Obiektywy
Viltrox AF 28 mm f/4.5 - znamy polską cenę ultrakompaktowego „naleśnika”
Po miesiącach zapowiedzi, topowy reporterski bezlusterkowy korpus trafia wreszcie na rynek. Jeszcze przed premierą mieliśmy okazję przekonać się czy to rzeczywiście najlepszy profesjonalny bezlusterkowiec na rynku.
Premiera Canona EOS R3 to prawdopodobnie jedno z najważniejszych rynkowych wydarzeń ostatnich lat. Wreszcie bowiem pod względem dostępności sprzętu dokonała się kompletna konwersja z systemów lustrzankowych na nowoczesny system bezlusterkowy. Oczywiście można polemizować, że przecież dokonała się już wcześniej za sprawą Sony, które w swojej ofercie ma już dwie generacje modelu A9 i topowy aparat all-in-one w postaci modelu A1, ale to dopiero odpowiedź Canona ma szansę realnie wpłynąć na obraz rynku reporterskiego i upodobania fotografów.
Pamietajmy, że segment profesjonalny dopiero od niedawna zaczął przychylniej patrzeć na bezlusterkowce, i choć Sony systematycznie powiększa na nim swoje wpływy, to na rynku fotografii reportażowej czy sportowej większość zawodowców wciąż pracuje na systemach lustrzankowych Canon i Nikon, z którymi są związani od lat i dopiero propozycja „ich” producenta ma szansę skłonić ich do inwestycji w nowy rodzaj aparatu. Jeśli więc Canon R3 okaże się tak dobry, jak by tego chciał producent, może okazać się właśnie tym modelem, który odmieni zbiorową świadomość fotografów na ostatniej gałęzi rynku, na której ciągle jeszcze dominują lustrzanki. Czy jednak rzeczywiście taki jest?
Canon EOS R3 w akompaniamencie dwóch nowych obiektywów: RF 16 mm f/2.8 i RF 100-400 f/5.6-8 IS USM
Przede wszystkim producent zadbał o ty, by jego pierwszy reporterski korpus bezlusterkowy z miejsca jawił się jako propozycja dużo bardziej atrakcyjna i dostępna, niż jego lustrzankowy pierwowzór (a także modele innych firm). Zgodnie z naszymi przewidywaniami, Canon wycenił swoją nową propozycję dużo taniej, co będzie nie tylko zachęta do przesiadki lub upgrade’u dla dotychczasowych użytkowników aparatów producenta, ale też kłodą rzuconą pod nogi konkurencji. Body modelu Canon EOS R3 kosztuje „raptem” 28 450 zł. To oczywiście bardzo dużo, ale w dniu premiery EOS-1D X Mark III kosztował 33 tys. złotych, Nikon D6 - 31 tys. złotych, a Sony A1 - 35 tys. złotych. Oczywiście mamy też świetne body Sony A9 II, które kosztuje obecnie jedynie 22 tys. złotych, ale nowy Canon oprócz względnie przystępnej ceny ma do zaoferowania sporo nowości, które przebijają wiele z tego, co do pokazania miał nawet wspomniany model A1. Rachunek korzyści dla większości fotografujących jest tutaj jasny.
Jednocześnie producent nadal plasuje Canona EOS R3 poniżej modelu EOS-1D X Mark III. Gdzie więc jest haczyk? Z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że oprócz kilku kwestii dotyczących odporności (o tym więcej za chwilę) i droższej optyki, na której producent szybko odrobi różnicę w cenie body, raczej go nie ma i nawet sami przedstawiciele firmy przyznają, że jest to konstrukcja znacznie doskonalsza pod względem technologicznym od swojego lustrzankowego poprzednika. Taka, a nie inna segmentacja oferty spowodowana jest wiec prawdopodobnie głównie chęcią strategicznego spowolnienia wygaszania oferty lustrzanek, a nie realną przewagą starszej konstrukcji.
No dobrze, ale czy Canon R3 to rzeczywiście korpus, który ma szansę stać się dla fotografów takim samym wołem roboczym, jak wspomniana lustrzankowa seria 1? Aparat mieliśmy okazję poznać jeszcze przed premierą i choć był to model przedprodukcyjny, którym nie mogliśmy wykonywać zdjęć, możemy podzielić się z Wami naszymi pierwszymi wnioskami. Opisujemy tu jedynie funkcje, których działanie podczas krótkiego spotkania z producentem mieliśmy okazję rzeczywiście sprawdzić lub poznać - o wszystkich szczegółach specyfikacji dowiecie z newsa o aparacie (link poniżej).
Szacunkowa różnica w wymiarach korpusów EOS R3 i EOS-1D X Mark III
Największym zaskoczeniem jest miniaturowe (jak na tę klasę aparatu) body. Zdjęcia tego w żaden sposób nie oddają, ale korpus jest dużo mniejszy od swojego lustrzankowego pierwowzoru, a także znacznie od niego lżejszy (822 g waży samo body, a 1100 g z kartami i baterią). Podnosząc go do oka, mamy wrażenie podnoszenia aparatu pokroju R5 czy lustrzankowej serii 5D - to duża różnica, ogromnie przekładająca się na komfort pracy z nowym body, które mimo małego rozmiaru jest także bardzo wygodne. A właściwie chyba najwygodniejsze, że wszystkich dużych aparatów, z którymi mieliśmy do czynienia.
Palce same zawijają się na wygodnym, dużym gripie, gumowa okleina gwarantuje fantastyczny chwyt, aparat błyskawicznie się uruchamia (czas pełnej gotowości to raptem 0,4 s), a za wygodną kontrolę odpowiada ergonomia tylnego panelu w dużej mierze przeniesiona z modelu EOS-1D X Mark III (wraz z fantastycznie działającym systemem dotykowych joysticków). Jednocześnie aparat traci tylny pomocniczy wyświetlacz, a duży górny zastępuje miniaturowym modułem znanym z EOS-a R5. Nie mamy też dedykowanego przycisku ISO, a system kontroli trybów i AF na górnym panelu, oparty wcześniej na trzech działających ze sobą w korelacji przyciskach zastąpiony został dwoma przyciskami i dwufunkcyjnym pokrętłem (także zaczerpniętym z modelu R5).
Pod względem błyskawicznego dostępu do wszystkich funkcji z poziomu fizycznych kontrolerów jest więc pozornie nieco gorzej, ale jednocześnie R3 zyskuje ogromną przewagę w postaci dotykowego interfejsu i doskonale opracowanego menu pomocniczego Q, w ramach których kontrola ekranu i funkcji w menu płynnie łączy się z fizyczną pracą kontrolerów na korpusie. Już w teście modelu R6 pisaliśmy, że jest to obecnie najdoskonalszy system obsługi aparatu dostępny na rynku, a praca z modelem R3 tylko potęguje to wrażenie. Oczywiście od fotografów będzie wymagało to delikatnego zmienienia swoich przyzwyczajeń, ale w ostatecznym rozrachunku uruchamianie poszczególnych funkcji powinno przebiegać równie szybko, jeśli nie szybciej niż w modelu 1D. Rzeczywiście mniej wygodny wydaje się natomiast wspomniany już wcześniej miniaturowy wyświetlacz pomocniczy, ale biorąc pod uwagę obecność cyfrowego wizjera możliwość wygodnego wyświetlenia dużej liczby parametrów na górnym panelu nie jest aż tak ważna.
A jeśli już jesteśmy przy wizjerze, warto wspomnieć o dwóch nowościach. Choć nie jest to panel o największej rozdzielczości na rynku (0,5-calowy moduł OLED, o rozdzielczości 5,76 mln punktów), to dzięki nowej funkcjonalności przebija wszystko, co do zaoferowania mają inne moduły na rynku. Chodzi mianowicie o dodatkowy tryb symulacji wizjera optycznego, w którym wyświetlany jest obraz o rozszerzonej dynamice i, jak nam się wydaje, także z szybszym odświeżaniem, co idealnie imituje wrażenie spoglądania w tradycyjny wizjer. Gdyby nie fakt, że w tym trybie nie otrzymujemy możliwości podglądu ekspozycji spokojnie mógłby on być standardowym trybem wyświetlania. Użytkownicy przyzwyczajeni do lustrzanek mogą jednak preferować właśnie tę funkcję.
Drugą, nie mniej istotną nowością jest powracający po 20 latach nieobecności system Eye Control AF (jego archaiczny pierwowzór zadebiutował w 1992 roku w lustrzance EOS 5), który pozwala nam sterować położeniem punktu ostrości za pomocą ruchu gałki ocznej. Przyznamy, że obecnie jest to funkcjonalność rodem z science-fiction, która ma szansę bardzo ułatwić szybkie przełączanie ostrości z jednego obiektu na drugi. Bo wszystko odbywa się tu błyskawicznie - wystarczy spojrzeć się w dane miejsce, by znalazł się na nim znacznik śledzący ruch oka, a następnie potwierdzić zablokowanie ostrości wciśnięciem do połowy spustu migawki. Trzeba co prawda przyzwyczaić się do większego niż zwykle „zadzierania” oka w wizjerze, ale jest to system niezwykle skuteczny. Jest też dobrze przemyślany pod kątem pracy agencyjnej - aparat oferuje 7 slotów na dane kalibracji dla kilku użytkowników, które zresztą wraz z pozostałymi ustawieniami aparatu możemy zapisać na karcie pamięci i błyskawicznie wczytać do innego body. Pozostaje jedynie pytanie o precyzję nowego systemu.
Schemat 8 sensorów odpowiedzialnych za śledzenie pozycji oka
Podczas spotkania przedpremierowego mieliśmy spory problem, by poprawnie skalibrować układ śledzenia oka, co objawiało się mocno utrudnioną kontrolą punktu przy górnej krawędzi kadru. W przypadku rzeczywistej pracy kompletnie dyskwalifikowałoby to użycie tego systemu. Jednocześnie trzeba mieć na uwadze, że aparat, z którym mieliśmy do czynienia był modelem przedprodukcyjnym, a w dniu naszego spotkania przedstawiciele producenta otrzymali informacje o poprawce firmware’owej poprawiającej działanie tej funkcji. Możemy się wiec spodziewać, że w finalnej wersji aparatu system Eye Control AF będzie dopracowany do perfekcji. Bo w przypadku partii kadru, dla których system udało nam się dobrze skalibrować, jego skuteczność była fenomenalna. Od razu możemy podzielić się też trickiem, dzięki któremu przesuwanie punktu ostrości staje się jeszcze szybsze - przy przenoszeniu spojrzenia z jednego obiektu na drugi mrugnijcie, a wtedy znacznik momentalnie pojawi się tam, gdzie chcecie. W przeciwnym razie będzie on płynnie przesuwany przez cały kadr, co zajmie nieznacznie (ale jednak) więcej czasu.
Obecność systemu Eye Control AF pośrednio przełożyła się także na wygodę spoglądania w wizjer. Z racji konieczności umieszczenia w nim dodatkowych czujników, dosyć mocno wystaje on poza obrys aparatu, dzięki czemu łatwiej nam przyłożyć do niego oko bez obijania się nosem i policzkiem o tylny panel. Ułatwi to też pracę okularnikom, którzy będą wstanie przyłożyć aparat do oka nieco „głębiej” niż zwykle.
Równie wygodnie prezentuje się także duży 3,2-calowy, obracany ekran dotykowy Clear View LCD II o rekordowej rozdzielczości 4,15 mln punktów. Na chwilę obecną to ewenement, który znacznie ułatwi szybki podgląd zdjęcia w 100-procentowym powiększeniu czy precyzyjne manualne ustawianie ostrości przy pracy wideo. Obraz jest niezwykle ostry i klarowny, co sprawia że wykorzystywane przez konkurencję 3-calowe moduły o rozdzielczości 1,44 mln punktów jawią się jako konstrukcje z poprzedniej epoki.
Co ciekawe, choć obracany ekran jest bardzo dobrze wpasowany w profil aparatu, to właśnie jego konstrukcja jest podawana przez przedstawicieli firmy jako punkt sporny w zakresie odporności sprzętu. Chodzi oczywiście o to, że w momencie gdy jest on odchylony, łatwiej go przypadkowo uszkodzić, niż wbudowany na stałe ekran z lustrzankowej serii 1D. Oprócz tego, różnicę na korzyść modelu EOS-1D X Mark III producent widzi także w mechanizmie klapki na karty. Podczas gdy w lustrzankowej serii 1D mieliśmy do czynienia z charakterystyczną dźwigienką, tutaj klapka otwiera się poprzez zwykłe wysunięcie, co potencjalnie bardziej naraża nośniki. Poza tym, nowy Canon EOS R3 ma być tak samo pancerną konstrukcją. Co prawda body, przez niewielką wagę i użycie elementów z poliwęglanu oaz włókna szklanego może wydawać się początkowo nieco bardziej „plastikowe” od serii 1, ale wewnętrzna konstrukcja nadal jest w całości wykonana ze stopu magnezu, a także uszczelniona przed działaniem kurzu i wilgoci. Z jednym wyjątkiem.
Canon EOS R3 otrzymał bowiem nową gorącą stopkę z cyfrowymi stykami, która wzorem stopki Multi Interface Sony pozwoli na komunikację z dodatkowymi akcesoriami. Od razu trzeba powiedzieć, że Canon swój system wymyślił lepiej, bo chce stworzyć z niego otwarty standard (zaraz po premierze dostępny będzie m.in. pasujący do niej cyfrowy interfejs audio firmy Tascam), ale wygląda także na to, że nowa stopka będzie czułym punktem aparatu. Chodzi mianowicie o to, że przez obecność dodatkowych styków jest ona nieco dłuższa, co sprawia, że obecne lampy błyskowe w przypadku podłączenia nie zakrywają jej w całości. Z tego względu, aby zapewnić jak pełną ochronę podczas pracy w trudnych warunkach, producent oferuje specjalny adapter AD-E1. Standardowo stopka zakryta jest też dosyć pokaźną i dobrze przykrywającą ją z każdej strony gumową zaślepką. Choć więc producent się tym specjalnie nie chwali, cyfrowe styki są niestety podatne na przypadkowe zalanie o czym informuje nas adnotacja drobnym druczkiem w specyfikacji.
Ważną nowością są tu także rozbudowane funkcje łączności. Standardowo otrzymujemy: port Gigabit Ethernet, PC Sync, złącze słuchawkowe i mikrofonowe, a także mini HDMI i USB-C z opcją ładowania. Do tego moduły Bluetooth 5.0, GPS (GNSS) oraz Wi-Fi, które jest w stanie pracować także w standardzie 5 GHz. Możemy więc standardowo sterować aparatem z poziomu aplikacji bezprzewodowej Canon Camera Connect (teraz za jej pomocą także zaktualizujemy firmware aparatu), lub poprzez złącze Ethernet w ramach funkcji Browser Remote. Co ciekawe producent rozwija aktualnie nową, przeznaczoną dla profesjonalistów aplikację Mobile File Transfer, za pomocą której wygodnie prześlemy zdalnie zdjęcia na serwery FTP/FTPS/SFTP. Specjalnie dla niej razem z aparatem jako opcjonalne akcesorium debiutuje także uchwyt na smartfona mocowany do gorącej stopki. W razie potrzeby, tak jak w modelu R5, z serwerem połączymy się oczywiście także bezpośrednio w poziomu aparatu (jeśli jesteśmy w zasięgu sieci bezprzewodowej).
Z kwestii konstrukcyjnych warto też odnotować, że aparat wykorzystuje tę samą baterię LP-19, co model EOS-1D X Mark III. Ta wystarczyć ma na zrobienie ok. 620-860 zdjęć, co jest lepszym wynikiem od tego, który lustrzankowy poprzednik osiągał w trybie Live View i jednym z najlepszych na rynku bezlusterkowców, ale widocznie gorszym od jego deklarowanej żywotności wspomnianej lustrzanki w trybie standardowym (ok. 2850 zdjęć). I choć jak na bezlusterkowca to i tak świetny wynik, a my możemy spodziewać się, że w praktyce uda się z aparatu wyciągnąć ponad 1000 klatek na jednym ładowaniu, to osoby, które będą chciały pracować nowym korpusem na zawodach muszą przygotować się na to, że baterię trzeba będzie wymieniać znacznie częściej niż w przypadku lustrzanek z serii 1D.
Pozostałe nowości dotyczą wnętrza aparatu. Przede wszystkim aparat wyposażony został w pierwszą w historii Canona matrycę w technologii warstwowej, która cechować ma się niebywałą szybkością. 24,1-milionowy sensor BSI-CMOS pracuje w zakresie czułości ISO 100-102400 (rozszerzane do ISO 204800), zapisuje zdjęcia w formatach RAW, JPEG i HEIF, a także oferuje najszybszą na rynku migawkę elektroniczną, która obsługuje czasy do 1/64000 sekundy i która cechuje się zminimalizowanym praktycznie do zera efektem rolling shutter oraz opóźnieniem wynoszącym tylko 20 ms. Podobnie jak w Sony A1 otrzymujemy także redukcję migotania wysokich częstotliwości, która powinna zupełnie zniwelować problem „bandingu” występujący podczas używania krótkich czasów w oświetleniu LED-owym, a także możliwość używania migawki elektronicznej podczas pracy z błyskiem. I choć czas synchronizacji w tym wypadku Canonie wypada delikatnie gorzej (1/180 s względem 1/200 s), to producent informuje, że model R3 pozwala na korzystanie z tego trybu z absolutnie dowolną lampą.
Nowy sensor w parze z procesorem Bionz X w trybie migawki elektronicznej pozwala także na fotografowanie z pełnym wsparciem AF, w pełnej rozdzielczości, w formacie RAW, z prędkością aż do 30 kl./s (którą możemy także obniżyć do 15 i 3 kl./s). W ten sposób wykonamy maksymalnie 540 zdjęć JPEG i 150 zdjęć RAW, co w najgorszym przypadku daje nam około 5-sekundową serię. Co ciekawe R3 nieco gorzej od lustrzanek wypada w zakresie migawki mechanicznej, z którą oferuje maksymalną prędkość „tylko” 12 kl./s (w modelu EOS-1D X Mark III było to 16 kl./s). Z jej pomocą zapiszemy w buforze do 1000 zdjęć RAW i nieograniczoną liczbę JPEG-ów.
Matryca modelu Canon EOS R3 pozwala także na nagrywanie 12-bitowych filmów 6K RAW z prędkością do 60 kl./s, a także 10-bitowych materiałów 4K z próbkowaniem 4:2:2 z prędkościami do 120 kl./s, w formatach DCI (17:9) i UHD (16:9). To wszystko przy wsparciu profilu Canon Log 3 i wielu opcji kompresji (All-i, IPB oraz przyjaznej dla kart pamięci IPB Light) w kodekach H.264 i H.265. Producent informuje też, że dla formatu 4K obraz próbkowany jest obszaru 6K, dlatego w każdym z trybów nagrywania mamy spodziewać się fantastycznej jakości obrazu. Do tego otrzymujemy też opcję dublowania zapisu wideo na drugą kartę, a pełny tracking AF dostępny jest w każdym z trybów nagrywania.
Szkoda natomiast, że tryb Full HD, mimo superszybkiej matrycy także ograniczony jest do 120 kl./s oraz, że materiały 6K możemy nagrywać wyłącznie w formatach RAW i C-RAW (wygląda też na to, że wyłącznie na kartę CFExpress). Znakiem zapytania pozostaje też ciągle kwestia przegrzewania się aparatu. Choć producent informuje, że maksymalny czas rejestracji pojedynczego klipu wynosi aż 6 godzin, to w specyfikacji przeczytamy, że może on zostać skrócony, gdy wewnętrzna temperatura aparatu wzrośnie powyżej określonej wartości.
Jakości zdjęć i filmów nie byliśmy w stanie przyjrzeć się z bliska, gdyż producent nie pozwalał na włożenie własnej karty do modelu przedprodukcyjnego, mieliśmy jednak okazję wypróbować (choć póki co pobieżnie) system Dual Pixel CMOS AF II, który także uległ znacznemu usprawnieniu. Producent obiecuje kompletnie nowe algorytmy odpowiedzialne za śledzenie, które teraz rozpoznają oczy, głowy i sylwetki ludzi oraz zwierząt, a także zostały dopracowane pod względem śledzenia pojazdów. Mamy więc specjalną funkcję trackingu rozpoznającą samochody wyścigowe oraz opcję priorytetu śledzenia kasku kierowcy. Sam system AF ostrzyć ma w czasie 0,03 ms.
Trudno powiedzieć czy to rzeczywiście prawda, ale możemy potwierdzić, że Canon EOS R3 ustawia ostrość momentalnie, w chwili dociśnięcia do połowy spustu migawki. Doskonale wydaje się także rozpoznawać sylwetki i twarze, także w maskach i w słabszym oświetleniu. Oczywiście skuteczność systemu AF będziemy w stanie potwierdzić dopiero w teście, ale biorąc pod uwagę to, co miały do zaoferowania modele R5 i R6 możemy zakładać, że póki co będzie to najdoskonalszy system AF na rynku bezlusterkowców.
Świetnie spisuje się także układ stabilizacji, który według producenta oferuje skuteczność rzędu 8 EV przy ogniskowej 105 mm. Choć producent się tym nigdzie nie chwali, wydaje się, że usprawnił działanie tego systemu w przypadku rejestracji wideo. Wydajność układu stabilizacji mogliśmy oceniać tylko na podglądzie LCD, ale wygląda na to, że znacznie rzadziej niż w modelach R5/R6 występują tu charakterystyczne dla tych systemów „skoki” podczas panoramowania, a w przypadku nowego obiektywu 16 mm f/2.8 aparat wydawał się stabilizować obraz skutecznie niczym gimbal. Jeśli potwierdzi się to w testach, aparat będzie tym chętniej wykorzystywany przez filmujących.
Godzina, jaką mieliśmy na zaznajomienie się z nowym aparatem to zdecydowanie za mało na poznanie wszystkich niuansów nowej konstrukcji (zwłaszcza, że producent informuje o w sumie ponad 100 usprawnieniach względem modelu EOS-1D X Mark III). Wiele ciekawostek zauważymy zapewne dopiero dokładniej zagłębiając się w menu aparatu, jednak już teraz możemy stwierdzić, że EOS R3 to aparat bardzo udany, który wydaje się doskonale odpowiadać zapotrzebowaniom swojej grupy docelowej i bardzo dobrze plasować się na rynku.
Przede wszystkim Canon EOS R3 niczego nie udaje. To po prostu bezlusterkowy korpus, który zaspokoić ma wszystkie potrzeby fotografów, zajmujących się szybką, wymagającą fotografią i pracujących do tej pory na lustrzankach, a także być przystępną alternatywą dla kamer z serii Cinema EOS. Biorąc pod uwagę to, co mogliśmy do tej pory zobaczyć, wydaje się robić to naprawdę skutecznie.
Jeśli zaś chodzi o konkurencję, wydaje się być także konstrukcją dużo lepiej wyważoną. Przede wszystkim Canon wygrywa pod względem ergonomii i systematyki obsługi, ale oferuje też na tyle więcej, by wytłumaczyć różnicę cenową między modelem Sony A9 II. W zestawieniu z Sony A1, oprócz widocznie niższej ceny i bardzo podobnych możliwości w zakresie szybkości pracy czy łączności, otrzymujemy z kolei bardziej praktyczną w pracy reportażowej 24-megapikselową matrycę, która powinna dostarczyć dużo lepszy balans w zakresie wysokich czułości, rozmiarów plików czy pracy wideo, a także lepszy system stabilizacji, znacznie doskonalszy i obracany ekran, fenomenalnie zapowiadającą się opcję Eye Control AF, imponujący tryb symulacji wizjera optycznego czy niemal dwukrotnie bardziej wydajną baterię i wbudowany pionowy grip.
W obecnej cenie ok. 28 tys. złotych korpus Canon EOS R3 będzie dla zawodowców bardzo łakomym kąskiem i dla wielu wystarczającym bodźcem do przesiadki na system bezlusterkowy. Osoby, które się na to zdecydują powinny jednak mieć na uwadze kwestie słabszej ochrony przed warunkami atmosferycznymi (opisywana wyżej nowa stopka z cyfrowym interfejsem), nieco mniejsze możliwości migawki mechanicznej (maks. 12 kl./s) oraz baterię, która choć jest obecnie chyba najbardziej wydajnym układem w świecie bezlusterkowców, to nadal wypada dosyć blado w zestawieniu z żywotnością lustrzanek.
Jeśli powyższe nie jest dla was problemem, Canon EOS R3 z powodzeniem wprowadzi was wreszcie w erę dużo wygodniejszej i znacznie „lżejszej” profesjonalnej fotografii. Nie możemy się doczekać, by zobaczyć co ma do zaoferowania w zakresie jakości obrazu i wideo.