Michał Siarek: Inne opowiadanie o fotografii dzikiej przyrody jest możliwe [WYWIAD]

„W Polsce nikt się tym nie zajmuje. To nisza, którą niechcący otwieram” - mówi nam Michał Siarek, dokumentalista i fotograf, który przyrodą zajmuje się w kontekście społecznym. Za zdjęcia zwierząt ratowanych z Ukrainy otrzymał wyróżnienie w prestiżowym konkursie WPOTY.

Autor: Michał Matus

20 Grudzień 2023
Artykuł na: 23-28 minut

Zdobyłeś wyróżnienie w konkursie Wildlife Photographer of the Year. Odbierałeś je w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Co dało Ci to spotkanie?

To było wydarzenie na miarę oscarową, świetnie przygotowane trzy dni – okazje do rozmowy z ludźmi ze wszystkich magazynów z branży, szanse, by wpaść na fotografów, którzy są legendami. Czuję się bardzo wyróżniony, że mogłem tam być. Znalezienie się w finałowej pięćdziesiątce to dla mnie naprawdę dużo.

Bohaterem wyróżnionego zdjęcia jest tygrys wywożony potajemnie z Ukrainy. Jak trafiłeś na ten temat?

Nie planowałem jechać w stronę granicy, ale zostałem zaangażowany jako fixer. Na stacji kolejowej w Przemyślu usłyszałem, że szykuje się transport dzikich zwierząt. Ta informacja mnie zelektryzowała. Słyszałem wcześniej tylko o jednej historii ewakuacji zoo w trakcie inwazji – w Bagdadzie.

Fot. Michał Siarek

Ostatecznie to, co zobaczyłem na granicy, sprawiło, że chciałem do nich dołączyć. Okazało się, że w transporcie nie było zwierząt z ogrodu zoologicznego – były duże koty, lwy i tygrysy z prywatnych kolekcji, które zostały w różnych warunkach porzucone. I wcale nie chciałem tam być fotografem – chciałem pomóc. Zdjęcia pojawiły się w międzyczasie. Przez sytuację nie można było też od razu ich publikować ze względu na dobro ewakuacji. Miałem półroczne embargo.

Sytuacja musiała być ekstremalna.

Podczas otwierania klatki wyskoczył mały tygrys, z kłami i pazurami, ale na szczęście nic się nie stało. Nie powinno ich być w środku, ale nie była to klatka, tylko skrzynia zbita z tego, co było pod ręką – po prostu pudło z dziurami. Zwierzęta nie jadły kilka dni, bo karmienie w transporcie byłoby niebezpieczne. Ratujący je ludzie po prostu robili to, co trzeba było zrobić. Złamano bardzo wiele zasad, ale to była wyższa konieczność.

Skontaktowałem się wtedy z różnymi zachodnimi magazynami i zaczęły się dywagacje, czy to bezpieczne, żeby mnie zatrudnić i żebym pojechał na drugą stronę granicy, do Kijowa, po resztę zwierząt, które przyjadą w kolejnym transporcie. To był pierwszy czy drugi tydzień wojny. Amerykańskie media są niechętne do podejmowania tego typu ryzyka. Ale to jest dłuższy temat.

Fot. Michał Siarek

Jaka była Twoja rola w tych transportach?

Nie jeździłem z nimi często. Trafiłem na ten pierwszy transport i chciałem z nimi dojechać do końca. To, co zobaczyłem w Poznaniu, mnie sponiewierało. Zmaltretowany lew, który skowyczy w klatce, ślepa tygrysica, która domaga się pieszczot – poczułem się z tym bardzo źle, bo wiedziałem, że to są historie ostatnie w kolejności, by ktoś się nimi zajął.

Fotografowanie takich rzeczy to rodzaj specjalizacji, która jest bardzo wąska. W Polsce nikt się tym nie zajmuje. To nisza, którą niechcący otwieram – nisza fotografów zajmujących się zwierzętami w kontekście społecznym. Gdy już wiedziałem, że będzie kolejny transport, złożyłem propozycję klientowi. To mógł być ostatni transport, bo oblężenie się domykało, potrzebne były zapasy, pieniądze, poproszono o pistolet palmera do usypiania zwierząt, żeby schwytać takie, o których było wiadomo, że mogły wydostać się z klatek. Ta cała historia była czymś o wiele większym niż okazją do fotografowania.

Fot. Michał Siarek

Ale klient się wycofał, uznając, że to zbyt niebezpieczne. Wtedy ja i inni fixerzy po prostu zrzuciliśmy się, żeby opłacić transport, wiele instytucji dorzuciło się, żeby go wyposażyć. Dotarliśmy na miejsce w momencie, kiedy Ukraińcy szykowali się do obrony Boryspola na prawym brzegu. Ktoś mówił, że w Buczy Czeczeni mają jakiegoś lwa i trzeba go złapać. Nie zakładałem, że tak będzie, po prostu ta historia mi się przydarzyła. We właściwym momencie trafiła na moją nową wrażliwość na zwierzęta. Nie wiem, czy wcześniej bym ją w ogóle dostrzegł.

Ta Twoja wrażliwość na los zwierząt wykiełkowała gdzieś na północy Norwegii parę lat temu.

Ta zmiana zaczęła się od tego, że spotkałem pewną lisicę, pracując jako wiejski fotograf w Gamviku, na dalekiej północy Norwegii. Miałem tam też dodatkową pracę – w latarni morskiej, która stoi w rezerwacie przyrody. Traf chciał, że niedaleko latarni lisica miała norę. Dwa razy dziennie przechodziła pomiędzy zabudowaniami. Gdy jesteś w tak wielkiej, otwartej przestrzeni, zwierzęta są ciebie ciekawe i ty też jesteś ich ciekaw, to naturalne. Ta sytuacja miała coś z zabawy. Spotykaliśmy się, wzajemnie się oswajaliśmy. Kiedyś, gdy miałem jakiś taki gorszy moment i wyszedłem nad ranem na spacer, ona wracała z rezerwatu goniona przez ptaki. Podeszła, zwinęła się koło mnie w kulkę i zasnęła. Uzyskaliśmy ten poziom zaufania. Nie mogłem jej dotykać, ale mnie rozpoznawała, chodziliśmy razem po okolicy. To był pierwszy taki moment.To nie było fotograficzne, to była sytuacja po prostu magiczna.

Fot. Michał Siarek

Teraz pracuję nad inną historią, która jest związana z tym regionem, realizuję materiał z Iloną Wiśniewską, pisarką. Doszliśmy do wniosku, że w historii, którą próbowaliśmy opowiedzieć, perspektywa ludzi nas nie interesuje. Interesuje nas opowieść z perspektywy zwierzęcia, które nie ma głosu, które jest legendą tego miejsca i w pewnym sensie także duchem wiatru. To magiczny lis polarny, który jest szybszy niż wiatr i kiedy ucieka przed myśliwymi, zamiata kitą sypki śnieg i tak tworzy zorzę – według lokalnej mitologii.

Zacząłem się zastanawiać, co by było, gdybym spróbował opowiadać z perspektywy bardziej zwierzęcej. Co to znaczy spotkać te zwierzęta na ich zasadach? Otworzyło to przede mną nową przestrzeń: perspektywę mitu, magicznego spotkania. Biegałem na nartach, z lisem obok, pod zorzą polarną, koło latarni morskiej. To jest skala abstrakcji, której nawet nie byłem w stanie sfotografować.

I to uruchomiło w Tobie proces przemiany, który postępuje.

Pytasz, czy zmiękłem? Chyba tak. Zdecydowanie tak!

Zmiękłeś, ale jednocześnie otworzyłeś się na zwierzęta fotograficznie i filmowo.

To jest świeża sprawa i dotyczy tego, w jaki sposób opowiadać historie, o których nikt już nie chce słuchać. Czytając i słuchając o strukturach narracyjnych, natrafiłem na zdanie, które naprawdę mocno zapadło mi w pamięć. Mit to jest dziki sposób opowiadania prawdy. Jeżeli chcesz opowiadać o przyrodzie, to nie rób dzisiaj tego z perspektywy starszego siwego pana, który podaje dane i mówi, co będzie. To już się przejadło, przestaje działać. Jest prostsza struktura, którą znamy od setek lat – struktura mitu.

Zobacz także:
„To był dla mnie moment wielu przełomów”. Michał Siarek o zdjęciach nagrodzonych w konkursie WPOTY (Podcast)

Za fotografie zwierząt ratowanych z Ukrainy został wyróżniony w konkursie Muzeum Historii Naturalnej. Pytamy o kulisy ich powstania i motywacje, które pchają go w kierunku fotografowania dzikiej przyrody. [Czytaj więcej]

Opowiadasz prawdę, ale nie krytykujesz i nie mówisz wprost, tylko poprzez pewną paralelę. Opowiadasz o prawdzie, ale posługując się archetypami, mitem, magią. Nie konfabulujesz. Po prostu zgadzasz się na to, żeby być tu i teraz i żeby nie być tylko muchą na ścianie, ale też po części partycypować w opowieści i pozwolić się jej ponieść.

To jest średnio dziennikarskie, nie jest do końca reporterskie, chociaż pewnie można byłoby i to obronić, ale to jest jedyna forma, która mnie w tym naprawdę pociąga – ta próba spotkania ze zwierzęciem na jego zasadach, w pewnej strefie dyskomfortu, w pewnym chaosie, którym jest niekontrolowana przyroda. Tu pojawia się ten mit.

Fot. Michał Siarek

Jak realizujesz to inne podejście w pracy, robiąc zdjęcia i filmy?

Ja jeszcze nie wiem, jak to realizuję, bo temat trochę przerósł moje podstawowe założenia. Zacząłem szukać tego zwierzęcia, o którym wcześniej wspomniałem, grupy lisów polarnych, które w pewnym bardzo niedostępnym miejscu mają swoją oazę, ale jednocześnie zauważyłem, że fotograficznie nie zawsze to działa, że ten komponent filmowy jest przydatny. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, jak się za to zabrać. Czuję, że to narastało przez dłuższy czas, i wreszcie trafiłem na coś, co by mnie pociągnęło w nową stronę. To mnie motywuje, napędza. Mam ochotę na więcej takich spotkań.

Zmiękłeś.

Może po prostu połączyły mi się płaty czołowe, może dojrzałem trochę. Przez to na dworcu w Przemyślu moją uwagę najmocniej zwróciła nie tragedia ludzka, tylko relacja ludzi ze zwierzętami, które zabrali ze sobą. Wyobraź sobie, jesteś w sytuacji uchodźczej, zostawiasz za sobą wszystko, ale bierzesz np. kota. I mam w głowie konkretne zdjęcie, którego nie pokazuję, jest tylko pewnym motywatorem: to fotografia dwojga dzieci ściskających koty. Te niezależne zwierzęta były po prostu przerażone, wtulone w te dzieciaki. Ja wiem, że to może brzmieć infantylnie, ale to były znaczące dla mnie obserwacje dotyczące relacji ludzko-zwierzęcych. Zacząłem o tym myśleć szerzej, zacząłem dostrzegać więcej takich wątków.

Nad jakim projektem teraz pracujesz?

Polska jest krajem, przez który szmugluje się zwierzęta. O tym się nie mówi. To jest już historia stricte dziennikarska. Chcę, nie oceniając tej sytuacji, zrozumieć potrzebę posiadania dzikich zwierząt, przyjrzeć się temu. Rozumiem, że każdy chce przeżyć swój moment Disneya, przytulić lwiątko i zrobić sobie z nim fotę, ale w warunkach polskich trzymanie żyrafy w domu jest dla mnie niepojętą ekstrawagancją.

Fot. Michał Siarek

Czuję, że fotograficznie może to gdzieś zaprowadzić. Nie jest to konkretny plan, ale raczej potrzeba zrozumienia czegoś, co jest zupełnie poza zasięgiem wzroku, poza zainteresowaniem mediów. To temat z różnych względów istotny, ale chcę go zrobić bez oczekiwań co do tego, jaki będzie rezultat, bez podchodzenia z tezami. To jest kolejny aspekt dotyczący zwierząt i opowiadania – przy użyciu relacji ludzko-zwierzęcej – o nas, ludziach.

Ta historia ukraińska też nie jest tak naprawdę o zwierzętach, tylko o ostatecznej odwadze ludzi, którzy w obliczu totalnego zagrożenia decydują się na to, by ratować zwierzęta. To jest historia o człowieczeństwie, a zwierzęta są tam motywatorem, mottem. Nie chciałbym zajmować się filmem stricte przyrodniczym, fotografią typowo przyrodniczą albo klasycznym reportażem. Powoli znajduję swoją niszę, która jest gdzieś pomiędzy i jest bardzo moja. Takich mam też klientów, więc najwyraźniej ma to potencjał.

Mówiliśmy o dwóch zwierzęcych tematach, a wspominasz o trzech, czterech historiach. Co jeszcze szykujesz?

Drugą konsekwencją pracy w Gamviku było to, że zatrudniono mnie do projektu o latarniach morskich, które są w tym momencie na północy Norwegii modernizowane. 2023 rok to dwusetna rocznica wynalezienia soczewki Fresnela, czyli tego wielkiego szkła, serca każdej latarni morskiej. Okazało się, że te soczewki będzie się demontować i zastępować ledami. Zaproszono mnie do współpracy przy wystawie z tym związanej, a to otworzyło z kolei szanse, by towarzyszyć ekipom remontowym w różnych niedostępnych lokacjach, żeby fotografować je przy pracy. Zbierałem też potłuczone elementy latarni wysadzonych przez wycofujących się Niemców i fotografowaliśmy je pod ultrafioletem C, żeby wydobyć ich strukturę.

Fot. Michał Siarek

W pewnym sensie sumą tych trzech rzeczy jest dalsze zaangażowanie na północy. To będzie trwało jeszcze około dwa lata. Mam tam jeszcze inną historię, chyba dla mnie najważniejszą. To jest opowieść o płaskowyżu, gdzie jest święta góra, wokół której żyje populacja zwierząt, których w pewnym sensie nie powinno tam być. To jest też bardzo geopolityczna historia, ale będzie opowiedziana z perspektywy mitu. Spędzę cztery miesiące, może pięć w zimie, w górach i muszę znaleźć te zwierzęta – dzień za dniem chcę je tropić i fotografować. Jestem jednocześnie w kilku rzeczach w tym momencie.

Fot. Michał Siarek

Pracujesz w bardzo surowych warunkach. One Cię pociągają?

Masz na myśli ekstremalną zimę? Trzeba sobie z tym radzić jako człowiek, ale z drugiej strony też należy się przygotować sprzętowo. To jest nie tak, że kręcą mnie te warunki. Naturalnie sytuacja, w której się znalazłem, wymaga tego, żeby umieć naprawić sobie wszystko. Wymagało to też zmiany podejścia. Norwedzy są bardzo wyluzowani – coś się zepsuło, to musimy naprawić. Przejąłem to, jeszcze się trochę miotam i ciskam, ale uczę się, jak na bieżąco rozwiązywać problemy i przejmować kontrolę nad sytuacją, zanim sytuacja przejmie kontrolę nade mną.

Fot. Michał Siarek

Na dalekiej północy zmienia się też postrzeganie tego, czym jest pogoda. To nie jest tylko „ciężki warun” – to jest bohater. Światło i pogoda w tych miejscach są tak materialne i rzeczywiste, że traktuję je po prostu jako jeszcze jednego protagonistę, który może mnie zmusić do zmiany. Oczywiście zawsze planuję światło i tak dalej, ale w tych warunkach to jest cały czas negocjowanie i to jest fajne. Nie myślę o tym w kategoriach jakiejś ekscytującej egzotyki, to jest po prostu część części historii.

Sprzęt to dla Ciebie tylko narzędzie? Przez lata posługiwałeś się wielkim formatem, potem przesiadłeś się na cyfrowy średni format, który z fotografowaniem dzikich zwierząt raczej się nie kojarzy.

W system GFX wszedłem dlatego, że kiedy Fujifilm wycofało się z wielkoformatowych negatywów, szukałem jakiegoś zamiennika. Pierwszą próbą było podpięcie do wielkoformatowego aparatu GFX-a 50R jako przystawki. Później robiąc zdjęcia wielkim formatem i backupy na wszelki wypadek na GFX50S, okazało się, że nie potrzebowałem już negatywu. Miałem te kolory, które chciałem. Przy tworzeniu nowych matryc Fujifilm pracowali ci sami ludzie od kolorów, którzy kalibrowali negatywy. Dla mnie to jest prawie to samo.

GFX50R jest wolny, jest ewidentnie aparatem fotograficznym. Moment zaprezentowania GFX100S to był trochę moment zaskoczenia, bo ten aparat już nadaje się do szybszej pracy. Podpinam do niego ultrateleobiektywy Canona, np. 200–400 czy 600 mm, i one działają naprawdę bardzo sprawnie. Ta ewolucja z pierwszej generacji GFX-ów do drugiej generacji to jest skok od aparatu stricte fotograficznego do aparatu, którym można zrobić nawet reporterską robotę.

Fot. Michał Siarek

A nowy GFX100 II, którego miałem okazję teraz przetestować na zleceniu, przeskakuje już tę barierę wystarczającej szybkości, by na żywo śledzić oko, żebym ja już nie musiał się martwić o ostrość. Pierwsza generacja to był aparat fotograficzny, druga to jest koń roboczy, łącznie z tym, że kręci wideo w RAW 4K na recorder, trzecią generacją zrobisz absolutnie wszystko i jest to naprawdę skomplikowany aparat.

I nie żal Ci w tym wszystkim tego wolnego procesu? Część fotografów specjalnie wybiera wolniejszy sprzęt, żeby się mocniej skupić.

Zawsze zostaję w miejscach długo i wracam do nich wielokrotnie, żeby mieć to światło, które chcę. To prawie nigdy nie są zdjęcia stricte reporterskie. Ja też trochę nie wierzę w to, że aparat narzuca styl. To wynika wyłącznie z twojej dyscypliny. Moim zdaniem aparat to tylko narzędzie.

I jak średni format sprawdza się jako narzędzie do filmowania?

Zacząłem go tak używać przez przypadek, bo nie ma co ukrywać, że pierwsza generacja GFX-ów nie nadawała się do wideo. Gdy jednak nagrywaliśmy reklamę GFX100S przedpremierowo dla Fujifilm Japonia, w którymś momencie przełączyłem aparat na filmowanie. Zrobiłem to przypadkowo, bo nawet nie zakładałem, że ten aparat jest w stanie filmować. Okazało się, że plik był bardzo dobrej jakości, może nawet lepszej niż to, co kręciliśmy główną kamerą. Wideo miało taką przedziwną plastykę z tej dużej matrycy.

Zacząłem to testować i dowiedziałem się, że można podpiąć do niego zewnętrzny recorder i wypuścić po prostu RAW w 4K. To są tak niesamowite kolory, że zacząłem dla swojej wygody nosić taki recorder, na wypadek gdybym chciał gdzieś nagrać film. Sprawdzałem więc, do czego filmowo można GFX wykorzystać i przesuwałem granicę coraz dalej.

Przeczytaj także:
Fujifilm GFX – średnioformatowy system nareszcie kompletny?

W zaledwie 7 lat od premiery pierwszego modelu Fujifilm GFX to już 6 średnioformatowych korpusów oraz 15 natywnych obiektywów. System domykają właśnie nowy flagowiec GFX100 II i dwa modele tilt-shift, na które czekało wielu zawodowców. [Czytaj więcej]

GFX100S był po prostu bardzo zdolną kamerą, przy założeniu, że filmując, nie potrzebujesz autofokusa. GFX100 II już z tym sobie radzi – w ostatnich tygodniach filmowaliśmy montaż soczewki Fresnela z latarni morskiej z Przylądka Północnego na terenie muzeum. To trochę lekcja anatomii doktora Tulpa. Trzech mężczyzn podnosi wielkie szkło i montuje je wokół światła roboczego.

Wspominałem, że GFX100 II nie jest dla każdego – to widać przy podpinaniu szkieł Canona, Nikona i tak dalej – zawsze jest ten negatywny crop ze względu na wielkość matrycy. Traci się ogniskową. Początkowo próbowałem zastępować na przykład przy filmowaniu przyrody GFX innymi aparatami Fujifilm jak X-H2 albo X-H2S i traktowałem je jak telekonwerter. Miałem dodatkowy punch, jeżeli potrzebowałem się zbliżyć.

Fot. Michał Siarek

Teraz jest inaczej, bo jednym z takich dziwniejszych parametrów tego nowego GFX jest to, że nagrywając wideo w 8K, matryca cropuje o współczynnik 1.5x, co wydłuża nam ogniskową, wykorzystując w zasadzie powierzchnię trochę mniejszą od pełnej klatki. Dla mnie to jest największym możliwym prezentem, bo nie muszę nosić dodatkowego aparatu. Dla bardzo wielu osób to byłoby jednak nieakceptowalne.

Jeśli chce się mieć ten aparat, trzeba dobrze wczytać się w parametry. Ten sprzęt zaczyna sięgać ekstremów. Śledzenie autofokusa działa dobrze podczas filmowania i może czuję, że nie jest to jeszcze w pełni skończona kamera – pewnie filmowcy musieliby się sami temu przyjrzeć – ale do moich potrzeb to jest najlepsza rzecz, jaką mogłem dostać. Mam podwójny punch w jednym body bez utraty jakości. Do tego to, jak ten aparat zachowuje się w wysokich czułościach, jest bardzo istotne.

Dziękuję za rozmowę.

fot. Grzegorz Bukalski

Michał Siarek

Specjalizuje się w opowiadaniu historii z badawczym zacięciem. Charakterystycznym elementem jego praktyki są długoterminowe projekty czerpiące z mikrohistorii jako metody [zadawania] dużych pytań w małych miejscach, łączące monumentalne fotografie z materiałem badawczym w szczegółową opowieść. Debiutanckim cyklem Siarka był projekt Alexander, który przybrał formę wielowymiarowego badania. Projekt ten wykorzystuje mit o Aleksandrze Wielkim i jego wpływ na politykę współczesnej Macedonii, żeby przyjrzeć się konstruowaniu mitów narodowych. Narracja, łącząc wielkoformatowe ujęcia dokumentalne z wycinkami z gazet, map, fragmentów wywiadów i podsłuchanych rozmów lokalnych polityków, składa się na palimpsest, w którym wszystko ostatecznie okazuje się farsą. Aktualnie pracuje w północnej Norwegii, na wybrzeżu Morza Barentsa gdzie został zaproszony jako fotograf-rezydent do realizacji projektu, którego beneficjentem miała być społeczność rybackiej wsi. Rezydencja zmieniła się w wieloletni pobyt, w trakcie którego Siarek został zatrudniony jako lokalny fotograf, a potem opiekun latarni morskiej Slettnes.

Ig: @michal.siarek

Skopiuj link

Autor: Michał Matus

Dziennikarz audio zafascynowany fotografią. Od sprzętu w fotografii woli wciągające koncepcje, co nie przeszkadza mu w kupowaniu kolejnych aparatów. Lubi słuchać fotografek i fotografów.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Maciej Taichman: "Jestem uzależniony od tworzenia obrazu i nie umiem od tego odejść. Parę razy nawet próbowałem."
Maciej Taichman: "Jestem uzależniony od tworzenia obrazu i nie umiem od tego odejść. Parę razy...
O poszukiwaniu sprzętu idealnego, pogoni za jakością, współczesnych realiach rynkowych i o tym czy średni format może zastąpić profesjonalną kamerę filmową, rozmawiamy z Maciejem Taichmanem -...
53
Viviane Sassen: "Kiedy fotografuję, jestem naprawdę tu i teraz"
Viviane Sassen: "Kiedy fotografuję, jestem naprawdę tu i teraz"
O jej najnowszej retrospektywie, stagnacji i rozwoju na fotograficznej drodze, a także o tym, co irytuje ją w branży modowej, rozmawiamy z jedną z najważniejszych współczesnych artystek...
22
Odnaleźć piękno w fotografii wnętrz. Jak PION Studio zbudowało swoją pozycję na światowym rynku
Odnaleźć piękno w fotografii wnętrz. Jak PION Studio zbudowało swoją pozycję na światowym rynku
Fotografował dla Hermèsa, Amour, NOBU, PURO i innych luksusowych marek oraz hoteli. O ciemnych i jasnych stronach tej branży, ulubionych aparatach oraz kulturze pracy w Polsce i na świecie...
23
Powiązane artykuły