Andrzej Ziółkowski: „Miałem konkretne zadanie - sfotografować duszę”

Andrzej Ziółkowski przed 12 lat fotografował najważniejsze religie na świecie. Właśnie ukazał się jego album, a już 4 sierpnia w Starej Galerii ZPAF w Warszawie startuje prezentująca projekt wystawa. O pracach nad albumem o fotografowaniu sacrum z autorem rozmawia Iga Niewiadomska.

Autor: Redakcja Fotopolis

3 Sierpień 2021
Artykuł na: 23-28 minut

Na stole przed nami leży wydany kilka tygodni temu album "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum" - 150 zdjęć związanych z fotograficzną podróżą po Azji Południowo-Wschodniej, twoja książka. Jesteś szczęśliwy?

Tak, jestem. Ten album zamyka 10–12 lat mojego życia, które miało oczywiście też inne odsłony, nie tylko fotograficzną i duchową. Z jednej strony następuje więc jakieś symboliczne zamknięcie poprzez wydanie albumu, ale równocześnie otwiera się przede mną nowa kraina. Wystawy, festiwale, ludzie, których inaczej bym nie poznał, środowisko fotograficzne - to dla mnie coś zupełnie nieznanego. Jakbym kończył jedną podróż, a zaczynał drugą… i z tego powodu jestem szczęśliwym człowiekiem. Zaufało mi mnóstwo ludzi. Przedmowy do albumy napisali: Olga Tokarczuk, Jego Świątobliwość XIV Dalajlama i Msgr. Indunil J. Kodithuwakku K., który jest Sekretarzem Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego. Byłem nieznanym człowiekiem, a oni mi zaufali. Może poczuli, że to zamierzenie było szczere z mojej strony i uczciwe.

Jak to się stało, że znalazłeś się w Azji?

Ja, chłopak urodzony i wychowany w Gdyni, widziałem otwarte morze, statki, ludzi, którzy tu przyjeżdżali. To było fascynujące. Ten mój ówczesny świat kończył się za Półwyspem Helskim. I nagle, jako młody człowiek, ze względów zawodowych trafiłem do Singapuru. W Azji pozostałem na długie lata.

fot. Andrzej Ziółkowski, Poranny hołd w świętej rzece Yamuna, Agra, Indie 2017, z albumu "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum"

Wróćmy do zdjęć, do początku historii fotograficznej. Jak zaistniała w Twoim życiu?

Fotografowałem dla siebie, bo czułem, że to mnie fascynuje. Miejsca, które odwiedzałem, mieszkając w Azji, były inne, egzotyczne. Jednak trudne, przełomowe wydarzenia w moim życiu sprawiły, że sięgnąłem do fotografii w inny sposób. Postawiłem sobie pytanie, czy to, co myślę i w co wierzę, jest prawdziwe. Zacząłem szukać czegoś poza katolicyzmem, rozbijać tę strukturę poprzez medytację, rozmowy z ludźmi. Szukałem sacrum w innych tradycjach, zastanawiałem się, kim jest Bóg.

Mieszkałeś wtedy w Singapurze, miejscu wielu religii. Takie poszukiwania, można odbywać poprzez słowo, przez rozmowę z innymi ludźmi. Wybrałeś zdjęcia. Dlaczego?

Nie miałem żadnego planu, to było intuicyjne. W książce Dno oka Wojciecha Nowickiego przeczytałem kiedyś słowa amerykańskiego fotografa Lewisa Wickesa Hine’a. Brzmiały one mniej więcej tak: „Gdybym potrafił opowiedzieć historię słowami, nie musiałbym dźwigać aparatu”. Nie umiem pisać, dlatego dźwigałem aparat, żeby opowiedzieć historię mojej zaskakującej podróży.

Zacząłem chodzić i poznawać ludzi, jadłem z nimi, spędzaliśmy wspólnie czas. Zadawałem pytania, słuchałem, co mają do powiedzenia. To było z mojej strony autentyczne zainteresowanie, nie planowałem niczego, po prostu tam byłem. W miarę upływu czasu oswajałem się z innymi religiami. Ktoś pytał, czy pojedziemy wspólnie na Sri Lankę, ktoś mówił, że wybiera się na pielgrzymkę do Indii i Pakistanu. Wtedy zadawałem pytanie, czy też mogę jechać. Czy mogę wziąć aparat fotograficzny i robić im zdjęcia? Odpowiadali: „Tak”. Najpierw była relacja z drugim człowiekiem, wzajemne, niespieszne zaciekawienie. Potem dopiero było fotografowanie. Im więcej robiłem zdjęć, tym bardziej chciałem o tym opowiadać.

Twoi rozmówcy i przewodnicy uwierzyli, że nie szukasz taniej sensacji; że nie chcesz tylko „wpaść” do tego świata po atrakcyjne zdjęcia?

Byłem z nimi długo. Od początku chodziło o fotografowanie czegoś, co czułem, jakiegoś przeżycia. Album nie jest pokazaniem tylko siedmiu religii, jest też obrazem mojej drogi wewnętrznej, mojej przemiany, procesu, który mnie doprowadził do książki. Ta historia rozgrywa się na wielu płaszczyznach. Zawodowy fotograf jeździ na konkretne zlecenie, robi genialne zdjęcia, ale potem ma kolejną pracę. A ja ciągle wracałem do tych samych zdjęć. To było ciekawe z punktu widzenia przeżycia wewnętrznego i trwało 10–12 lat. Nie mam potrzeby fotografowania wszystkiego i ciągle. Ale gdybyś mi powiedziała: „Jedź do Azji i sfotografuj teatry uliczne”, zrobiłbym to. A podlaskie wioski? Nie wiem.

fot. Andrzej Ziółkowski, z albumu "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum"

Czujesz się fotografem?

Nie. Kiedy teraz obserwuję fotografów, patrzę, kim są, co robią… uważam, że to jest termin zarezerwowany dla tych, którzy kończyli jakieś szkoły, którzy żyją z fotografii, którzy muszą zarabiać, pracując w tym zawodzie. Ja nie musiałem. Dlatego mój profil na Facebooku nazywa się „Andrzej Ziółkowski, fotografie”, a nie „fotograf”. Tak samo nie uważam się za artystę. Owszem, patrzę przez wizjer aparatu może inaczej, ciekawie, ludziom się to podoba. Artystą jest dla mnie na przykład Tomek Sikora, on potrafi zrobić wszystko, kreować światy w fotografii, zrobić portret czy reportaż. Przypomina mi się Andrzej Poniedzielski, który wydał tomik wierszy "Dla duszy gram". Zapytany przez dziennikarkę, czy czuje się poetą, odpowiedział, że nie.

To tak jak pies myśliwski, który podejmuje trop w konkretnym czasie i miejscu. Dlatego wymyślił na siebie określenie: poeta użyteczny To potencjał, który się budzi w odpowiednim momencie, ale nie jest dany permanentnie. Ja się właśnie tak trochę czuję. Miałem konkretne zadanie do wykonania – sfotografować duszę, jeżeli w ogóle jest to możliwe. I taką próbę podjąłem. Ot, dla duszy fotografuję. Fotograf użyteczny (śmiech).

Drukowałeś te zdjęcia, odkładałeś, myślałeś o nich?

fot. Andrzej Ziółkowski, Kobiety modlące się przy grobowcu świętego sufickiego, Ahmadabad, Indie 2017

To była podróż innego rodzaju. Nie myślałem o żadnych wystawach, o książce. Po prostu to tak, jakbym pisał pamiętnik nie piórem, tylko światłem. Z czasem zaczęło się robić tego dużo. Czułem, że nie mam czasu iść na studia fotograficzne, byłem dobrze po pięćdziesiątce. Miałem równocześnie wrażenie, że to, co chcę wyrazić przez zdjęcia, jest już we mnie gotowe. Warsztat jest ważny, ale ja się uczyłem na bieżąco. Z każdym kolejnym zdjęciem było coraz lepiej. Oglądałem albumy amerykańskiego fotoreportera Steve’a McCurry’ego. Chciałem robić na początku takie fotografie jak on, ale potem zrozumiałem, że moje prace nie będą takie. Mam swoją dziewczynę, którą ludzie porównują czasem do „Małej Afganki” - zdjęcia autorstwa Steve’a McCurry’ego. Ale moja jest zupełnie inna i opowiada inną historię. To fotografia otwierająca album.

fot. Andrzej Ziółkowski, z albumu "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum"

Co w fotografii ma dla Ciebie znaczenie - kolor, światło kompozycja?

Kompozycja i światło. Nauczyłem się, że trzeba robić zdjęcia tam, gdzie się jest, i w warunkach takich, w jakich się jest, a nie czekać, aż wyjdzie słońce czy zmieni się jakaś sytuacja. Jesteś tam, musisz fotografować. Z drugiej strony czasem świadomie czekałem.  Na tym polegała też moja fotografia - wiedziałem, co chcę zrobić. Siedziałem wtedy w jednym miejscu i czekałem.

Opowiedz o takim „wyczekanym” zdjęciu.

fot. Andrzej Ziółkowski, Świątynia Słońca, Jhalavar, Indie 2017

Jest takie zdjęcie modlącego się Hindusa w Świątyni Słońca w Indiach. Wiedziałem, że chcę mieć na fotografii ścianę, kwiat, gest. Byłem schowany za słupem i czekałem dwie godziny. Spodziewałem się, że ktoś przyjdzie, że ten zaplanowany kadr się zmaterializuje. Zrobiłem kilkanaście zdjęć, ale wciąż czekałem na tego konkretnego człowieka, którego przecież nie znałem.

The Inward Moment to tytuł książki. Takich chwil, bardzo intymnych i wewnętrznych, szukałem, ale jednocześnie nie chciałem w nich przeszkodzić, nie chciałem być intruzem. Ten człowiek nie wiedział, że był fotografowany. Musiałem to zrobić szybko i być niewidzialnym. Nie skradłem tego momentu po to, żeby zrobić sensację, ale żeby pokazać wiarę i przeżycie tych ludzi, ich zaufanie, ich autentyczność. Żeby w tych, którzy to będą oglądać, obudził się szacunek, respekt czy podziw.

fot. Andrzej Ziółkowski, z albumu "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum"

Dlatego to było dla Ciebie ważne?

Sam przeszedłem drogę od krytyki i oceniania poprzez zdumienie, zapytanie, podziw, a wreszcie wejście w świat nieznanych mi wcześniej religii. Chciałbym powiedzieć mojemu odbiorcy, żeby oglądając moje zdjęcia, poczuł się też częścią tego świata i tej sytuacji. Postawa tego Hindusa, jego skupienie… to mogłaby być każda religia.

Kiedy obcy ludzie pytali mnie o moją wiarę, odpowiadałem. Nie było żadnych dyskusji, tylko rodzaj szacunku. Oczywiście fotografując chrześcijan, czułem się pewniej, bo znałem te rytuały, może bardziej to rozumiałem. Ale wiedziałem też, że fotografuję duszę, po prostu sacrum w różnych religiach. Dlatego tak blisko podchodziłem z aparatem. Jak mi się to udawało? Żyłem z tymi ludźmi, byłem częścią ich świata. Kiedy spędzałem czas wśród mnichów, to spałem w magazynie, gdzie była jakaś prycza, komfort nie miał znaczenia. Wtedy przestawali mnie dostrzegać, nie przeszkadzała im moja obecność.

Czy były jakiś momenty w tej drodze duchowej i fotograficznej, które szczególnie zapamiętałeś?

Pewnego razu widziałem Hindusa, który szedł w stronę rzeki. Nie było słońca, jakiś zamglony krajobraz, ale czułem, że to będzie ważne zdjęcie. I ono otwiera rozdział poświęcony hinduizmowi. Ciekawe, że ja dokładnie wiem, kiedy to zdjęcie robiłem, co wtedy myślałem, pamiętam kontekst. Towarzyszyło mi bardzo silne przeżycie duchowe.

fot. Andrzej Ziółkowski, z albumu "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum"

Ważne dla mnie jest też na zdjęciu tło. Zawsze staję tak, żeby mieć kulisy. Widzę drugi i trzeci plan, które chcę pokazać. Jakiś niewyobrażalny ból człowieka w transie, ból, który aż odczuwamy, a w tle inni ludzie rozmawiający przez telefon komórkowy, śmiejący się do siebie. Staram się tak stawać, by świadomie zobaczyć całą sytuację.

Raz poczułem, że nie mogę fotografować. To była chora psychicznie dziewczyna w jakiejś świątyni. Bałem się przekroczyć granicę bezbronności i intymności. Czułem, że ona nie może być pokazana w tej nieświadomości, deformacji. Nie widzę powodu, dla którego miałbym to pokazywać innym, to nie była część mojej drogi.

"The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum" ma kilka warstw znaczeniowych. Są Twoje zdjęcia, są też teksty, w tym Bede Griffithsa, angielskiego benedyktyna, który spędził 40 lat w Indiach.

Warstwie słowna tekstu tego mnicha, absolwenta Uniwersytetu Oksfordzkiego, to perła mistycyzmu, podróż przez mądrości świata. On opisuje wszystkie religie, pokazując, że między nimi płynie ta sama rzeka wiedzy, oświecenia i nie omija żadnej z religii. Jestem zaszczycony tym, że mogłem ten tekst zamieścić. Moją rolą jest wprowadzenie do tej rzeki swoimi zdjęciami.

W części fotograficznej każda religia opowiada swoją historię od pierwszego zdjęcia, od początku. Te rozpoczynające zdjęcia - a jest ich siedem - są bardzo istotne dla całej narracji. Towarzyszy im wiersz T.S. Eliota, który jest pewną klamrą tłumaczącą zamysł kompozycyjny. Idziemy w opowieści do tego, co było na początku, każda religia odpowiada na to pytanie. Jest więc opis początku i dalej już zdjęcia. Dlatego w buddyzmie zdjęcie otwierające to święta góra - wszystko jest wieczne, nie ma początku.

fot. Andrzej Ziółkowski, z albumu "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum"

Tu jest bardzo dużo kluczy, podtekstów. Są ukryte małe scenki, wiele historii. Pracując przy albumie, wydrukowałem 700 zdjęć i układaliśmy je razem z Maksem Skrzeczkowskim. Nagle okazało się, że narracja i wybór zdjęć to nie jest przypadek. To musi być opowieść, jedno zdjęcie prowadzi do kolejnego. Na końcu albumu są miniaturki - dopowiedzenia zdjęć w warstwie informacyjnej, gdyby ktoś miał ochotę nie tylko patrzeć, ale i wiedzieć.

Jakich reakcji spodziewasz się po widzach, czytelnikach?

Chciałbym, żeby ten album był podróżą, odkrywaniem. Żeby to była jakaś głębsza historia, a nie tylko komentarz „o, fajne zdjęcia!”. Fotografie nie są przypadkowe, każda ma swoje miejsce i porządek. Ktoś mi powiedział, że na tych zdjęciach są trzy postacie - jedną widać, dwóch nie widać. Jest człowiek, jest Bóg i jestem ja. To jest rzeczywiście moja droga, moje patrzenie na sacrum, uczciwie jest opowiedzieć historię przez własne przeżycia. Chcę być tutaj, chociaż mnie nie widać.

Wspominałeś o ludziach, którzy podczas pracy nad tym projektem obdarzali Cię swoim zaufaniem, dawali Ci swój czas i uwagę.

Niesamowite wydaje mi się to, że spotkałem tak wiele osób, które chciały mi pomóc. Chociażby słowa wstępne naszej noblistki Olgi Tokarczuk czy Dalajlamy. Było też wielu innych, którzy wspierali projekt swoimi uwagami, pisali mi teksty opowiadające o każdej religii, pracowali ze zdjęciami, jak wspomniany tu Maks czy Tomek Sikora. Wielu ludzi dało temu projektowi trochę serca. Każdy robił to, nie biorąc ani grosza, ufając mi i temu tematowi. Środki ze sprzedaży albumu przeznaczę na aśramę chrześcijańską w Indiach - to jest mój drugi dom. Tam znalazłem książkę Bede Griffithsa i tam zrozumiałem swoją podróż.

fot. Andrzej Ziółkowski, z albumu "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum"

W albumie jest 150 zdjęć, jaki więc klucz przyjąłeś przy tworzeniu wystaw?

Wystawy zdjęć to osobna historia. Na mojej najnowszej ekspozycji w Starej Galerii ZPAF religie nie będą oddzielone od siebie jak w książce, istotne stanie się ogólne wrażenie fotograficzne. Odpowiednia muzyka w tle, jakieś kadzidełko. Wszystko po to, żeby zasygnalizować wejście w sferę sacrum. Lubię wystawy plenerowe, chciałbym, żeby przypadkowy widz zobaczył to na ulicy, idąc do pracy czy na zakupy. W moim projekcie pokazuję tożsamość religii, nie ma tu podziału na obcych i swoich.

Czy wypracowałeś sobie przez te lata jakieś metody pracy, sposoby radzenia sobie w trudnych warunkach, w tłumie?

Na zdjęcia trzeba jeździć samemu, trzeba być panem swojego czasu i antycypować fotografie. Nie można tu podlegać presji grupy, w której każdy chce robić coś innego w innym czasie. Tymczasem na odpowiednie ujęcia czeka się godzinę czy trzy. Pojedyncza osoba wzbudza zainteresowanie, ludzie podchodzą, zadają pytania, a ja odpowiadam – mam czas. Nie jestem zawodowym fotografem, nie muszę pędzić na następne zlecenie.

A jak wyglądała taka samotna podróż?

Podróż była zawsze zaplanowana, wiedziałem, dokąd chcę jechać i co sfotografować.  Ubierałem się też odpowiednio, jeśli szaty mnichów były czerwone, to również moja koszulka była tym kolorze... Taki trochę kamuflaż, żeby nie oddzielać się od tła. Kolejna rzecz – ważne, by podróżować lekko. Widziałem fotografów obwieszonych 3-4 aparatami, z plecakiem, statywem - bardzo się wyróżniali. Ja podróżowałem z małą, lekką torbą, mogłem ją położyć na kolanach w autobusie, miałem ją cały czas przy sobie. Trzeba móc szybko wyciągnąć sprzęt albo szybko go schować, bo i takie sytuacje się zdarzały. Jeśli chodzi o obiektyw, to wybrałem 18–70 mm, zajmowałem się tylko kadrowaniem, światłem i głębią ostrości. Miałem ustawiony program, żeby nie tracić czasu. Starałem się zawsze podchodzić blisko, żeby być częścią sacrum.

fot. Andrzej Ziółkowski, tybetańska nomadka w klasztorze Palcho Gompa, Tybet, 2019, z albumu "The Inward Moment. Człowiek wobec sacrum"

Jaki jest teraz moment w życiu tego projektu?

Te zdjęcia teraz do ludzi, mają opowiedzieć o sobie bez planu, bez konkretnej tezy. Może spowodować zadanie jakiegoś pytania… Też je zadawałem, próbując sfotografować sacrum. Chciałem być autentyczny, inaczej by się nie udało i dlatego będzie trudno to powtórzyć. Świat, który sfotografowałem, już nie istnieje, pandemia zrobiła też wiele. Ludzie noszą maski, świątynie nie są tak pełne. Kiedy zaczynałem ten projekt, byłem jednym z nielicznych, którzy mieli aparat, czasem ktoś wyciągnął telefon. Kończyłem projekt, kiedy wszyscy mieli smartfony i robili zdjęcia.

Wystawa w Starej Galerii ZPAF (04.08-31.08.2021)

Wernisaż wystawy „The Inward Moment” odbędzie się w środę, 4 sierpnia 2021 roku, o godz. 19.00 w Starej Galerii ZPAF przy pl. Zamkowym 8 w Warszawie. Zdjęcia można będzie oglądać do 31 sierpnia.

Na wtorek, 9 sierpnia zaplanowane jest także spotkanie z autorem. Start godz. 19.00, prowadzenie: Maja Jaszewska.

Więcej informacji o projekcie znajdziecie na stronie inwardmoment.com oraz na profilu Andrzej Ziolkowski Fotografie.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Viviane Sassen: "Kiedy fotografuję, jestem naprawdę tu i teraz"
Viviane Sassen: "Kiedy fotografuję, jestem naprawdę tu i teraz"
O jej najnowszej retrospektywie, stagnacji i rozwoju na fotograficznej drodze, a także o tym, co irytuje ją w branży modowej, rozmawiamy z jedną z najważniejszych współczesnych artystek...
22
Odnaleźć piękno w fotografii wnętrz. Jak PION Studio zbudowało swoją pozycję na światowym rynku
Odnaleźć piękno w fotografii wnętrz. Jak PION Studio zbudowało swoją pozycję na światowym rynku
Fotografował dla Hermèsa, Amour, NOBU, PURO i innych luksusowych marek oraz hoteli. O ciemnych i jasnych stronach tej branży, ulubionych aparatach oraz kulturze pracy w Polsce i na świecie...
23
Marta Surovy: "Fotografia uczy mnie, jak być wierną sobie"
Marta Surovy: "Fotografia uczy mnie, jak być wierną sobie"
W wieku 30 lat rzuciła korporację, by zostać fotografką modową oraz portretową. Jakie różnice widzi dziś w pracy w Londynie i Warszawie? Czy warto opowiadać poprzez fotografię swoje prywatne...
15
Powiązane artykuły