia. Zgrywasz te kilkanaście wybranych i do widzenia. Nie mam też manii naciskania spustu i zapychania bufora. Używam kart o pojemności 32 GB i wychodzę z założenia, że po zleceniu powinno mi na nich zostać jeszcze trochę miejsca.
Pierwszą rozmowę na temat fotografowania Paraolimpiady w Tokio odbyłem prawie 3 lata temu. Z polecenia Bartka Zborowskiego, który pracuje dla Komitetu Paraolimpijskiego odezwał się do mnie prezes Polskiej Fundacji Paraolimpijskiej Robert Szaj, z pytaniem czy nie podjąłbym się takiego tematu. A potem nastąpił Covid i temat umarł, a naokoło wiele się zmieniło. Gazeta mnie zwolniła, a ja zdałem sobie sprawę, że nie muszę już dźwigać ciężkiego sprzętu i z lustrzanek przesiadłem się na bezlusterkowce Fujifilm. Prawie zupełnie odszedłem od fotografii prasowej.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Tymczasem w maju bieżącego roku odbieram telefon i słyszę: „Cześć Bartek, słuchaj, no to lecimy w połowie sierpnia”. Nie wiedziałem czy nadal mam w sobie tyle werwy, by przez 2 tygodnie od świtu do nocy latać z aparatem uwieszonym na szyi i powiedziałem szczerze, że przez ostatnie lata sporo się zmieniło, a ja trochę wypadłem z obiegu. Tym bardziej, że wcale nie brakowało mi tej gazetowej pogoni. Fundacja jednak uznała, że pewnych rzeczy się nie zapomina, że nie widzi problemu w zatrudnieniu „nieprasowca”, i że wylot mam już zabukowany na 20 sierpnia (śmiech). Tak oto znalazłem się w Tokio.
Gdy rozmawialiśmy z Robertem o zdjęciach, powiedziałem, że jak dobry żołnierz zrobię, co mi zleci, ale chciałbym też zrobić dyscypliny, w których nie biorą udziału Polacy. Żeby sfotografować coś z czym nigdy nie miałem styczności. Na przykład taki Blind Football. Niektórzy nawet nie wiedzą, że taka dyscyplina istnieje. To rzeczy, których nie pokazuje się w telewizji. W ogóle u nas temat sportu osób niepełnosprawnych jest w mediach pomijany, a przecież w tym roku przywieźliśmy z Tokio aż 25 medali.
Chyba coraz więcej osób zaczyna dostrzegać, że to sport jak każdy inny i można się nim tak samo emocjonować. Czasem nawet bardziej. W Anglii tego typu zawody są na przykład normalnie relacjonowane. Jest też większy dystans. Mają na przykład program satyryczny "The Last Leg", który powstał przy okazji Igrzysk Paraolimpijskich w 2012 roku, gdzie na przykład niepełnosprawny prowadzący zaprasza niewidomego gościa i gra z nim w piłkarzyki. Nikt go za to do tej pory nie zlinczował.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Przede wszystkim pierwszy raz byłem na tak dużej imprezie tego typu. Zupełnie inaczej pracuje się na Mistrzostwach Świata czy Mistrzostwach Europy w piłce nożnej, gdzie nie trzeba się tyle przemieszczać w ciągu jednego dnia. Ogarnięcie logistyki na takich imprezach to 90% sukcesu. A czy to się inaczej fotografuje? Myślę, że dyscypliny paraolimpijskie aż tak bardzo nie różnią się od zwykłych dyscyplin sportowych. Zawsze też, gdy staję przed jakimś fotograficznym wyzwaniem, to wcześniej oglądam w internecie zdjęcia, by podejrzeć jak właściwie przygotować się do takiej pracy. W ogóle uważam, że oglądanie zdjęć to podstawa nauki fotografii. Z wielu można sporo wyczytać odnośnie techniki fotografowania, zobaczyć jak warto kadrować dane wydarzenia czy nawet szukać swojej drogi w fotografii.
Oczywiście nadal były pewne trudności. Podobnie jak na zwykłej Olimpiadzie, mieliśmy wyznaczone stanowiska do fotografowania. Na przykład przy rzucie maczugą czy dyskiem fotografuje się przez siatkę. Trzeba się było trochę namęczyć, ale dzięki obiektywowi Fujifilm Fujinon XF 200 mm f/2 OIS WR, którym fotografowałem większość dyscyplin, tej siatki praktycznie nie było widać w pierwszym planie.
Reporterskimi lustrzankami fotografowałem od zawsze i byłem nimi zachwycony. Byłem też uczestnikiem programu wsparcia, więc nie było problemu, by na dużych zawodach typu Mistrzostwa Europy czy Mistrzostwa Świata coś wypożyczyć lub uzyskać pomoc techniczną jeszcze w kraju przed wyjazdem. Natomiast w zeszłym roku strzeliła mi magiczna czterdziestka, a przy okazji strzelił też kręgosłup (śmiech). Z racji tego, że od dawna pracuje na dwóch body, stwierdziłem, że trzeba coś z siebie zdjąć.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Przeanalizowałem swoje zlecenia, przejrzałem zdjęcia i stwierdziłem, że pełna klatka do sprawnego funkcjonowania na rynku nie jest mi do niczego potrzebna. Większość zleceń ląduje w internecie, a klienci często nawet nie chcą zdjęć większych niż 2000 pikseli na dłuższym boku. Pomyślałem, źe dam szansę Fujifilm, które przy okazji urzekło mnie swoją „pokrętłologią”, świetnym balansem bieli i wyjściowymi kolorami zdjęć. Dla mnie to bajka, bo jestem przyzwyczajony do fotografowania w manualu. No i przy okazji tego wyjazdu okazało się, że to nie tylko aparat do streetu i ślubów.
Szczerze mówiąc, jak raz już się jej nauczysz, to robisz to z zamkniętymi oczami. Bezlusterkowce maksymalnie ułatwiły pracę, między innymi przez wizjer elektroniczny. Bardziej zwracam natomiast uwagę na to, że mogę swobodnie sę poruszać, sprzęt nie ciąży ani też nie wzbudza takiego popłochu, jak duże lustrzanki. W Japonii parę kilo mniej dźwigania robiło różnicę, tym bardziej, że klimat dawał się ostro we znaki.
Byłem tam chyba jedyną osobą, która fotografowała aparatami Fujifilm (na Igrzyskach Olimpijskich był jeszcze Hendrik Osula z Estonii, ale fotografował tylko koszykówkę), co wzbudzało pewne zainteresowanie. Po wyjeździe natomiast dowiedziałem się, że chce ze mną porozmawiać centrala producenta. Pytali o to, czego mi brakowało przy tego typu pracy.
Myślę, że to dlatego, iż nikt specjalnie nie próbował wykorzystywać tych aparatów do takich celów. Ale nawet z moimi dwoma body Fujifilm X-T3 nie czułem, by czegoś mi brakowało. Autofokus dawał radę, obiektyw 200 mm f/2 z konwerterem 1,4x sprawdził się świetnie, a pełnych możliwości trybu seryjnego nawet nie wykorzystałem, gdyż nie widzę sensu, by fotografować szybciej niż te 11 kl./s, które oferuje migawka mechaniczna. Może to też nawyk z czasów, gdy w redakcji dostawaliśmy 2 filmy na weekend i trzeba było na tym zrobić 5 imprez.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska, Grand Prix w Polskim Konkursie Fotografii Sportowej 2021
Jedyną przeszkodą z początku była bateria. W lustrzankach starczała mi na tydzień, tutaj trzeba było pomyśleć o gripie. Mam więc na stałe załadowane dwie dodatkowe baterie, a cały zestaw spokojnie starcza na 2 dni fotografowania. Prawdę mówiąc nie potrzebuję nic więcej.
Na całych zawodach nie wszedłem na czułości powyżej ISO 6400, bo nie było takiej potrzeby. A jaki jest obrazek, każdy widzi. Jeśli zaś chodzi o RAW-y, to robiłem w tym formacie właściwie z przyzwyczajenia, tylko dlatego, że mój główny klient ich ode mnie oczekuje. JPEG-i pewnie by wystarczyły.
Oddaję te zdjęcia oczywiście po selekcji, więc nie mam wrażenia, że udostępniam klientowi coś nieprzygotowanego, owianego tajemnicą. Doświadczenie w prasie nauczyło mnie solidnego rzemiosła. Wydaje mi się, że myślenie iż RAW wyciągnie wszystko, a w trakcie fotografowania nie trzeba myśleć, to ślepa uliczka. Poza tym, jak mówiłem, mam trochę podejście rzemieślnika, które wyniosłem z pracy w gazecie. Klient zapłacił, ja oddaję zdjęcia. Nie czuje się artystą, oddającym „rękopis” jakiegoś dzieła. Oczywiście pliki zostają też u mnie.
To nie do końca tak. Mam zdjęcia, które uwielbiam, ale chyba po prostu nie dopisuję do nich historii. Nie wiem czy obecnie jeszcze ktoś myśli, źe tantiemy z jego fotografii bedą utrzymywać następne pokolenie w rodzinie.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Na pewno zdjęcie, które zdobyło nagrodę (śmiech). Ale tak na serio, to największe wrażenie wywarło na mnie to, że każdą dyscyplinę fajnie się fotografowało oraz to, że Polska Fundacja Paraolimpijska, czyli mój klient, nie narzucała sposobu fotografowania. Czasem jedziesz na jakieś zlecenie, które nie do końca jest wyzwaniem, a tutaj byłem szczerze zafascynowany i wróciłem z tych igrzysk bardzo pozytywnie naładowany. Tym bardziej, że jak już mówiłem, nie czułem w sobie werwy na relacjonowanie tak dużej imprezy.
Ciekawie było też popatrzeć jak rozwija się fotografia. W tym roku agencje dużo grały na przykład zdjęciami spod wody lub z góry. Wchodzę na pływalnie i widzę fotografa, który ma przed sobą dwa laptopy, do tego dodatkowe trzy ekrany, a w rękach trzyma pada do konsoli, którym to wszystko obsługuje. Różne tego typu ciekawe obrazki.
Jak już mówiliśmy, skupiam się na swojej niszy, w której dobrze się czuję. Sport bardzo chętnie, ale też już raczej konkretne dyscypliny czy zawody dla klientów komercyjnych. Sport dla prasy obstawiony jest przez agencje, a myślę, że z czasem - chociaż nikomu tego nie życzę - kluby w końcu wpadną na to, by zatrudniać swoich własnych fotografów i udostępniać wybrane zdęcia za darmo. Rynek fotografii prasowej wciąż się kurczy. Jest coraz więcej fotografów, a mediów nie przybywa i myślę, że z czasem każdy z fotoreporterów będzie się musiał przebranżowić i znaleźć swoją niszę.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Tym bardziej, że o własne miejsce coraz trudniej. Dostępność cyfry, mnogość narzędzi i kursów oraz łatwość edycji sprawiły, że osób będących w stanie wykonać dobre zdjęcia jest coraz więcej. Dziś, jak wiemy możemy je zrobić nawet smartfonem.
Moja końcówka w Polska Press w Warszawie wyglądała tak, że zostało 2 fotografów i kilkoro dziennikarzy, którzy potrafili nagrać i zmontować wideo. To o czymś mówi, ale fotografia sama w sobie na pewno przetrwa. Widzę to nawet po festiwalu w Wojnowie. Robimy go społecznie, siłą rozpędu i choć nie jest to wielki festiwal, to ogromną satysfakcję sprawia, że ludzie coraz bardziej go doceniają. Z roku na rok coraz więcej osób przyjeżdża też na samo otwarcie, a i lokalnie wydarzenie nabrało na znaczeniu. Wielu mieszkańców mówi, że nie wyobraża już sobie żeby tych zdjęć nie było. Są coraz bardziej tą fotografią zainteresowani.
fot. Bartek Syta / Polska Fundacja Paraolimpijska
Nie ukrywam, że to też po prostu kawał dobrej fotografii powieszonej na płocie. Nazwiska typu Sikora, Niedenthal czy Tomaszewski zna chyba każdy. W tym toku wisiało 545 plansz, w kolejnych edycjach chcielibyśmy zamknąć się w liczbie 600 zdjęć. To naprawdę sporo, jak na wystawę plenerową. No i ekspozycja wisi przez 4 miesiące, więc każdy kto jedzie latem na Mazury może spokojnie o nią zahaczyć i poświęcić godzinę na ten fotograficzny spacer. Zapraszam serdecznie.
Jeszcze nie sprecyzowane. Zapowiada mi się w tym roku jeszcze jeden wyjazd, a później zobaczymy. Trzeba robić swoje i czekać aż skończy się ta "cudowna" pandemia. Oby jak najszybciej.
Fotograf i fotoedytor, od 2001 roku współpracujący z wieloma tytułami prasowymi. Przez ostatnie 12 lat był związany z wydawnictwem Polska Press. Fotografował na największych imprezach sportowych. Zwycięzca Polskiego Konkursu Fotografii Sportowej 2021.
barteksyta.com | instagram.com/bartek_syta
Materiał powstał we współpracy z firmą Fujifilm