Marek Arcimowicz "W poszukiwaniu straconych fotografii - Fotografowanie nogami"

Autor: Marek Arcimowicz

29 Czerwiec 2014
Artykuł na: 6-9 minut
Bardzo lubię i często powtarzam zasłyszaną tezę, że zdjęć nie robimy aparatem i obiektywem, tylko głową i nogami. Głową - wiadomo, zdjęcie musi zostać wymyślone, a proces kreacji raczej powinien odbiegać od przypadkowości, chyba, że jest ona zamierzona lub wkalkulowana. Nogami... no właśnie... bo musimy zdjęcia po prostu "wychodzić". Tyczy się szczególnie reporterów i pejzażystów. Trzeba być w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie.

Z rachunku prawdopodobieństwa wynika coś bardzo oczywistego. Siedzimy w domu - wtedy prawdopodobieństwo, że uchwycimy kadr, który rzuci na kolana jury Nature Photographer Of The Year czy World Press Photo - w zasadzie jest zerowe. Zdarzają się oczywiście przypadki - jak atak na WTC w 2001. Wtedy Andrzej Lech wykonywał piękne, choć smutne fotografie kamerą wielkoformatową ze swojego okna w New Jersey. Dodam, że okna ze wspaniałym widokiem na Manhattan.

Kiedy jednak ruszymy tyłek i wyjdziemy poszwendać się po mieście prawdopodobieństwo uchwycenia wyjątkowego kadru zdecydowanie wzrasta. Wyjazd na ważną imprezę: marsz równości, protesty górników/pielęgniarek, duże i wyjątkowe zawody sportowe jak choćby wyścigi psich zaprzęgów - znów zdecydowanie te szanse zwiększa. Dowód? Bardzo proszę! Świetny kadr, którym 2. nagrodę WPP‘2014 w kategorii Sports Action Single zdobył Andrzej Grygiel. Zdjęcie pochodziło z zawodów narciarskich w Szczyrku.

Oczywiście wyjazd w rejon objęty ważnym konfliktem czy na miejsce ważnej katastrofy też nam zwiększa prawdopodobieństwo wykonania ważnej fotografii. Pozostaje pytanie o cenę, ryzyko. I jeszcze jedna ważna kwestia - w takie miejsce jeżdżą praktycznie wszyscy najważniejsi reporterzy w nadziei na super temat i super kadr. Może i jest szansa, że zrobimy tam zdjęcie wyjątkowe, ale też cała masa innych fotografów zrobi swoje wyjątkowe ujęcie i zginiemy w tym tłumie. Jest takie prawdopodobieństwo.

Gdzieś ta krzywa największej szansy na świetny kadr dla każdego z nas osiąga swoje maksimum. Warto sobie zdać sprawę jak przebiega nasz własny wykres i znaleźć ten punkt, bo czasem wcale nie trzeba wyruszać bardzo daleko. Ale wyjść z domu powinniśmy - na 99.999%.

W 1996 planowaliśmy z moim ówczesnym partnerem wspinaczkowym wyjazd na Matterhorn. Górę symbol, znaną chyba z każdego szwajcarskiego folderu. Zimą stanowiła fajne wyzwanie. Tomek w ostatniej chwili się wycofał, miał jakieś kłopoty prywatne, koniec końców wyjechaliśmy na otarcie łez w Tatry. Pogoda i warunki były zmienne. Dla wspinania nie za dobrze, ale dla fotografii wyśmienicie.

Dla mnie - i jak sądzę, dla wielu moich kolegów - najnudniejszą pogodą do fotografowania krajobrazu górskiego jest tzw. blacha - błękitne niebo. Najlepszą - kompletna niepogoda albo bardzo dynamiczne zmiany. I tak mieliśmy z Tomkiem tamtej zimy. W jeden z ostatnich dni wyszliśmy spod Morskiego Oka, mimo kilkudniowego załamania pogody, w okolicę Żabiej Lalki. I gdzieś tam, kiedy byliśmy już na grani chmury nieco przewiało. Promienie zachodzącego, lutowego słońca liznęły tatrzańskie grzbiety wystające między chmurami. Wśród nich Gerlach, który raz, że najwyższy w Tatrach, to jeszcze wyglądał olśniewająco i groźnie pokryty śniegiem. Wyjąłem manualnego Nikona (wtedy mógł być to FA lub FM2, niestety z oczywistego braku EXIF’ów na filmie - nie przypomnę sobie). Założyłem obiektyw 70-300 Sigma APO i po wykonaniu 8-10 klatek schowałem aparat do torby.

Byłem w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze, bo chciało nam się ruszyć tyłek. To zdjęcie zostało zrobione głównie nogami. Może na Matterhornie mielibyśmy więcej wspinaczki i więcej alpinizmu. Może udałoby się zrobić równie ciekawy kadr sąsiedniej góry. Wątpię jednak, bo przy większym zmęczeniu nie myśli się wystarczająco, by robić ciekawe zdjęcia. I na poważniejszą wspinaczkę rzadko zabierałem teleobiektyw. I jak tak sobie myślę o tej fotografii, to tak mi się wydaje, że wtedy na tatrzańskiej grani znalazłem się wtedy gdzieś niedaleko maksimum mojej krzywej prawdopodobieństwa :)

Tu warto zaznaczyć starą prawdę. Sama egzotyka nie czyni zdjęcia lepszym. Zawsze trzeba się zastanowić, dlaczego zdjęcie wydaje się być ciekawe, dobre? Tysiące, miliony ludzi jeżdżą po świecie fotografując. Przywożą z tych podróży miliardy fotografii. Zwykle podobnych, w niczym nie wyjątkowych. Emocjonalny stosunek do wspomnień z wycieczki zafałszowuje autorom odbiór własnej pracy. Warto się zastanowić czy zdjęcie zasmarkańca z Delhi jest dobre, oddaje emocje - niezależnie od faktu, że zostało przywiezione z Indii. Czy taki sam chłopiec spod Radomia czy z warszawskiej Pragi robiłby równie duże wrażenie? Czy zrobione 200 metrów od naszego domu też byłoby takie niesamowite? Tomasz Tomaszewski używa stwierdzenia, że trzeba się wystrzegać sytuacji, w której fotografia uwodzi nas jedynie egzotyką. To chyba najcelniejsze jakie znam określenie właśnie dotkniętego problemu.

Po co w takim razie jeździmy? Dla wspomnianego wcześniej rachunku prawdopodobieństwa. Dla wrażeń, bo aby móc wpakować w kadr emocje... musimy je mieć. W sobie. W duszy musi grać! Po prostu sytuacja musi być dla fotografującego nieobojętna emocjonalnie. Tylko coś, co nas głęboko porusza pozwoli nam wykonać głęboko poruszające zdjęcie. Jest taka szansa.

A podróżujemy bo... chyba jeszcze z ciekawości.

I z pasji.

Marek Arcimowicz

Od kilkunastu lat zawodowo – fotograf od „zadań specjalnych“. Z wykształcenia architekt-planista, instruktor narciarstwa. Przez lata pracował multidyscyplinarnie – łącząc funkcję fotografa, testera i projektanta sprzętu. Pracuje dla liczących się klientów i największych agencji reklamowych w Polsce i za granicą. Z aparatem „zaliczył“ wszystkie strefy geograficzne. Od roku 2000 do 2004 był członkiem fotograficznej agencji PORTFOLIO. Również od początku, czyli od roku 1999 rozpoczął współpracę z polską edycją magazynu „National Geographic”, gdzie opublikował kilka reportaży. Poza tym jego prace i artykuły publikowano na łamach m.in.: “National Geographic Traveler”, „Podróże”, „Focus”, „GEO”, „CHIP – Photo-video-digital”, „Góry”, „Voyage”, „Newsweek”, „Wiedza i Życie”, „Gazeta Wyborcza”. Jego prace były eksponowane na kilkunastu wystawach indywidualnych i zbiorowych, w tym na wystawie “Oczami Fotografów National Geographic”. Wielekrotny juror konkursow fotograficznych. Uczestnik XII i XIII Biennale Fotografii Górskiej (jest dwukrotnym laureatem I nagrody). Od roku 2005 członek światowej “stajni” fotografów LOWEPRO. Wspierany ponadto przez VANTORO, MERRELL, TILAK, SONY. Prowadzi mobilne studio foto/graficzne – żyje i pracuje w międzykontynentalnym rozkroku. Poza pracą – mieszka z żoną, dwójką dzieci i psem w górach. Więcej prac Marka znajdziecie na www.arcimowicz.com.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (3)