Warszawa lat 50. i 60. - wnuczka odkrywa niepublikowane zdjęcia babci

Zdjęcia Krystyny Gnass ukazują Warszawę lat 50. i 60. Prawdopodobnie nigdy nie opuściłyby domowej szafy, gdyby nie wnuczka.

Autor: Julia Kaczorowska

18 Styczeń 2021
Artykuł na: 9-16 minut

Niedawno opisywaliśmy album Wojciecha Tuszko, fotografa, który w wieku 95 lat miał swój pierwszy wernisaż - dzięki swojemu wnukowi. Wkrótce potem odkryliśmy kolejną współpracę na linii dziadkowie-wnuki. "Moje różne zdjęcia" to wirtualna wystawa prac Krystyny Gnass, która powstała dzięki odkryciu rodzinnego archiwum negatywów, leżących przez parę dekad na dnie szafy. Zorganizowała ją jej wnuczka, Karina Dudzińska, dzięki Stypendium m.st. Warszawy.

Prezentowany cykl opowiada historię Warszawy lat 50. i 60. oraz codzienności jej mieszkańców. Krystyna Gnass dokumentowała życie miejskie w stolicy odkąd zaczęła uczyć się w Technikum Fotograficznym w Warszawie. W latach 60. (jako studentka, panieńskie nazwisko Graczykowska) została laureatką I Ogólnopolskiego Konkursu Fotograficznego "Horyzonty Techniki", do którego zakwalifikowały się jej dwie prace, a jedną z nich (tę nagrodzoną) można oglądać na wystawie.

Krystyna Gnass, Pranie (Stare Miasto), Warszawa, 1952. Nagroda w I Ogólnopolskim Konkursie Fotograficznym Horyzonty Techniki

Na negatywach Gnass widać codzienne sytuacje w powojennym świecie: pranie suszące się wśród ruin domów, dzieci bawiące się na ulicy, spacerujących ludzi, portrety napotkanych osób. Karina Dudzińska prezentując zdjęcia babci pokazuje nam tamtejszą rzeczywistość, tak obcą dla dzisiejszych pokoleń - tumany kurzu i gruzu, między którym tętni życie.

Większość znanych nam prac z tamtego okresu to zdjęcia wykonane na zlecenie, do gazet. Dopiero teraz zdjęcia wykonane hobbystycznie - a jednak wciąż na poziomie wyższym niż amator - zaczynają coraz częściej wypływać, często właśnie dzięki najbliższej rodzinie fotografujących. Karina opowiedziała nam o autorce zdjęć i procesie tworzenia wirtualnej wystawy.

Krystyna Gnass, Ulica Zaokopowa, Warszawa, lata 50.

Czym się zajmowała twoja babcia? Co sprawiło, że sięgnęła po aparat?

Zacznijmy od tego, że nigdy nie nazywałam mojej babci "babcią". Z dziadkami byłam na "Ty", a babcia miała rodzinną ksywkę "Krynia" (od Krystyna) i tak do niej i o niej mówiłam. Na potrzeby tej wystawy nagle zaczęłam używać tego egzotycznego dla mnie słowa: "babcia". Dla mnie Krynia była kimś więcej niż babcią, do której się przychodzi raz w tygodniu na obiad. Była osobą zupełnie bez wieku, z którą można było porozmawiać o wszystkim. Nigdy nie czułam dystansu, tak często obecnego w rodzinach, szczególnie jeżeli pokolenia dzieli wiele lat. Krynia przynajmniej raz w miesiącu chodziła do filharmonii, czytała mnóstwo książek i na bieżąco orientowała się we współczesnym filmie i teatrze. Z zawodu była architektem krajobrazu. A jednocześnie zawsze z aparatem, za co jestem jej wdzięczna, bo mam setki zdjęć z dzieciństwa, w tym jakieś 80% w ogrodzie. Także zdecydowanie łączyła przyjemne z pożytecznym.

Natomiast skąd się wziął pomysł na fotografowanie? Podejrzewam, że te artystyczne ciągoty rozbudziła jej mama (moja prababcia), która studiowała u Mehoffera na krakowskiej ASP i dbała o to, by jej dzieci miały styczność z kulturą i sztuką. I tak moja babcia fotografowała, jej brat skończył architekturę, a siostra historię sztuki. Krynia była świetna z chemii, co też przyczyniło się do tego, że wybrała Technikum Fotograficzne na Spokojnej, gdzie mogła wykorzystać swoje umiejętności także praktycznie. Teraz fotografia to zabawa cyfrowa - wtedy trzeba było dobrze znać chemię żeby w ogóle wiedzieć jak się zabrać za wywoływanie kliszy, robienie odbitek. Początkiem było naciśnięcie spustu migawki, ale efekt końcowy zależał właściwie głównie od całego późniejszego procesu. To coś, o czym dzisiaj zupełnie się nie myśli.

Niestety, również Krynię dopadł zachwyt nad technologią, więc pod koniec lat 90. przerzuciła się na tzw. „idioten kamera”, później na cyfrówkę, a z czasem zaczęła robić zdjęcia głównie telefonem. Taką miałam nowoczesną babcię, chociaż mówię „niestety”, bo uważam, że te fotografie z czasów teraźniejszych są po prostu gorsze, także w wykonaniu mojej babci. Robi się je szybko, bez namysłu i wiele, bo nie szkoda kliszy i jest to tanie, czy właściwie darmowe.

Krystyna Gnass, Dzieci wojny (Powiśle), 1952

Kiedy pojawił się pomysł by zrobić wystawę zdjęć babci?

Na ten pomysł już parę lat temu wpadła moja mama, ale Krynia zupełnie nie chciała się zgodzić, głównie tłumacząc się brakiem czasu. Poza tym nie lubiła próżności i działań na pokaz, fotografowała z potrzeby chwili i dla siebie. Znała wartość swoich prac, ale nie uważała ich za arcydzieła. Fotografia nie była jej zawodem - mówiła, że zawód artysty fotografa wymagał dużych nakładów finansowych i wolnego czasu, a po ukończeniu studiów z tytułem inżyniera miała pewniejszą przyszłość zawodową. Krynia była też niesłychanie krytyczna wobec wszystkiego, uważała, że jej fotografie nie mają odpowiedniej jakości pod względem technicznym. W końcu to mi udało się ją przekonać.

Powiedziałam jej, że możemy zrobić wystawę w ramach stypendium Miasta Stołecznego Warszawy, taki projekt międzypokoleniowy. Otrzymałam stypendium i myślę, że to był moment, kiedy Krynia uwierzyła, że jej fotografie naprawdę mogą być dla kogoś ciekawe. Zaczęłyśmy więc od znalezienia wszystkich pochowanych po szafach negatywów. Potem był proces skanowania, odkrywania odbitek i rozmawiania, co na nich jest. Projekt niestety zbiegł się z początkiem pandemii oraz informacją o ciężkiej chorobie mojej babci, więc ostatecznie był bardzo trudny do zrealizowania, na wielu poziomach. Zarówno technicznych, jak i emocjonalnych.

Krystyna Gnass, Zoo w Warszawie, 1961

Pamiętasz jakieś historie babci związane ze zdjęciami pokazywanymi na wirtualnej wystawie?

Na wystawie są dwa zdjęcia sesji ślubnej znajomych moich dziadków. Była to sesja zupełnie nieplanowana, powstała spontanicznie tuż po ślubie, nad Wisłą. Jedna fotografia to para całująca się na tle panoramy miasta, a druga to zdjęcie panny młodej, którą... goni dwóch mężczyzn. Powstało dlatego, że Krynia nie chciała robić nudnego, ślubnego zdjęcia, więc wymyśliła by jej koleżanka uciekała, a gonił ją jej mąż i… mój dziadek.

Babcia opowiadała mi też jak kilka dni przed oddaniem teczki na łódzką filmówkę zgłosił się do niej kolega z pytaniem, czy nie pożyczy mu swoich zdjęć, bo on chce się dostać na operatorkę, a brakuje mu prac. Krynia się zgodziła, przekonana, że pewnie i tak się nie dostanie, ponieważ prace są za słabe. Kolega się dostał, więc właściwie można powiedzieć, że i moja babcia się dostała do Łodzi… Chciała zresztą tam zdawać, ale ponieważ po wojnie jej rodzina została zupełnie ograbiona z majątku, to nie mogła sobie pozwolić na tak kosztowne studia. Kto wie jak by się wszystko ułożyło, gdyby sama ukończyła łódzką filmówkę.

Krystyna Gnass, Spontaniczna sesja ślubna, Warszawa, 1956

Pandemia pokrzyżowała Ci plany i wystawa ukazuje się jedynie w wirtualnej formie. Czy planujesz powtórzyć ją w "świecie rzeczywistym"?

Bardzo bym chciała. To było moje marzenie, żeby zrobić Kryni wystawę - chociaż odkąd nie ma jej już z nami trudniej mi w tym wytrwać, wiedząc, że sama nie będzie mogła tego doświadczyć. Mimo wszystko jestem dumna, że udało mi się dokończyć cały proces i projekt powstał chociaż w formie wirtualnej. Natomiast w rodzinnym archiwum mamy jeszcze setki zdjęć, które czekają na publikacje - nie dotyczą jednak konkretnie Warszawy, stąd nie pojawiły się na wirtualnej wystawie.

Krystyna Gnass, Rybak nad Wisłą, lata 50.

A dlaczego akurat Instagram jako platforma wystawiennicza?

Z kilku powodów: po pierwsze, uważam Instagram za egalitarną platformę, na której każdy może mieć konto i która jest niezwykle prosta w obsłudze. Umożliwia kontakt niemalże z każdym, dzięki zerwaniu bariery i dystansu społecznego. Sama tego doświadczyłam: informację o wystawie wysłałam do pana Mariusza Szczygła, którego nie znam osobiście, ale wiem (obserwując go na Instagramie), że lubi tematy dotyczące miasta i przeszłości. I nie myliłam się, Mariusz Szczygieł udostępnił informacje u siebie na profilu, dzięki czemu w ciągu dwóch dni wystawę odwiedziło ponad tysiąc osób! Myślę, że gdybym zdecydowała się na publikację zdjęć na stronie internetowej nie odniosłabym takiego efektu.

Po drugie, Instagram jako blog obrazkowy świetnie nadaje się od ekspozycji zdjęć, w przeciwieństwie np. do Facebooka, który jest obecnie medium czysto informacyjnym. Większość zdjęć, które pokazuje, są w formacie 5 cm x 5cm - Reflecta, którą moja babcia fotografowała miała taką właśnie kwadratową klisze. A wielu osobom wydaje się, że to Instagram wymyślił kwadratowy format…  Od razu wiedziałam, że jeśli nie mogę zrobić fizycznej wystawy, to musi to być profil na Instagramie. Dodatkowo wydaje mi się, że zadziałało tu też moje skrzywienie zawodowe, bo chociaż skończyłam historię sztuki, zawodowo zajmuję się marketingiem digitalowym i korzystanie z mediów społecznościowych jest dla mnie zupełnie oczywiste.

W ciągu pierwszego tygodnia istnienia profilu - a więc i trwania wystawy - wyświetlono ją w sumie ponad 11 tysięcy razy. Myślę, że w żadnym innym wirtualnym medium nie osiągnęłabym takich wyników, a zależało mi na tym, by jak najwięcej ludzi zaznajomić ze zdjęciami Warszawy, której już nie ma. Przyznaję jednak, że fizyczna wystawa byłaby spełnieniem marzeń i umożliwiłaby mi chociażby zaproszenie znajomych babci - bo jeżeli chodzi o starszą część społeczeństwa to faktycznie Instagram może być barierą.

Krystyna Gnass, Regaty wioślarskie, Warszawa, 1954

Jak duże jest archiwum zdjęć babci?

Są to setki negatywów. Część z nich znalazłam już po śmierci babci, ale Krynia chyba czuwała nade mną, bo wszystkie są opisane! Co prawda brakuje im dat, które dla mnie jako historyka sztuki są kluczowe, ale sądząc po kliszach są to lata 50. i 60. Jeżeli dostanę propozycję realizacji fizycznej wystawy to chciałabym pokazać więcej zdjęć niż tylko te warszawskie, ponieważ uważam że są tego warte. Te fotografie to nie tylko sentymentalna podróż po czasie, którego już nie ma i prace dobre pod kątem formalnym - to też świetny materiał antropologiczny.

Możemy zobaczyć, jak inaczej wyglądał świat sprzed raptem 70-ciu lat, jak się ubierali ludzie, jak wyglądali, co robili w wolnym czasie. Wtedy świetnym pomysłem na wakacje był wyjazd na dwa miesiące na Mazury, łowienie ryb i siedzenie pod namiotem. Dzisiaj (poza pandemicznymi czasami) jesteśmy znacznie bardziej rozpieszczeni i te proste przyjemności są wręcz zapomniane. Główna myśl tej wystawy to by skupiać się na prostych przyjemnościach, doceniać wspólnie spędzany czas i zwracać uwagę na to, co się dzieje dookoła nas. Nawet prosta sytuacja gdy idziemy ulicą i ktoś sprzedaje kwiaty - dziś jest dla nas czymś codziennym - a za kolejne 50 lat, utrwalona na zdjęciu, będzie historią.

Dziękuję za rozmowę.

Tytuł wystawy nie jest przypadkowy - Krystyna Gnass większość swoich negatywów opisywała "moje różne zdjęcia". Dziś te "różne zdjęcia" stają się częścią historii. Z powodu pandemii wystawa ma charakter jedynie wirtualny, w postaci konta na Instagramie: @moje_rozne_zdjecia_wystawa. Zobaczycie tam więcej prac Krystyny Gnass, a kolejne negatywy już czekają na upublicznienie.

 

Skopiuj link

Autor: Julia Kaczorowska

Studiowała fotografię prasową, reklamową i wydawniczą na Uniwersytecie Warszawskim. Szczególnie bliski jest jej reportaż i dokument, lubi wysłuchiwać ludzkich historii. Uzależniona od podróży i trekkingu w górach.

Komentarze
Więcej w kategorii: Galerie
Oto najlepsze zdjęcia naukowe 2024 roku! Towarzystwo Królewskie wyłoniło zwycięzców
Oto najlepsze zdjęcia naukowe 2024 roku! Towarzystwo Królewskie wyłoniło zwycięzców
Nie jest to konkurs dla zwykłych fotografów. Jury Royal Society Publishing Photography Competition wybiera najlepsze zdjęcia naukowe z całego świata, reprezentujące obszary astronomii, nauk o...
32
Nie ma dla mnie wyraźnej granicy między fotografią uliczną, a dokumentalną - Skander Khlif
Nie ma dla mnie wyraźnej granicy między fotografią uliczną, a dokumentalną - Skander Khlif
Fotografia to dla niego sposób na odkrywanie życia, nawiązywanie więzi i ciągłe uczenie się. Dziś mieszka w Monachium, ale wciąż realizuje projekty fotograficzne w swojej ojczyźnie - Tunezji.
13
Wschodni Londyn w kadrach Chrisa Dorley-Browna
Wschodni Londyn w kadrach Chrisa Dorley-Browna
Chris Dorley-Brown dokumentuje życie i zmiany zachodzące we wschodnim Londynie, szczególnie w dzielnicy Hackney. Jego fotografie ukazują codzienność tej różnorodnej, wielokulturowej części...
16
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (4)