Wydarzenia
„Dziadzia” Maksyma Lazara Rudnika w Visual Crafters Gallery
Najnowsza odsłona popularnej linii X-E to aparat aspirujący do klasy premium. W wyjątkowo estetycznym body znajdziemy układy z topowych modeli X, ale pod wieloma względami to konstrukcja nadal amatorska. Aparat nie jest przy tym tani. Zobaczmy więc jak spisuje się w praktyce.
Seria X-E od zawsze stanowiła tak zwaną „tańszą alternatywę”, zwłaszcza dla korpusów z linii X-Pro, z którą dzieli „dalmierzową” stylistykę. W ostatnich latach portfolio aparatów X znacznie się jednak rozrosło. Dołączyły topowe modele X-H, ale przede wszystkim przybyło opcji właśnie dla ambitnych amatorów - wielkim sukcesem okazała się linia X-S i dwucyfrowa seria X-T, bardzo dobrze przyjęty został też najnowszy vlogerski maluch X-M.
W efekcie w każdym niemal wywiadzie z oficjelami Fujifilm musiało paść w końcu pytanie o przyszłość linii X-E. Zwłaszcza po tym, jak model X-E4 wycofano ze sprzedaży wyjątkowo szybko, bo zaledwie w dwa lata od premiery. Przedstawiciele Fujifilm konsekwentnie twierdzili, że firma nie zamierza jej wygaszać, ale zapewne wiedzieli już, że należy ją przedefiniować.
Zadanie z pewnością ułatwiły ostatnie trendy – nagły wzrost zainteresowania klasycznymi korpusami i zapoczątkowana przez model X100V „moda na Fujifilm”. Ostatnie premiery: GFX 100RF, X-Half, a teraz również X-E5 wyraźnie pokazują, że producent (jak się wydaje słusznie) postawił na nostalgię.
Otrzymujemy więc aparat bardziej zaawansowany, ale jednocześnie jeszcze bardziej „analogowy”. Wzorowany stylistycznie na rozchwytywanym X100, X-E5 idzie jeszcze dalej, oferując nowe, częściowo ukryte pokrętło symulacji filmów, klasyczny wygląd informacji wyświetlanych w wizjerze, czy „dalmierzowy” podgląd z kontrolą otoczenia.
Internetowe trendy mają jednak to do siebie, że pojawiają się nagle, zyskują ogromną popularność, by równie szybko zniknąć, ustępując miejsca kolejnej modzie. Sprawdźmy więc czy X-E5 to aparat, który obroni się również osiągami i możliwościami.
Szybki rzut oka na specyfikację i od razu widzimy, że X-E5, z 40 milionową matrycą X-Trans CMOS 5 HR wspieraną przez X-Processor 5, hybrydowym systemem AF i stabilizacją sensora, w zasadzie powiela możliwości takich aparatów jak X-T5, X-T50 czy nieco odmienny, bo ze stałym obiektywem, hybrydowym wizjerem i centralną migawką X100VI.
Pojawiają się już oczywiście komentarze, że X-E5 to kolejny „odgrzewany kotlet”, ale mówią to osoby, które chyba nie do końca rozumieją strategię produktową Fujifilm. Producent od lat stosuję politykę budowania różnych pod względem ergonomii i wytrzymałości korpusów w oparciu o te same sprawdzone podzespoły. Linia X-E nigdy też nie była też forpocztą technologicznych innowacji.
Fujifilm X-E5 debiutuje na rynku w cenie 6699 zł, a więc znacznie wyższej niż jego poprzednicy. W internecie podniosła się wrzawa. Oczywiście należy brać poprawkę na „podatek od nowości”, ale faktem jest, że pod względem specyfikacji aparat nie różni się znacząco od tańszego prawie 1000 zł X-T50 i kosztuje w zasadzie tyle samo co lepszy pod każdym chyba względem i mocno przeceniony dziś model X-T5.
Aparat wywołuje sporo emocji i spore zainteresowanie, bo wydaje się być tym, na co wielu fanów Fujifim czekało - modelem X100VI z możliwością wymiany obiektywu a może nawet namiastką X-Pro 4, którego równie wielu od dawna wypatruje. Na papierze X-E5 prezentuje się naprawdę dobrze, zobaczmy jednak jak nowa (a miejscami naprawdę stara) specyfikacja spisuje się w praktyce.
Fujifilm X-E5 pod względem designu i wykonania z pewnością zyskał. Przede wszystkim za sprawą górnej płyty, która po raz pierwszy w historii aparatów X została maszynowo wycięta z kawałka aluminium, a nie odlana i oszlifowana. Daje to wrażenie dużej solidności i precyzji, materiał jest przyjemnie aksamitny w dotyku.
Również przyciski wykonano z zimnego aluminium a ostra faktura i twardy skok pokręteł sprawiają, że ich obsługa jest naprawdę satysfakcjonująca. Aż chce się wciskać i kręcić! To zdecydowanie najlepsze wykończenie wśród aparatów Fujifilm X, i pod tym względem X-E5 dorównuje zaprezentowanemu niedawno GFX100RF. Brakuje jedynie uszczelnień.
Zastosowanie wycinanych z aluminium elementów kojarzy się z klasą premium, ale oznacza też prawdopodobnie niedużą skalę produkcji - frezowanie CNC jest znacznie bardziej opłacalne w przypadku krótkich serii niż odlew, pozwala też na bardziej elastyczną pracę i szybką zmianę projektu. Nie wykluczone, że zarówno X-E5 jak i 100RF produkują te same maszyny.
Wróćmy jednak do naszego aparatu. Części chwytne pokryto imitującym fakturę naturalnej skóry tworzywem. Wygląda estetycznie ale nie daje zbyt dobrej przyczepności. Gdy dłoń zaczyna się pocić, aparat zaczynam nam się ślizgać. Do modelu X-E3 uchwyt miał gumową nakładkę, która przepadła jednak w procesie upraszczania korpusu (podobnie jak wbudowana lampa).
Na tylnej ściance wyczuwamy wąską wypukłość, która jednak kończy się zbyt wcześnie nie dając w zasadzie żadnego podparcia dla kciuka. W zestawie nie znajdziemy już też mocowanej do gorącej stopki podpórki typu „thumb rest” dodawanej do modelu X-E4. Generalnie z nowym obiektywem trzymamy go jeszcze całkiem pewnie, ale z większym szkłem komfort będzie już ograniczony.
Inna drobna uciążliwość, to przycisk szybkiego menu (Q) przeniesiony w X-E5 z górnego panelu na krawędź tylnej ścianki – w miejsce w którym naturalnie opieramy kciuk gdy fotografujemy w pionie (o ile mamy zwyczaj trzymać korpus spustem w dół, co nie jest zasadą). W ferworze fotografowanie często aktywowaliśmy menu przypadkowo.
Stylistycznie wiele tu nawiązań do modelu X100VI – zarówno w kształcie, wymiarach jak i detalach, na czele z przełącznikiem trybu wyświetlania na przedniej ściance i dźwignią trybu pracy systemu AF, która powraca po przerwie w modelu X-E4.
Nowością, która przyciąga uwagę jest niewątpliwie pokrętło symulacji filmów Fujifilm - ukryte wewnątrz obudowy, z okrągłym „okienkiem” na górnej ściance. To kolejny analogowy akcent który z pewnością będzie się podobał. Podobnie jak okrągły okular wizjera, który umieszczono skrajnie z z lewej strony, i który bezpośrednio nawiązuje do dalmierzowych aparatów Leica.
Sam wizjer to chyba najsłabszy punkt aparatu. To piąta generacja i po raz piąty otrzymujemy 0.39-calowy panel OLED o podstawowej rozdzielczość 2,36 Mp. Jest przy tym mały (powiększenie 0.62x) a niski punkt oczny 17.5 mm sprawia, że w okularach widzimy w nim naprawdę niewiele. Nowy sensor i procesor przekładają się oczywiście na klarowniejszy podgląd czy lepsze odświeżanie, ale precyzyjne kadrowanie nadal jest udręką.
Szkoda, tym bardziej, że nowy, uproszczony tryb wyświetlania Classic Display wydaje się bardzo fajnym rozwiązaniem. Wyświetla tylko najważniejsze informacje a parametry są bardzo czytelne. Docenią to zwłaszcza osoby z astygmatyzmem i generalnie słabszym wzrokiem.
Przednia dźwignia pozwala też aktywować tryb Surround View, który wyświetla półprzezroczysty lub obrysowany obszar poza właściwym kadrem. Ponownie ma to dać wrażenie pracy z klasycznym wizjerem dalmierzowym ale też łatwiej przewidzieć, co za chwilę może się pojawić w kadrze.
Zaskakuje również regres tylnego panelu LCD. Fujifilm robi tu mały krok wstecz, zastępując panel o rozdzielczości 1,6 Mp stosowany w X-E4, starszym modelem o rozdzielczości 1,04 Mp, pamiętającym jeszcze korpus X-E2 z 2013 roku. Panel spełnia swoje zadanie, jest wyraźny i responsywny, ale od aparatu wyraźnie droższego oczekiwalibyśmy raczej lepszych a nie... gorszych parametrów.
Do kogo aparat jest adresowany najlepiej świadczy też fakt, że panel odchyla się do pozycji selfie. Stelaż zaprojektowano tak, by nie przysłaniał go korpus, jest przy tym sztywny i dobrze przemyślany, bo panel idealnie licuje się z tylną ścianką.
1/150 s, f/2,8, ISO 320, 23 mm
Jak już wspomnieliśmy, główne układy aparatu to powielona konfiguracja, wprowadzona wraz z modelem X-H2 w 2022 roku i powielona w modelach X-T5, X-T50, X100VI a teraz również w X-E5. I choć mamy do czynienia z tą samą matrycą APS-C 40 Mp typu BSI, obsługiwaną przez układ X-Processor 5, Modele te oferują nieco różną wydajność.
Oczywiście topowe modele X-H2 i X-T5 wypadają pod każdym względem lepiej. Choć nie są to różnice drastyczne. Wynika to zapewne z większej pamięci DRAM dla bufora i szybszych magistrali. A także większych radiatorów, by dłużej pracować pod dużym obciążeniem bez ryzyka przegrzania. W fizycznie mniejszych konstrukcjach zwyczajnie nie ma na nie miejsca.
1/1000 s, f/2,8, ISO 320, 23 mm
Nowy X-E5 należy do amatorskiej grupy i pod względem wydajności, ale też normalnej obsługi zachowuje się raczej jak X-T50 a nie X-T5. Startuje i wybudza się szybko, lecz nie błyskawicznie, również przewijanie, powiększania i usuwanie zdjęć ma swoje tempo.
Autofocus działa bardzo sprawnie w każdych warunkach, choć jego pełne możliwości wydawał się krępować nieco obiektyw XF 35 mm f/2,8 wyposażony w konwencjonalny silnik. Niezwykle pomocny jest za to wspierany przez AI system detekcji, wykrywający obiekty, twarze i przede wszystkim oko, dzięki czemu nawet amator może ostre zdjęcia w sytuacjach dynamicznych. Oczywiście w topowych modelach algorytm jest jeszcze szybszy a opcje śledzenia bardziej zaawansowane, ale do codziennej czy wakacyjnej fotografii naprawdę nie potrzebujemy więcej.
1/1000 s, f/3,6, ISO 125, 23 mm
Również w trybie zdjęć seryjnych specyfikacja pokrywa się z modelem X-T50. Deklarowane osiągi w trybie migawki elektronicznej (20 kl./s, 1,29x crop) to odpowiednio 168 zdjęć JPEG i 66 plików RAW. Z migawką mechaniczną (8 kl./s) to już prawie 100 plików RAW i JPEGi do zapełnienia karty (ale tylko 30 par plików JPEG+RAW). Nam udało się nieznacznie przekroczyć ten limit zapisując na szybkiej karcie V90 średnio 32-33 pary plików.
Ważną nowością w serii X-E jest również system stabilizacji sensora, której wydajność ma sięgać 7 EV w centrum kadru i 6 EV na brzegach (według standardu CIPA). Dokładnie pomierzymy ją w studio, ale praktyczne testy pokazują, że w stabilnej pozycji, z obiektywem 23 mm, nie jest żadnym wyzwanie robienie ostrych zdjęć nawet przy czasie ok. 1s.
Na koniec dwa słowa o baterii. Zastosowano ten sam, co w poprzednich generacjach akumulator, co wobec nowych możliwości (zwłaszcza prądożernej stabilizacji) może rodzić pytania o jej wydajność. Producent deklaruje 310-400 ujęć (w trybie ekonomicznym), ale nam bez problemu udało się wycisnąć ponad 500, co powinno wystarczać na cały dzień fotografowania.
Tu również nie ma niespodzianek. O ile pod względem ergonomii i wydajności 40-milionowe korpusy X różnią się zauważalnie, pod względem jakości obrazu panuje pełna demokracja i równy dostęp dla użytkowników o różnym stopniu zaawansowania.
1/420 s, f/2,8, ISO 125, 23 mm
Matryca X-Trans CMOS 5 HR to rekordowo gęsto upakowany sensor APS-C z wszystkimi tego zaletami i ograniczeniami. Daje obraz niezwykle szczegółowy i sporą elastyczność kadrowania, co przydaje się zwłaszcza, gdy do pary mamy tylko niewielką stałkę, taką jak właśnie nowy XF 23 mm f/2,8. Na drugim biegunie są oczywiście nieco gorsze, niż w przypadku stosowanych przez Fuji sensorów 26 Mp, osiągi w słabym świetle.
W praktyce zdjęcia są znakomite do ISO 400. Przy ISO 800 na dużych powiększeniach widać już śladowy szum i nieznaczny spadek dynamiki. ISO 1600 wygląda nadal bardzo dobrze, ale dla bardziej wymagających użytkowników granicą użyteczności będzie ISO 6400. Oczywiście funkcje odszumiania AI w popularnych wywoływarkach znacząco ograniczają dziś ten problem.
1/100 s, f/2,8, ISO 1000, 23 mm
Co ważne, pliki RAW nie różnią się znacząco od świetnych JPEG-ów, co daje bardzo dobry punkt wyjścia do samodzielnej edycji surowego pliku. Kolory są naturalne i lekko ciepłe, co akurat wpisuje się w dzisiejsze trendy. Dobrze naświetlony JPEG z X-E5 wygląda naprawdę świetnie.
Nowy X-E5 to bez wątpienia najlepszy aparat w historii tej linii. I w nowej odsłonie nareszcie błyszczy! To dziś dobry przykład na to jak powinien wyglądać amatorski aparat premium. Bo nie ma wątpliwości, że choć sporą część specyfikacji dzieli z topowymi modelami, nadal jest konstrukcją dla początkujących, ambitnych amatorów.
Pod względem designu i kultury pracy zdecydowanie wyróżnia się w rodzinie X, konkurując już z „biżuteryjnym” X100VI. Oczywiście jest to aparat raczej ładny niż wygodny, czy odporny, ale ergonomicznych korpusów w systemie nie brakuje. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.
Pod względem jakości zdjęć, a także szybkości pracy i wydajności układów takich jak autofocus czy stabilizacja, X-E5 nie różni się ani trochę od od X-T50. Wydaje się być wręcz jego bardziej stylowym i odpowiednio droższym odpowiednikiem.
Oczywiście nie wszystko nam się tu podoba. Skoro aparat aspiruje do klasy premium, chętnie zobaczylibyśmy lepszy wizjer oraz ekran, który niespodziewanie okazuje się gorszy nawet niż u poprzednika.
Wreszcie cena. Wielu z pewnością zaskoczyła, bo przywykliśmy już, że linia X-E to aparaty cenowo przystępne. I nie ma co ukrywać – dziś dla wielu „piątka” faktycznie może okazać się zbyt droga. Decydując się na bliźniaczy pod względem możliwości model X-T50, w kieszeni zostaje nam prawie 1000 zł, które możemy przeznaczyć na lepszą optykę. Bardziej wymagający użytkownicy praktycznie w tej samej cenie kupią dziś lepszy pod niemal każdym względem model X-T5.
Wszystkie zdjęcia wykonaliśmy z korpusem Fujifilm X-E5, korzystając ze standardowych ustawień aparatu dla plików JPEG. By lepiej ocenić potencjał obiektywu polecamy pobranie paczki plików RAW, które można już otwierać w popularnych wywoływarchach.
>> Pobierz paczkę RAW (Uwaga! 2,5 GB!) <<