Branża
Canon zmienia sposób świadczenia usług gwarancyjnych i serwisowych w Polsce - od teraz aparaty będą naprawiane w Niemczech
Średnioformatowe 100 milionów w poręcznym i szybkim body? Brzmi jak spełnienie marzeń niejednego fotografa. Taki aparat w końcu powstał, a my mieliśmy go już w rękach!
O kompaktowej „setce” plotkowało się już od jakiegoś czasu. I prawdę mówiąc można było się jej spodziewać już w dniu premiery modelu GFX 100. Fujifilm od lat stosuje w końcu taktykę budowania modeli o różnej ergonomii, wokół tego samego sensora. By nie szukać daleko, przykładem mogą być GFX 50S i 50R czy kolejne generacje X-T i X-Pro.
Powstał więc aparat, który wymiarami i wagą nie odstaje od pełnoklatkowej lustrzanki, oferując przy tym rozdzielczość zarezerwowaną dotychczas dla aparatów, które znajdowały się najwyżej na wyposażeniu dużych studiów i domów produkcyjnych. I to za ułamek ich ceny. Producent deklaruje też ergonomię i szybkość pracy, nieznaną dotychczas w tym segmencie, która zaspokoić ma potrzeby szerokiego grona zawodowców.
Czy ucieczka z zatłoczonego segmentu pełnych klatek w „mały średni format”, to najlepsze co Fujifilm mogło teraz zrobić? To zapewne zweryfikuje rynek. Tymczasem zobaczmy co potrafi GFX 100S.
Nowy model to zupełnie inny koncept. Mniejszy o 30% i lżejszy aż o pół kilograma korpus ma być bardziej poręczną konstrukcją nie tylko do studia, ale też do pracy w plenerze, o czym świadczą chociażby uszczelnienia, których nie miał pierwszy GFX 100. Do wersji S nie przewidziano za to pionowego gripa, co być może pozostawiać ma jakąś przewagę studyjnej setce (choć moim zdaniem ten model będzie wygaszany i nie doczeka się następcy).
Co ważne, oba modele dzielą specyfikację w kluczowych punktach. Ten sam 102-milionowy sensor CMOS (43.8 × 32.9 mm), ten sam procesor, tryb seryjny 5 kl./s i filmowy 4K 30 kl./s, a także system AF oparty o detekcję fazy, który w słabym świetle ma być teraz nawet skuteczniejszy (lepiej działać ma też ważna dla portrecistów detekcja oka). Zdaniem producenta, również stabilizacja sensora (IBIS) poprawi osiągi, oferując wydajność do 6 EV (5,5 EV w GFX 100).
Oszczędności poszukano tam, gdzie zwykle. Nowa „eska” otrzymała przede wszystkim tańszy wizjer z GFX 50R, czyli nadal świetny panel OLED (3.69 Mp) o powiększeniu 0.77x ( 5.76 Mp, x0.86 w GFX 100), a także baterię o mniejszej pojemności.
Największą różnicę stanowi jednak cena - ustalona w dniu premiery na 26 999 zł sprawia, że gorąco zrobiło się zapewne nie tylko producentom takim, jak Hasselblad czy Phase One, ale również Canon czy Sony, które coraz śmielej poczynają sobie w segmencie aparatów z sensorami o wysokiej rozdzielczości. Mamy nadzieję, że również samo Fujifilm przemyślało strategię sprzedażową modelu GFX 100. Jeśli sklepy utrzymają cenę na obecnym poziomie 53 499 zł, mogą nie sprzedać już ani jednej sztuki.
Korpus aparatu jest nieco pękaty, zwłaszcza w porównaniu z chudziutkim Hasselbladem X1D II, ale specjalnie mu to nie szkodzi. GFX 100S dobrze leży w dłoni a uchwyt, choć nieco za płytki, jest na tyle wysoki, by wygodnie zawinąć na nim wszystkie palce. Jest też świetnie wyprofilowany, z wyraźnym wgłębieniem na palec wskazujący i pokryty miękką, drobno fakturowaną gumą. O komforcie pracy przesądza jednak tylny, mocno uwydatniony profil, który pozwala bardzo pewnie oprzeć kciuk. Aparat ciąży nieco w lewo, zapewnia więc to naprawdę dobrą przeciwwagę.
Magnezowy korpus sam w sobie jest też stosunkowo lekki. 890 g to dokładnie tyle ile waży Canon EOS 5D Mark IV i 200 g więcej od malutkiego bezlusterkowca Sony A7R IV. Nie mamy też żadnych zastrzeżeń do jakości wykonania. Obudowa jest zwarta, mechanizm odchylanego w dwóch płaszczyznach ekranu LCD sztywny, a przyciski i pokrętła odpowiednio twarde i precyzyjne.
Przede wszystkim w ogóle nie brakowało mi kierunkowego nawigatora, z którego jak się wydaje, Fujifilm zrezygnowało już na dobre. Obsługę w znacznym stopniu załatwia świetny, wygodnie umieszczony joystick z nową, ostrą fakturą i dotykowy ekran LCD. W trakcie fotografowania wystarczają nam dwa „wciskalne” pokrętła.
Lepiej z pewnością można było wykorzystać górną ściankę. Duży monochromatyczny wyświetlacz pomocniczy wygląda efektownie i profesjonalnie (może nawet wyświetlać histogram luminancji), ale w dobie cyfrowych wizjerów, które mogą wyświetlać absolutnie wszystko, wydaje się zbędny. Zdecydowanie wolałbym mieć w tym miejscu fizyczne pokrętło ekspozycji - malutki, praktycznie niewyczuwalny w rękawiczkach przycisk kompensacji umieszczony obok spustu, to jednak nieporozumienie.
Mało wygodne są też dwa nieoznakowane przyciski umieszczone na prawo od górnego wyświetlacza. O ile do pierwszego (od spustu) sięgamy jeszcze względnie naturalnie, drugi wymaga już pewnej gimnastyki. Poza tym zastrzeżeń brak. Plus za dedykowany przełącznik trybu filmowego, przycisk AF ON i dodatkowy przycisk funkcyjny obok bagnetu, który łatwo znajdujemy środkowym palcem prawej dłoni.
Przez całe lata słyszeliśmy i potakiwaliśmy, że średni format musi być wolny. Długi start, ociężały AF, buforowanie, które trwało całe wieki i w zasadzie bezużyteczny tryb seryjny. Pojawienie się pierwszego GFX-a było małą rewolucją a GFX100 wydawał się zacierać granicę między formatami. Wygląda na to, że najnowsza setka jest jeszcze szybsza.
GFX 100S startuje błyskawicznie i dosłownie w momencie gotowy jest do zapisania pierwszego zdjęcia. W dobrych warunkach oświetleniowych z powodzeniem można by go stosować nawet w reportażu a już na pewno polubią go dokumentaliści.
Szybko zapominamy, że mamy do czynienia z aparatem, który rejestruje zdjęcia 100 Mp. Sprawność z jaką buforuje pliki, szybkość AF, wybudzanie z uśpienia, podgląd plików – wszystkie procesy odbywają bez zbędnej zwłoki. Co ważne, pierwsze testy pokazują, że prawdopodobnie nie występuje też shutter lag, czyli dość częste w tym segmencie opóźnienie migawki.
Nieco lepiej skalibrowany mógłby być jedynie czujnik oka, by aparat szybciej przekazywał obraz do wizjera. Gdy podnosimy aparat do oka jeszcze przez krótką chwilę widzimy mrok. Nie jest to znaczący problem (podobnie wygląda to choćby w X-Pro3), ale niektórzy producenci robią to już lepiej.
Z moich obserwacji wynika też, że fotografowie podzielili się już na tych, którzy od razu wyłączą tylny ekran, by nie marnować energii, oraz tych, którzy będą komponować ujęcia wyłącznie w oparciu o tylny ekran LCD.
Najbardziej ciekawił mnie system AF, który zdaniem producenta ma już dorównywać rywalom z mniejszą matrycą. System, podobnie jak w GFX100, oparto na detekcji fazy (3,78 Mp), ale z obiektywem 45 mm f/2,8 pomiar zachowuje się jak typowa detekcja kontrastu, która przeszukuje zakres i stopniowo go zawęża. Jest szybki i celny, ale z pewnością nie są to wyniki porównywalne z osiągami nowoczesnych pełnych klatek. Najpewniej wynika to z konstrukcji obiektywu i chętnie przetestowalibyśmy go również z innymi modelami. Typowe dla detekcji fazy są za to problemy z ostrzeniem pod mocne światło.
Schemat układu punków AF w kadrze modelu GFX100S
Potwierdza się za to wysoka czułość AF w słabym świetle (do -5,5 EV z obiektywem GF 80 mm f/1.7). W półmroku aparat ostrzy wolno, ale skutecznie. Do porównania mieliśmy pod ręką tylko Sony A7III i Fujifilm X-S10. Tam, gdzie oba te modele nie były w stanie już wyostrzyć, X100S być może nie natychmiast, ale poprawnie blokował ostrość. Aparat oferuje też tryb Boost, którego jednym z wariantów jest zwiększona wydajność AF w słabym świetle, ale prawdę mówiąc podczas krótkich testów nie zauważyłem żadnej różnicy. Nie jest więc rekordowo szybki, ale czuły i celny.
Tryb seryjny nie jest w tym aparacie najważniejszy, ale biorąc pod uwagę rozdzielczość matrycy, wynik 5 kl./s trzeba uznać za całkiem przyzwoity (2,5 kl./s w Hasselblad X-1D II, 3 kl./s w GFX 50R). Nam udało się osiągać nawet 5,5 kl./s, nieźle wypada też bufor aparatu, który zanim się zatkał, pomieścił 26 skompresowanych RAW-ów i 78 plików JPEG Super Fine. Czyli również więcej niż deklaruje producent (do testu użyliśmy karty Sony SDXC U-3 II z zapisem do 299 MB/s).
Przesadnie duże nie są też same pliki. Zdjęcia zapisane jako JPEG w najwyższej jakości ważą od 40 do 60 MB, a 100-milionowe RAW-y z bezstratną kompresją od 100 do ok 140 MB. Niemniej przesiadając się na ten korpus trzeba mieć w głowie kolejne wydatki na przechowywanie i dostosowanie workflow edycyjnego.
Wreszcie system IBIS. Skuteczne fizyczne stabilizowanie dużego sensora nie jest proste, a jeśli jego rozdzielczość sięga 100 Mp wyzwanie staje się podwójne. Fujifilm sprostało mu chyba całkiem dobrze, bo 100% ostrych zdjęć przy 1/10 s i nadal 70% przy 1/5 s to wynik bardzo przyzwoity. Dokładne osiągi sprawdzimy gdy aparat trafi do nas na pełny test, bo trzeba pamiętać, że to wynik dla obiektywu 45 mm (36 mm dla pełnej klatki), ciekawi jesteśmy jak radzi sobie w połączeniu z dłuższymi ogniskowymi.
Zagadką pozostaje elektroniczna migawka (do 1/16 000s), na którą jesteśmy skazani, jeśli chcemy korzystać z jasnej optyki w mocnym słońcu, czy też po prostu skrócić czas przekraczając graniczne dla migawki mechanicznej 1/4000 s. Rolling shutter jest potężny a linie na zdjęciach zaczynają „tańczyć”. Jej użyteczność stoi więc pod znakiem zapytania.
Zastosowany w S-ce Akumulator NP-W235 2200 mAh miał być słabszy niż w GFX100 i wystarczyć maksymalnie na 460 zdjęć. Tymczasem nam udało się zapisać ich przeszło 1300, z czego 600 na mrozie a ostatnich 300 już na jednej kresce i czerwonym alercie.
I nawet gdy aparat odmawiał już pracy, wystarczyło go wyłączyć i włączyć, by wykonać kolejną serię 6-8 ujęć. Taki zabieg powtórzyliśmy jeszcze kilkukrotnie. Długa końcówka to cenna zaleta, bo czasem naprawdę ratuje sytuację.
Aparat dzieli sensor z GFX100 a ten oceniany był bardzo wysoko. Mimo tak dużej rozdzielczości udało się utrzymać w ryzach zaszumienie i aż do ISO 12 800 zdjęcia wydają się bardzo czyste. Świetnie wyglądają też kolory, oraz automatyczny balans bieli, który nie dał się oszukać ani na śniegu (tu również punktuje pomiar światła) ani w mieszanym neonowym świetle.
Osiągi sensora oczywiście zmierzymy w naszym laboratorium, zachęcamy też do samodzielnej oceny jakości plików JPEG (wszystkie z korekcją ustawioną na 0) oraz potencjału plików RAW (bezstratna kompresja). Galerię plików w pełnym rozmiarze oraz link do pobrania paczki RAF znajdziecie na kolejnej stronie.
Dyskusja na ten temat rozkręca się na nowo za każdym razem, gdy przekraczana jest kolejna granica a na rynku pojawia się sensor o jeszcze większej rozdzielczości. Na pewno dla każdego, kogo na ten aparat stać (i ma dość miejsca w pokoju na kolejne dyski twarde). A teraz na poważnie.
Do krajobrazu, by zachwycać szczegółowością dużych wydruków, do digitalizacji dzieł sztuki i technicznych dokumentacji, bo w tych dziedzinach odwzorowanie detalu ma kluczowe znaczenie. Z pewnością do fotografii reklamowej, by klient mógł swobodnie docinać zdjęcia do każdego formatu banera i billboardu, wreszcie dla artysty, który już w momencie wykonywania zdjęcia wie, że w galerii zdjęcia będą eksponowane w formacie 2 na 3 metry.
Fujifilm X100S nie jest (przynajmniej domyślnie) aparatem dla fotografa, który żyje z reportażu i z każdego zlecenia przynosi 1000-2000 zdjęć. Prawdopodobnie znajdzie się też w niejednej torbie „ślubniaka”, ale raczej jako uzupełnienie - aparat którym zrobi tych kilkadziesiąt spokojnych kadrów w plenerze ze średnioformatową plastyka obrazu.
Nie podzielam też obaw komentatorów, którzy zwracają uwagę na skromną szklarnię - w systemie pojawiła się właśnie pierwsza i zapewne nie ostatnia bardzo jasna stałka (GF 80 mm f/1,7), a kluczem może okazać się to jak z aparatu korzystają użytkownicy Fujifilm GFX 50R - bo jeśli sensor można pokryć niemal każdym obiektywem pełnoklatkowym, możliwości wydają się nieograniczone.
Z ostateczną oceną wstrzymamy się do pełnego testu, ale wygląda na to, że GFX 100S to aparat naprawdę udany. To ogromne możliwości bez typowych dla średniego formatu ograniczeń, a cena sprawia, że będzie on w zasięgu znacznie szerszej grupy zawodowych fotografów niż poprzedni model GFX 100.