Kodacolor 100 i 200 to nie tylko dwa nowe filmy. To sygnał ważnej zmiany.

Od kilku dni świat analoga ekscytuje się premierą dwóch „nowych” błon Kodak. Większości umyka jednak coś być może znacznie ważniejszego. Bo filmami Kodacolor Eastman Kodak, po ponad dekadzie, wraca do bezpośredniej dystrybucji. Co oznacza to dla branży i samych fotografów?

Skomentuj Kopiuj link
Posłuchaj
00:00

Zmianę zdradziło już opakowanie. Zamiast znanego z linii Alaris napisu Kodak Professional i ich współczesnej - nazwijmy to - „aptecznej” typografii, na froncie pojawiło się znów klasyczne czerwone „K” na żółtym tle. Również nazwa nie jest przypadkowa, bo pod tą marką Kodak sprzedawał filmy od lat 40. XX wieku. Nawiązanie do dziedzictwa wydaje się więc oczywiste.

Kluczowa zmiana polega jednak na tym, że Eastman Kodak ponownie sprzedaje filmy bezpośrednio dystrybutorom i sklepom, a nie za pośrednictwem osobnej, działającej na licencji brytyjskiej spółki Kodak Alaris, która po bankructwie Eastmana w 2013 roku na ponad dekadę przejęła wyłączność na sprzedaż i promocję konsumenckich produktów z segmentu obrazowania.

Alaris nie znika i zachowuje wiodącą rolę w dystrybucji filmów Kodak, ale producent z Rochester odzyskuje część marży i sterowności. I zapewne także część praw, bo Kodacolor 100 i 200 to, jak określił to sam producent, „sub-marki”, a więc najprawdopodobniej rebrandowane wersje sprzedawanych przez Alaris emulsji ColorPlus 200 i ProImage 100. Na co musiał zgodzić się Alaris.

Eastman postawił w pierwszej kolejności na rebrandowane konsumenckie emulsje, co też zdecydowanie ma sens. Celem jest z pewnością szybkie zwiększenie wolumenu i zatowarowanie sprzedawców, więc tworzenie nowego amatorskiego filmu (a co za tym idzie, inwestowanie w R&D) mijałoby się z celem. I biorąc pod uwagę sytuację finansową firmy zwyczajnie nie byłoby chyba możliwe. 

Bo Kodak potrzebuje na gwałt pieniędzy na spłatę niemałego zadłużenia (ok. 500 mln dol.), o czym pisaliśmy całkiem niedawno. Głównym biznesem Eastman pozostaje druk i prepress, ale firma liczy z pewnością na to, że wprowadzenie niedrogiego filmu, na który w dobie renesansu analoga popyt wciąż rośnie, poprawi tzw. cash-flow, czyli po prostu płynność finansową.

A co oznacza to dla fotografów?

Na pewno lepszą dostępność. Być może właśnie po to jesienią 2024 Kodak wstrzymał na kilka tygodni produkcję w Rochester - by zmodernizować linię i zwiększyć jej wydajność). Bezpośrednia sprzedaż oznacza też mniej pośredników, ale raczej nie należy oczekiwać, że filmy nagle zaczną tanieć. Prawdopodobnie nie będziemy jednak już obserwować tak szalonych wahań, które sprzyjały spekulacji i windowaniu cen, gdy spadała dostępność.

W końcu szeroki dostęp do przyzwoitego, niedrogiego filmu to także dobra wiadomość dla właścicieli labów, bo - przynajmniej w teorii - oznacza bardziej przewidywalny wolumen prostych zleceń w procesie C-41 i spokojniejsze planowanie zakupów, w tym również chemii. 

Czy zobaczymy też rebrandowane ISO 400?

Otwarte pozostaje dziś pytanie o kolejne produkty, a więc również wyższe czułości. Plan na najbliższe 6–12 miesięcy to zapewne „dowiezienie” niezbędnego wolumenu pierwszych dwóch wariantów Kodacolor, ale zapewne można też już spekulować o Kodacolor 400, a może nawet (choć wydaje się to mało prawdopodobne) Kodacolor 800.

Zależy to zapewne nie tylko od mocy produkcyjnych (wysokie czułości są też trudniejsze i droższe w powlekaniu), ale przede wszystkim od ewentualnej renegocjacji umów handlowych. Kodacolor staje się precedensem, ale póki co filmy Portra, Gold, Ektar czy Ultramax sprzedaje na wyłączność Alaris. Mimo że produkowane są w Rochester. 

Komentarze
Zobacz więcej z tagiem: Kodak
logo logo
Magazyny
Zamów