Marek Arcimowicz "W poszukiwaniu straconych fotografii - Jak wino"

Autor: Marek Arcimowicz

5 Październik 2014
Artykuł na: 6-9 minut
Robimy najwięcej zdjęć w długiej, 175-letniej historii fotografii. W erze "bezkosztowego" pstrykania fotografujemy tyle - ile dusza zapragnie. Pisałem o tym poprzednio. Czy to przekłada się na lepszą fotografię - po części. Na pewno przekłada się na charakter pracy i wymagania jej stawiane.

Wszyscy przyspieszyliśmy. Kiedyś klient cierpliwie czekał na zdjęcia - bo wiadomo - droga do labu, wołania czy ewentualne prace pod powiększalnikiem zabierały czas. Nierzadko masę czasu i każdy to wiedział. Teraz wszyscy zachowują się jakby zdjęcia nadawały się do użytku od razu "po wyjęciu z aparatu" - czyli prosto z karty. Wszyscy chcą szybko, już natychmiast. Wyścig w trybie gazetowym (dobowym) został zamieniony na cykl fejsbukowo-instagramowy - sprawa nie tyczy się już godzin, ale minut.


Przypomina mi się śmieszna sytuacja z Kathmandu. Prowadziłem warsztaty fotograficzne w Nepalu. Wyszliśmy z grupą na chwilę z hotelu, załatwić jakieś podstawowe sprawy i przejść się. Wróciliśmy prosto do hotelowej restauracji, tam włączyłem komputer - i... własnym oczom nie wierzę - kolega Grzegorz Kłeczek już opublikował zdjęcie - ze wspomnianego spaceru. Może sprzed minuty, bo zrobione pod hotelem - a tu kolejne... są już na portalach społecznościowych.

Do tego przyzwyczaja nas prywatny, powszechny tryb publikacji. Tryb natychmiastowy.
Coraz mniej ludzi ma świadomość, że przy poważnym traktowaniu tego zajęcia czeka nas zgrywanie, renumeracja/zmiana nazwy, import do odpowiedniego programu z podstawowym tagowaniem, przynajmniej wstępna obróbka i selekcja. To wszystko zabiera więcej niż te kilka minut, zdecydowanie więcej.


O pewnych aspektach selekcji pisałem już we wspomnianym wyżej, poprzednim felietonie. Jednak bardzo często zapominamy o bardzo ważnym elemencie - upływie czasu, jako czynniku korzystnym i ważnym dla zdjęć. Niezwykle ważnym dla ich odbioru.

Myślałem o tym felietonie od dawna, bo lubię, kiedy już wiem jaki jest temat - i zbieram w życiu wycinki jego dotyczące. I tak rozmawiałem przez telefon o papierze i drukarkach z Michałem Wiatrowskim. Wspomniałem o ostatnim zleceniu, że przywożę masę fotografii, bo zakres prac jest bardzo szeroki i trudno po powrocie objąć tę masę materiału.

Wiesz - powiedział Michał - mam wrażenie, graniczące z pewnością, że czas zdjęciom lepiej robi. Wiem, że cisną, ale czasem warto odczekać z selekcją. Miałem to samo na końcu języka. Dystans tak potrzebny właściwej selekcji czy budowaniu można mieć tylko kiedy jest się osobą patrzącą z boku, albo ... nabrało się dystansu. Rozmawiałem jeszcze z kilkoma fotografami - wszyscy potwierdzili moje spostrzeżenia, podobnie Agnieszka Franus, czyli  vice-naczelna w National Geographic Polska. Dystans jest warunkiem właściwej selekcji. Może niektórzy, ci "szybcy" nabierają go wcześniej, a może po czasie dokonywaliby lepszych wyborów. Bo tego, że innych jestem niemal pewien.

Czas robi dobrze fotografiom jeszcze na innym polu. Ponieważ fotografia w cudowny sposób chwyta ulotne cząstki naszego życia i zdarzeń, zamykając je w dwuwymiarowym, ograniczonym krawędziami kadrze. Łapie tym samym dwuwymiarowy obraz czasoprzestrzeni. Zatrzymuje tę chwilę... która, jakże często, nabiera specyficznej wartości wraz z upływem lat. I to w sposób odwrotny do poprzedniego, bo nie piszę tu o minutach czy godzinach. Nawet nie o dniach, ale o wielu latach.

Mając tę świadomość chciałem uwiecznić historyczną, niezwykle rzadką okoliczność. Podczas Festiwalu Górskiego w Lądku Zdroju, imprezy niezwykle ważnej, można powiedzieć kultowej w środowisku wspinaczkowym. Na ten niezwykły zbieg okoliczności zwrócił mi uwagę Maciek Sokołowski, dyrektor festiwalu. Zdarzyło, że na jednej imprezie znalazł się pierwszy zdobywca Broad Peak, 82. letni Austriak Kurt Diemberger, pierwszy polski zdobywca Broad Peak - Wojciech Kurtyka i pierwsi zdobywcy Broad Peak zimą - Artur Małek i Adam Bielecki. Biorąc pod uwagę śmiertelność himalaistów na tym poziomie - moment absolutnie wyjątkowy. Nie udały się niestety "rokowania" i na wspólnej fotografii znaleźli się wszyscy, poza Wojtkiem, czego jeszcze długo będę żałować. Nie mam do niego cienia pretensji. Miał do tego prawo, a ja być może przegapiłem ważny argument. Sytuacja była napięta w wyniku wypadków, które szerokim echem odbiły się w mediach i tak mocno podzieliły nasze środowisko rok temu. Myślę, że wspomnienie tych dyskusji, napięcia z nimi związanego i niechęć do rozgrzebywania - mogły lec u podstawy tej decyzji.


Pisałem, że coś przegapiłem? A tak! W napięciu pełnym iskier, pośpiechu, bo w końcu udało się ich wszystkich tu złapać, Wojtka i Kurta w szczególności - przecież nie użyłem najważniejszego argumentu!

Ta fotografia mogła zaczekać. Nawet kilkadziesiąt lat, być może mogła by być opublikowaną w momencie, kiedy nas tutaj już nie będzie. Nie umniejszy, a wręcz przeciwnie zwiększy to tylko jej siłę. A przecież o to, nam fotografom, chodzi. O magię, o siłę fotografii. O jej zdolność do cudownego stawania się wehikułem czasu - przekazującego w przyszłość urywki naszej, wtedy już historycznej czasoprzestrzeni.

Marek Arcimowicz

Fotograf zawodowy „do zadań specjalnych” z 20-letnim stażem. Wykładowca uniwersytecki. Z wykształcenia architekt-planista, instruktor narciarstwa. Przez lata pracował multidyscyplinarnie – łącząc funkcję fotografa, testera i projektanta sprzętu. Pracuje dla liczących się klientów i największych agencji reklamowych w Polsce i za granicą. Z aparatem „zaliczył“ wszystkie strefy geograficzne. Od roku 2000 do 2004 był członkiem fotograficznej agencji PORTFOLIO. W roku 1999, czyli od jego premiery - rozpoczął współpracę z polską edycją magazynu „National Geographic”.

Poza tym jego prace i artykuły publikowano na łamach m.in.: “National Geographic Traveler”, „Podróże”, „Focus”, „GEO”,„Góry”, „Voyage”, „Newsweek”, „Gazeta Wyborcza”, „Foto-Pozytyw”. Jego prace były eksponowane na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i zbiorowych, w tym na wystawie “Oczami Fotografów National Geographic”. Finalista konkursu Golden Prisma (Włochy) - najlepszy fotograficzny kalendarz 2008. Wielokrotny juror konkursow fotograficznych i filmowych. Uczestnik XII i XIII Biennale Fotografii Górskiej (jest dwukrotnym laureatem I nagrody). Od roku 2005 członek światowej “stajni” fotografów LOWEPRO. Wspierany ponadto przez VANTORO, MERRELL i TILAK.

W Azji spędził ponad 3 lata życia, lubi wracać i zgłębiać rejony, które pokochał. Prowadzi mobilne studio foto/graficzne – żyje i pracuje w międzykontynentalnym rozkroku. Poza pracą – mieszka z żoną, dwójką dzieci i psem w górach.

www.arcimowicz.com

facebook.com/ArcimowiczPhotographer

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (4)