Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Najpierw była oczywiście biologia. Pamiętam jak byłem małym dzieckiem i jeździłem na wieś do babci. Zawsze uciekałem z domu do lasu, nad jakieś małe jeziorka, nad jakąś rzeczkę po to, żeby zobaczyć w jaki sposób sobie tam żyją i funkcjonują zwierzęta. Podpatrywałem je odkąd pamiętam. Potem, na początku liceum moje zainteresowania nieco się zmieniły. Zacząłem myśleć o medycynie, ale w momencie rozpoczęcia studiów wiedziałem już, że chcę zostać biologiem. Pomysł na fotografowanie zrodził się zresztą podczas pierwszych lat moich studiów i na dobre odmienił moje życie. Jak widać, z biologią się jednak nie rozstałem - aktywnie uczestniczę w życiu naukowym wykonując doktorat w Instytucie Biologii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk.
Na początku zacząłem marzyć. Oglądałem mnóstwo pięknych zdjęć i pomyślałem, że ja też tak chcę. Pamiętam bardzo dokładnie kiedy kupiłem swój pierwszy aparat. Był 23 grudnia. Pojechałem do sklepu, gdzie wziąłem bardzo duży jak na moje ówczesne możliwości kredyt i kupiłem lustrzankę cyfrową z zoomem 70-300 mm ze światłem f/5.6 na końcu. Zapakowałem aparat w papier świąteczny i podłożyłem pod choinkę. Pierwszego dnia świąt, pełen jak najlepszych myśli, z jeszcze ciepłym nowym aparatem wybrałem się na teren ogródków działkowych, gdyż wiedziałem, że zimą bywa tam dużo ptaków. I wtedy wydarzył się dramat. Okazało się, że ptaki wcale nie przylatują tak blisko jak sobie wymyśliłem, a zdjęcia do niczego się nie nadają.
fot. Łukasz Bożycki, "The Glance of the Eye"
Wróciłem do domu myśląc: „Co ty wymyśliłeś, idioto? Zachciało się bycia artystą?! Co ci uderzyło do głowy?”. To było dołujące doświadczenie. Następnego dnia zacząłem jednak szukać w internecie książek o fotografii, wykupując chyba wszystkie, jakie udało mi się znaleźć. Odkryłem w nich wiele wspaniałych wskazówek. Z czasem zacząłem czuć światło, lepiej rozumieć jak działa aparat oraz jak go efektywnie obsługiwać. Tak to się zaczęło. Jakiś kaprys, marzenie... i zapatrzenie się w piękne rzeczy, które robią inni ludzie.
Bardzo! A nie zapominajmy, że pracuję też w radiu. Jest to nie lada wyzwanie, ale uwielbiam każdą ze swoich aktywności i tak naprawdę przy każdej z nich w pewien sposób odpoczywam. Czy siedzę w czatowni i czekam na pojawienie się orłów czy prowadzę jakieś doświadczenia w instytucie - zawsze sprawia mi to ogromną frajdę. W jednym i w drugim wypadku jest to pewien sposób rozwiązywania zagadek, odkrywanie czegoś, czego jeszcze nikt nie widział. Oczywiście śpi się bardzo mało - po 5 godzin na dobę - i wstaje dużo wcześniej niż inni. O 5 rano trzeba już być na nogach, żeby obrobić zdjęcia czy odpisać na maile. Zawsze jest coś do zrobienia, a czasu jak na lekarstwo. Ale to jest piękne!
fot. Łukasz Bożycki, "Femininity"
Od jakiegoś czasu zauważam też, że zwyczajnie unikam ludzi, którzy mają zbyt dużo wolnego czasu, bo to oznacza, że coś jest z nimi nie tak (śmiech). Albo nie mają z kim robić czegoś emocjonującego, albo zwyczajnie nie mają pasji. A ludzie bez pasji? Nie traćmy z nimi naszego cennego czasu. Na świecie jest tyle wyjątkowych osób, które mają tak wspaniałe pasje, że możemy ten czas spędzać dużo bardziej ciekawie i kolorowo.
Paradoksalnie, zdarzało się zupełnie odwrotnie. Przez długi czas pracowałem w szpitalu jako ratownik medyczny. Życie było wtedy znacznie bardziej skomplikowane, bo w nocy zamiast spać reanimowałem ludzi, po czym rano jechałem na uczelnię albo do PAN. Pracowałem na pododdziale toksykologii, gdzie trafiali pacjenci po zatruciach, najczęściej niedoszli samobójcy. W związku z tym zawsze paliło się tam światło, a w oknach zamontowane były kraty, by pacjenci nie mogli dokończyć tego, co rozpoczęli przed przyjazdem do szpitala.
Latem, gdy okna były otwarte siłą rzeczy zlatywała się ogromna ilość owadów. Fakt ten wykorzystały pająki, które na tych kratach stworzyły swojego rodzaju ekosystem. Rozpościerały na nich pajęczyny i konkurowały o pożywienie. Pewnego dnia - a zajęło mi to aż 7 lat (śmiech) - dodałem jeden do jednego i zorientowałem się, że to przecież piękne, specyficzne środowisko, a ja jestem fotografem przyrody. Może więc powinienem zabrać ze sobą do pracy aparat? W taki właśnie sposób powstało zdjęcie „Matka zła wszelkiego”, za które otrzymałem wiele różnych nagród. Często fotografując przyrodę nie trzeba wcale oddalać się daleko, by zrobić dobre zdjęcie.
fot. Łukasz Bożycki, "The Mother of All Evil"
Inna okazja na połączenie obydwu profesji nadarzyła się w Instytucie Biologii Doświadczalnej PAN. Okazało się, że jako początkujący naukowiec dostrzegam ogromną ilość piękna, która nie ma jako takiej wartości naukowej. Pomyślałem, że mógłbym robić temu zdjęcia. Do tego doszedł jeszcze niezwykle utalentowany Paweł Matryba z prośbą, by pomóc mu w projekcie naukowym, do którego musiał sfotografować przezroczyste narządy. Tak zrodził się projekt zatytułowany „Przychodzi dusza do rozumu”. Realizowałem go tak, że od rana do siedemnastej zajmowałem się nauką, a od siedemnastej do drugiej w nocy - sztuką. Krystalizowałem odczynniki, których używałem na co dzień w badaniu komórek nowotworowych, fotografowałem wspomniane przezroczyste narządy czy też na przykład rzeczy codziennego użytku w świetle laserów. Z pogodzeniem dwóch profesji nie miewałem więc większych problemów. Często w tym samym miejscu można robić dwie rzeczy na raz.
Byłem w dość uprzywilejowanej sytuacji. W instytucie naukowym mamy mnóstwo mikroskopów, a niektóre z nich mają specjalne wyjścia na aparat. Ale takich zdjęć zrobiłem znacznie mniej, dlatego że w tego rodzaju fotografii występuje ogromny problem z głębią ostrości. Jeśli chcemy fotografować obiekty, które mają grubość powiedzmy milimetra, albo dwóch, trudności zaczynają się piętrzyć. Na przykład w przypadku fotografowania muchy, pole ostrości obejmuje już pojedyncze fasetki (sześciokątne elementy, będące elementem budowy oka), co wymaga wykonywania ogromnej liczby zdjęć i składania ich w jeden kadr na etapie edycji (focus stacking - przyp. red.). Jest też problem ze światłem, z drganiami, a także z etyką. Najlepszym rozwiązaniem jest znalezienie martwych owadów. Te niestety często są uszkodzone, a nie mam serca, żeby zabijać zwierzęta tylko po to, aby zrobić im zdjęcie.
fot. Łukasz Bożycki, z projektu "Przychodzi dusza do rozumu"
Ale tego rodzaju fotografii można spróbować także bez specjalistycznego mikroskopu. Można na przykład do obiektywu makro zamontować z przodu obiektyw mikroskopowy. Uzyskuje się wtedy duże powiększenia. Trzeba jednak pamiętać o tym, aby był to obiektyw oferujący dużą odległość roboczą.
W przypadku takiej fotografii, sztuka jest bardzo podobna do nauki. W przypadku tej drugiej człowiek poświęca bardzo dużo czasu - nieraz połowę swojego życia - po to, by poznać na przykład rolę pojedynczego białka. By przyjrzeć się jednemu zagadnieniu z każdej możliwej strony, wykonując setki doświadczeń. A co robi artysta? Bierze szczotkę czy grzebień i poświęca im niewyobrażalnie dużo czasu, badając jak układa się na nim światło i z której strony prezentuje się najlepiej. Artysta też jest więc badaczem, tylko innego rodzaju. Nie ma więc znaczenia czy będę robił zdjęcia abstrakcyjne czy przyrodnicze. Najwspanialsze w byciu artystą jest to, że możesz „wędrować” i zajmować się tym, co ci się akurat spodoba, odkrywać nowe środki wyrazu.
Jestem przekonany, że jako fotografowie mamy potężna moc. Przypomina mi się znane zdjęcie „Napalm Girl” Nicka Uta. Ponoć jego siła oddziaływania była tak duża, że przyczyniło się ono do zakończenia wojny, a tym samym cierpienia tych ludzi. Nie wiem czy to prawda, ale chcę w to wierzyć. Zdjęcia mają wielką moc, w przypadku fotografii przyrodniczej jest jednak pewien problem - na ogół jej tematem przewodnim jest piękno. Bardzo niewiele jest dobrych ujęć, które pokazują destrukcyjną relację człowieka z naturą. Wartościowe fotografie jednak istnieją - choćby te ze specjalnej kategorii konkursu Wildlife Photographer of the Year. I to warto robić, pokazać ludziom jak to wygląda. Gdy zobaczą, może coś się zmieni, może ktoś coś zrozumie. Przyroda sama się nie obroni.
fot. Łukasz Bożycki, "Sabbath of Witches"
To bardzo ciekawy temat, ale niestety jestem perfekcjonistą, w związku z czym bardzo długo pracuję nad jednym kadrem. Moje fotografie bardzo często są kreacją. Niejednokrotnie zanim wykonam zdjęcie, siadam w bujanym fotelu (śmiech) i wymyślam swój idealny kadr. Gdy już wymyślę sobie takie zdjęcia, następnym etapem jest opowiedzenie o nim bliskim - trzeba dzielić się szczęściem (śmiech). Wszyscy wtedy mówią, że to nie może się udać, ale trzeba założyć buty, ciepło się ubrać, wyjść w teren i spróbować zrealizować swoje marzenie. Oczywiście w większości wypadków te plany rzeczywiście okazują się niemożliwe do zrealizowania, przyjdzie jednak taki moment, gdy okaże się, że wszyscy ci, którzy twierdzili, że to nie może się udać, będą w błędzie. Tak według mnie należy podchodzić do fotografii i to właśnie kłóci się z fotografią reportażową. Bo od niej oczekuje się tego, że wiernie odda wszystko, co działo się w konkretnym miejscu i czasie.
Umiłowanie kreacji nie zwalnia nas jednak z racjonalnego myślenia. Natura stanowi dla nas pewnego rodzaju tworzywo, niczym farby czy płótno dla malarza. Nie dopuszczajmy do tego, aby z naszego powodu zwierzęta cierpiały lub odczuwały strach. Nie fotografujmy blisko gniazda i nie zmuszajmy ptaków do podjęcia dramatycznej decyzji porzucenia lęgu i pozostawienia piskląt na pewną śmierć. Trzymając w ręku aparat możemy wyrządzić bardzo wiele zła.
Po pierwsze warto doprowadzić do sytuacji, w której zwierzęta zaczną nam ufać. Nie wyrządzajmy im krzywdy, zachowujmy się wobec nich dobrze a zyskamy ich zaufanie. Postarajmy się także pomóc im w zaspokojeniu podstawowych potrzeb. Co mam na myśli? Zimą wsypmy do karmnika nasiona, latem, podczas suszy, dajmy im wodę. Zwierzęta przyjdą, a my będziemy mieli okazję do fotografowania. Po tym, jak się do nas przyzwyczają, będziemy w stanie wszystko zaplanować i wykonać dużo ciekawsze ujęcia. To nasz karmnik, wiemy gdzie wschodzi słońce i z której strony zdjęcia wyjdą najkorzystniej. Pozostaje tylko poczekać na dogodną okazję. Tak właśnie wykonałem nagrodzone w konkursie Asferico zdjęcie czarnogłówki lecącej przez las. Te zwierzęta dobrze wiedziały, że ja tam jestem.
fot. Łukasz Bożycki, "Sea Devil in the Air"
Są jednak zwierzęta, które do nas w ten sposób nie podejdą. Musimy się więc zamaskować. Typów maskowań jest bardzo dużo, ale generalnie dzielimy je na 3 rodzaje: stałe - na orły i duże płochliwe zwierzęta, tymczasowe, które bardzo często stosuję przy fotografowaniu ptaków wodno-błotnych oraz tzw. pływadełka, czyli unoszące się na wodzie platformy z siatką maskującą, którymi możemy podpływać do zwierząt i fotografować je z poziomu wody. Budowanie ukrycia tymczasowego zajmuje zwykle 5-6 godzin. Zwykle robię to w nocy, bo im się człowiek lepiej zamaskuje, tym bliżej zwierzęta podejdą o świcie. Najlepiej w ogóle pojechać na miejsce fotografowania dzień wcześniej i dokładnie zbadać tropy.
Dlaczego się maskujemy? Wcale nie dlatego, żeby stać się niewidzialnym. Wszyscy doskonale wiemy, jak inteligentne potrafią być zwierzęta. One doskonale wiedzą, że my tam jesteśmy. Maskowanie potrzebne jest jednak po to, by odróżnić się od „zwykłych” ludzi, których kojarzą z zagrożeniem. Tym bardziej ważne jest byśmy jako fotografowie przyrody nie wyrządzali im krzywdy.
Trzeba też pamiętać, by nie przekraczać granicy swobodnej ucieczki i nie zmuszać zwierząt do podejmowania trudnych decyzji; by zawsze mogły bezpiecznie odejść. Ogólna zasada jest taka, że im większe zwierzę, tym większy ma dystans ucieczki. W przypadku małych ptaków będzie to kilka metrów, w przypadku orła - 50 czy 100 metrów, a wilk będzie już uciekał widząc nas z odległości 200 metrów. Oczywiście reguła ta jest wielokrotnie łamana, czego przykładem są chociażby łabędzie żyjące w mieście. Znam też kolegów, którzy tak przyzwyczaili orły do dokarmiania, że te lecą już za nimi, gdy tylko wypatrzą ich samochód.
Sfotografowanie tej ropuchy zajęło mi dwie godziny. Czekałem wtedy na zajście słońca, otoczony żabami i pijawkami, starając się z nimi zaprzyjaźnić. Zazwyczaj żaby czy ropuchy uciekają jak tylko się poruszymy, ale jak jesteśmy w ich środowisku wystarczająco długo, to po pewnym czasie przestaną na nas zwracać uwagę i zajmą się swoimi sprawami. Cierpliwość, cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość.
fot. Łukasz Bożycki, "Beelzebub - Lord of the Flies"
To wspaniała historia. Do bezlutserkowców miałem podejście takie, jak zapewne większość osób, które nigdy nie miały ich w rękach. Wszystko zaczęło się od tego, że poproszono mnie bym taki sprzęt przetestował. Byłem sceptycznie nastawiony, ale wziąłem go i pojechałem z nim w moje ulubione miejsce nad Wisłę. Okazało się, że ma wiele funkcji, których mój dotychczasowy aparat nie posiadał. Funkcji, które znacznie ułatwiały fotografowanie przyrody.
Weźmy na przykład tryb Pro Capture, który polega na tym, że aparat jest w stanie wykonywać zdjęcia „do tyłu”. Na czym to polega? Zwykle było tak, że jak fotografowałem ptaka siedzącego na gałęzi, trzymałem palec na spuście migawki i czekałem aż ten wzbije się w powietrze z pięknie rozłożonymi skrzydłami. Kończyło się tak, że w kadrze miałem jedynie jego nogi. Najzwyczajniej w świecie się spóźniałem. W funkcji Pro Capture, podczas trzymania palca na spuście migawki zdjęcia zapisywane są w trybie buforowym, w pętli. W efekcie, gdy ptak podrywa się do lotu, a ja się spóźnię, to i tak uchwycę całą sekwencję, bo aparat zapisuje 14 zdjęć przed moim wciśnięciem spustu migawki.
fot. Łukasz Bożycki, "After the Night's Logding"
Aparat cenię sobie także za szybkość i dyskrecję. Otrzymujemy prędkość 60 kl./s w trybie migawki cyfrowej i możliwość bezgłośnego fotografowania. Poprzednie zestawy, jakimi fotografowałem, też oferowały tryb cichy, ale on wcale taki nie był. Słyszałem go ja i słyszały zwierzęta. Dużym udogodnieniem jest też w pełni użyteczny autofokus w podglądzie na żywo. Często jest tak, że fotografuję z niskiej perspektywy, czasem tuż nad wodą. W takich sytuacjach niełatwo przyłożyć oko do wizjera i swobodnie obracać aparat. A tu mamy odchylany ekran, dzięki któremu mogę na raz fotografować różne scenerie. Jeśli dobrze to zaplanujemy, z jednego miejsca będziemy w stanie sfotografować kilka gatunków zwierząt. Zwiększamy więc swoje szanse na dobre zdjęcie.
Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie też funkcje bezprzewodowe, które miałem okazję przetestować na przykładzie gąsiorka - ptaka o bardzo ciekawym zachowaniu. Wracałem już ze zdjęć, gdy zobaczyłem jak siedzi na gałęzi. Aby go nie płoszyć, postanowiłem wypróbować możliwość zdalnego sterowania. Ustawiłem aparat na statywie, zostawiłem w kadrze nieco więcej miejsca i odsunąłem się na większą odległość. Nie musiałem się maskować. Mogłem wygodnie położyć się w stogu siana, gdzie podziwiałem przyrodę w oczekiwaniu na pojawienie się gąsiorka. Ten oczywiście przyleciał, bo aparatu się nie bał. Ja z kolei z poziomu smartfona ustawiłem ostrość, wyzwoliłem migawkę i wróciłem do domu z dobrym zdjęciem.
Prym wiedzie oczywiście „trzysetka”, ale ze światłem f/4. Dlaczego? Gdy obiektyw jest jaśniejszy i ma dużą przednią soczewkę, to zwierzęta się boją, gdyż mocniej odbija się od niej światło. Tu miejsce na małą dygresję - nigdy nie spotkałem się z tym, by jakikolwiek poradnik zwrócił na to uwagę, ale ogromnym ułatwieniem przy fotografowaniu zwierząt okazuje się wizjer elektroniczny. Z prostego powodu - przez przednią soczewkę nie widać gdy przykładasz oko do wizjera, bo nie jest on częścią układu optycznego. My tego możemy nie dostrzegać, ale na przykład ptaki doskonale widzą, że coś im „mryga”. Poza tym jaśniejsze obiektywy są duże, ciężkie i drogie, co nie jest najlepszym połączeniem.
fot. Łukasz Bożycki, "Master of the House"
Teraz panuje trend na fotografowanie zwierząt szerokim kątem, w który też się trochę wpisuję - po to, by oprócz zwierząt pokazać także środowisko, w którym funkcjonują. Taki obiektyw też znajduje się więc w mojej torbie. Ale tak naprawdę to mam cały zakres - od 8 mm do 300 mm, aby być przygotowanym na każdą sytuację.
Napisałem wspólnie z Pawłem Fortuną książkę „Animal Rationale”, zdarzyło mi się fotografować komercyjne, a dodatkowo prowadzę warsztaty, na które serdecznie zapraszam. Lubie dużo opowiadać i z przyjemnością dzielę się zarówno wiedzą fotograficzną, jak i przyrodniczą. Myślę, że to zacięcie naukowe bardzo się tutaj przydaje.
Na szczęście poświęcam jeszcze więcej czasu na fotografowanie, niż na warsztaty, gdyż uważam, że tak to zwyczajnie powinno wyglądać. Warsztaty sprawiają mi dużo przyjemności, ale faktem jest, że bardzo trudno jest mi podczas nich zrobić dobre zdjęcie. Moja uwaga jest przeznaczona dla uczestników, bo przecież przyjechali tam, by się czegoś ode mnie dowiedzieć. W związku z tym na warsztatach zdjęć raczej nie robię. Oczywiście mam aparat, ale raczej po to, żeby pokazać możliwe kadry. Ale to też jest przyjemność, tylko innego rodzaju. Poza tym, jak jadę na przykład fotografować orły i siedzę kilka dni w ukryciu z nikim nie rozmawiając, to po powrocie do cywilizacji kontakt z drugim człowiekiem jest po prostu przyjemnością. Człowiek to istota społeczna. Więc takie warsztaty są wręcz czymś wspaniałym, pewną odskocznią.
fot. Łukasz Bożycki, "The Ghost of Snowstorm"
To zależy od rodzaju zdjęć. Czasem człowiek musi być sam, a czasem w czatowni warto być z kimś i sobie miło pogadać. Niekiedy jest zwyczajnie zbyt niebezpiecznie na samotne fotografowanie. Człowiek czołga się na przykład po lodzie na wpół zamarzniętej rzece, bo na przeciwległym brzegu wypatrzył ładne ptaki (śmiech). W takiej sytuacji dobrze być z kimś, kto w razie czego nam pomoże. W innych sytuacjach nie da się fotografować inaczej, niż w pojedynkę. Weźmy na przykład wspomniane pływadełko. Budowanie takiej konstrukcji dla dwóch osób nie ma sensu, bo będzie duża i niesterowna.
Przede wszystkim pamiętać o etyce. Rzecz druga - marzyć. Jeśli nie będziemy mieć wyobraźni, to nie zrobimy lepszych zdjęć, bo najzwyczajniej w świecie nie zobaczymy światła czy sytuacji dobrej na sfotografowanie. Musimy mieć w głowie dużo więcej zdjęć niż w rzeczywistości zrobiliśmy.
Kolejna rzecz to cierpliwość. Często powtarzam, że fotografia przyrodnicza to pasmo niepowodzeń przerywane od czasu do czasu drobnym sukcesem. Bo naprawdę trudno przewidzieć czy zwierzę do nas podejdzie, czy słońce wyjdzie w końcu zza chmur, czy nie będzie mgły i czy nie zaśniemy w naszym ukryciu. To czekanie, to jednak straszna nuda. Nawet nie wiesz ile razy przespałem piękne ujęcia (śmiech). Mam jednak wrażenie, że fotografia przyrodnicza nauczyła mnie cierpliwości także na innych płaszczyznach.
fot. Łukasz Bozycki, "During Morning Feeding"
Trzeba też dzielić się swoimi zdjęciami. Warto jednak pamiętać o ważnej zasadzie. Mianowicie, gdy pytasz kogoś o zdanie, to nie próbuj z nim walczyć i przekonywać go do swojego. Warto słuchać i zastanowić się dlaczego ten człowiek uważa tak, a nie inaczej. Do krytyki trzeba podchodzić z uwagą. Bo ludzi, którzy uważają, że ich zdjęcia są cudowne i najwspanialsze jest całe mnóstwo, ale to nie jest droga do rozwoju.
Przede wszystkim jednak zdjęcia pokazujmy. Ja swoje pokazywałem, wysyłałem na konkursy i miałem niesamowite szczęście, że udało mi się w wielu z nich wygrać. Przez to, że je pokazywałem otrzymałem też stypendium od prezydent Warszawy oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zrealizowałem projekt i wystawę. Pokazywanie zdjęć światu zmieniło moje życie w sposób nieodwracalny w każdym jego aspekcie. Nie bójmy się więc o swojej pasji opowiadać i się nią dzielić.
Oprócz tego, warto pamiętać, że pieniądze są zupełnie nieważne. Zdjęcia przyrody można robić niemal każdym sprzętem. Najczęściej nagradzane zdjęcia, które zrobiłem, wykonałem aparatem za kilkaset złotych. Po prostu robisz zdjęcie. Zawsze chodzi tylko o to.
Nie warto też „walczyć” z aparatem i środowiskiem, w którym się znajdujemy. Jeśli pada śnieg, a warunki nie pozwalają na to, by „zamrozić” ptaka w locie, to tego nie róbmy. Jeśli ze względu na mgłę autofokus odmawia posłuszeństwa, to przestańmy go używać i przełączmy się na tryb manualny. Myślmy w taki sposób, by każda okoliczność przyrody pracowała na naszą korzyść. Zastanówmy się, jak ją kreatywnie wykorzystać. Przestańmy narzekać na kwaśny smak cytryny, tylko zróbmy z niej lemoniadę.
Wydaje mi się, że tak. Cieszy mnie natomiast to, że ci, którzy te granice przekraczają wstydzą się tego i się do tego nie przyznają. Co możemy zrobić, by takich sytuacji było jak najmniej? Piętnujmy takie zachowanie na każdym kroku. Oczywiście każdy popełnia błędy, ale jeżeli będziemy piętnować nieetyczne zachowania, to wierzę, że wówczas będzie ich dużo mniej.
fot. Łukasz Bożycki, "Lonely Trek"
Etyka nie jest jednak taką prostą sprawą, bo nam bardzo łatwo o niej mówić, gdy siedzimy tu i pijemy sobie wino, a sytuacje są różne. Podam przykład: puszczyk uralski, Bieszczady, śnieżna zima. Jest to sowa, która poluje na gryzonie. Zimą ma problem, bo one mieszkają w norkach i rzadko wychodzą na powierzchnię śniegu. Zaczyna się walka o życie - przeżyje czy umrze z głodu? I tu wydarza się sytuacja, gdzie fotograf zabiera ze sobą żywe myszy i wypuszcza je na śnieg. One nigdy śniegu nie widziały na oczy, więc biegają zdezorientowane. Sowa je widzi, atakuje i zabija. Z jednej strony zachowanie nieetyczne, ale wystarczy dodać argument, że te myszy zostały zakupione w sklepie zoologicznym jako jedzenie dla węży. Czy więc gdy poświęcasz je po to, żeby nakarmić węża, to wszystko jest w porządku, a gdy wypuszczasz je na śnieg, to już nie? Ja bym tak nie zrobił, ale warto się zastanowić... Niekiedy trudno ocenić czy coś było etyczne czy też nie.
Oczywiście zachowanie nieetyczne trudno jest komuś udowodnić, bo nie widzimy tego zwykle na zdjęciu, ale zwyczajnie nie warto się tak zachowywać. Każdy z nas wie, w jaki sposób wykonał dane ujęcie. Gdy mamy coś na sumieniu, to potem trzeba to przed kimś ukrywać, kłamać. A kłamstwo można oszczędzić na znacznie ciekawsze sytuacje - na przykład powiedzieć żonie o poranku, że pięknie wygląda, albo że kupiła sobie kolejne przepiękne buty (śmiech). Zostawiajmy kłamstwo na takie właśnie okazje.
Łukasz Bożycki - fotograf, doktorant Polskiej Akademii Nauk, dziennikarz. Dwukrotny laureat międzynarodowego konkursu fotograficznego organizowanego przez BBC Worldwide i Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. W 2014 roku odebrał nagrodę z rąk Jej Królewskiej Wysokości Katarzyny, księżnej Cambridge. Finalista Wielkiego Konkursu Fotograficznego National Geographic Polska z 2015 roku. W 2017 roku zwycięzca w kategorii ptaki w konkursie Asferico. Przewodnik Jej Cesarskiej Wysokości, Księżnej Takamado podczas wizyty w Polsce. Współautor książki „Animal Rationale. Jak zwierzęta mogą nas inspirować. Rodzina, edukacja, biznes”, wyd. PWN, Warszawa 2015 r., która otrzymała nagrodę Teofrasta za najlepszą popularnonaukową książkę psychologiczną 2015 roku. Prezes zarządu VII kadencji Związku Polskich Fotografów Przyrody Okręgu Mazowieckiego. Dwukrotnie uhonorowany tytułem Fotografa Roku OM ZPFP (2011 i 2012). Redaktor współprowadzący, autorską audycję radiową w RDC Polskie Radio, pt. „Animal Rationale”. Redaktor prowadzący cotygodniową popularnonaukową audycję radiową w RDC Polskie Radio, pt. "Animalista". Laureat stypendiów artystycznych: Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy (2014) oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2017). Ambasador marki Olympus.