Sarah Moon: Przypadek prowokuje zaskoczenie i potrzebę naciśnięcia migawki. Eksperymentowanie to pozwolenie sobie na porażkę

W świecie zdominowanym niegdyś przez męskich fotografów mody, Sarah Moon znalazła własną, niepowtarzalną ścieżkę. Artystka mówi o twórczym wypaleniu, roli przypadku oraz fascynacji analogową ciemnią.

Autor: Julia Kaczorowska

12 Wrzesień 2024
Artykuł na: 6-9 minut

Sarah Moon będzie gościnią jubileuszowej, 10. edycji Vintage Photo Festiwal. Na gali otwarcia otrzyma „Złotą Rolkę” za całokształt twórczości.

Bonjour Sarah. Co według ciebie sprawia, że fotografia staje się ponadczasowa?

Dla mnie to te zdjęcia, które mogę pokazywać nawet wiele lat po ich zrobieniu. Ale tak naprawdę, nie sądzę, żebym była w stanie odpowiedzieć na to pytanie – ponieważ tylko czas to pokaże.

Czy jest projekt, który uważasz za swoje opus magnum?

Życie to ciągły ruch, a moja praca stale się zmienia. Najnowsze fotografie zawsze najbardziej mnie interesują, ponieważ czuję, że są mi najbliższe. „Where does the white go…” to jedna z ostatnich serii, nad którymi pracowałam, gromadząc polaroidy naznaczone upływem czasu. Nie nazwałabym tego „opus magnum”, ale ten cykl ma dla mnie duże znaczenie.

Rozpoczęłaś karierę w fotografii modowej w czasie, gdy dominowały zdjęcia Helmuta Newtona i Guy’a Bourdina, tak inne niż twoje. Czy trudno było się wybić w świecie zdominowanym przez mężczyzn?

Nie, wcale. Tak naprawdę to Guy Bourdin zaszczepił we mnie chęć zajęcia się fotografią modową, ponieważ używał jej jako trampoliny dla swojej wyobraźni i miał bardzo swobodną interpretację mody.

Czy były jeszcze inne kluczowe postacie lub momenty, które wpłynęły na twoją decyzję o poświęceniu się fotografii?

Nie sądziłam, że mogłabym zajmować się czymkolwiek innym. Jednak to nie osoby, które podziwiałam fotograficznie, miały na mnie największy wpływ. Chciałabym tu wspomnieć Roberta Delpire’a (paryski wydawca, redaktor, kurator, producent filmowy - przyp.red.), który jako pierwszy dał mi pewność siebie w tym, co próbowałam osiągnąć. Jako na człowieka natomiast, wpływ ma na mnie wszystko, co mnie fascynuje – malarze, muzycy, pisarze, poeci… to oni mnie naznaczyli, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Fot. Sarah Moon. "The Red Thread". 1998

A czy kiedykolwiek doświadczyłaś twórczego wypalenia?

Oczywiście. Zwłaszcza po wystawie, czujesz się jakaś taka naga… jakby rozbita. To może trwać, dopóki nie znajdę sposobu, by opowiedzieć to samo, ale w innej formie.

Czy są jakieś projekty, do których chciałabyś powrócić po latach, aby je zreinterpretować?

Co się stało, już się stało. Wiem też, że nawet jeżeli dokonam ponownej edycji po czasie, prawdopodobnie wybiorę te same obrazy. „Where does the white go…” było tu wyjątkiem. A w filmach, po latach oczywiście widzę wszystkie błędy, ale nie mogę ich już poprawić.

Jaką rolę odgrywa przypadek w twoim procesie twórczym?

Przypadek odgrywa ogromną rolę. Przypadek prowokuje zaskoczenie i potrzebę naciśnięcia migawki. Eksperymentowanie to inna historia – to często pozwolenie sobie na porażkę, ale taką, z której można się uczyć.

Fot. Sarah Moon. "The Red Thread". 2004

Na Vintage Photo Festival w Bydgoszczy w Polsce zostanie zaprezentowany twój projekt „The Red Thread (Le Fil Rouge)”. Projekt ten reinterpretuje „Sinobrodego”, francuską baśń Charlesa Perraulta z 1697 roku. To opowieść o młodej dziewczynie, która została nakłoniona do poślubienia brutalnego szlachcica. Dopiero gdy Sinobrody wyrusza w podróż, dziewczyna odkrywa straszliwy sekret skrywany w piwnicy jego zamku. Dlaczego zdecydowałaś się na ujęcie tej historii w swoich fotografiach?

Projekt nosi nazwę „The Red Thread”, ale równie dobrze mógłby się nazywać „The Stranglehold” (tłum. uścisk, trzymanie za gardło - przyp. red). Chciałam zwrócić uwagę na przemoc mężczyzn – w tym przypadku pod pretekstem miłości.

Byłaś świadkiem nadejścia rewolucji cyfrowej i wielkich zmian w fotografii. Jak na początku na to zareagowałaś? Czy kiedykolwiek miałaś romans z fotografią cyfrową?

Miałam to szczęście nauczyć się fotografii cyfrowej i móc używać jej jako laboratorium do obróbki kolorów, ale nie do druku, tylko do cyfrowego wyrównania obrazu. Czasem z niej korzystam, zwłaszcza przy pracach komercyjnych. Umożliwia retusz, co jest często wygodne, gdy trzeba pracować szybko. Pozwoliła mi również robić filmy i je montować. Doceniam wiele rzeczy w cyfrze, ale to nie zmienia mojego zdania, że to tylko jedno z narzędzi…

Fot. Sarah Moon. "The Red Thread". 2004

A co najbardziej cenisz w fotografii analogowej?

Proces wywoływania, ciemnię, relację z czasem. Rzemiosło. Zwłaszcza, że mam szczęście pracować z tymi samymi laborantami od wiele lat.

Mam wrażenie, że w świecie fotografii istnieje coś w rodzaju yin i yang. Im więcej modeli aparatów cyfrowych się pojawia, i im bardziej zaawansowane się stają, tym bardziej powraca trend fotografii analogowej. Dziś coraz więcej młodych ludzi robi zdjęcia na filmie, a używane aparaty analogowe osiągają wysokie ceny. Co o tym sądzisz?

Szczerze? Mam w tym temacie mieszane uczucia… zarówno te najlepsze i najgorsze.

Fot. Sarah Moon. "The Red Thread". 1999

Kiedyś powiedziałaś: „Myślę, że gdybym nie pracowała w fotografii komercyjnej, nigdy nie pracowałabym w kolorze. To w czerni i bieli widzę obrazy”. Czy ta perspektywa zmieniła się z czasem?

Chyba nie powiedziałam tego dokładnie w ten sposób, raczej, że czerń i biel to kolor mojej pamięci. Ale w rozmowie, którą odbyłam z Iloną Suschitzky – moją przyjaciółką, malarką – na temat koloru, powiedziałam, że czasami kolor narzuca się sam, a wszystko, co robię, to pracuję wokół niego, z przyjemnością i zainteresowaniem. Jest bliższy malarstwu, którym nigdy nie miałam okazji się zajmować.

Czy jest jakaś historia, której jeszcze nie udało Ci się opowiedzieć, a chciałabyś to zrobić?

Oczywiście, ale to na razie pobożne życzenia.

Dziękuję za rozmowę!

Sarah Moon

BIO: Sarah Moon  

francuska fotografka, urodziła się w 1941 roku. Karierę fotograficzną rozpoczęła w 1970 roku, łącząc fotografię mody i kampanie reklamowe z osobistymi projektami. Współpracowała z wieloma znanymi markami i domami mody, takimi jak Cacharel, Issey Miyake, Yohji Yamamoto, Dior czy Comme des Garçons, oraz z międzynarodowymi magazynami. Wyreżyserowała pełnometrażowy film „Mississippi One” (1991) oraz pięć krótkometrażowych reinterpretacji baśni Perraulta i Andersena. Zrealizowała również dokumenty o fotografach i fotografii, a także ponad 150 reklam wideo.

 

Skopiuj link

Autor: Julia Kaczorowska

Studiowała fotografię prasową, reklamową i wydawniczą na Uniwersytecie Warszawskim. Szczególnie bliski jest jej reportaż i dokument, lubi wysłuchiwać ludzkich historii. Uzależniona od podróży i trekkingu w górach.

Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
O ponad 20 letniej przygodzie fotografowania w azjatyckich metropoliach, pierwszej retrospektywnej książce (oraz o tym jak ją zdobyć), rozmawiamy z jednym z najlepszych fotografów ulicznych...
32
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
"Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się". Z Jackiem Porembą rozmawia Beata Łyżwa-Sokół
25
Kuba Dąbrowski: "Widzę to, onieśmiela mnie to, imponuje mi, ale nie porusza żadnej struny. Chyba wszyscy czujemy dziś przesyt"
Kuba Dąbrowski: "Widzę to, onieśmiela mnie to, imponuje mi, ale nie porusza żadnej struny. Chyba...
O byciu turystą we własnym kraju, zachowaniu autentyczności w świecie wizualnych kreacji, a także social mediach i wpływie Instagrama na branżę rozmawiamy z fotografem i socjologiem Kubą...
33