Wydarzenia
Melchior Wańkowicz. Fotoreporter - wystawa nieznanego dorobku reportera literackiego
Zapraszamy do lektury pierwszej części opinii o Canonie EOS 7D autorstwa Amadeusza Andrzejewskiego. Część drugą opublikujemy w czwartek, 19 listopada.
Tekst: Amadeusz Andrzejewski
Okiem filmowca - Canon EOS 7D
Wstęp
Z początku chciałem napisać podsumowanie tego testu dopiero po zakończeniu wszystkich eksperymentów. Canon 7D dostarczał mi jednak codziennie takich ilości emocji i spostrzeżeń, że recenzja przybrała ostatecznie formę dziennika, w którym wrażenia z praktycznego użytkowania przeplatają się z teoretycznymi dywagacjami na temat kręcenia filmów z wykorzystaniem lustrzanki. Jeśli spodoba się Wam taki sposób narracji, zapraszam poniżej. Jeśli zaś wolicie zwięzłe wywody, to na końcu znajduje się zwarte podsumowanie większości moich opisanych poniżej wrażeń. Którejkolwiek opcji nie wybierzecie, życzę miłej lektury.
Uwaga wstępna: wszystkie zamieszczone poniżej filmy zostały przekodowane do zajmującego mniej miejsca formatu, stąd też nie powinny być wykorzystywane do oceny kodeków stosowanych w oryginalnych klipach. Stopklatki zapisano w formacie png, zdjęcia w jpg.
Dzień 1
Kręcimy EOS-em, podejście pierwsze
Kto by pomyślał, że rozpoczynając uzasadnienie, dlaczego to akurat ja powinienem dostać od redakcji fotopolis.pl Canona 7D do testów od słów "nie jestem fotografem" zakwalifikuję się do piątki szczęśliwców, którzy przejdą selekcję. A jednak się udało. Bez bicia przyznam, że leżący właśnie tuż obok na biurku 7D jest pierwszą lustrzanką cyfrową z jaką mam do czynienia (nie licząc sporadycznych sytuacji pożyczania aparatu od znajomych żeby dla zabawy pstryknąć parę zdjęć). Dotychczas użytkowałem kompaktowego Canona A590, poczciwego Zenita-11 wygrzebanego parę miesięcy temu na dnie szafy oraz całej palety kamer od mieszczących się w dłoni amatorskich zabawek po studyjne kobyły, które wzięte na ramię skutecznie przyprawiają użytkownika o skoliozę.
W związku z czym do nowego Canona zabierałem się trochę jak pies do jeża. Powoli, ostrożnie, żeby czasem nie zepsuć. Stan ten nie potrwał jednak zbyt długo. Przebrnąwszy przez circa 30 stron instrukcji, rzuciłem tę ostatnią w kąt i postanowiłem samemu wszystko rozpracować. Trzy minuty później powstał pierwszy film, nakręcony od razu na w pełni manualnych nastawach. Niecała minuta rozgrywającego się w kuchni codziennego życia nakręcona przy dostępnym świetle. A potem poszedłem do pokoju, obejrzałem, załamałem się i właśnie spisuję pierwsze wnioski.
Są one następujące. Przeklikanie się przez menu dla kogoś, kto, jak ja, miał kiedykolwiek w ręce cyfrowy kompakt czy półprofesjonalną kamerę nie stanowi problemu. Duży plus dla Canona za przełącznik z ikonką kamery z tyłu korpusu – znacznie upraszcza on sprawę. Sielanka kończy się po wciśnięciu przycisku nagrywania. A w zasadzie chwilę przed. Przeanalizujmy.
Sumarycznie oznacza to, że aby uzyskać poprawną ekspozycję tej pierwszej próby filmowej, musiałem podkręcić czułość ISO do 3200. Do tego nakręciłem film przy wyłączonej stabilizacji, a w pierścień ostrości, z racji braku obycia z nowym sprzętem, nie zawsze trafiałem ręką i nie zawsze kręciłem nim w tę stronę co trzeba. Czyli jednym słowem - tragedia. Trzęsie się, szumi, efekt galarety (napiszę o nim w dalszej części artykułu) boli w oczy, a ostrość wyjechała na wakacje na Hawaje. W sumie spodziewałem się tego. 7D obiecuje nowy poziom jakości filmów, ale nie obiecuje go za darmo. To nie kamera, którą ustawi się na tryb automatyczny, włączy i da sąsiadowi panu Zdzisiowi z poleceniem "a weź mi pan tam skameruj to i tamto". Canon wymaga dużo bardziej świadomej pracy i odpowiedniego przygotowania. Dopiero kiedy spełnimy te warunki, istnieje szansa, że uda się nakręcić coś sensownego.
No dobra, dostałem po nosie, wygłosiłem obszerną samokrytykę, pora na mocne postanowienie poprawy, czyli listę rzeczy, nad którymi będę musiał w najbliższym czasie popracować:
Tyle na dziś, ciąg dalszy nastąpi.
Dzień 2
vDSLR - opis choroby
Dziś dzień wolny od filmowania. Jest więc okazja żeby nadrobić pewne braki w zakresie wstępu teoretycznego. Zacznę od małego rysu historycznego przedstawionego z mojej subiektywnej perspektywy.
Opcja kręcenia filmów jest obecna w cyfrowych aparatach fotograficznych od dłuższego czasu. Nawet mój poczciwy kompakt takową posiada. 640x480 przy prędkości 20 kl/sek. Oznacza to poziom użyteczności na poziomie filmu z telefonu komórkowego (swoją drogą ciekawe kiedy pojawi się pierwsza komórka kręcąca filmy w HD...). Na szczęście kapitalistyczny świat wymyślił coś takiego jak konkurencja na rynku. Kiedy międzykorporacyjne wyścigi na liczbę megapikseli straciły sens, opcja kręcenia filmów stała się kolejnym polem na którym wspomniana konkurencja rozwinęła skrzydła. Pierwszą ważną datą w historii vDSLR ("v" od "video", jest to skrót używany na anglojęzycznych forach do określenia lustrzanek z funkcjonalnym trybem filmowym) jest 27 sierpnia 2008. Premiera Nikona D90, pierwszej lustrzanki kręcącej filmy w wysokiej rozdzielczości. 1280x720 przy 24 klatkach na sekundę. Prawdziwą burzę rozpętała jednak dopiero premiera odpowiedzi Canona na tryb filmowy D90. Było to 17 września 2008 roku, światło dzienne ujrzał Canon EOS 5D mark II. 1920x1080 przy 30 kl/sek. Pełne HD, filmowa głębia ostrości (a właściwie nawet krótsza, o tym dalej), brak szumów na wysokich czułościach pozwalający kręcić w nocy bez doświetlania kadru. Demonstrujący te możliwości film "Reverie" autorstwa Vincenta LaForeta stał się legendą, symbolem dziejących się właśnie zmian. Podobnie zresztą jak i sam Canon 5D, od którego nazwę wzięło największe światowe forum ludzi kręcących filmy lustrzankami - Cinema5D (http://www.cinema5d.com).
Tyle historii, pora na bardziej anatomiczne spojrzenie na tryb filmowy lustrzanek. Zacznijmy od przejrzenia cech charakteryzujących tryby filmowe w różnego rodzaju sprzęcie audiowizualnym.
Widać już chyba po co zrobiłem powyższe zestawienie i dlaczego filmowcy zaczęli interesować się lustrzankami. Oto nagle na rynku pojawiły się narzędzia mogące, z pewnymi zastrzeżeniami o których dalej, zaoferować profesjonalną jakość obrazu, kosztując jednocześnie ułamek tego, co oferująca porównywalną jakość kamera. Ma to oczywiście swoją cenę w innych aspektach, ale i tak stanowi pokusę zbyt silną by móc się jej oprzeć. Gdyby było inaczej nie pisałbym teraz tego tekstu.
No dobra. Skoro wiemy już że warto się trybem filmowym lustrzanek zainteresować, pora wziąć się za przejrzenie tego, co poszczególni producenci mają do zaoferowania. Sony nie ma nic. Trochę to dziwne, że nie próbuje podjąć w tej dziedzinie rękawicy rzuconej przez konkurencję, chociaż, z drugiej strony, Sony jest jednym z wiodących producentów profesjonalnych kamer. Widać nie chcą strzelać sobie w kolano. Nikon jest stały w uczuciach 1280x720, 24 kl/sek. Niezmiennie od D90 aż po zaprezentowany niedawno model D3s. Canon z kolei ewoluuje. 5D mark II miał wspomniane już 1920x1080 30 kl/sek. Następny w kolejności był 500D oferujący 1280x720 30 kl/sek oraz 1920x1080 20 kl/sek. Najnowsze dzieci koncernu, 7D i 1D mark IV osiągają natomiast 1280x720 przy 50 i 60 (dokładnie 59,94) kl/sek oraz 1920x1080 przy 24 (23,976), 25 i 30 (29,97 kl/sek). Pentax w swoim K-7 oferuje 1536x1024 oraz 1280x720, w obu przypadkach przy 30 kl/sek. Panasonic natomiast w modelu GH-1 umożliwia nagrywanie w zestawach 1280x720 30 lub 60 kl/sek oraz 1920x1080 30 kl/sek.
Ważniejsze niż same dane liczbowe jest ich praktyczne przełożenie. Rozdzielczości 1280x720 i 1920x1080 to ustandaryzowane rozdzielczości HD. Kwadratowe piksele i dobrze wszystkim znane proporcje obrazu 16:9. Na tym tle wybrana przez Pentaxa rozdzielczość 1536x1024 (proporcje 3:2) wydaje się, delikatnie mówiąc, wyssana z kosmosu. Jeśli chodzi o prędkości to 24 kl/sek jest standardową prędkością dla filmów kinowych, 25 dla telewizji w Europie i innych regionach pracujących w systemie PAL, a 30 (a dokładniej 29,97) dla telewizji w Ameryce i innych krajach korzystajacych z systemu NTSC. 50 i 60 kl/sek wykorzystuje się do kręcenia ujęć w zwolnionym tempie. Nikon, jak z tego wynika, pozostał wierny srebrnemu ekranowi i o produkcjach telewizyjnych zdaje się w ogóle nie myśleć. Pojawiające się miejscami w powyższym tekście ułamkowe klatkaże to pochodna nieznanych mi bliżej standardów amerykańskich. Nie wiem skąd im się to wzięło, widać odrzucenie metrycznego systemu miar przełożyło się też na branżę filmową.
Kolejnym kryterium ważnym z punktu widzenia filmowania jest zastosowany do zapisu obrazu kodek. W tym przypadku Nikon obstaje przy dosyć już leciwym (żeby nie powiedzieć "antycznym") Motion JPEG podczas gdy Canon i Panasonic korzystają z nowszych kodeków z rodziny AVC. Nowszy kodek oznacza w tym przypadku lepszą jakość obrazu przy mniejszej objętości plików z klipami filmowymi. Canon w swoich lustrzankach oferuje przepływność danych w okolicach 50 Mbit/sek (minuta filmu zajmie ok. 330 MB), a Panasonic 17 Mbit/sek (ok. 130 MB na minutę filmu).
W tym momencie, mam nadzieję, jasnym już jest, dlaczego filmowcy upodobali sobie firmę Canon. Oczywiście wymienione tu kryteria stosują się jedynie do wyboru sprzętu filmowego spośród lustrzanek. Odpowiedzi na pytania "lustrzanka czy kamera?" oraz "który model Canona jeśli już?" są nieco bardziej złożone. Pierwszej z nich postaram się udzielić po przeprowadzeniu zaplanowanej na dzień 6 konfrontacji EOSa 7D z kamerą, natomiast na drugie pytanie odpowiem przy okazji kolejnego teoretycznego rozdziału niniejszej recenzji. Do usłyszenia.
Dzień 3
Kręcimy EOS-em, podejście drugie
Dziś nadarzyła się kolejna okazja do przetestowania trybu filmowego naszego Canona w warunkach bojowych. Przez te ostatnie rozumiem w tym przypadku chrzciny dalekiego kuzyna, na które zostałem zaproszony. Nauczony poprzednimi doświadczeniami dokonałem przed wyjściem kilku partyzanckich "modyfikacji" aparatu oraz zaopatrzyłem się w stary statyw fotograficzny, jakiego mój ojciec zwykł był używać wespół ze swoją amatorską kamerą. Modyfikacje oznaczały w tym przypadku zamocowanie smyczy na klucze do uchwytu mocowania paska na szyję (którego z jakiegoś powodu nie było w zestawie, jaki otrzymałem do testów) oraz oklejenie obiektywu (nadal kitowego, załatwianie zamiennika jest w toku) znacznikami z taśmy klejącej, mającymi mi ułatwić ustawianie ostrości. Ilustrują to poniższe zdjęcia.
Jak na ironię jedyna smycz jaką miałem pod ręką miała na sobie wielkie logo Sony. Cóż, mam nadzieję że Canon się nie obrazi. Przynajmniej widniejące tuż obok loga hasło "HD for everyone" pasuje idealnie do patronującej nam idei vDSLR.
Tak uzbrojony udałem się do kościoła. Skrót z tego, co udało mi się tam nakręcić zamieszczam poniżej.
Muszę przyznać, że jestem zadowolony z tego materiału. Tym bardziej, że to dopiero drugie podejście do filmowania. Z wynalazków najbardziej przydały się markery z taśmy na obiektywie (szczególnie ten na pierścieniu - nauczyłem się go wyczuwać na dotyk, przez co wiedziałem gdzie mniej więcej jest ostrość bez zastanawiania się) oraz statyw. Ten ostatni zresztą znalazł także zastosowanie jako stabilizator kamery (ostatnie ujęcie filmu robiłem idąc z aparatem na statywie trzymanym w powietrzu) - nic tak nie pomaga w równym prowadzeniu ujęcia jak dodatkowy kilogram wiszący u dołu.
Jeśli miałbym w skrócie podsumować swoje wrażenia po tym filmie, to wyglądałyby one jakoś tak:
Podczas towarzyszącego chrzcinom obiadu nadarzyła się z kolei okazja, żeby przetestować kręcenie ujęć w zwolnionym tempie (wybrałem nastawy: 1280x720, 60 kl/sek). W tym miejscu mam drobną uwagę. Aparat w jednym z menu każe nam wybrać system telewizyjny (PAL lub NTSC) i na podstawie tego wyboru zawęża dostępne z menu filmowego prędkości kręcenia. Dla PAL do wyboru miałem 24, 25 i 50 kl/sek. Żeby zatem nakręcić film z prędkością 60 kl/sek musiałem przestawić w innym menu tryb na NTSC. Mało wygodne. O ile brak 30 kl/sek w ustawieniu PAL rozumiem, o tyle brak 60 trochę mi już nie pasuje. Ostatecznie przejście z 60 na 25 daje 2,4-krotne spowolnienie, podczas gdy przy 50 jest ono już tylko dwukrotne. Mała rzecz, a dokuczliwa. Gdybym chciał ten materiał dalej zwalniać (już poprzez cyfrowe rozciągnięcie, póki co mówimy tylko o zmianie prędkości odtwarzania), różnica ta pogłębiłaby się bardziej. Powstałe w ten sposób nagranie zamieszczam poniżej.
O ile na wyświetlaczu aparatu wyglądało ono świetnie, o tyle na większym ekranie wychodzą już szumy oraz problemy z aliasingiem. Fragmenty kadrów ilustrujące oba te zjawiska zamieszczam poniżej. O ile szumów objaśniać nie muszę (żebym tylko miał już ten jaśniejszy obiektyw...) o tyle aliasing jest efektem przetwarzania danych z 18-megapikselowego sensora do rozmiaru w tym przypadku 1280x720. Z tego co mi wiadomo, algorytm realizujący to przejście jest uproszczony (słyszałem pogłoski tłumaczące to uproszczenie brakiem zaawansowanych funkcji interpolacyjnych w procesorach Digic IV). Przy zastosowaniu bardziej zaawansowanej interpolacji powinien rzekomo zniknąć. Nie wiem ile w tym prawdy, akurat w tej dziedzinie nie mam zbyt szerokiej wiedzy.
O ile samo nagrywanie przebiegło w dzisiejszym przypadku znacznie sprawniej niż poprzednio, o tyle zgranie materiału na komputer przysporzyło mi pewnych trudności. Ze względu na brak czytnika kart CF podłączam aparat do komputera za pomocą kabla USB. Dotychczas wszystko działało świetnie, aparat sam się zgłosił mojemu Windowsowi XP, nawet nie musiałem żadnych sterowników instalować. Swoją drogą zgłosił się dość konserwatywnie jako "aparat fotograficzny obrazów nieruchomych". Zabawne stwierdzenie w momencie gdy 90% karty pamięci zajmują klipy filmowe.
Ale do rzeczy. Problem pojawił się przy zgrywaniu klipów i polegał na tym, że w wypadku kopiowania plików większych niż ok. 500 MB (z wykorzystaniem zwykłych windowsowych poleceń kopiuj-wklej) aparat zgłaszał Error 70 i odmawiał dalszej współpracy dopóki nie został wyłączony i włączony. Pierwszym krokiem jaki podjąłem było przeprowadzenie wszystkich podstawowych w takim wypadku operacji. Objęły one: restart komputera, wyłączenie i wyjęcie baterii z aparatu, zmianę portu USB oraz sprawdzenie w Googlach czy ktoś gdzieś już nie miał podobnych problemów. Niestety nie pomogło. W akcie desperacji spróbowałem skopiować trzy największe klipy (900, 750 i 700 MB) wykorzystując nie kopiuj-wklej a windowsowego kreatora do zgrywania zdjęć z aparatów. Udało się. Co prawda zgranie trwało chyba z pół godziny (dotychczas po kablu miałem prędkość rzędu 1GB/min) ale sukces to sukces.
Nie wiem czy odpowiedzialność za zaistniałą sytuację ponosi Canon czy też Microsoft, ale mam nadzieję, że ich przedstawiciele dotrą kiedyś do niniejszego tekstu i spróbują ten problem usunąć. Póki co do listy rzeczy, które muszę pożyczyć od znajomych fotografów dopisuję czytnik kart CF. No i pasek na szyję z napisem Canon.
Już teraz zapraszamy do lektury drugiej części "filmowej" opnii o Canonie EOS 7D