“Za często patrzyłem na dziennikarzy, którzy zapominają, że ich bohaterowie są ludźmi” - rozmowa z Filipem Skrońcem

O nowej książce, sytuacji osób z albinizmem oraz o odpowiedzialności i rzetelności dziennikarskiej rozmawiamy z fotografem i reporterem Filipem Skrońcem.

Autor: Julia Kaczorowska

4 Marzec 2020
Artykuł na: 29-37 minut

Pierwszy raz pojechałeś do Tanzanii w 2014 roku. Czy już wtedy wiedziałeś, że ten projekt będzie zwieńczony książką?

Na temat albinizmu w Tanzanii powstało bardzo wiele projektów fotograficznych i filmowych, ale oglądając je, miałem wrażenie, że nic z nich nie wyciągam. Nadal nie rozumiałem, dlaczego ludzie byli mordowani, porywani, dlaczego ktoś uważał, że części ciała ludzi z albinizmem mogą przynieść komuś innemu szczęście. Szybko zrozumiałem, że tylko tekstem będę w stanie dodać coś do tego tematu. Wszystko inne może być dodatkiem, rozwinięciem, ale temat wydał mi się tak złożony, że jedynie słowa mogą go w pełni wyjaśnić.

Z czasem jednak doszły zdjęcia. Jak ten projekt ewoluował w Twojej głowie przez lata?

Na pierwszy wyjazd wziąłem tylko starego polaroida i zrobiłem może 40 zdjęć, z czego połowę rozdałem swoim bohaterom w formie pamiątki. Wiedziałem, że jeżeli wezmę jakiś inny aparat, to w przypadku problemów z pracą nad tekstem ukryję się za sprzętem. Podczas drugiego wyjazdu jechałem już z plecakiem wyładowanym wkładami. Powstało wtedy o wiele więcej zdjęć, ale cały czas nie miałem przy sobie profesjonalnego aparatu. Zdecydowałem się na to dopiero w 2018 roku, stricte z myślą o okładce książki.

Dlaczego taki wybór? Czy przeważyło to, że polaroid wygląda mniej „profesjonalnie” i tym samym łatwiej Ci będzie wzbudzić zaufanie, czy może kierowałeś się konkretną estetyką?

Chciałem założyć sobie pewnego rodzaju kaganiec. Gdy na szyi mam zawieszony „normalny” aparat, robię znacznie więcej zdjęć, a wtedy również rozmowy z bohaterami są zupełnie inne. Zamiast myśleć o następnym pytaniu, rozglądam się po okolicy i myślę o tle lub świetle. Gdy chodzę z dużym aparatem, jestem zupełnie inną jednostką. Dzieci skaczą mi wtedy przed obiektywem, dorośli pytają o pieniądze. To nie jest dobra pozycja przy pracy dokumentalisty. Gdy nie masz tego wszystkiego, nie ma dystansu między tobą a rozmówcą.

Powróćmy do samego początku. Kiedy w Twojej głowie wykluł się pomysł na taki temat?

Wiele lat temu zobaczyłem fragmenty jakichś telewizyjnych wiadomości. Pamiętam buzię kilkuletniej dziewczynki z albinizmem, która wyglądała jakby spała. Oczy miała zamknięte, ale z jej brudnego korpusu wystawały kości. Ktoś odciął jej ręce, a potem zakopał. Na następnym ujęciu ciało dziewczynki było owijane w płótno i wrzucane do dołu. Chyba wtedy dowiedziałem się, że w Tanzanii ludzie z albinizmem są mordowani. Usłyszałem, że z ciał albinosów robi się amulety oraz eliksiry. Temat zalęgł się z tyłu głowy i przez kilka lat szukałem sposobu, by pojechać na miejsce i opisać to, co się dzieje. Ważnym momentem było dostanie się do finału Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego, gdzie młodzi dziennikarze zgłaszają pomysły na swoje reporterskie opowieści. Tuż po gali usłyszałem od swojej dziewczyny: „Dobrze, jedź”. Osiem miesięcy później byłem w samolocie do Dar es Salaam.

fot. Filip Skrońc, z książki "Nie róbcie mu krzywdy"

W opisie Twojego projektu przewija się takie zdanie: „Na miejscu okazało się, że temat jest o wiele bardziej złożony, niż pokazywały to filmy dokumentalne i zdjęcia innych osób”. Na czym polega ta „złożoność”?

Przez wiele lat ten temat funkcjonował na poziomie szokującego newsa. W jego opisach pojawiał się zawsze ten sam zestaw słów: czary, szamani, morderstwa, obcięte części ciał. Jadąc pierwszy raz do Tanzanii, byłem pewien, że dokładnie tak to wygląda, ale już w trakcie pierwszej rozmowy zrozumiałem, że opisanie tego wszystkiego nie będzie łatwą pracą. Usiadłem wtedy naprzeciwko ludzi, których twarze kojarzyłem z innych materiałów. Kompletnie tego nie planowałem: przyjechałem w nieznane mi miejsce i na pierwszym umówionym spotkaniu były osoby, które kojarzyłem z filmów i zdjęć.

Byłem na tyle dobrze przygotowany, że nie tylko znałem ich historie, lecz także pamiętałem, jak mają na imię. Usiedliśmy na kanapie (którą też znałem z jednej fotografii) i zaczęliśmy rozmowę. Dla porządku poprosiłem, by się przedstawili i powiedzieli, ile mają lat. Nagle okazało się, że nic nie pasuje to tego, co znam z innych materiałów. Z opisu jednego ze zdjęć pamiętałem, że ojciec młodszego chłopca próbował go sprzedać na czarnym rynku, ale z naszej rozmowy to nie wynikało. Nie miałem odwagi, by o to zapytać, a potem tata Saluma wszedł do pokoju, uśmiechnął się i uściskał mnie na powitanie. Na koniec zapytałem jednak, czy nie boją się o swoje życie, jako że w tamtym momencie cały czas docierały informacje o kolejnych atakach. W odpowiedzi usłyszałem, że są rzeczy, których boją się o wiele bardziej niż śmierci.

To znaczy?

Bali się głodu. Babcia chłopców powiedziała: „Często jesteśmy głodni”. I nagle zrozumiałem, że przyjechałem pytać o morderstwa, czary i prześladowania, a mam przed sobą ludzi, którzy nie mają pieniędzy na mąkę, toalety i na to, by kupić dziecku bilet na autobus do szkoły. Tamto spotkanie całkowicie wywróciło mi do góry nogami wszystko, co sobie przygotowałem. Jechałem z jasnym celem i planem na tekst, a już po pierwszej rozmowie dostałem obuchem w łeb. Na drugim spotkaniu rozmawiałem z Fabianą, która jest mamą trójki dzieci. Tam sytuacja się powtórzyła. Zapytałem o strach o dzieci, a usłyszałem o braku pieniędzy na kremy z filtrem. Przygotowując się do wyjazdu, czytałem o śmierci, ale nie tej spowodowanej przez raka skóry.

fot. Filip Skrońc, z książki "Nie róbcie mu krzywdy"

Ale spotkałeś się też z osobami, które faktycznie obawiają się mordu?

Tak, ale po pierwszym wyjeździe i tak miałem wrażenie, że wiele osób działających na rzecz ludzi z albinizmem celowo „podkręca” to, co dostałem w przekazie medialnym, jednocześnie wiedząc, że problem raka skóry jest o wiele poważniejszy niż ataki. Gdy przyjechałem do Tanzanii po raz pierwszy, liczba zamordowanych wynosiła 72. Mówimy tu tylko o Tanzanii i trudno w takim przypadku powiedzieć, czy taka liczba to dużo, czy mało na przestrzeni kilku lat. Odczuwałem wtedy ogromny dysonans. Wróciłem do Warszawy i przez półtora roku w ogóle nie ruszałem tematu. Nie wiedziałem, w którą stronę to ciągnąć.

Postanowiłeś wyjść poza tematykę znanych Ci materiałów. Jak wygląda codzienność osób z albinizmem w miejscach, w których nie muszą się obawiać o życie?

Trzeba wiedzieć, że osoby z albinizmem nie spotykają się z aż takim ostracyzmem, jak to jest ukazywane w mediach. Nie ukrywają się za dnia, nikt nie utrudnia im pracy, nie odrzuca tylko ze względu na wygląd. Zwyczajnie jest im trudniej, trochę tak jak osobom z niepełnosprawnościami. Kwestia znalezienia pracy często związana jest w brakiem edukacji, bo wiele dzieci mających albinizm nie kończy szkół. Bardzo długo popularny był pogląd, że dzieci takie są mniej inteligentne, ale dziś coraz więcej osób rozumie, że słabe oceny to wynik problemów ze wzrokiem. Taka sama zmiana dotyczy ochrony przed zmianami skórnymi. Teraz ludzie już wiedzą, że należy zakładać takim dzieciom koszulki z długim rękawem, okulary z filtrem i kapelusze z rondem, że krem przeciwsłoneczny jest obowiązkiem. Będąc w Tanzanii, spotkałem swoich rówieśników z zaawansowanym stadium raka, bo jeszcze kilka lat temu tej wiedzy nie było. Ludzie z albinizmem umierali często przed ukończeniem 30. roku życia, a ich rodziny wstydziły się chować ich na normalnym cmentarzu i ciało zakopywali pod podłogą własnych mieszkań. To doprowadziło to przesądu, że albinosi nie umierają, a znikają jak duchy.

fot. Filip Skrońc, z książki "Nie róbcie mu krzywdy"

W mediach powtarzane jest często, że prześladowania czy ostracyzm wobec osób z albinizmem wynikają z pradawnych wierzeń. Rozmawiałem pewnie z setką osób na miejscu, przeczytałem tyle samo raportów i analiz, by zrozumieć, że wiara w magiczną moc ciał albinosów pojawiła się dopiero w XXI wieku. W 2006 roku zginęła pierwsza osoba z albinizmem, od 2007 możemy mówić, że to był początek serii. Dlaczego akurat wtedy? To właśnie staram się wyjaśnić w książce. Warto jednak pamiętać, że nie wynika to z żadnych pradawnych zwyczajów i że nie każdy czarownik głosi, że ciało albinosa może doprowadzić do szczęścia lub bogactwa. Rozmawiałem z naturalnymi uzdrowicielami i mówili mi wprost: ludzie ci nie mają nic wspólnego z uzdrawianiem - to oszuści.

Czyli jeżeli już dochodzi do morderstw czy aktów przemocy, to jest to… biznes?

Ktoś za tym stał, ktoś zlecał morderstwa, ktoś pierwszy obiecywał za nie pieniądze. Kilka błędnych informacji zamieniło się w przesądy, a następnie przesądy te poleciały w świat. Dziennikarze z całego świata podawali cenniki. Mówili o tysiącach dolarów, które można dostać za rękę czy nogę osoby z albinizmem. Potem te informacje wraz z kwotami wracały do Afryki. Dla człowieka, który zarabia dolara dziennie, kwoty te są nieosiągalne. Ale jeśli potwierdzili to w Stanach, to może warto spróbować?

Czy masz poczucie, że miejscowe władze starają się jakoś wspierać osoby z albinizmem?

W samej Tanzanii wiele się zmieniło. Ostatnie morderstwo miało miejsce na początku roku 2015. Spadła również liczba samych ataków. Po najbardziej krwawym okresie rząd Tanzanii zbudował zamknięte szkoły dla dzieci z albinizmem. Miały one nie tylko chronić, lecz także dawać wykształcenie. W 2009 roku przed sądem postawiono pierwszych oskarżonych o morderstwa przed sądem. Zabójcy 14-letniego chłopca zostali skazani na karę śmierci. To był szok dla opinii publicznej, bo mimo że konstytucja to dopuszcza, nikt nie sądził, że Tanzania zdecyduje się skorzystać z takiego rozwiązania.

fot. Filip Skrońc, z książki "Nie róbcie mu krzywdy"

Dziś pomoc rządu wydaje się być znikoma. Ośrodki, choć cały czas dotowane przez rząd, nie są w stanie poradzić sobie bez pomocy organizacji pozarządowych. Tu pojawia się jednak korupcja. Podobnie jest z ochroną przed słońcem. Nie istnieje żadna refundacja leków czy kremów z filtrem. Usłyszałem od jednej z kobiet, że ilość kremu, której potrzebuje, równa jest miesięcznej pensji jej męża. Obok głodu problemem są bieda i niewiedza. To przez nie na oddziałach dermatologicznych spotykałem osoby z bardzo rozwiniętym stadium raka. Zmiany skórne często uniemożliwiały im mówienie, poruszanie się i skazywały na śmierć przed ukończeniem 30 czy 40 lat. Każdego roku w ten sposób ginie więcej osób niż na początku fali morderstw.

Ile osób wtedy zginęło?

W 2007 roku było siedem przypadków, rok później - 18. To wtedy zaczęto tworzyć ośrodki dla dzieci z albinizmem. W miejscach, gdzie mieszkały wcześniej nieletni niewidomi i głuchoniemi, stawiano mury i rozciągano drut kolczasty. Początkowo trafiały tam jedynie dzieci z albinizmem mieszkające na obszarach najbardziej zagrożonych, ale z biegiem lat przesiedlenia zaczęły obejmować również te pochodzące ze stosunkowo spokojnych regionów. Kolejne doniesienia o atakach budziły strach, ale nie tylko wśród osób z albinizmem. Dla wielu przewodniczących wiosek odesłanie takiego dziecka było pewnego rodzaju zrzuceniem z siebie odpowiedzialności. W ataku musieliby stanąć na wysokości zadania i panować nad strachem. Pozbywając się ze swoich terenów dzieci z albinizmem, w pewnym sensie pozbywali się ciężaru. Niestety w podobny sposób zaczęli postępować również niektórzy rodzice.

Myślisz, że powodem był wstyd, chęć odciążenia finansowego czy to, że faktycznie obawiali się o to dziecko?

Poza pojedynczymi przypadkami była to raczej kwestia pewnego rodzaju własnej wygody niż myślenia o tym, że ich dziecko otrzyma edukację i ochronę. Zostawiali dzieci, ale niekoniecznie myśleli, by kiedykolwiek po nie wrócić. Wielu podopiecznych, z którymi rozmawiałem, nie pamiętało mamy i taty. Nie wiedziały, skąd pochodzą, a jednocześnie marzyły o tym, że ich rodzice w końcu wrócą. Braki w dokumentacji doprowadziły do tego, że 10 lat później, gdy zaczęto myśleć o wygaszaniu tego typu miejsc, nie było informacji, skąd te dzieci są i kim są ich rodzice.

fot. Filip Skrońc, z książki "Nie róbcie mu krzywdy"

Z czym zmagają się dzieci wychowywane w takich ośrodkach?

Lata spędzone za murami sprawiły, że nie są one do końca są przystosowane do normalnego życia. Nie znają jego zasad, wartości pieniądza czy tego, jak nawiązywać społeczne relacje. W funkcjonujących obok ośrodków szkołach poziom nauczania nie jest zbyt wysoki, więc nie wszystkie dzieci potrafią dobrze czytać i pisać. Przez większość czasu pozostawione są same sobie. Na kilka setek dzieci potrafi przypadać zaledwie trzech opiekunów. Trudno w takiej sytuacji mówić o normalnym dorastaniu. Rozumieją to bardzo dobrze nastolatkowie, których jedynym marzeniem staje się wyrwanie z obudowanej przestrzeni. W rozmowach z nimi wybijała się chęć zmiany. Oni już dokładnie wiedzieli, dlaczego znaleźli się w takim miejscu i jaka przyszłość się przed nimi rysuje. Płakali przede mną i mówili, że chcą iść do normalnej szkoły, bo to dla nich jedyna szansa.

Od 2015 roku w Tanzanii nikt nie zginął, co dla wielu organizacji w pewnym sensie oznaczało koniec. W sporym uproszczeniu: brak widma strachu to brak dotacji. Część osób wydawała się więc wykorzystywać zainteresowanie świata tematem, by otrzymywać wpłaty, które niekoniecznie trafiają do potrzebujących.

Czy niektórym dzieciom udaje się wrócić do rodzin?

W 2016 roku rząd Tanzanii zaczął pracować nad programem łączenia rodzin. Badano poziom bezpieczeństwa i przygotowanie samych rodziców na powrót dzieci. Na oficjalnych spotkaniach słuchałem od regionalnych przedstawicieli o tym, jak skomplikowany jest to proces i że wymaga czasu. I rozumiem to. Dziecko, które było przez lata w zamknięciu, wrzucone zostaje nagle w starą rzeczywistość i problemy. Wraca przeszłość i dawne przezwiska, z którymi trzeba sobie radzić. Nawet jeśli decyzja o powstaniu miejsc schronienia dla dzieci z albinizmem była słuszna, to doprowadziła do wychowania pokolenia młodych ludzi, którzy będą mieli poważne problemy w starciu z rzeczywistością.

Jak ludzie w Tanzanii reagowali na to, że chcesz napisać taką książkę? Wspomniałeś, że nie chodziłeś z dużym aparatem, ale intencje były chyba jasne od początku: nie jest to projekt „do szuflady”.

Dla wielu osób była to możliwość opowiedzenia o problemie. Większość z nich robiła to zupełnie bezinteresownie i choć przede mną było tam wielu dziennikarzy, nie czułem, że zmuszam kogoś do odpowiedzi.

Nie było zmęczenia tematem, jako że jest już mocno wyeksploatowany?

U niektórych osób oczywiście. Gdy zrozumiałem, że prowadzi się mnie do tych samych osób, które wypowiadają się we wszystkich materiałach, szybko odmawiałem. Oczywiście zdarzali się tacy, dla których to była szansa na drobny zarobek. Zakładano, że dziennikarz z Europy pewnie ma pieniądze, tak jak ci, którzy byli tu przed nim. Ale ja mam zasadę, że nigdy nie płacę za rozmowy, wywiady, spotkania. Oczywiście płacę tłumaczom, jeżeli są potrzebni, wspieram bohaterów, gdy czuję, że to jest właściwe, ale nigdy nie płacę za informację. Mam takie poczucie, że jeśli rozmówca od początku wie, że nie dostanie pieniędzy, to nie będzie się starał zakłamać opowieści tylko po to, by była „mocniejsza”. Analizowałem swoje wywiady z konkretnymi bohaterami i porównywałem z rozmowami innych dziennikarzy, podczas których ewidentne było dociskanie tematu. To straszne, jak można zmanipulować tego typu informacje i osobę nie do końca świadomą, w czym bierze udział. Bohaterami są często osoby niepiśmienne, które nie wiedzą, na co się zgadzają, nie rozumieją, że ich twarz pojawi się na YouTubie i okładkach gazet. Starałem się to wszystkim tłumaczyć, ale nie mam pewności, czy wszyscy moi bohaterowie zrozumieli, że godząc się na zdjęcia, godzą się na to, że mogę je w jakiś sposób wykorzystać.

Gdy w 2014 roku byłem w Dar es Salaam, zdarzały mi się ataki ze strony bohaterów. Jedna z rozmówczyń nagle podniosła głos i zaczęła mówić, że przyjechałem do Tanzanii po pieniądze, że zebrany materiał i zdjęcia sprzedam, a ona zostanie z niczym. Rozumiem ją, miała oczywiście swoje racje.

fot. Filip Skrońc, z książki "Nie róbcie mu krzywdy"

Generalnie jednak czułem, że ludzie doceniają to, co i jak robię. Szczególnie ważne było, że czułem to w relacji z głównym bohaterem. Wiele osób z całego świata zgłaszało się do niego, prosząc o zgodę na napisanie książki. Gdy siedzieliśmy razem w kafejce internetowej, widziałem, jak na jego skrzynkę spływają propozycje wystąpienia w filmie dokumentalnym czy przeprowadzenia wywiadu rzeki. Myślałem, że mam szczęście, że akurat ze mną zgodził się spędzić tyle czasu. Potem jednak Josephat przyznał, że wyczuł u mnie zupełnie inną motywację i podobało mu się, że w inny sposób myślę o tym temacie.

Myślisz, że zainteresowanie tym tematem w jakiś sposób realnie może pomóc?

Na pewno lata opowiadania o sytuacji osób z albinizmem dużo zmieniły. Wzrosła świadomość. Powstały też organizacje, które zaczęły inaczej pomagać: stawiają na ochronę dermatologiczną i edukację. Część osób, które jechały zrobić typowo dziennikarski materiał, dziś pomaga. Zrozumieli, że sensacja nie zmieni sytuacji tych osób i że zamiast budować poczucie strachu, lepiej budować szkoły. Jest jeszcze wiele do zrobienia, bo choć w Tanzanii jest teraz spokojnie, to w Malawi, Zambii, Mozambiku i innych częściach Afryki cały czas dochodzi do morderstw. Inna sprawa, że znów zbliżają się wybory, a to zawsze okres wzmożonej liczby ataków.

To się jakoś łączy?

W trakcie poprzedniej kampanii wyborczej pierwszy raz przyznano, że głównymi zleceniodawcami ataków mogą być politycy wierzący, że eliksir czy amulet pomoże w reelekcji. Poza tym, kto inny miałbym tyle pieniędzy, by zlecić atak? Tuż przed ostatnimi tanzańskimi wyborami w sąsiedniej Kenii został zaatakowany (i w wyniku obrażeń zmarł) mężczyzna z albinizmem. Ważnym elementem jest właśnie transgraniczny charakter fali. Przyglądam się temu wszystkiemu od kilku lat i widzę te powiązania.

fot. Filip Skrońc, z książki "Nie róbcie mu krzywdy"

Zauważyłam, że używasz głównie określenia „osoby z albinizmem”, a nie „albinosi”. To celowe?

Tak, robię to świadomie. Samo „albinos” nie jest obraźliwe, ale chodzi o pewnego rodzaju zmianę znaczeniową. Wiele organizacji zaczęło nawoływać o zaprzestanie używania tego terminu i zastępowanie go skrótem PWA lub długim people with albinism. Miało to zwracać uwagę, że albinosi to przede wszystkim ludzie. Samo albino definiowało człowieka przede wszystkim przez jego wygląd. Najpierw widzisz albinosa, dopiero potem dostrzegasz w nim osobę. Sam na początku nadużywałem tego terminu, ale zmiana ta następowała na moich oczach, a raczej uszach. W ciągu 4 lat wykonano dużo pracy z tym związanej i kiedy byłem w Tanzanii po raz ostatni, praktycznie nie słyszałem, by ktoś w rozmowie nie korzystał z dłuższej formy.

Czy masz w planach tłumaczenie książki?

Mam nadzieję, że się uda. Niech książka przeleci przez Polskę, niech wszyscy mądrzy ludzie znajdą ewentualne błędy (śmiech). Pomijam to, że tekst czytałem ja, siedmiu redaktorów, afrykanistka i specjalista od genetyki. Na pewno coś się trafi! A potem niech leci za granicę. Wydaje mi się, że w inny sposób ująłem ten temat i sam chciałem przeczytać taką książkę, kiedy zaczynałem pracę nad swoją. Może nie musiałbym wtedy skupiać się tyle na mechanizmie zła i miałbym więcej czasu na opisanie tematów związanych z posttraumą i zdrowiem psychicznym. Osoby, które przeżyły śmierć bliskich lub doznały okaleczeń, w większości przypadków nie otrzymały żadnego wsparcia ze strony specjalistów. To także się zmienia, ale właśnie to wydaje mi się teraz ważnym punktem wyjścia do projektów innych osób.

Co było największym wyzwaniem przy Twoim projekcie?

Najtrudniejsze zawsze jest spojrzenie prosto w oczy osobie, która przeżyła koszmar nieporównywalny z najgorszym wydarzeniem naszego życia. Dodatkowa trudność pojawia się, gdy rozmawiamy z osobami, które straciły bliskich, bo w relacjach z tymi, którzy uniknęli śmierci, można odczuć pewnego rodzaju ulgę. Nawet jeśli taka osoba jest mocno okaleczona fizycznie i psychicznie, to najczęściej sama podkreśla, jak wdzięczna jest losowi lub Bogu za to, że żyje. Kiedy jednak rozmawiasz z mamą rocznego chłopca, którego wyrwano z jej rąk i zabito, nie sposób uciec od emocji. Rozmawiacie o najprostszych rzeczach, a boisz się, że niewłaściwie zadane pytanie może zranić. Przy samej opowieści o zdarzeniu widzisz łzy i w środku się rozpadasz. Po jakimś czasie wracasz do takiej bohaterki z nadzieją, że już jest lepiej, a widzisz, że jej życie znów zamieniło się w koszmar.

fot. Filip Skrońc, z książki "Nie róbcie mu krzywdy"

To jest chyba najtrudniejsze, że pojawiamy się w życiu tych osób na chwilę, słuchamy o tym, co przeżyli, a później zostawiamy ich z tymi problemami. Nie trzeba zadawać najgorszych pytań, by poznać na nie odpowiedź. Nie byłem i chyba nigdy nie byłbym w stanie zapytać matki o to, co czuła, gdy z jej rąk ktoś wyrwał jej dziecko. Ale potem oglądam materiał dziennikarza, który był na miejscu w tym samym czasie i podsunął tej kobiecie przed oczy zdjęcie jej synka z odciętymi kończynami. Widzę, jak kamera najeżdża na jej twarz, wiem, że montażysta materiału świadomie zostawił szloch. I to jest niepojęte, ale przy pracy na tego typu tematach pojawia się w mediach cały czas.

Co jest ważne w podejściu do osób po przejściach?

To dobre pytanie: Jak z nimi rozmawiać? Mam na myśli nie tylko Tanzanię i tych, którzy stracili część ciała, lecz także uchodźców czy osoby, które uciekają przed konfliktami na tle etnicznym czy w ogóle przed czymś uciekają. To samo miałem w obozach dla uchodźców w Birmie, Iraku i Warszawie. Zawsze uciekałem od tego, by ci ludzie brali mnie za dziennikarza, bo za często patrzyłem na dziennikarzy, którzy zapominają, że bohaterowie ich tekstów są ludźmi. Jak daleko można się posunąć, by opowiedzieć historię, czy to tekstem, czy to zdjęciami? Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, jak głęboko mogę wejść w przeżycia, żeby wyciągnąć tyle, ile się da z historii, a zrobić to jednocześnie w sposób rzetelny. Zastanawiałem się, czy mam do tego narzędzia i umiejętności. Prześladowania osób z albinizmem stały się tematem, który mieni się milionem fake newsów, informacji skrótowych i przeinaczonych. Bardzo ważne i trudne jest przesianie tego. Pojawia się więc pytanie o rzetelność i sposób na poradzenie sobie z tematem pełnym niuansów.

Udało Ci się znaleźć odpowiedź?

Czas. Czas pozwolił mi na zrozumienie i zadbanie o rzetelność. Oddaję książkę prawie 3 lata po terminie, ale mam nadzieję, że przez te 3 lata lepiej zrozumiałem sam temat. Kiedy czytam teksty z 2017 roku jestem zażenowany tym, co mi się wtedy wydawało. Dzięki czasowi uniknąłem wielu błędów. Wiem, że w mediach masowych tego czasu nie ma, ponieważ wszystko pędzi, news goni news, ale warto pomyśleć o tym czy nasza kolejna opublikowana na szybko sensacja nie skaże kogoś na niebezpieczeństwo.

"Nie róbcie mu krzywdy" - premiera książki

Zdjęcia pokazywane w wywiadzie pochodzą z reportażu "Nie róbcie mu krzywdy", który dzisiaj ma swoją premierę w formie książkowej. 240-stronicowa publikacja w twardej oprawie ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne. Aktualnie książkę można kupić w promocyjnej cenie 33,52 zł (wersja papierowa), lub 25,52 zł (e-book). Więcej informacji znajdziecie pod adresem czarne.com.pl.

Filip Skrońc

Fotograf, reporter, dokumentalista eksperymentujący. Pracuje jako freelancer. Pisze, robi zdjęcia, tworzy krótkie formy wideo. W swoich pracach stara się łączyć poetycki reportaż z brudnym realizmem.

Absolwent fotografii prasowej na Uniwersytecie Warszawskim oraz stosunków międzynarodowych na Collegium Civitas. Laureat konkursu na reportaż im. Maćka Szumowskiego (2012) i BZ WBK Press Foto (2017) oraz finalista Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej (2013) i Konkursu Stypendialnego dla młodych dziennikarzy im. Ryszarda Kapuścińskiego. W roku 2014 był stypendystą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w kategorii „Sztuki wizualne”.

Więcej zdjęć fotografa znajdziecie na jego profilach w serwisach Instagram, Facebook i Vimeo.

Skopiuj link

Autor: Julia Kaczorowska

Studiowała fotografię prasową, reklamową i wydawniczą na Uniwersytecie Warszawskim. Szczególnie bliski jest jej reportaż i dokument, lubi wysłuchiwać ludzkich historii. Uzależniona od podróży i trekkingu w górach.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Jak fotografia analogowa pomaga jej odnaleźć równowagę w codziennym zgiełku? O ulubionym świetle, kodach kulturowych w fotografii oraz pracy nad nową książką rozmawiamy z Anitą Andrzejewską
19
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
O ponad 20 letniej przygodzie fotografowania w azjatyckich metropoliach, pierwszej retrospektywnej książce (oraz o tym jak ją zdobyć), rozmawiamy z jednym z najlepszych fotografów ulicznych...
32
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
"Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się". Z Jackiem Porembą rozmawia Beata Łyżwa-Sokół
25
Powiązane artykuły