Wydarzenia
Melchior Wańkowicz. Fotoreporter - wystawa nieznanego dorobku reportera literackiego
Pod względem możliwości to prawie X-T4. Pod względem ergonomii – wygodniejsze X-T30. Czy najnowszy X-S10 to najlepszy amatorski aparat APS-C na rynku? Na papierze prezentuje się świetnie. A w praktyce?
W Fujifilm X-S10 producent daje naprawdę dużo - najnowszy sensor, procesor i system AF, szybki tryb seryjny i bardzo dobry tryb filmowy. A do tego stabilizacja matrycy IBIS, której nie ma ani X-T3 ani X-T30, oraz wielki lustrzankowy uchwyt, dzięki któremu aparat będzie naprawdę wygodny. Oczywiście pod wieloma względami to nadal konstrukcja amatorska – jeden slot na karty SD, mniejsza rozdzielczość wizjera i ekranu i przede wszystkim lekki pancerz, który nie może równać się pod względem wytrzymałości z topowym X-T4.
To wszystko pozwala zachować dystans, ale też utrzymać cenę na akceptowalnym dla zaawansowanego amatora poziomie - patrząc na specyfikację, ustawiona na poziomie 4599 zł w dniu premiery wcale nie przeraża. Tym bardziej jesteśmy ciekawi jak X-S10 sprawdza się w praktyce!
Z pewnością nie jest to najpiękniejszy model w rodzinie Fujifilm. Bryła jest prosta i wpisuje się w stylistykę producenta, ale z masywnym i głębokim gripem aparat nie jest już tak zgrabny jak pozostałe konstrukcje z linii X-T. Patrząc na sposób zagospodarowania tylnej, i zwłaszcza górnej ścianki widać, że tym razem to nie design a wygodę pracy postawiono na pierwszym miejscu. Układ elementów sterujących ma być przede wszystkim funkcjonalny. Ale o tym za chwilę.
Aparat waży 465g a więc jest cięższy od X-T30 (383 g), ale z pewności nie można nazwać go ciężkim. Jest też bardzo dobrze wyważony, więc przyjemnie fotografuje się również z bardzo lekkimi stałkami. Mocno zaakcentowany profil na tylnej ściance daje z kolei bardzo solidne podparcie gdy korzystamy z obiektywów dłuższych i cięższych. Pełnowymiarowy grip to wygoda w systemie X do tej pory nie zanana, ale sam korpus jest stosunkowo niski, przez co zmieścimy na nim tylko palec wskazujący i serdeczny. Wygląda na to, że nie będzie też możliwości podpięcia pionowego gripu.
Do wykonania trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Zimna, magnezowa obudowa sprawia wrażenie bardzo solidnej. Większą część korpusu pokryto miękką fakturowaną gumą, dzięki czemu aparat niemal klei się do ręki. Niestety wygląda na to, że nie został dodatkowo uszczelniony. Wszystkie elementy spasowane są bardzo dobrze, ale nie widzimy dodatkowych gumowań zabezpieczających komorę baterii i złącz.
Plus za ładne licowanie odchylanego ekranu, sztywny przegub i głębokie żłobienie, które pozwala wygodnie podważyć obracany panel by szybko i sprawnie otworzyć go i odchylić. Nie wszystkim producentom poszło z tym tak dobrze - czasem naprawdę łamiemy sobie paznokcie.
Również elementy sterowania wykonano starannie - przyciski i pokrętła pracują płynnie i precyzyjnie, choć mamy też zastrzeżenia. Spust wydaje się trzystopniowy (spory luz na początku), a przyciski poniżej joysticka niepotrzebnie zrównano z obudową. Wygląda to oczywiście bardzo estetycznie, ale nie sposób ale trudno trafić na właściwy bez odrywania oka od wizjera.
Generalnie, wygląda na to, że zbudowano może nieco toporną, ale solidną puszkę, która wytrzyma wiele i będzie służyć nam lata.
Fujifilm od lat konsekwentnie rozwija swoją „manualną” systematykę obsługi opartą o fizyczne pokrętła parametrów: czasu, czułości, ekspozycji i przysłony. Ale w X-S10 wyraźnie odchodzi od tej filozofii upodabniając się do bezpośrednich konkurentów. Z klasycznym pokrętłem PASM po prawej stronie wizjera, nieoznakowanym tylnym pokrętłem i drugim umieszczonym poniżej spustu przypomina raczej Nikona Z50 niż bratnie konstrukcje w stylu retro.
Nie jest to oczywiście zarzut – taka organizacja pracy pozwoli amatorom na szybką i wygodną kontrolę kluczowych parametrów. Zwłaszcza gdy personalizować możemy w zasadzie wszystkie przyciski (11 elementów sterowania w tym 4 dodatkowe gesty na ekranie, wybieramy spośród aż 60 funkcji).
Ogromnym atutem jest umieszczony na tylnej ściance joystick, u niektórych producentów nadal zarezerwowany dla konstrukcji profesjonalnych. Choć nie jest fakturowany obsługujemy go wygodnie, szybko i precyzyjnie. To ważne, bo w przypadku X-S10 posłuży nam nie tylko do wyboru punktu ostrości ale w zasadzie do całościowej obsługi aparatu.
Fujifilm przyzwyczaja nas powoli do braku kierunkowego wybieraka na tylnej ściance, przenosząc jednocześnie ciężar obsługi na dotykowy ekran. W X-S10 pozwoli on na wybór punktu ostrości, wyzwolenie migawki, przeglądanie i powiększanie zdjęć a także obsługę kafelkowego menu podręcznego. Menu główne nie jest jeszcze na to gotowe.
Nie ma sensu chwalić pojawienia się przycisku AF-ON czy trybu pracy, bo jak już wspomniałem funkcje są umowne. Ważniejsze jest ich rozmieszczenie. W X-S10 w zasadzie do wszystkich mamy wygodny, nieskrępowany dostęp, i nawet ten nietypowo umieszczony zaraz przy wizjerze okazuje się zaskakująco wygodny.
Co nas dziwi? Jedyną istotną wadą wydaje się brak możliwości powrotu do centralnego punktu AF poprzez wciśnięcie joysticka. Służy do tego przycisk DISP/BACK - płaski i słabo wyczuwalny jest zupełnie niepraktyczny gdy chcemy szybko wrócić "do środka" nie odrywając oka od wizjera.
Najpierw krótko o ekranie. Na przegubie umieszczono ten sam 3-calowy panel co w X-T30 oraz X-T3. Rozdzielczość 1,04 Mp oznacza, że nie jest on rekordowo szczegółowy, ale wystarczy by ocenić jakość i ostrość zdjęć. Ważne, że nie przekłamuje ekspozycji i po zrzuceniu zdjęć na ekranie monitora zobaczymy z grubsza to samo.
Wizjer to moduł, który Fujifilm stosowało do tej pory w amatorskich modelach X-T30 i X-T200. Oferuje rozdzielczość 2,36 Mp i powiększenie 0,62x. Jest więc wyraźnie słabszy od tego implementowanego w topowych X-T3/4 (3,69 Mp, 0,75x) ale w zupełności wystarczający dla wygodnej pracy. Przede wszystkim jest bardzo wydajny świetnie spisując się w słabym świetle – nie szumi i nie smuży, a przy tym pożera mniej prądu. Dla tych, którzy kupią X-S10 głównie w celu filmowania, nie będzie to miało też specjalnego znaczenia - dla nich ważniejszy będzie obracany ekran.
Fujifilm X-S10 startuje i wybudza się sprawnie, bardzo szybko przekazuje też podgląd do wizjera, z czym do niedawna problemy miały nawet bardziej zaawansowane konstrukcje producenta.Pierwsze testy wydajnościowe pokazują, że bufor aparatu poradzi sobie z przetwarzaniem zarówno długich serii zdjęć jak i sekwencji wideo (wydłużonych w X-S10 do 30 min). I to pomimo ograniczenia w postaci jednego slotu kart SD, który obsłuży tylko nośniki typu UHS-1.
W trybie seryjnym zarejestrujemy do 8 kl./s z migawką mechaniczną i nawet 20 kl./s z migawką elektroniczną. W tej klasie sprzętu to wynik całkiem dobry. Wydajność zapisu z pełną prędkością prezentuje się następująco:
Takie osiągi w zupełności wystarczą nawet w bardziej wymagających sytuacjach, zwłaszcza że bufor opróżniany jest sprawnie i fotografując krótkimi seriami nie musimy obawiać się w momentu, gdy aparat zacznie się dusić. Zapis nie blokuje też żadnych funkcji.
Kolejny kluczowy układ to oczywiście autofokus. Na papierze to ten sam system, który zastosowano już w X-T4. Czuły do - 7EV (w przypadku obiektywu f/1.0) według producenta ma być także najszybszym układem na rynku, pozwalającym na skuteczne ostrzenie w czasie 0,02 s. Wrażeniowe testy pokazują, że na pewno jest to system skuteczny i jeden z najlepszych w tej klasie aparatów. Z jasną stałką XC 35 mm f/1,8 przeostrza plany szybko, płynnie i bezgłośnie. Nieźle radzi sobie też w słabym świetle, choć tu nie wygra jeszcze z pełnoklatkowymi modelami z wyższej półki (wyraźnie przegrywa chociażby z A7III, którego akurat mieliśmy pod ręką). Na pewno znaczenie ma stosowana optyka. Z obiektywem XF 18-55 mm f/2,8-4 ostrzył zauważalnie wolniej.
Cieszy także rozwijanie technologii śledzenia obiektów i wykrywania oka. To spore ułatwienie w dynamicznych sytuacjach, podczas filmowania, a także w codziennej fotografii podczas towarzyskich spotkań. W praktyce działa całkiem skutecznie, i nie gubi się nawet gdy model ustawi się pod mocnym kątem lub na chwilę odwróci twarz.
Pozytywnie zaskakuje również wydajność baterii. X-S10 zasilany jest dobrze znanym w systemie ogniwem NP-W126S, którego deklarowana wydajność to 325 ujęć. My bez problemu rejestrowaliśmy 470 ujęć korzystając głównie z tylnego ekranu. W pełnym teście sprawdzimy jak szybko akumulator drenuje z prądu błysk i tryb filmowy.
Dla konkurencji, jak Nikon Z50, Lumix G100 czy Canon EOS M6 Mark II, ale też Fujifilm X-T3/30/200. 5-osiowa stabilizacja obrazu ma oferować wydajność sięgającą 6 EV (z obiektywami OIS, 5,5 EV dla pozostałych), a to już spore wsparcie w słabym świetle oraz znaczne ułatwienie podczas filmowania „z ręki”.
Praktyczne testy wykonaliśmy z obiektywem XC 35 mm f/2 (ekwiwalent 50 mm dla pełnej klatki), trzymając aparat w stabilnej pozycji, przyciskając go do oka i podpierając obiektyw drugą ręką. Poniżej pierwsze wyniki dla kilku serii zdjęć.
Dla 1/2 s wykonanie ostrego zdjęcia jest nadal możliwe, ale szanse na to są bardzo niewielkie (1 na 20 ujęć). Nie zaważyliśmy by podpięcie stabilizowanego obiektywu zmieniało zauważalnie sytuację. Z obiektywem XF 18-55 mm f/2,8-4 R LM OIS rezultaty były bardzo porównywalne.
Wśród dziennikarzy krążyła swego czasu anegdotka, że trzeba się naprawdę postarać, by wywołać RAW-a z matrycy X-Trans tak, by wyglądał równie dobrze jak JPEG prosto z aparatu. I coś w tym jest, bo zdjęcia z aparatów Fujifilm są faktycznie soczyste a kolory dobrze zbalansowane.
Za obrazowanie odpowiada 26-megapikselowa matryca APS-C X-Trans CMOS 4, wspieraną najnowszym procesorem X-Processor 4. To więc ten sam potężny tandem, który zastosowano w topowym X-T4. Możemy więc spodziewać się porównywalnych efektów. Osiągi matrycy potwierdzimy jeszcze w naszym laboratorium, a Was odsyłamy do naszej galerii pełnowymiarowych sampli. Oceńcie sami!
Tryb filmowy wydaje się żywcem przeniesiony z modelu X-T3. A to oznacza, że topowemu X-T4 ustępuje w zasadzie jedynie pod względem klatkażu w rozdzielczości 4K (ograniczony do 30 kl./s). Jak już pisaliśmy w premierowym newsie, wewnętrznie wideo zapiszemy z 8-bitową głębią z próbkowaniem 4:2:0 (możliwość wypuszczenia 10-bitowego materiału 4:2:2 przez HDMI). Aparat oferuje też format DCI (17:9), płaski profil N-Log oraz tryb slow motion 240 kl./s w rozdzielczości Full HD. Złącze mikrofonowe umieszczono sprytnie powyżej ekranu, by kabel nie zasłaniał podglądu podczas nagrywania. Poziomy dźwięku możemy monitorować przez adapter USB-C.
Na razie wiemy tyle, że nagrywanie jest bardzo wygodne, ograniczona szybkość przesyłu (karty UHS-1) nie wpływa na zapis długich nagrań w 4K a matryca nie przegrzewa się nawet przy klipach o maksymalnej długości 30 min. Pierwsze nagrania testowe już wkrótce!
Fujifilm powtarza eksperyment, który raz już się nie udał. Mowa oczywiście o modelu X-H1, który miał być bardziej zaawansowaną i wygodniejszą wersją X-T2. Tym razem producent tworzy dodatkową średnią półkę by zaproponować tańszą wersję wydajnego X-T4 i jednocześnie odpowiedzieć na wysyp aparatów dla blogerów – z umieszczonym na przegubie ekranem LCD, uniwersalnym trybem wideo i przede wszystkim w zasięgu wszystkich twórców, którzy dopiero zaczynają monetyzować swoje hobby.
Fujifilm X-S1 wydaje się odhaczać wszystkie punkty na liście oczekiwań ambitnych amatorów foto i nawet bardziej doświadczonych vlogerów. To aparat na pewno wygodny i przyjazny, a jak pokazują pierwsze testy, również szybki i wydajny. Również słabsze miejsca specyfikacji zdają się nie ograniczać specjalnie jego możliwości. Po kilku dniach wspólnych przygód trudno wskazać na konkretne wady czy konstrukcyjne niedopatrzenia.
Wygląda na to, że inżynierom udało się stworzyć bardzo dobrze wyważony „popularny” aparat dla bardzo szerokiej grupy odbiorców. Jak jednak wypada na tle niemałej dziś konkurencji? Sprawdzimy to już niebawem w naszym pełnym redakcyjnym teście!