Marek Arcimowicz "W poszukiwaniu straconych fotografii - Pierwsze koty za płoty"

Autor: Marek Arcimowicz

25 Maj 2014
Artykuł na: 6-9 minut
Był rok 1995. Dla części czytelników pewnie dawno. Po raz drugi w życiu pojechałem do Nepalu, po raz pierwszy po to, by przejść słynną już wtedy trasę "Dookoła Annapurny". Ta trzytygodniowa wędrówka przez nepalskie Himalaje wtedy zdobywała opinię najpiękniejszej pieszej trasy górskiej na świecie. Uzbrojony byłem w swoje pierwsze nikony F90 i FM2, 4 obiektywy i filmy.

Wtedy zwykle brało się po kilka rolek, czasem kilkanaście. Pracowałem na slajdach, które na długo pozostały ulubionym materiałem moim i wielu moich kolegów po fachu. Kiedy teraz powiem Wam, że zabrana, oszałamiająca liczba ok. 35 rolek dawała możliwość zrobienia niewiele ponad 1300 zdjęć w prawie 4 tygodnie, pewnie u sporej części czytelników wywołam uśmiech i politowanie. Tysiąc trzysta! I to z piękną zagadką, która mimo wszystko zawsze nam towarzyszyła aż do laboratorium: co z tego wyjdzie?


Trasa lądowa z Indii do Nepalu, nawet te 19 lat temu, była zupełnie inną niż teraz - tym bardziej robiła piorunujące wrażenie - fuzją zapachów i smrodów, piękna i brzydoty, hałasu i muzyki.

Sztuka fotografowania w miejscach jak Delhi czy Kathmandu - jest sztuką uwagi i eliminacji. Wokół dzieje się zbyt wiele. Tyle, że wyłuskanie perełek wymaga wprawy, dyscypliny i koncentracji. Wyjazd w góry ułatwia nam życie, bo znacznie łatwiej się skoncentrować w klimacie sprzyjającym kontemplacji. Ścieżka przez góry, choć krzywa w swej geometrii i formie, jest prosta w działaniu, przez co często wpadamy w atmosferę medytacji. Krajobraz otwierał przed nami kolejne spektakle, przerywane tabunami zasmarkanych dzieciaków we wsiach, sklepikami i budami z herbatą przy ścieżce. Z uwagi na brak EXIF-ów i samodyscypliny (rzadko robiłem precyzyjne opisy rolek i notatki w zeszycie co i kiedy fotografowałem) - mogę spekulować, że było to 300mm, f/8, 1/250 s i że był to 2. lub 3. dzień naszego marszu. W 1995 roku trasa była dłuższa, bo nie było jeszcze dróg przejezdnych, a tę, którą dojechaliśmy do Besisahar dobudowywaliśmy na bieżąco, bo kończący się właśnie monsun ulewami i potokami zlikwidował wiele jej fragmentów. I tak, gdzieś wieczorną porą z pochmurnego dotąd nieba spłynęło na nas piękne, kontrowe światło, oświetlając szczególnie, tonące w soczystej zieleni przeciwległe zbocze, pełne pól ryżowych. Byłem wyjątkowo rozrzutny, zrobiłem ze 3 klatki w różnych planach, ale już wtedy wiedziałem, że ten widok w widziany za pośrednictwem taniej, ciemnej trzysetki (obiektywu 70-300) jest ujmujący.

Światło trwało krótką chwilę, słońce szybko zniknęło za kolejnymi chmurami, a my pomaszerowaliśmy dalej - ciężko sapiąc, z potem nie tylko na czołach - ale za to pełni zachwytu nad otaczającym nas światem.


Po wywołaniu materiałów i selekcji, fotografia ta stała się jedną z moich ulubionych i do dziś uważam ją za świetny przykład ciekawego złamania tradycyjnej formy górskich zdjęć krajobrazowych. Bolało mnie, że nie wyjąłem wtedy statywu, że zdjęcie mogłoby być zdecydowanie bardziej detaliczne, gdybym miał lepszy film, a nie tani, amatorski fujichrome 200. Generalnie pod względem technicznym "szału nie było", obiektyw też pozostawiał wiele do życzenia - przyzwoity, ale amatorski...


W rejon Annapurny i na trasę wokół tego wielkiego masywu wróciłem po roku. Wyposażony w lepsze filmy i z silnym postanowieniem powtórzenia TEJ klatki. W miejscu, gdzie były te pola ryżowe spędziliśmy wtedy 2 dni. Miałem dużo czasu. Tym razem miałem pod opieką zaledwie dwóch klientów (pracowałem wtedy jako przewodnik) - a oni, bardzo wyluzowani, cieszyli się każdą chwilą - i słusznie, nigdzie się nie spieszyli. W 1996 nic z "powtórki" nie wyszło, bo przez te dwa dni światło było fatalne - padał deszcz, wokół gór i wzgórz pływały mgły, a ja cały czas czekałem na TAKIE ŚWIATŁO. Pomyślałem - nic to, może dalej będzie lepiej. Przywiozłem wtedy słabe fotografie, jednak nie dało mi to do myślenia. O ja głupi! Na tę trasę wracałem jeszcze kilkanaście razy. I choć za 3. czy 4. zdałem sobie sprawę, że TEGO zdjęcia nie powtórzę - to delikatna nadzieja zawsze się gdzieś tam tliła. Znacznie szybciej zdałem sobie sprawę z czegoś zupełnie innego - z tego, że tracę całą masę zdjęć, całą masę okazji na inne kadry, na rozwój, że ta obsesja powrotu blokuje mnie, unicestwia fotograficznie w tym pięknym, wyjątkowym i ginącym miejscu.

Właśnie! W swoim "zaślepieniu" nie zauważyłem, a w zasadzie nie przyjąłem do wiadomości nieuchronnych zmian, które wokół zachodziły. Rok po roku trasa była inna, krótsza, bardziej cywilizowana. "Moje" pola ryżowe najpierw przecięły przewody elektryczne, później pole stopniowo znikało i zastępowały je drobne gospodarstwa. Kiedy ze 3 lata temu zabrałem się za stopniowe kompletowanie fotografii do większej monografii rejonu Annapurny stało się jasne, że czas "polowania na wspaniałą powtórkę" jest stracony. Nie zrobiłem upragnionego zdjęcia, ani historii unicestwiania najpiękniejszego górskiego trekkingu świata. A to pierwsze, stare, choć niedoskonałe, nadal bardzo lubię.

Więcej zdjęć Marka znajdziecie na: www.arcimowicz.com.

Od redakcji: Tym tekstem rozpoczynamy cykl felietonów autorstwa Marka Arcimowicza luźno poświęcony ulubionym zdjęciom jego autorstwa. Następny odcinek już za miesiąc.

Marek Arcimowicz

Od kilkunastu lat zawodowo – fotograf od „zadań specjalnych“. Z wykształcenia architekt-planista, instruktor narciarstwa. Przez lata pracował multidyscyplinarnie – łącząc funkcję fotografa, testera i projektanta sprzętu. Pracuje dla liczących się klientów i największych agencji reklamowych w Polsce i za granicą. Z aparatem „zaliczył“ wszystkie strefy geograficzne. Od roku 2000 do 2004 był członkiem fotograficznej agencji PORTFOLIO. Również od początku, czyli od roku 1999 rozpoczął współpracę z polską edycją magazynu „National Geographic”, gdzie opublikował kilka reportaży. Poza tym jego prace i artykuły publikowano na łamach m.in.: “National Geographic Traveler”, „Podróże”, „Focus”, „GEO”, „CHIP – Photo-video-digital”, „Góry”, „Voyage”, „Newsweek”, „Wiedza i Życie”, „Gazeta Wyborcza”. Jego prace były eksponowane na kilkunastu wystawach indywidualnych i zbiorowych, w tym na wystawie “Oczami Fotografów National Geographic”. Wielekrotny juror konkursow fotograficznych. Uczestnik XII i XIII Biennale Fotografii Górskiej (jest dwukrotnym laureatem I nagrody). Od roku 2005 członek światowej “stajni” fotografów LOWEPRO. Wspierany ponadto przez VANTORO, MERRELL, TILAK, SONY. Prowadzi mobilne studio foto/graficzne – żyje i pracuje w międzykontynentalnym rozkroku. Poza pracą – mieszka z żoną, dwójką dzieci i psem w górach

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (8)