Urodził się w 1947 roku w Rawennie, mieście mozaik, ciszy i światła odbijającego się od złotych tesser. Jego fascynacja fotografią zaczęła się podczas rodzinnych wakacji w 1964 roku, ale kluczowa okazała się znajomość z lokalnym fotografem Nevio Natalim, w którego studiu Roversi spędzał długie godziny, ucząc się rzemiosła i rozwijając swoją wrażliwość (oraz listonoszem, z którym zbudował w piwnicy swoją pierwszą ciemnię).
Przełomowy był jednak rok 1971. Roversi poznaje Petera Knappa, dyrektora artystycznego magazynu Elle, który spędzał w Rawennie urlop. Zaprzyjaźnili się. Uważał zdjęcia Włocha za interesujące. Pewnego dnia zapytał: dlaczego nie przeprowadzisz się do Paryża?
Paryż. Narodziny artysty
W Paryżu zaczynał jako reporter agencji Huppert, jednak szybko zainteresował się fotografią mody. W 1974 roku został asystentem brytyjskiego fotografa Laurence’a Sackmanna, znanego z surowego podejścia do współpracowników. Roversi wytrzymał tylko dziewięć miesięcy, ale przyznawał później, że nauczył się wszystkiego, czego potrzebował, by stać się samodzielnym fotografem.
W 1980 roku jego kariera nabrała tempa dzięki świetnej kampanii kosmetyków Christian Dior. Przyniosła mu pewien rozgłos i zapoczątkowała wieloletnią współpracę z tym ekskluzywnym domem mody (podsumowaną w 2018 roku w albumie Dior Images: Paolo Roversi).
Wtedy też odkrył Polaroida 8×10. „Poproszono mnie, żebym przeprowadził testy nowego typu filmu w studiu. Pamiętam, jak włożyłem kasetę, nacisnąłem spust migawki i patrzyłem, jak obraz powoli wyłania się z ciemności. Dziesięć sekund później wiedziałem, że to medium stworzone właśnie dla mnie” – wspomina. Dziś lubi powtarzać, że i on, i Polaroid urodzili się w 1947, a po raz pierwszy spotkali w 1980.
Wielkoformatowy aparat zupełnie zmienił jego sposób pracy. Nie zaglądał już w wizjer jednym okiem – stał teraz za wielką matówką, długo i starannie wypracowując każdy kadr. Natychmiastowy proces sprawiał, że aparat był jednocześnie laboratorium, a nieprzewidywalność chemii oznaczała, że zdjęcie finalne często różniło się od testowego, co przyjmował jednak jako zaletę – każde zdjęcie było jedyne w swoim rodzaju, unikalne i niepowtarzalne.
Malowanie światłem
Roversi znany z unikalnego stylu. Jego zdjęcia charakteryzują się miękkim, często punktowym światłem latarki, stonowaną paletą barw, i przede wszystkim kotrolowaną nieostrością – poruszeniem, które nadaje im malarskiego charakteru. Jak tłumaczy, ustawia aparat „aż zdjęcie będzie piękne, a nie ostre”. Modelka czasem wydaje się wynurzać z ciemności a czasem się w nią zapadać.
To też styl, który wypracowywał przez długie lata. Prowadził dziennik, zapisując starannie techniczne detale każdej sesji. Przestał nagle w 1984 roku. Być może uznał, że opanował już medium, którym się posługuje, a może pogodził się z tym, że do końca nie opanuje go nigdy, a przypadek już zawsze będzie istotnym elementem jego pracy.
Warto tu przytoczyć choćby jeden przykład z 1990 roku. W wyniku błędu asystenta odkrył, że połączenie kolorowego negatywu Polaroida z czarno-białym materiałem pozytywowym daje niespodziewany, sepiowy efekt, przypominający technikę solaryzacji. Odznaczał się subtelną mgiełką i miękkimi przejściami tonalnymi.
Roversi natychmiast rozpoznał potencjał estetyczny tego „błędu”. Technika, nazwana później żartobliwie „Paoloroid”, przyciągnęła uwagę również samego Polaroida, który zaangażował się w próby opracowania metod utrwalenia powstających w ten sposób obrazów (m.in. poprzez laminację i zastosowanie przezroczystego materiału 891).
Roversi został z Polaroidem do końca (produkcję materiałów światłoczułych zakończono w 2008 roku). Dziś w komercyjnych sesjach korzysta głównie z techniki cyfrowej, ale nadal opartej na długiej, kilkusekundowej ekspozycji i punktowym świetle, którym maluje fragmenty kadru. Zdjęcia nadal są też drukowane i wieszane na ścianie – tak samo, jak gdy pracował z Polaroidami.
Studio Luce. Świątynia światła
W 1979 roku magazyn Marie-Claire wysłał Roversiego na Lanzarote, gdzie miał sfotografować kostiumy kąpielowe. Zabrał kilka aparatów i mnóstwo dodatkowego sprzętu, ale od początku wszystko szło nie tak, jak powinno. Nie podobało mu się zbyt niebieskie niebo, irytowały go wiatr i słona bryza. Postanowił wrócić do Paryża i dokończyć zdjęcia w warunkach studyjnych. Cenił światło naturalne, ale wiedział już, że chce mieć nad nim pełną kontrolę.
W 1981 roku Roversi założył własne studio w 14. dzielnicy Paryża, które nazwał Studio Luce – Studio światła. To miejsce stało się jego azylem i kryjówką na kolejnych 40 lat. „Lubię pracować w studiu, ponieważ mogę skupić się wyłącznie na moim temacie, izolując go od reszty świata” – tłumaczył w jednym z wywiadów.
Studio Luce to zresztą więcej niż atelier fotograficzne. To również pracownia (w której nad odbitkami pracuje jego syn), biblioteka, kuchnia, taras, garderoba i oczywiście ciemnia. Oraz przestronny magazyn wypełniony artefaktami z sesji – Roversi niczego nie wyrzuca, każdy przedmiot i zdjęcie mają dla niego wielką wartość.
Modelka Kirsten Owen wspomina sesje w Studio Luce jako doświadczenia pełne spokoju i skupienia. „Zawsze zaczynaliśmy od długiego lunchu, przy winie. Po nim Paolo znikał pod czarnym płótnem swojego Deardorffa. Uwielbiał muzykę. Podczas sesji w Studio Luce do późna w nocy słuchaliśmy Tower of Song Leonarda Cohena”.
Nowa monografia
Nowa monografia, wydana nakładem Thames & Hudson, to katalog do pierwszej wystawy Roversiego w paryskim Palais Galliera – i pierwszej zorganizowanej w tym miejscu żyjącemu fotografowi. O wadze wydarzenia świadczy także fakt, że przygotowania do niej trwały niemal dekadę. We wstępie do książki kuratorka wystawy i współautorka książki, Sylvie Lécallier, wspomina pracę z artystą: pierwsze rozmowy w Palais (2016), pierwsze spotkanie w Studio Luce (2017) i otwarcie pierwszych spośród ponad 1700 pudeł z Polaroidami.
I przywołuje uczucia, jakie towarzyszyły jej, gdy trzymała w rękach oryginały jednych z najsłynniejszych zdjęć w historii. Monografia jest przekrojowym spojrzeniem na pięćdziesiąt lat twórczości Roversiego. To ponad 150 fotografii, z których wiele publikowanych jest po raz pierwszy.
Wydrukowane na wysokiej jakości papierze, zdjęcia zachowują charakterystyczną miękkość i głębię, oddając atmosferę jego prac. Struktura książki jest przemyślana – fotografie są przeplatane osobistymi refleksjami artysty oraz wspomnieniami i wywiadami z wieloletnimi współpracownikami, co dodaje publikacji dodatkową emocjonalną warstwę.

Fotograficzna matematyka
Swoją fotografię Roversi nazywa sztuką odejmowania. „Wszyscy nosimy pewnego rodzaju maski. Staram się stopniowo je zdejmować, aż zostanie coś czystego”. Dla Roversiego każde zdjęcie jest zresztą portretem – zapisem obecności, relacji i chwili. Niezależnie od tego, czy fotografuję kwiaty, stół czy pokój – to wszystko są portrety. Dla mnie krajobraz to portret miejsca. W moim umyśle fotografia to zawsze portret. I zawsze autoportret” - tłumaczy Włoch.
Książka jest już dostępna w Księgarni Artystycznej Bookoff w promocyjnej cenie 199,20 zł