Branża
Rankin zamyka swoją agencję - powodem AI i zmieniający się rynek
78%
Nowy bezlusterkowiec Olympusa to już trzecia odsłona jednej z najbardziej popularnych amatorskich konstrukcji na rynku. E-M10 III z jednej strony wprowadza istotne usprawnienia, z drugiej wydaje się być kierowany do mniej wymagającego odbiorcy niż poprzednik. Przekonajmy się więc, czy jest jego godnym następcą.
Na pierwszy rzut oka aparat wydaje się niemal nie różnić od poprzednika - obydwa modele charakteryzują się prawie identycznym, nawiązującym do klasycznych analogowych lustrzanek wzornictwem i wymiarami (121,5 x 83,6 x 49,5 mm wobec 119,5 x 83,1 x 46,7 mm poprzednika). E-M10 Mark III jest jedynie o 20 gramów cięższy od wcześniejszej wersji.
Od lewej: E-M10 Mark II, E-M10 Mark III / źródło: Digitalcamerasize.com
Niestety obudowę wykonano z dobrej jakości, ale jednak tworzyw sztucznych, co przekłada się nie tylko na wrażenie estetyczne, ale także na odporność sprzętu. Redakcyjny E-M10 Mark II w ciągu ostatnich dwóch lat przeszedł z nami naprawdę wiele, jednak mimo licznych otarć konstrukcja w żadnym miejscu nie została uszkodzona, można też powiedzieć, że starzeje się bardzo godnie. Niestety nie wydaje nam się by E-M10 Mark III był równie wytrwały, a przetarcia lakieru raczej nie dodadzą mu charakteru. To uszczuplenie to ewidentny minus – solidne wykonanie było atutem tego modelu i wyróżniało go na tle budżetowo wykonanych konkurentów.
Z drugiej strony, nowe body jest wyraźnie lepiej dopracowane pod względem ergonomii. Dzięki bardziej uwydatnionemu gripowi i nieco przeprojektowanej podkładce pod kciuk na tylnym panelu aparat znacznie lepiej leży w dłoni. Poprawiono też pokrętła funkcyjne, które w poprzednim modelu nieco za bardzo wystawały poza obrys korpusu, co powodowało częste mimowolne ich obracanie. Teraz są one niższe i większe, a także inaczej frezowane, co sprawia, że kontrola nad nimi jest wygodniejsza. Większe jest także pokrętło PASM, co także wpływa pozytywnie na jego obsługę.
Zmianą na plus są także nowe oznaczenia i przeznaczenie (o tym za chwilę) przycisków na górnym panelu, które dodatkowo są teraz lepiej wyczuwalne. Podobnie sprawa ma się z tylnym wybierakiem kierunkowym, który oferuje większy skok i lepiej zaakcentowane krawędzie. Nie jest to zmiana diametralna, ale mimo wszystko pozytywnie wpływa na kulturę pracy z aparatem.
Warto też wspomnieć, że mimo „plastikowej” konstrukcji, aparat nadal sprawia wrażenie solidnego. Korpus nie trzeszczy i jest wzorowo spasowany. Jedynym słabym punktem wydaje się klapka baterii, o której odczepienie równie łatwo, co w przypadku poprzednika. Tam jednak było to uzasadnione tym, że konstrukcja umożliwiała łatwe jej wyjęcie w celu podłączenia adaptera "dummy" do sieciowego zasilania aparatu. Tutaj otrzymujemy już otwór pozwalający na korzystanie z niego bez odczepiania klapki, jej konstrukcję można by więc nieco usprawnić.
Nic nie zmieniło się natomiast pod względem zestawu oferowanych złącz. Nadal otrzymujemy jedynie porty microUSB i miniHDMI, co z pewnością zasmuci amatorów filmowania, którzy mogli liczyć na niedrogi aparat z filmami 4K i złączem mikrofonowym. Dostępne mamy tylko jedno wejście na karty SD (standard UHS-II), ale to w przypadku konstrukcji amatorskiej nie powinno akurat dziwić. Szkoda jednak, że nadal umieszczone jest w tym samym miejscu, co bateria.
Sumarycznie, zmiany konstrukcyjne trzeba zaliczyć na plus – aparat, choć może mniej solidny, sprawia wrażenie znacznie wygodniejszego.