Branża
Canon zmienia sposób świadczenia usług gwarancyjnych i serwisowych w Polsce - od teraz aparaty będą naprawiane w Niemczech
Klaudia Pieszczoch: KP
Agata Grząba: AG
Rafał Milach: RM
KP: W "In the car with R" powiedziałeś, że nie jesteś jeszcze wystarczająco stary, aby zrobić zdjęcie niczego. Co miałeś na myśli i czy coś zmieniło się w tej kwestii?
RM: Trzeba odróżnić zdjęcie niczego od zdjęcia o niczym. Wydaje się, że jest to mała różnica, ale nie do końca. Zdjęcie niczego to na przykład zdjęcie krzaków, gdzie nic się nie dzieje, nic nie przyciąga naszej uwagi, a mimo to jesteśmy nim zafascynowani. Czasami idziemy na wystawę i oglądamy jakieś obrazy lub zdjęcia, które choć nie są krzykliwe, z jakiegoś powodu nas przyciągają. Mimo odpowiedniego przygotowania, jakim jest wykształcenie plastyczne, czasami nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego coś mnie pociąga. Jednak faktem jest, że jeżeli ktoś tworzy jakąś prawdę, wkłada w coś dużo zaangażowania, odbiorca będzie w stanie to przeczytać. Nie zawsze na zasadzie intelektualnej czy racjonalnej, niektóre rzeczy nas po prostu fascynują. To może być nawet coś bardzo spokojnego, mało ekspresyjnego. Oczywiście nigdy nie osiągniemy takiego stanu, że wszyscy będą rozumieć to, co robimy. Zdjęcia epatujące ekspresyjnością pewnie przemówią do większej ilości ludzi, ale potem rodzi się w głowie pytanie, czy moją ambicją jest zadowolenie masy, czy mniejszego, niszowego grona odbiorców. Ze zdjęciem niczego jest tak, jak z wycieczką do obcego kraju: jedziemy gdzieś i najpierw musimy oswoić to, co nachalne. Przebić się przez tę pierwszą warstwę, egzotyczną i powierzchowną, żeby zobaczyć coś, co jest pod powierzchnią, co nie rzuca się w oczy. Wydaje mi się, że dobrym przykładem tego jest projekt, który zrealizowałem w Rosji.
KP: Czy zdarzało Ci się odrzucić jakieś zdjęcie przez jego bardzo osobisty charakter? Zdjęcie odnoszące się na tyle mocno do Ciebie, że znaczenie może okazać się niedostępne dla odbiorcy?
RM: Wydaje mi się, że każdy człowiek jest podglądaczem i przyciągają go rzeczy o osobistym charakterze. Zależy też w jaki sposób interpretujemy słowo "osobiste". Czy chodzi o zdjęcie intymne, czy o zdjęcie pustej ściany albo rozlanego tuszu, które dla mnie jest ważne, ale nie mówi nic konkretnego reszcie ludzi. Jednak zdjęcie tuszu rozpuszczonego w wodzie, w formacie 4 na 6 metrów, przyciąga mojego tatę, który nie ma nic wspólnego ze sztukami wizualnymi. I przyciąga mnie. To wszystko jest bardzo indywidualne. Staram się do sprawy nie podchodzić tak, żeby wszystko było zrozumiałe dla wszystkich, bo nigdy tak nie będzie.
AG: Myślałeś o tym, żeby zrobić album ze zdjęć, które nie znalazły swojego miejsca w żadnym cyklu?
RM: Od trzech lat prowadzę bloga i, jeżeli wszystko dobrze się ułoży, to w przyszłym roku powstanie taka książka. Ze zdjęć, które nie są na żaden konkretny temat. Różnią się one od autorskich projektów tym, że ich powiązania tematyczne są raczej luźne i pozostawiają szerokie pole do interpretacji. Kiedy nie jesteś zmuszona odpowiadać na jakieś istotne pytania, daje Ci to dużą swobodę. Czasami trzeba po prostu uwolnić artystę od niego samego.
KP: Leon Tarasewicz powiedział, że każdy zobaczy tyle, ile przeczytał książek. Czy zgadzasz się na taki związek fotografii z literaturą czy uważasz, że jest jej bliżej do jakiejś innej dziedziny sztuki?
RM: Mówi się też, że obraz wyraża więcej, niż tysiąc słów. Tak naprawdę wszystko buduje naszą świadomość. Każda przeczytana książka, każdy obejrzany film, każda wystawa. Bez wątpienia fotografia posiada silne związki z malarstwem. Ostatnio widoczny jest np. trend pokazywania ludzi umieszczonych w bardzo rozległej przestrzeni, jak u Breughela. Z drugiej strony silne są tendencje przedstawiania rzeczywistości w postaci dokumentu o surowej formie.
AG: A jeżeli chodzi o sam proces konstruowania obrazu, ile swobody pozostawiasz fotografowanym ludziom? Czy obraz tworzycie wspólnie, czy fotografowana osoba wychodzi z inicjatywą, na przykład przypisuje się do danego miejsca, z którym się utożsamia?
RM: Tak naprawdę zdjęcie to tylko końcowy efekt procesu poprzedzającego, który zaczyna się od obserwacji. Pojawiasz się w jakimś miejscu i zaczynasz rozmawiać z ludźmi, pytasz o ich życie. Kiedy czegoś się o nich dowiadujesz, okoliczności same się pojawiają, jesteś też w stanie przewidzieć ich zachowanie.
AG: Ale ludzie przed obiektywem chcą się zwykle pokazać od najlepszej strony...
RM: Tak, dlatego trzeba przebić się przez tę warstwę, pozostać czujnym.
KP: Ale czy to, że ktoś chce się pokazać w konkretny sposób, wyklucza autentyczność?
RM: Ostatni projekt, nad którym pracuję, polega właśnie na tym, żeby ludzie pokazali mi swoją maskę. Taką piękną maskę. Żeby mogli pokazać to, jak się widzą.
KP: To, jaką pozę świadomie przybieramy, też mówi wiele o naszej osobowości...
RM: Tak, a przez drążenie tego tematu możemy dojść do tego, że pod wykreowaną powłoką odnajdziemy danego człowieka. Przy pierwszym spotkaniu maska nieco się zsuwa, przy drugim wciąż nie widzimy, co się pod nią kryje, ale przy kolejnych jesteśmy o krok od odsłonięcia. W przypadku "7 pokoi" miałem czas na to, żeby przebywać z ludźmi, właściwie z nimi mieszkałem. Natomiast podczas pracy nad "Czarnym Morzem Betonu" miałem świadomość, że nie jestem w stanie poświęcić jednemu człowiekowi więcej niż pół godziny, godzinę. To są dwa ekstrema. Dlatego w "Morzu" urzeka bardziej warstwa wizualna, podczas gdy w "7 pokojach" forma nie wychodzi na pierwszy plan, nie narzuca się. Czujemy większą potrzebę wniknięcia w treść i z tego powodu "7 pokoi" jest mi bliższe.
KP: A czy w tym, co fotografujesz, szukasz pewnych konkretnych, szczególnie interesujących Cię emocji, znaczeń czy raczej starasz się wydobyć to, co indywidualne?
RM: Lubię smutne zdjęcia, po prostu. Lubię, jak coś jest poważne. Kiedyś ludzie idąc do fotografa zdawali sobie sprawę, że jest to coś wyjątkowego, była w nich pewna dostojność.
AG: Jak na fotografiach Stefanii Gurdowej...
RM: Albo Zofii Rydet. Zauważmy, że na ich zdjęciach nikt się nie uśmiecha. Dzisiaj widząc aparat automatycznie się uśmiechamy. Nie mam nic przeciwko radosnym zdjęciom, ale to dawne podejście bardziej podkreślało rangę aktu fotografowania. Teraz ludzie kojarzą fotografię ze zdjęciem pamiątkowym. Poza tym ogólnie lubię smutne zdjęcia, staram się uchwycić momenty powolne, zawieszone.
KP: Chciałam Cię jeszcze zapytać o działalność komercyjną. Na jaki zakres swobody możesz sobie w niej pozwolić?
RM: Zwykle kojarzy się to tak, że im mniejszy budżet, tym większa swoboda. Jednak w moim przypadku, przynajmniej ostatnio, układa się inaczej. Okazało się, że przy tych większych zleceniach klient wybierał mnie bardziej świadomie, właśnie ze względu na sposób, w jaki fotografuję. Dzięki temu miałem większe pole do popisu.
AG: Czy właśnie tak było w przypadku kampanii dla House'a? Miałeś tam chyba dosyć dużo swobody, zaczynając od wyboru modeli, a kończąc na ogólnej wizji.
RM: Tak, to prawda. Było to coś całkiem nowego, nietypowego dla polskiego rynku. Nawet nie mówię o zdjęciach, ale o podejściu klienta do fotografa. Za granicą normą jest to, że wybiera się danego fotografa ze względu na jego styl, w celu zrealizowania zlecenia w konkretny sposób.
KP: Czy zechciałbyś na koniec opowiedzieć o "7 pokojach", Twoim ostatnim projekcie tworzonym w Rosji?
RM: Jest to mój najważniejszy i zarazem przekrojowy projekt, będący przeglądem mojej twórczości ze względu na czas, jaki mu poświęciłem. Realizowałem go przez 7 lat. Pierwsze 3 lata były etapem poszukiwań, wyzwalania się ze stereotypów dotyczących Rosji. Z perspektywy czasu widzę, że był to okres, jakiego potrzebowałem na pozbycie się ambicji opowiadania o pewnym miejscu i na pokonanie zachwytu nad jego egzotyką. Dopiero po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że powinienem opowiadać o tym, do czego mogę się osobiście odnieść, o czym wiem coś więcej. Dlatego ostatecznie przyjąłem bardziej kameralną perspektywę i opowiedziałem jedynie fragment tego, co jest obezwładniająco wielkie.
KP: Skąd wziął się tytuł "7 pokoi"?
RM: Mam zawsze problem z tytułami, ponieważ nie chcę, żeby mówiły zbyt wiele o zawartości projektu. W tym wypadku siedem pokoi odnosi się do dwóch różnych wymiarów. Pierwszy z nich to wymiar dosłowny, na który składa się sześć przestrzeni pojawiających się na zdjęciach. Siódmą przestrzenią jest tekst literacki Swietłany Aleksijewicz, w postaci bardzo osobistych opowiadań. W wymiarze bardziej symbolicznym pokój stał się dla mnie symbolem intymnej przestrzeni, do której dopuścili mnie moi bohaterowie. W Rosji przeżyłem okres fascynacji słowem. W pewnym momencie wywiady i rozmowy, które przeprowadzałem, zaczęły mi przysłaniać obrazy.
AG: Czy można mieć pewność, że nie pozostało już nic do dodania i cykl jest kompletny?
RM: Nigdy nie jest tak, że nie pozostało już nic do dodania. Nie wykluczam powrotu do wcześniejszych tematów. Kończąc "7 pokoi" po siedmiu latach pracy nad tym tematem miałem potrzebę uwolnić się od niego. Zdałem sobie sprawę, że przyszedł moment, kiedy nie mogę już nic dodać, ponieważ relacje z ludźmi stały się ważniejsze od fotografowania i zacząłem odkładać aparat. Jednak nie zamyka to drogi do kontynuacji w przyszłości.
AG: Czy to znaczy, że może powstać ósmy pokój?
RM: Albo całe drugie piętro.