Marek Arcimowicz "W poszukiwaniu straconych fotografii - O amnezji"

Autor: Marek Arcimowicz

2 Listopad 2014
Artykuł na: 9-16 minut
Dziś będzie o amnezji. Jakiś czas temu rozmawiałem z moim byłym już asystentem o roli asystenta. Piotra Orzechowskiego, zwanego najczęściej Orzechem, poznałem jeszcze w agencji Portfolio. Zwykle pracował z Robertem Wolańskim, mam wrażenie, że "wyrósł" głównie przy sesjach u Roberta, później pracował z wieloma fotografami i przy projektach z najwyższej półki, w wielu miejscach - z Nowym Jorkiem włącznie.

"Orzech" zdobył ogromne doświadczenie. Szefował wielokrotnie w kolejnych studiach fotograficznych. Ci, którzy siedzą w warszawskiej branży reklamowej z pewnością go znają, a swoim portfolio, jeszcze tym asystenckim, mógłby zawstydzić bardzo wielu fotografów. I kiedy tak rozmawialiśmy o asystentach, Orzech wspomniał o kilku przypadkach, skupiając się na jednym, najbardziej bezczelnym - kiedy człowiek, który też uczył się fachu u Roberta, ruszył w miasto, odwiedzając na wstępie klientów swojego mistrza. Łaził z portfolio zbudowanym głównie na backstage, albo ujęciach zza ramienia - z ofertą "zrobię dokładnie takie samo zdjęcie, tylko że za pół ceny!". Nie mnie oceniać moralny aspekt takiej wolty i może też nie jest to właściwe miejsce. Wtedy Orzech nie zostawił na nim suchej nitki i mieliśmy tu podobne zdanie. Zastanawiam się jedynie co dzieje się w głowie takiego osobnika, bo w mojej to się nie mieści. Wciąż! A przeżyłem już co najmniej kilku takich delikwentów i mogę wyminić ich podstawowe typy.

Alpinista

Czyli osoba próbująca traktować drugiego wyłącznie jak drabinę, do wychodzenia po jego plecach. Kilkanaście już lat temu, jeden z moich młodszych fotograficznych kolegów skontaktował się w sprawie porady - o czym dalej. Był wytrwały, ambitny, ale zdjęciom brakowało "tego czegoś", a ambicje miał duże. Krajobrazy były ładne, miał oko do pejzażu, ale chyba kombinował nie w tę stronę... Pisywaliśmy do siebie co jakiś czas, podpowiadałem tam, gdzie umiałem. Kilka lat później dopadły go fatalne wydarzenia, skradziono mu cały sprzęt, był mocno podłamany. Ponieważ w tym samym czasie zaproszono mnie na ważną, międzynarodową imprezę wspinaczkową z ramienia magazynu "GÓRY" pomyślałem o roli pomocnika, bo na takiej sesji często nosi się dodatkowo sprzęt wspinaczkowy. Ponieważ fotograf jak szewc - ma deficyt wyrobów "dla siebie", tak i mnie brakowało (i brakuje) zdjęć z własnej pracy, backstage, itp. - pomyślałem - wyrwę młodszego kolegę ze stuporu, robi ładne krajobrazy w górach - to od razu przedstawię naczelnemu najważniejszej prasy górskiej w tym kraju. Może się odbije. Pojechałem po niego do domu, ponad 300km dodatkowo, pożyczyłem kompletny sprzęt, bo własnego nie miał, dostał nocleg, akredytację. W ogóle, dziś mam wrażenie, że najbardziej przejął się tym, że skapnęły mu prezenty dla prasy - w tym drogie okulary adidasa...

Miał konkretny, dogadany cel - pomóc przy sesji i zrobić mi kilka zdjęć z pracy. Pomarańczowe światełko pojawiło się w momencie, kiedy zorientowałem się, że wracając ze zdjęć w skałach, za moimi plecami rozdawał swoje wizytówki oferując usługi modelom z mojej sesji. Czerwone światło rozbłysło pełnym blaskiem, kiedy zobaczyłem materiał. Ani jedno z tych zdjęć nie nadawało się do użytku.

Nie, wiedział o co chodzi. Dokładnie takie zdjęcia o jakie prosiłem, przywiózł ze swojego wyjazdu, jakiś czas później. Sobie.

Zjadacz osobowości

Często widuję takich wokół dużych nazwisk i silnych osobowości, na przykład wokół Tomasza Tomaszewskiego. Tomek znany jest ze swojego wciągającego, niezwykle barwnego sposobu opowiadania i bardzo charakterystycznych teorii. Używa typowego sobie języka, zwrotów, które się pamięta przez lata. Wspaniale tworzy wokół siebie czar alchemika fotografii, podparty wieloletnim doświadczeniem i ogromną wiedzą. Jak magnes przyciąga chętnych do skorzystania z jego wiedzy i wielu młodym adeptom fotografii otwiera głowy.

Typ zjadacza pojawia się zwykle znikąd. "Kseruje" dawcę osobowości - najczęściej na początku zaczyna używać tego samego sprzętu, ubierać się podobnie, pijać te same trunki, słuchać tej samej muzyki. Przywiera i po krótkim czasie zaczyna też cytować mistrza tak, jakby było to jego własne doświadczenie, wiedza, konkluzje. Nie, nigdy nie używa zwrotu „cytuję” czy „jak mawia”. On wchodzi w rolę... w selektywnej amnezji.

Nie ma nic złego w kształtowaniu się osobowości dzięki wsparciu mentora. To jest cudowna tradycja, zakorzeniona w ludzkiej historii i naturze. Jednak niezwykle ważne jest by się inspirować, a nie tworzyć fałszywkę, tanią kopię. I pamiętać skąd się przyszło.

Bądźcie świecą, nigdy ćmą. - mawia Tomasz Tomaszewski na swoich wykładach. I ma bardzo, bardzo dużo racji. Przewija się wokół niego wiele osób, wielu udaje się później zaistnieć w świecie fotografii i cudownie jest obserwować ich ewolucję. Jak stopniowo wpływ zaszczepiony przez Nauczyciela, zastępowany jest własną osobowością, pomysłami, wrażliwością. Mistrz nadaje kierunek, czasem pozostawia na zawsze "swój czytelny podpis" w obrazach uczniów, jednak u tych zdolnych jest on subtelny, często finezyjny. Jak widać - można czerpać, nie posuwając się do bezczelnej kradzieży.

Złodziej

I właśnie kolejny typ, to złodziej. Taka kradzież potrafi przybrać kuriozalną formę. Robienia zdjęć znad ramienia drugiego fotografa. Podobnie jak w przypadku wspomnianym na wstępie. Wydaje się, że nie ma wątpliwości. Czasem nie jest to zwykłe fotografowanie widoczków, zauważonej ściany czy wyjątkowej twarzy - zza cudzego ramienia. Bo przecież fotografując w grupie, na wyjeździe to się zdarza. OK, choć uważam, że powinniśmy takich sytuacji unikać. Mam na myśli sytuacje jasne, kiedy kadr jest wykreowany przez fotografa, sytuacja sprowokowana albo modele poustawiani - czasem światło też. Kto wtedy jest autorem zdjęcia? Ten, który wcisnął spust, czy ten, który wymyślił?

Sprawa wydaje się oczywista, jednak nie dla wszystkich. Taki przypadek też miałem. Dawno temu. Facet miał pilnować planu, pomagać i robić zdjęcia z akcji. Planu nie pilnował, w kadr mi notorycznie wchodził. Łatwo było - bo używałem dużo rybiego oka. Za to po przyjeździe opublikował kadry zza ramienia... jako własne. W dodatku była to jego pierwsza w życiu wizyta w Alpach, a że akurat uruchamiał nielegalnie usługi turystyczno-przewodnickie, użył tych zdjęć do reklamy własnej działalności, z rzekomo własnej wspinaczki. Co za spryt!

Uzurpator

Na deser - uzurpator. To człowiek, który na przykład jedzie pierwszy raz w życiu na egzotyczną wyprawę, ma wszystko podane na tacy, po czym zapomina jak trafił w te odległe strony. I z miejsca staje się podróżnikiem - po udziale w pierwszej, zorganizowanej egzotycznej wycieczce. Nie, nie mam już siły do opisywania tego przypadku... Jest ich jeszcze kilka, jak choćby ostatnio modny oszust. Szkoda słów...

Miesiąc temu widziałem się z innym przyjacielem, jak Orzech, również Piotrem. „Acha - i pozdrów jeszcze tego, co pokurwia!"* - padło z jego słów na pożegnanie. Rok 2005. Była to wyprawa himalajska, na Południową Ścianę Annapurny. Ciężka. Jednak Piotr Pustelnik, bo o nim mowa, nadal pamięta i ciepło wspomina Orzecha. Chyba nigdy nie zapomnę jego wzroku sprzed blisko dekady, kiedy wszedł do wyprawowej mesy i zerknął na stolik łącznościowo-elektroniczno-komputerowy. Zwykle panował na nim chaos, w stopniu wyższym od umiarkowanego. Po prostu każdy korzystał z kabli, gniazdek, ładowarek, odpinał i zostawiał. Wspinacze zwykle tak mają. Wspaniały ład jest w sprzęcie wspinaczkowym... i tylko tam.

W niezwykłą okoliczność, w ten kontrolowany chaos bazy pod Południową Ścianą Annapurny, jako moja prawa ręka wtargnął Orzech. Z prędkością lawiny schodzącej z himalajów wymiótł kable, kabelki, zasilacze, rozgałęźniki, ładowarki... wszystko. Po czym z precyzją zegarmistrzowską, zbudował na stoliku układ elektryczny, jak na płytce drukowanej i żeby pozbyć się możliwości zmiany przykleił taśmą kable do stolika tak, by trwały we właściwych pozycjach. Tam, gdzie wtyczki były często wypinane, albo miały wiele zastosowań - na taśmie klejącej zrobił odpowiednie opisy. Szczęka opadała, a system działał świetnie.

Z Orzechem przeżyliśmy wiele wspólnych sesji, tysiące godzin ciężkiej pracy. Przez lata relacja fotograf-asystent się zupełnie zatarła, zostaliśmy przyjaciółmi. A życie nie raz wystawiało na ciężką próbę tę przyjaźń, która przetrwała. Parę lat temu podjął decyzję i poszedł własną, fotograficzną drogą. W jego portfelu doświadczeń pojawia się kolejna karta - Londyn. Od ostatniej wspólnej pracy minęły lata - jednak gdybym dziś miał kogoś polecić, to na pewno nie zapomnę Orzechu. Tak jak zawsze ciepło wspominam całą armię ludzi, z którymi pracowałem, który bardzo często zawdzięczam wiele, z konkretnymi, ważnymi ujęciami włącznie. Nie dam rady ich wszystkich wymienić, nie mam jednak amnezji i staram się o nich zawsze pamiętać. Kilku najważniejszych jak: Sebastian Romankiewicz, Bartek Antolak, Piotrek Cielecki, Wojtek Gardaś chciałbym stąd bardzo serdecznie pozdrowić. Podziękować. I polecić. Świetni ludzie!

Myślę, że wielu uczniom, tak jak Mistrzom i Nauczycielom należą się oddzielne teksty. I pewnie nie raz jeszcze o nich napiszę. Z perspektywy czasu widać doskonale, że jesteśmy jak glina - nasz kształt jest uklejony przez ludzi, których spotkaliśmy na swojej drodze. Bez nich - nie istniejemy.

Trzeba o tym pamiętać.

*pokurwiać - szybko się przemieszczać, kiedyś jedno z ulubionych słówek Orzecha.

Marek Arcimowicz

Fotograf zawodowy „do zadań specjalnych” z 20-letnim stażem. Wykładowca uniwersytecki. Z wykształcenia architekt-planista, instruktor narciarstwa. Przez lata pracował multidyscyplinarnie – łącząc funkcję fotografa, testera i projektanta sprzętu. Pracuje dla liczących się klientów i największych agencji reklamowych w Polsce i za granicą. Z aparatem „zaliczył“ wszystkie strefy geograficzne. Od roku 2000 do 2004 był członkiem fotograficznej agencji PORTFOLIO. W roku 1999, czyli od jego premiery - rozpoczął współpracę z polską edycją magazynu „National Geographic”.

Poza tym jego prace i artykuły publikowano na łamach m.in.: “National Geographic Traveler”, „Podróże”, „Focus”, „GEO”,„Góry”, „Voyage”, „Newsweek”, „Gazeta Wyborcza”, „Foto-Pozytyw”. Jego prace były eksponowane na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i zbiorowych, w tym na wystawie “Oczami Fotografów National Geographic”. Finalista konkursu Golden Prisma (Włochy) - najlepszy fotograficzny kalendarz 2008. Wielokrotny juror konkursow fotograficznych i filmowych. Uczestnik XII i XIII Biennale Fotografii Górskiej (jest dwukrotnym laureatem I nagrody). Od roku 2005 członek światowej “stajni” fotografów LOWEPRO. Wspierany ponadto przez VANTORO, MERRELL i TILAK.

W Azji spędził ponad 3 lata życia, lubi wracać i zgłębiać rejony, które pokochał. Prowadzi mobilne studio foto/graficzne – żyje i pracuje w międzykontynentalnym rozkroku. Poza pracą – mieszka z żoną, dwójką dzieci i psem w górach.

www.arcimowicz.com

facebook.com/ArcimowiczPhotographer

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (3)