Stefano De Luigi: poziom w Polsce jest niezły, ale widać problem z edycją zdjęć

O jego pracy, ale także o kondycji polskiej fotografii prasowej z przewodniczącym jury tegorocznej edycji Grand Press Photo rozmawia Joanna Kinowska.

Autor: Joanna Kinowska

29 Maj 2018
Artykuł na: 9-16 minut

Mówią, że jesteś fotografem-intelektualistą. Jak sam definiujesz swoją pracę?

Prowadzę śledztwa socjologiczne. Większość moich projektów dotyczy społeczeństwa. Bywają czasem bardziej filozoficzne, jak „Blanco”, który nie był tylko o ślepocie, ale idei nie-widzenia, także przez tych, co mogą widzieć. W zasadzie najczęściej pracuję z tematami takimi jak moda, telewizja, porno. Problemami, które dotyczą nas, jako różnych obywateli. Uważam, że fotograf to ktoś, kto ma odpowiedzialność względem społeczeństwa. Tak samo jak artysta. Jego zadaniem jest pokazywać problemy. Czuję, że ja mam taką zdolność do przewidywania tematów, które będą dyskutowane za pięć czy dziesięć lat. Tak było chociażby z projektem o telewizji.

Często przekraczasz granice formalne?

Im jestem starszy, tym mniej konkretnie podchodzę do tematu. W pracy „Idyssey” przeplatały się związki literackie z fotograficznymi. Mój najnowszy projekt jest złożony z fotomontaży. Moje projekty są bez granic i często bywają prowokujące. Lubię iść tam, gdzie ludzie nie chcą wchodzić. Czemu? Ktoś to musi zrobić. Pornografia jest wielką czarną dziurą społeczeństwa, jednocześnie mamy ogromną konsumpcję w tym przemyśle. Kiedy więc realizowałem o niej projekt, chciałem odsłonić ten świat. Wszyscy o tym gadają, a tak naprawdę jest to nieznany świat.

fot. Stefano De Luigi „Blanco“

Gdzie najbardziej lubisz pracować?

Wszędzie! To zależy od problemu, nad którym pracuję. Jestem z pokolenia, na które wpłynęła globalizacja, cały system wielkich organizacji. Sposób, w jaki działam, jest bliski temu, co kiedyś robił Salgado. Jeśli masz temat, musisz go zglobalizować, obejrzeć z różnych stron.

Chyba coraz trudniej pracować w taki sposób?

Dlaczego?

Chociażby przez kryzys mediów. Redakcje nie wyślą już fotografa w odległe miejsca…

Moje projekty w części powstawały przy pomocy mediów. Ale tak, to prawda. Obecne czasy są pod tym względem trudne, musisz szukać pieniędzy do realizacji tematu w inny sposób. Granty, instytucje, prywatne dotacje.

fot. Stefano De Luigi „iDyssey“

Zacząłeś od fotografowania włoskiej mody. Pierwszy cykl, który w początkowej fazie przyniósł Ci rozgłos, był czarno-biały i bardzo klasyczny. Ostatnio pracujesz, używając iPhone’a, multimediów, kolaży. Dokąd zmierzasz?

Do miejsca, gdzie można wyrazić prawdę. Nie jestem ortodoksyjnym fotoreporterem. Z tego też powodu miewam zgrzyty z kolegami. Trudno poruszać się po krawędzi. Ja ciągle łamię zasady. Po modowym cyklu zrobiłem serię o telewizji. Chociaż ona jeszcze była w porządku, była czarnobiała. Ale potem, gdy użyłem crossprocessingu, w dodatku pracując w zakazanej strefie – przemyśle porno – zrozumiałem, że ważniejsza jest wolność wypowiedzi niż podążanie za regułami. 

I wymogami czy ograniczeniami medium?

Też. Im więcej masz narzędzi, tym więcej możliwości powiedzenia tego, co chcesz. Jest też więcej zabawy. Zawsze trzeba sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie: Po co to robisz? Jeśli znajdujesz sobie dobrą odpowiedź, jest świetnie.

fot. Stefano De Luigi „Blanco“

Czyli to nie tylko kwestia łamania zasad. W Twoich projektach dochodzi raczej do poszerzenia możliwości opowiadania o faktach.

Trochę tego i tego. To dodawanie przestrzeni, naciskanie na granice. Ale oczywiście, mam taki głupi przykład: nie mógłbym z projektem „iDyssey” startować w World Press Photo. Został zrobiony iPhone’em. Właściwie kogo interesuje czym?!

W jaki sposób rozwijasz swoje tematy?

W tym, co robię, rozróżniam reportaże i główne projekty. Reportaże powstają zwykle na zlecenie, są związane z regularnym zawodem. Jeśli zaś chodzi o projekty, siłą sprawczą jest moja ciekawość na pewne społeczne zagadnienia. Z jednym tylko wyjątkiem – „iDyssey”, bo w nim bardziej zajmowałem się kwestią języka fotografii. Chciałem sprawdzić, czy da się powiedzieć coś sensownego, używając iPhone’a. Na ile medium, którego używamy niesie sens obrazu? Fotografia komórkowa niesie ze sobą mnóstwo ciekawych zagadnień. To jest jak alfabetyzacja ogromnej części społeczeństwa. Wszyscy młodzi ludzie używają komórek, by robić zdjęcia. W ten sposób są bliscy fotografii, co jest znakomite, bo pewnie z nich wyrośnie kolejne pokolenie fotografów. Ale z drugiej strony ciągle odżywa ten durny przesąd, z którym walczymy od lat, że to maszyna robi zdjęcie. Tu leży różnica między profesjonalistą a amatorem. Amator jest przekonany, że to dobry, ładny i drogi aparat robi świetne zdjęcie. Chciałem zatem się wypowiedzieć na temat fotografii komórkowej. Sięgnąłem przy tym do wielkiego i wspaniałego dziedzictwa naszej kultury, czyli „Odysei”. Więc tak, to jedyny jak dotąd wyjątek, gdy nie pracowałem nad tematem społecznym.

fot. Stefano De Luigi „iDyssey“

W jaki sposób stałeś się fotografem zainteresowanym społeczeństwem? Jakich miałeś mistrzów, kto Cię inspirował?

Moją ogromną inspiracją był z pewnością Robert Frank. Nie widzę nikogo innego tak potężnego. Wziął cały wielki mit amerykańskiego stylu życia i cisnął go na podłogę! To było wizjonerskie, jeszcze w latach 50. Ten paroksyzm amerykańskiego stylu życia kazał ludziom spojrzeć na to, w co wierzą. Zadrapał powierzchnię.

Jaki jest Twój ulubiony sposób na dotarcie do widza ze swoimi pracami?

Wydaje mi się, że naturalnym miejscem do oglądania zdjęć jest książka. Nawet, jeśli zobaczy ją niewiele osób.

fot. Stefano De Luigi „Blanco“

Czemu nie wystawy?

Wystawy są ważne. Tak jak książka, to też jest praca zbiorowa. Największym wyzwaniem jest znalezienie dobrego kuratora, który nie tylko zrozumie Twoją pracę, ale i doda swoją interpretację, która z resztą może bardzo się różnić od wizji autora. Książka też jest pracą zbiorową, nawet jeszcze z większą liczbą ludzi. Obowiązkiem fotografa, który kończy swój temat, jest znalezienie odpowiednich ludzi do dalszej pracy. To jest rzadkością. Zwykle fotograf myśli, że jest najlepszym projektantem i wydawcą. A to nie jest prawda…

Co robi fotograf w Luwrze?

Zarabia na życie. Kiedy pracowałem w Luwrze, muzeum bardzo się zmieniało. Przerabiali całe skrzydło i potrzebowali relacji, pewnego śladu tej pracy. Pracowałem więc jako reporter, dzwonili do mnie i mówili: słuchaj, potrzebujemy zdjęć, gdy Rubens będzie przenoszony. To było piękne, ale po dwu latach się tym znudziłem.

fot. Stefano De Luigi „iDyssey“

Obejrzałeś wszystkich malarzy i wystarczy?

Coś w tym stylu. Praca dla Luwru dała mi jednak niezależność finansową. Więc mogłem robić reportaże jako freelancer i zacząć pracować dla prasy.

I właśnie przyjechałeś do Polski, żeby być jurorem konkursu fotografii prasowej. Znasz Maćka Nabrdalika z VII i pracę Agaty Grzybowskiej z książki "9 bram, z powrotem ani jednej", jest tam Twój wstęp. Czy znałeś jeszcze kogokolwiek z Polski przed przyjazdem?

Chyba tylko prace Rafała Milacha. On podąża interesującą ścieżką, jakby ciągle szukał czegoś nowego.

fot. Stefano De Luigi „Blanco“

Czego zatem się spodziewałeś, przybywając tutaj?

Miałem wielkie oczekiwania. Jakiś czas temu na warsztatach w Berlinie była grupa fotografów z Polski, dziewięć, a może dziesięć osób. Zauważyłem, że to nie tylko kilka pereł, ale cały ruch fotografów. Rozwijający się. Byłem ogromnie zaciekawiony tym, co zobaczę. Liczyłem, że dowiem się, o co chodzi w Polsce. Co myślę, po tym wszystkim? Podkreślę, że widziałem tylko prasową część polskiej fotografii. Nie mieliśmy kłopotów, by wybrać bardzo dobre prace, czyli te, w których jest swoista alchemia, dobre połączenie tematu, historii, języka i edycji. A to jest rzadkie. To probierz doświadczenia fotografa. Ten poziom został osiągnięty przez niedużą liczbę fotografów. Z pewnością macie utalentowanych ludzi, którzy są bardziej dociekliwi i uczą się więcej od innych. Macie ludzi, którzy mają wizję, którzy mogą wpływać na innych. Mogą być też inspiracją. Ogólny stan fotografii w Polsce jest dobry.

Ale?

Ale jest problem z kulturą dziennikarską. Zauważyłem, że pomijając często wysoką jakość zdjęć, istnieje realny kłopot z edycją. Widać brak nauki. Nie tylko oglądania zagranicznych magazynów, ale oglądania książek, Internetu, żeby uczyć się, jak zbudować historię z 10 zdjęć. Nie potrzebujesz więcej.

fot. Stefano De Luigi „iDyssey“

No tak, kryzys mediów, już wspominaliśmy.

We Włoszech między 1995 a 2005 było wiele magazynów, które dawały zlecenia. To one pozwoliły urosnąć całej generacji fotografów, dając pracę, popychając do tematów. Nie wiem, czy macie tak teraz, nie sądzę. Te magazyny stworzyły pewną kulturę: można było się z nich uczyć, praktykując na swojej pracy. Edytowanie to bardzo trudna sprawa. I to niekoniecznie jest wina fotografów. Trudno się tego nauczyć, ale jest Internet, są książki i można oglądać, uczyć z tego. Więc nie ma żadnych wymówek!

Co byś zatem radził polskim fotografom?

Nie traćcie wiary w fotografię, bo to wspaniała praca. Bądźcie zawsze głodnymi wiedzy. Wiedza to potęga, zawsze! Cokolwiek się zdarzy, fotografia będzie znacznie bardziej intensywna, jeśli fotograf ma wizję, głęboką i zaawansowaną wizję. To cała moja życiowa filozofia.

fot. Stefano De Luigi „Blanco“

Jestem zdumiona. To, co powiedziałeś, brzmi dokładnie jak słowa Gordona Parksa.

Czyli nie odkryłem niczego nowego…

Nawet więcej. To są słowa, które nie straciły nic na ważności, mimo upływu czasu, przejścia wielu kryzysów mediów, zmiany samej techniki fotografowania i ułatwień technologicznych…

To wszystko nie ma znaczenia, bo fotografia jest ciągle ta sama. To sposób życia, a to jak żyjesz, jest bardzo ważne. To jak żyjesz, to jak widzisz świat, jak widzisz zdjęcia.

fot. Stefano De Luigi „iDyssey“

Jaki jest Twój ulubiony włoski pisarz? Spokojnie, to pytanie nie ma związku z wywiadem.

Rozumiem, to pytanie między tobą a mną. Jeśli ulubiony, to Leonardo Sciascia. Sycylijski pisarz, tworzący od lat 50. do 80. Nie jest tak znany jak inni, Calvino, Eco. Pisał w bardzo złożony sposób o społeczeństwie. Nie ma u niego nic czarnego ani białego. Jest tylko skala szarości, prawdziwe życie. Czarnobiel to nasza nadzieja czy strach, ale życie jest pomiędzy. Nigdy białe, nigdy czarne. Jemu udało się wyrazić tę myśl. Są dwie znakomite książki: Dzień puszczyka i Zniknięcie Majorany.

To ma większy związek z fotografią, niż się spodziewałam. Dziękuję za rozmowę!

Stefano de Luigi - fotoreporter. Rocznik 64. Pochodzi z Włoch, mieszka w Paryżu. Członek agencji fotograficznej VII. Do najważniejszych jego projektów należą: „Celebrities”, „Pornoland” „Blanco”, „Cinema Mundi”, „Tele-Vision” i „iDyssey”. Jego zdjęcia były publikowane m.in. w: Stern, Paris Match, Le Monde, Time, The New Yorker, Geo, Vanity Fair, El Pais. Swoje fotografie prezentował na autorskich wystawach w Genewie, Nowym Jorku, Atenach, Mediolanie, Wenecji. Jest laureatem wielu konkursów, w tym m.in. Picturef of the Year International, Leica Oskar Barnack Award, Days Japan International Photojournalism Award, zdobył Getty Grant for Editorial Photography oraz czterokrotnie nagrody w World Press Photo.

Skopiuj link

Autor: Joanna Kinowska

Z wykształcenia historyk sztuki. Pracuje w Służewskim Domu Kultury gdzie odpowiada za program fotograficzny. Niezależna kuratorka wystaw fotograficznych.  Prowadzi autorskiego bloga  na temat kultury fotograficznej miejscefotografii.blogspot.com

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Jak fotografia analogowa pomaga jej odnaleźć równowagę w codziennym zgiełku? O ulubionym świetle, kodach kulturowych w fotografii oraz pracy nad nową książką rozmawiamy z Anitą Andrzejewską
19
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
O ponad 20 letniej przygodzie fotografowania w azjatyckich metropoliach, pierwszej retrospektywnej książce (oraz o tym jak ją zdobyć), rozmawiamy z jednym z najlepszych fotografów ulicznych...
32
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
"Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się". Z Jackiem Porembą rozmawia Beata Łyżwa-Sokół
25