Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Stylem życia. Po pierwsze. Nie wiem czy jest inne zajęcie, które niesie za sobą takie konsekwencje. Mam wiele znajomych osób, które są filmowcami, grafikami, architektami, osobami kreatywnymi, ale ciężko mi znaleźć podobieństwa w ich zawodach do bycia fotografem. To jest specyficzna forma życia. Podróże, spotkania, doświadczanie, rozwój duchowy i jakaś wewnętrzna wolność ponad imperatyw, który nakazuje posiadać domy, kredyty i takie tam inne rzeczy. Oczywiście one są, ale na drugim planie. Życie jako fotograf ratuje przed kalkulowaniem jak dużo możesz poświęcić wolności, by nadal czuć się komfortowo w społeczeństwie. Chyba najbliżej fotografom do surferów i camperowców, których z racji doświadczeń trochę znam.
Trochę tak, chociaż nie musisz być freakiem odczepionym od rzeczywistości. Dzięki byciu fotografem można połączyć dwa światy. Można mieszkać w Warszawie, funkcjonować zawodowo, ale w którymś momencie można załadować rodzinę do vana i ruszyć w podróż. Dom będzie tam, gdzie my jesteśmy.
Gdyby podzielić rok na ilość portretów to wychodzi, że co dwa dni kogoś portretuję. To bardzo intensywna, ale na szczęście krótkotrwała praca. Ma też tę zaletę, że dzięki niej jestem fotografem, który pracuje na pierwotnej energii. Wchodzę, robię zamieszanie, ale też cały czas analizuje to co się dzieje. Trochę tak jak w dokumencie. Tam bardziej patrzysz na grupę, na otoczenie, natomiast tu jestem skupiony na osobie, którą fotografuję, z którą się spotkałem. Patrzę i badam. Ile mogę w tej sesji uzyskać. W mojej pracy bardzo doceniam wykształcenie dokumentalne. Jest to pewnego rodzaju czujność na to co jest dookoła. To efekty studiowania w Opawie.
Pojawia się coś, co mnie bardzo interesuje - harmonia. Jeżeli z drugą osobą przez ten krótki moment poświęconego z obu stron czasu, stworzysz harmonię, która po pierwsze polega na tym, że obie osoby czują się komfortowo. To jest to chyba najważniejsze. Jest to dla mnie podstawowa wartość spotkania. Zresztą używam zamiennie słów: portretowanie i spotykanie się. Taka relacja powoduje, że nikt nie będzie ośmieszony, obrażony, nawet gdy sesja jest nieco szalona i efektem są dosyć abstrakcyjne zdjęcia. Wspominałeś, że zapytasz o to „kogo fotografuję”. Fotografuję i siebie, i innych, ale wiem, że nie robię tych zdjęć tylko dla siebie. Muszę być świadomy kontekstów fotografii.
Uważam też, by osoba portretowana nie weszła mi na głowę. Nie zdarzyły mi się jakieś bardzo niemiłe sytuacje. Może bierze się to stąd, że jestem w pewnym sensie gotowy na to, że nawet wyjdę z sesji, gdy stanie się dla mnie niekomfortowa. Taka pewność siebie oczywiście jest wypracowana. Nie fotografuję od wczoraj, siwe włosy pomagają. Wykorzystuję też pewnego rodzaju wiarę w profesjonalizm. Jeżeli ktoś ma cię sfotografować to musisz wiedzieć, że jest w tym dobry. Chcesz wtedy mu się poddać, by osiągnąć dobre dla obu stron efekty. Coś najlepszego w danej sytuacji.
Jesteśmy ze środowiska, w którym chwalenie się nie jest dobrze widziane. Zresztą dotyczy to całkiem sporej części społeczeństwa. Czasem od fotografowanej osoby słyszę: czy jesteś dobrym portrecistą? Mówię od razu: jednym z najlepszych. Zazwyczaj pytający w pierwszym momencie jest zaskoczony. Taka trochę tricky sytuacja. Z czasem jednak to dobrze działa. Ktoś kto zna swoją wartość i może to głośno powiedzieć, będzie budował fajną relację.
Chwaląc siebie wiesz też, że istnieje ktoś od ciebie lepszy. To nie jest tylko podbijanie własnej marki. To rozumienie rynku. Bardzo jasno i precyzyjnie jestem w stanie wskazać, kto w jakiej materii fotograficznej jest ode mnie dużo lepszy. Wiem też, że są pewne przestrzenie, w których ja czuję się doskonale i komfortowo.
Oczywisty, choć dosyć wyjątkowy zbiór cech. Taki jak niezbędny do tego, by być dobrym psychologiem, terapeutą, kimś kto pracuję blisko z ludźmi i dotyka ich wnętrza. Pierwszą rzeczą jest empatia. Mam wrażenie, że ja i fotografowie, którzy odnajdują się w portrecie to osoby głęboko empatyczne. Dodatkowo ciekawe drugiego człowieka.
Rozmowy z moimi przyjaciółmi fotografami zawsze schodzą na rozwój wewnętrzny, na filozofię, na psychoanalizę. Na podróżowanie gdzieś albo podróżowanie w głąb. Podstawą fotografii portretowej jest głęboką miłość do drugiego człowieka. Człowiek przed naszym aparatem musi czuć się akceptowany, a nie osądzany.
Wierzę też w pewien rodzaj energii i jej przepływy. Wchodząc w relacje z drugą osobą staram się wytworzyć taką aurę, że czasami nie muszę nic mówić, po prostu druga osoba zaczyna rezonować. Reaguje na to jak chciałbym ją sfotografować i co bym chciał uzyskać na zdjęciach.
Można, choć niektórzy mają łatwiej. Jako nauczyciel fotografii, mając przed sobą grupę studentów w zasadzie wiem kto ma predyspozycje do tego by być portrecistą, w takim rozumieniu jakie mi przyświeca. Trudno będzie stać się nim komuś, kto nie spojrzy drugiej osobie prosto w oczy, kto na przywitanie nie poda energetycznie ręki, kto będzie się bał wejść w relacje. To spojrzenie w oczy jest pewnym symptomem szczerości i gotowości na bliskość. Myślę, że brak tej umiejętności może być olbrzymią przeszkodą w byciu portrecistą. Widać to na przykład w takim sytuacjach, gdy fotografujący używa wielkich, długich obiektywów i w pewnym sensie chowa się za sprzętem. Nie da się tak robić portretów. Trzeba wejść w kontakt. Nie można się tego bać.
Absolutnie. Pracuję na Fujifilm GFX 50R i nie muszę kryć się za aparatem. Często używam ekranu do kadrowania. Mogę w tym czasie swobodnie prowadzić rozmowę z osobą fotografowaną. Oczywiście, gdy muszę bardzo precyzyjnie ustawić ostrość to patrzę przez wizjer. Ta precyzja jest mi potrzebna szczególnie wtedy, gdy staram się wykorzystać jak najwięcej naturalnego światła. Ono buduje nastrój. Chętnie wtedy sięgam po obiektyw GF 110mm. Plastyka tego szkła, z matrycą i kolorami Fujifilm dają bardzo analogowe obrazy.
Mój język wizualny oscyluje cały czas gdzieś wokół takiej tajemnicy negatywu. Uwielbiam oldschoolowy feeling. Symulacje w aparacie bardzo w tym pomagają. Co ciekawe zauważyłem, że od jakiegoś czasu rzadko fotografuję w RAW-ach. Duży JPEG z GFX-a zupełnie wystarcza. Po sesji mam w zasadzie gotowy materiał, który wizualnie jest pochodną moich doświadczeń z negatywami.
W jakimś sensie odbijam się w oczach portretowanej osoby. Praca jako portrecista to też poddawaniem się pewnego rodzaju ocenie. Nie boję się tego, nawet wręcz mi się to podoba. Podoba mi się ta interakcje. Podoba mi się ten feedback, który najczęściej jest podczas sesji natychmiastowy. Jej efekty i to jak przebiega świadczy o tym czy jestem odpowiednio czujny i skupiony w budowaniu relacji z osobą, którą fotografuję.
Realizując projekt „In to the wild” miałem taką sytuację, że zrobiłem zdjęcia, a potem wysłałem je do produkcji olbrzymich powiększeń. Gdy przyszedłem na wernisaż tak naprawdę po raz pierwszy zobaczyłem swoje fotografie w wielkich formatach i mogłem się im dobrze przyjrzeć. I wtedy zobaczyłem, że rzeczywiście odbijam się w oczach. To wrażenie było niesłychane. Wielowymiarowe.
Na tym wernisażu zrozumiałem, że ciągle w jakimś sensie fotografuję siebie. Nie chodziło tylko o cień fotografa, który można dostrzec w źrenicy osoby fotografowanej. Ważny był ten moment, unikalny układ tysięcy mięśni twarzy, konkretna reakcja na spotkanie ze mną, którą najpierw uchwyciłem aparatem, a później wybrałem z całego materiału. Rozjaśniło mi się dlaczego nie mam ochoty na robienie autoportretów. Fotografie spotkanych przeze mnie ludzi są też moimi portretami.
Pasja. Fotografia jest moją pasją. Narodziła się bardzo wcześnie, bo już jak miałem osiem lat. Wyobraź sobie takiego małego chłopca, który w piwnicy robi ciemnię i masowo naświetla odbitki. Krokus, kuwety, sterty papierów. W szkole średniej potrafiłem całą noc ślęczeć nad jednym powiększeniem. Nie miałem może jakiejś takiej wewnętrznej potrzeby żeby non-stop spędzać czas z aparatem, zresztą do dzisiaj jej nie mam, ale ta fotografia była w moim życiu obecna. Zaszczepiła mi się na tyle mocno, że zawsze gdzieś, coś wokół tego funkcjonowało.
Gdy zacząłem studiować to wybrałem collegium językowe. Po trzech latach uczenia się angielskiego, który dzisiaj bardzo mi się oczywiście przydaje, nagle okazało się, że w zasadzie to już się tego języka nauczyłem. Zorientowałem się, że nauczycielem angielskiego nie będę. Zaczęło mi być szkoda czasu na uczenie się tego dalej. I jest taka scena w college’u. Nie zaliczyłem jakieś literatury i wykładowczyni na korytarzu mówi: „Szcześniak nie zaliczyłeś”. Ja jej na to: „To nie ma już znaczenia”. „Ale dlaczego?” „Bo ja rezygnuje". I ona się pyta: „Co ty będziesz teraz robił?” „Będę fotografem”. To był taki moment ostatecznej decyzji. Moment, po którym nic już nie jest w stanie ci przeszkodzić w zostaniu fotografem. I zaraz później dostałem się na studia do Czech.
Jestem tego najlepszym przykładem.
Rozmawiał: Maciej Jeziorek
Jest absolwentem Instytutu Twórczej Fotografii w czeskiej Opawie. Przez kilka lat wykładał w Akademii Fotografii. Specjalizuje się w fotografii portretowej i reklamowej. Współpracuje z takimi pismami jak „Zwierciadło”, „Gala”, „Twój Styl”, „Przekrój”, „Pani”, „Viva”, „Playboy”. Miał wystawy m.in. w Port Autonome Gallery w Paryżu, a także warszawskich galeriach: OBOK ZPAF, Yours Gallery, MELON, Leica Gallery. Od 2016 jest ambasadorem Fujifilm.
Zdjęcie wejściowe: Marcin Dorociński, Twój Styl, fot. Szymon Szcześniak
#fujifilm #fujifilmpolska #GFX #sredniformat #szymonszczesniak #wywiad #portret #fotografiaportretowa #visualcrafters
Artykuł powstał we współpracy z firmą Fujifilm Polska