Akcesoria
Newell Perseo-33 - nowa strumienica z mocowaniem Bowens
Dziś producent poszerzył rodzinę bezlusterkowców o nowy model. Kompaktowy, wyposażony w wizjer elektroniczny, obracany ekran i 24-megapikselową matrycę EOS M50 ma być doskonałym wyborem dla średnio zaawansowanego fotografa. Aparat wprowadza też do systemu Canona zupełnie nowe funkcje.
W tym roku Canon prawdopodobnie zaprezentuje swój pierwszy aparat bezlusterkowy kierowany do zawodowców. Na razie jednak wprowadził do swojej oferty kolejny model ze średniego segmentu. Czy w obliczu takich konstrukcji jak EOS M5 czy EOS M6 zagęszczanie oferty kolejny modelem kierowanym do średnio zaawansowanego użytkownika ma swoje uzasadnienie?
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak. Na wstępie warto uzmysłowić sobie, gdzie dokładnie plasuje się nowy aparat względem pozostałych modeli z linii. EOS M50 to korpus, który staje się swego rodzaju mostem między zupełnie amatorskim modelem M100, a bardziej zaawansowanymi, wspomnianymi wyżej aparatami EOS M5 i M6. Pozornie może się więc wydawać, że nie będzie to korpus, który może wzbudzić jakiekolwiek większe emocje wśród fotografujących. Nasze spojrzenie zmieni się jednak, gdy porównamy go lustrzankową linią aparatów producenta. Okazuje się bowiem, że nowy EOS M50 to w zasadzie przełożenie na bezlusterkowe realia konstrukcji z 3-cyfrowej linii lustrzanek EOS (np. EOS 750D czy EOS 800D), które cieszą się bardzo dużą popularnością wśród osób uczących się fotografii i zaawansowanych amatorów, którym oferują dobry stosunek oferowanych możliwości do ceny.
Przy bezpośrednim porównaniu zauważamy, że EOS M50 to widocznie bardziej amatorski model od topowego jak na razie EOS-a M5. Otrzymujemy mniej fizycznych przycisków i pokręteł, które są w dodatku nieco mniejsze - podobnie zresztą jak grip. Obudowa aparatu wydaje się też nieco bardziej „plastikowa” w dotyku. Mimo to w żadnym wypadku nie odnosimy wrażenia obcowania z produktem budżetowym. Aparat stylistyką wpasowuje się w dotychczasowe modele w linii EOS M6, jest wzorowo spasowany i wyważony, a poszczególne przyciski oraz pokrętła są dobrze wyczuwalne i stawiają właściwy opór.
Po lewej EOS M50, po prawej EOS M5
Po lewej EOS M50, po prawej EOS M5
Po lewej EOS M50, po prawej EOS M5
Po lewej EOS M50, po prawej EOS M5
Nieco uboższy interfejs przekłada się na wygodę pracy z aparatem. Z racji obecności tylko jednego pokrętła funkcyjnego możemy na raz szybko sterować tylko jednym wybranym parametrem ekspozycji, na przykład wartością przysłony. W takim wypadku ręczna korekcja ekspozycji czy zmiana czułości wymaga wciśnięcia dodatkowe przycisku, przez co nie będziemy w stanie tak szybko regulować ustawień, jak w przypadku bardziej zaawansowanych aparatów. Trzeba jednak podkreślić, że nie będzie nam to za bardzo doskwierać - otrzymujemy ergonomię bardzo podobną do tej, jaką oferują wspomniane już 3-cyfrowe aparaty serii EOS (czyli i tak względnie rozbudowaną), a dobre rozplanowanie przycisków i wygoda obsługi sprawiają, że nawet z mniejszą liczbą fizycznych kontrolerów jesteśmy w stanie radzić sobie bardzo sprawnie, czego zasługą jest także świetnie działający obracany ekran dotykowy o rozdzielczości 1,04 Mp.
Ekrany aparatów Canona plasują się w ścisłej czołówce pod względem wygody obsługi i reakcji na dotyk. Nie inaczej jest i w tym wypadku. Za pomocą funkcji dotykowych jesteśmy w stanie błyskawicznie kontrolować wszystkie podstawowe parametry ekspozycji, pozycje z menu podręcznego Q, a także wygodnie nawigować po menu, zmieniać punkt ostrości czy podglądać zdjęcia na takiej samej zasadzie, jak w naszych smartfonach. Co ważne, ekran reaguje na nasz dotyk błyskawicznie i wydaje się rzetelnie odwzorowywać kolory oraz ekspozycję. Dzięki możliwości jego obrócenia, aparat spodoba się wszelkiej maści vlogerom, a dodatkowo oferuje dodatkowo ochronę. Odwrócony w stronę korpusu nie będzie podatny na zarysowania i inne uszkodzenia podczas transportu.
Warto też wspomnieć o całkiem rozbudowanych jak na tę klasę aparatu możliwościach personalizacji. Nie otrzymujemy co prawda trybów użytkownika, do których moglibyśmy przypisać całość ustawień aparatu, ale z poziomu menu możemy modyfikować funkcjonalność 3 przycisków na obudowie i 3 kierunków tylnego wybieraka, co daje nam względnie dużą swobodę pod kątem zaprogramowania aparatu względem własnych potrzeb. Liczba możliwych do przypisania funkcji różni się co prawda w zależności od wybranego przycisku, mimo to jest satysfakcjonująca i dla średnio zaawansowanych użytkowników będzie w zupełności wystarczająca.
Menu personalizacji aparatu EOS M50
W fotografowaniu pomaga także wbudowany wizjer elektroniczny 2,36 Mp, taki sam jak w przypadku zaawansowanego modelu M5. Konstrukcji tej trudno równać się z doskonałymi wizjerami, które w tym roku zaimplementowano m.in. w bezlusterkowach Sony czy Panasonic (oferuje m.in. widocznie mniejsze powiększenie), mimo to wizjer jest jasny, kontrastowy i co ważne, bardzo szybko reaguje na zbliżenie oka. Opóźnienie włączenia podglądu w wizjerze wynosi około 0,3 sekundy i jest praktycznie niezauważalne.
To też pierwszy raz gdy wbudowany wizjer pojawia się w amatorskiej bezlusterkowej konstrukcji producenta, co na pewno zwróci uwagę osób, które chcą nauczyć się fotografować bardziej na poważnie, ale jednocześnie szukają aparatu w przystępnej cenie, o niewielkich gabarytach. Do tej pory wbudowany wizjer elektroniczny oferowały jedynie kompakty G5 X i G1 X Mark III oraz dużo bardziej zaawansowany bezlusterkowiec EOS M5. W przypadku tych pierwszych ograniczeniami były mniejsza matryca i brak możliwości wymiany obiektywu, z kolei wspomniany M5 przy cenie niemal 4 tys. złoty wykracza poza możliwości finansowe wielu początkujących. EOS M50 dla wielu amatorów może więc stać się doskonałym kompromisem.
Nowy bezlusterkowiec ma szansę odnieść rynkowy sukces także z innego, pozornie nieznacznego powodu. Mianowicie jest to obecnie jeden z niewielu aparatów tego segmentu, który oferuje złącze mikrofonowe, dzięki czemu może stać się bardzo popularny wśród szerokiej maści vlogerów i osób tworzących materiały filmowe do internetu. To między innymi właśnie dlatego tak dużym zainteresowaniem swojego czasu cieszył sie model EOS M3, który był chyba najtańszym aparatem na rynku oferującym to rozwiązanie. Z M50 może być bardzo podobnie.
Minusem konstrukcji pozostaje jednak bateria, która pozwolić ma nam na wykonanie raptem 235 zdjęć, a do tego aparat nie oferuje możliwości ładowania przez USB. "Doładowywanie się" w terenie, za pomocą powerbanków nie wchodzi więc w grę.
To tyle jeśli chodzi o sam korpus. Przyjrzyjmy się jednak temu, co skrywa przed nami wnętrze nowego modelu. Czeka na nas tu bowiem kilka niespodzianek. Po pierwsze otrzymujemy 24-megapikselową matrycę CMOS (zakres ISO 100 - 51200) w formacie APS-C, wspieraną najnowszej klasy procesorem DIGIC 8.
Możemy więc spodziewać sie nie tylko lepszego przetwarzania obrazu, ale też znacznie większej wydajności. A trzeba przyznać, że jak na model amatorski EOS M50 wypada pod tym względem bardzo dobrze. Aparat włącza się bardzo szybko (około 0,7 s), pozwala na fotografowanie serią z maksymalną prędkością 10 kl./s (7,4 kl./s w trybie ciagłego AF) i zapisanie w buforze kilkudziesięciu zdjęć JPEG oraz 15 RAW-ów, co jest także zasługą wprowadzenia nowego formatu C-RAW, który pozwala na zapisanie pełnowymiarowych zdjęć w 40% mniejszym pliku. Format ten zastępuje znane nam z dotychczasowych aparatów tryby M-RAW i S-RAW, które zapisywały zdjęcia o pomniejszonej rozdzielczości. Co jest kluczem do mniejszego rozmiaru pliku? Tego na razie nie wiemy, prawdopodobnie jednak będziemy mieli do czynienia większą lub zwyczajnie bardziej wydajną kompresją. Bliżej przyjrzymy się tej funkcji przy okazji pełnego testu.
Zaktualizowano także sam silnik plików RAW. Pojawiający się po raz pierwszy format CR3 oferować ma taką samą jakość i rozmiar jak dotychczasowy CR2, mimo to lepiej poddawać ma się obróbce i w przypadku kolejnych aparatów oferować będzie nowe, niespotykane dotąd funkcjonalności. Na razie jednak producent nie zdradza więcej szczegółów.
Wśród nowości idących w parze z procesorem DIGIC ósmej generacji wymienić należy też rozbudowanie funkcji Auto Lightning Optimizer o opcję automatycznej korekcji przepaleń na skórze fotografowanych osób (lepsze zdjęcia portretowe) oraz o niemal 1 EV lepszą skuteczność w przypadku wyrównywania ekspozycji zdjęć plenerowych z włączoną funkcją D+. Otrzymujemy ponadto najbardziej zaawansowane w systemie EOS M opcje korekcji wad optycznych obiektywu, skuteczniejszy o 0,5 EV system stabilizacji, który opierając swoje działanie dodatkowo o dane dostarczane z matrycy jest w stanie lepiej rozpoznać charakterystykę drgań i im zapobiegać, a także pojawiającą się w aparacie Canona po raz pierwszy funkcję detekcji oka, którą tak cenią sobie użytkownicy niektórych systemów. Opcja ta działa bardzo dobrze, a do tego mamy możliwość wybrania tego, na które oko ustawiana ma być ostrość. Pewne problemy system ten ma w przypadku osób w okularach, jest to jednak mankament większości tego typu systemów. Niestety funkcja ta nie będzie dostępna w przypadku korzystania z ciągłego AF, co nieco ogranicza jej skuteczność, niemniej jednak w przypadku statycznych portretów sprawdzi się bardzo dobrze.
Otrzymujemy też najbardziej zaawansowany w systemie układ AF, oparty o zawsze dobrze oceniany przez nas system detekcji fazy Dual Pixel AF, który w przypadku niektórych obiektywów (55-200 mm f/4.5-6.3, 18-150 mm f/3.5-6.3, 28 mm f/3.5) będzie oferował aż 143 punkty ostrości oraz 100-procentowe pokrycie kadru w pionie 88-procentowe w poziomie. Ale nawet w przypadku pozostałych szkieł otrzymać mamy skuteczność lepszą niż w modelu M5. Pokrycie kadru będzie identyczne (80% w pionie i w poziomie), ale otrzymamy większą liczbę punktów AF (99 względem 49), co powinno przełożyć się na większą precyzję ostrzenia. Lepiej wypadać ma także pomiar strefowy, a to ze względu na powiększenie strefy punktów, która pobierając informację z większego obszaru kadru lepiej radzić ma sobie ze śledzeniem obiektów. Podczas krótkiego obcowania z aparatem nie mieliśmy możliwości rzetelnego sprawdzenia układu autofokusa, niemniej jednak wydaje się on sobie radzić równie sprawnie, co we wcześniejszych odsłonach linii M.
Rozbudowano także funkcje bezprzewodowe. Po raz pierwszy pojawia się bowiem możliwość bezpośredniego przesyłania zdjęć do smartfona czy innego urządzenia na bieżąco, podczas wykonywania zdjęć. Podobnie jak w innych tego typu systemach, funkcja ta będzie bazować na technologii Bluetooth. Jest to też pierwszy w systemie EOS M aparat wspierający program EOS Utility, co oznacza wygodny tethering i możliwość sterowania wszystkimi funkcjami aparatu z poziomu komputera.
Na koniec warto wspomnieć o pojawieniu się trybu elektronicznej bezgłosnej migawki (niestety dostępny jest on wyłącznie z poziomu Trybu Scen i nie pozwala na swobodne regulowanie parametrów fotografowania) oraz filmach 4K, które to pojawiają się w serii EOS M, jak i jakimkolwiek amatorskim aparacie Canona po raz pierwszy. W tym trybie nagramy filmy z maksymalną prędkością 30 kl./s.
Niestety w tym wypadku dość mocno dostrzegalny jest efekt rolling shutter, a my dodatkowo ograniczeni będziemy brakiem detekcji fazy (autofokus w tym trybie działa w oparciu o detekcję kontrastu) i współczynnikiem cropa rzędu 2,25 x (zawężenie pola widzenia). Na szczęście po wyłączeniu systemu stabilizacji crop zmniejszy się do wartości 1,75 x, co jest niezłym wynikiem, choć w tym przypadku bardziej dostrzegalne będą problemy ze wspomnianym wyżej efektem rolling shutter. W przypadku statycznych scen 4K sprawdzi się jednak bardzo dobrze. Otrzymujemy też możliwość rejestracji filmów w zwolnionym tempie 120 kl./s w jakości HD 720p, opcje bezpośredniego tworzenia timelapsów 4K oraz standardowo już możliwość rejestracji materiału w jakości Full HD 1080p z prędkością 60 kl./s. To wszystko przy akompaniamencie wygodnego, manualnego trybu filmowego, korzystającego z dobrodziejstw układu detekcji fazy (płynne i skuteczne przeostrzanie podczas nagrywania materiałów wideo).
Canon EOS M5 to bardzo dobrze wyważony pod względem stosunku ceny do możliwości aparat, który ma szansę spopularyzować bezlusterkową linię producenta. Zdaje się być też modelem, którego do tej pory w ofercie brakowało. W kompaktowym, mieszczącym się z łatwością w kieszeni kurtki body zamyka bowiem doskonałą większość funkcji, jakich od aparatu oczekują początkujący i średnio zaawansowani użytkownicy, szukający niedrogiego korpusu, który z jednej strony będzie mały i poręczny, a z drugiej nie będzie ich przesadnie ograniczał ergonomią czy oferowanymi funkcjami.
Za aparat na polskim rynku zapłacimy 2580 zł.