Obiektywy
Promocja na obiektyw Samyang Remaster Slim - zestaw czyszczący gratis
Topowy korpus systemu E pretenduje do miana najlepszego reporterskiego aparatu na rynku. Wraz z niezbędnym w fotografii sportowej obiektywem 400 mm f/2.8 tworzy obecnie najlżejszy tego typu pełnoklatkowy zestaw na rynku. Zobaczcie, jak poradził sobie w wymagających warunkach.
W fotograficznym boju mieliśmy już okazję przetestować najnowsze profesjonalne korpusy dwóch wiodących producentów lustrzanek. Dla nikogo nie było specjalną niespodzianką, że zarówno Canon EOS-1D X Mark II, jak i konkurencyjny Nikon D5 z postawionymi przed nimi zadaniami poradziły sobie wzorowo. W końcu jeden i drugi producent ma już za sobą lata doświadczenia w tworzeniu aparatów dla najbardziej wymagających zawodowców.
Czy podobnej skuteczności można oczekiwać od aparatu będącego efektem pierwszego romansu bezlusterkowej linii producenta z wymagającą fotografią sportową i reporterską? Choć Sony A9 na rynku zadebiutował już półtora roku temu, do tej pory jego możliwości mieliśmy okazję sprawdzić jedynie pobieżnie. Mimo kilkunastu miesięcy obecności na rynku, to jednak ciągle model, który - przynajmniej pod względem specyfikacji - pod wieloma względami nadal pozostaje wzorem dla innych producentów. Tym chętniej skorzystaliśmy więc z możliwości przetestowania aparatu w rzeczywistych, wymagających warunkach, podczas odbywających się w miniony weekend Pucharów Świata w skokach narciarskich w Zakopanem. Do tego, korpus mieliśmy okazję sprawdzić wraz z będącym pozycją obowiązkową dla wielu fotografów sportu obiektywem 400 mm f/2.8. Jak ten zestaw poradził sobie w praktyce?
Na początek warto powiedzieć, że fotografowanie skoków było doświadczeniem, które w pewien sposób odmieniło nasze spojrzenie na kwestię zasadności wykorzystywania korpusów Sony w wymagającej fotografii zawodowej. Gdyby przed dwoma laty ktoś zapytał nas czy aparaty te nadają się do pracy, prawdopodobnie odpowiedzielibyśmy, że tak, ale raczej tylko do tej spokojnej. Korpusy Sony E, choć upakowane funkcjami, nie należały do najszybszych, co dla użytkownika lustrzanki było momentalnie wyczuwalne. Pojawienie się na rynku modelu A9 można więc dla producenta uznać za moment przełomowy. Oto zaprezentowano pełnoklatkowy bezlusterkowiec, który nie tylko przebijał szybkością i funkcjonalnością lustrzankową konkurencję, ale też wydawał się pozbywać większości chorób wieku dziecięcego systemu E. Zaprezentowane następnie modele A7R III i A7 III tylko utwierdzały w przekonaniu, że producent odrobił pracę domową i wysłuchał próśb użytkowników. Mimo wszystko do Sony A9 można mieć też pewne uzasadnione pretensje. Czy więc jest to aparat dla którego można porzucić reporterską lustrzankę?
Pierwszą rzeczą, na którą trzeba zwrócić uwagę są gabaryty sportowego zestawu Sony. Choć pokazana niedawno III generacja obiektywu 400 mm f/2.8 firmy Canon dorównuje modelowi FE 400 mm f/2.8 GM OSS pod względem wagi i rozmiarów, nie można zapomnieć, że w przypadku Sony otrzymujemy bardziej skomplikowany układ optyczny i 11-listkową przysłonę. Do tego obsługujący go korpus wraz z battery gripem waży około 940 g. To ponad pół kilograma mniej niż w przypadku jego lustrzankowych odpowiedników. Biorąc pod uwagę, że w przypadku systemów konkurencji większość fotografów długo jeszcze korzystać będzie z wcześniejszych, ważących niemal kilogram więcej wersji szkieł 400 mm, tworzy to już zestaw, który w pracy pozwoli nam być znacznie bardziej mobilnym. Na tyle, by przez całe zawody bez problemu fotografować nim z ręki, bez użycia monopodu. Fakt ten doceni każdy, kto kiedykolwiek miał okazję robić zdjęcia analogicznym zestawem z lustrem.
Doskonałe wrażenie robi też wyważenie całego zestawu. Choć korpus A9 jest relatywnie mały, całość nie przeważa ani do przodu, ani do tyłu, a obiektyw podczas fotografowania okazuje się równie wygodny w przypadku stosowaniu klasycznego podchwytu, jak i trzymania za uchwyt statywowy, co w niektórych sytuacjach może zaoferować nam większy komfort pracy. Dość powiedzieć, że zestaw ten jest na tyle zgrabny i poręczny, że bez problemu mogliśmy fotografować nim nad głowami innych fotoreporterów, korzystając z odchylanego ekranu, czy spróbować panningu bez użycia monopodu - rzecz raczej nie do pomyślenia w przypadku analogicznych lustrzankowych zestawów.
Przy odrobinie wprawy, obiektywem FE 400 mm f/2.8 GM OSS będziemy w stanie nawet panoramować z ręki
Tu jednak pojawia się miejsce na pierwszy i być może najważniejszy przytyk skierowany w stronękorpusu Sony. Choć wraz z firmowym battery gripem tworzy zestaw, na którym można wygodnie oprzeć całą rękę, układ przycisków nie jest zorganizowany tak dobrze pod kątem szybkiej obsługi jak w przypadku lustrzankowej konkurencji. Otrzymujemy w zasadzie lekko zmienioną kopię tego, co oferowały wcześniejsze modele z bezlusterkowej linii A. I nie chodzi nawet o samą liczbę fizycznych kontrolerów - to kwestia przyzwyczajenia się do nieco innego systemu obsługi - ale o ich rozmiar i wyczuwalność. Nie stanowi to problemu, gdy aparat trzymamy gołą ręką. W przypadku sportu takiego, jak skoki narciarskie będzie to mało komfortowe. Niestety obsługa w rękawiczkach staje się znacznie mniej praktyczna. Trudno wyszukać przycisku AF-On, dość słabo wyczuwalne jest przednie i tylne pokrętło funkcyjne, a obracając pełniącą także funkcję wybieraka tarczę na tylnym panelu w celu szybkiego podejrzenia zdjęć, ciągle mimowolnie ją wciskamy, co uruchamia np. opcję regulacji głośności.
Osobny problem dotyczy dodatkowego spustu na battery gripie. Mianowie, ze względu na to, że dość mocno wystaje on poza obrys korpusu, a dodatkowo umieszczony jest bardziej z boku niż z z przodu, często zostaje mimowolnie naciśnięty, gdy aparat spoczywa na pasku i obija się o ubranie. Biorąc pod uwagę cichą migawkę elektroniczną i serie o prędkości 20 kl./s, bardzo łatwo nieumyślne zapchać w ten sposób nawet bardzo pojemną kartę. Oczywiście dodatkowy spust migawki możemy zablokować, ale warto dodać, że w przypadku mocniej ściętych i mniej uwypuklonych “pionowych” spustów Canona i Nikona problem ten występuje nieporównywalnie rzadziej.
Trzeba jednak przyznać, że nie ma problemu ze standardowym joystickiem AF czy spustem migawki - tutaj wszystko działa, jak należy. Dobrze w szybkiej pracy sprawdza się także konfigurowalne, podręczne menu Fn, do którego możemy przypisać 12 własnych pozycji. Dzięki niemu, szybko jesteśmy w stanie regulować ustawienia AF, pomiaru światła, opcji zapisu czy jakichkolwiek inne parametry niezbędne w dynamicznej pracy. Nie będzie to może tak szybkie, jak w przypadku funkcyjnych przycisków górnego panelu w Canonie czy Nikonowskiego “grzybka”, ale to już raczej kwestia przyzwyczajenia do innego systemu obsługi. Zwłaszcza, że mamy też całkiem wygodne fizyczne pokrętło trybów na górnym panelu. Osoby, które lubią mieć wszystkie funkcje “pod palcem” zauważą jednak niewielką liczbę “wolnych” przycisków funkcyjnych (2 w stosunku do 4 przycisków w Nikonie D5 i 5 przycisków w Canonie EOS-1D X Mark II) w dodatku widocznie mniej wygodnie umieszczonych. Ale jak już pisaliśmy, do tego można się przyzwyczaić.
Jest za to inny, dość palący problem. Chodzi mianowicie o niefortunne umiejscowienie zwolnienia blokady mocowania obiektywu, o czym pierwszy raz pisaliśmy przy okazji testu aparatu Sony A7R III. Ze względu na niewielką odległość między gripem, a mocowaniem palce w rękawiczce mimowolnie lądują na przycisku blokady. Efekt? Trzykrotnie w ciągu jednego dnia obiektyw mimowolnie wypięliśmy z mocowania podczas wykonywania zdjęć. Dwukrotnie wystarczyło jedynie lekko go obrócić, by wskoczył na swoje miejsce, niestety w jednym wypadku, gdyby nie dodatkowy pasek do obiektywu, na którym nosiliśmy cały zestaw, prawdopodobnie musielibyśmy pożegnać się 50 tys. złotych (zdjęcia wykonywane ze stromych schodów zaraz obok skoczni). Nietrudno wyobrazić sobie, że i w przypadku innych dyscyplin wypięcie się obiektywu mogłoby narazić go na poważniejsze uszkodzenie. Co ważne, wrażenie odnośnie pracy w rękawiczkach nie są odosobnione - kilku obecnych z nami dziennikarzy innych serwisów zdecydowało się na pracę gołymi rękoma, co przy średniej temperaturze -8ºC na pewno nie należało do przyjemnych doświadczeń.
Minusowe temperatury były natomiast doskonałą okazją do sprawdzenia wydajności aparatów. Wiemy, że na mrozie elektronika lubi zwalniać, a akumulatory rozładowują się w oczach. Trzeba przyznać, że pod tym względem aparat sprawdził się wzorowo. Śmiemy nawet twierdzić, że porównywalnie, lub nawet lepiej niż lustrzankowa konkurencja. Gdy Canonem EOS-1D X Mark II fotografowaliśmy mecz piłki nożnej, po około 2,5 godzinach fotografowania obydwu połów, kibiców w przerwie, wręczenia pucharu i wykonaniu około 3500 kadrów, wskaźnik akumulatora pokazywał już ostatnią kreskę. Dodajmy, że działo się to w maju, gdy raczej nie możemy narzekać na niskie temperatury. W przypadku Sony A9 z jedną baterią w gripie, po podobnym czasie fotografowania w minusowej temperaturze i wykonaniu nieco ponad 2 tys. zdjęć wskaźnik baterii pokazywał nadal 54%. Opowieści przedstawicieli Sony mówiących o ciągłej pracy przez 4,5-5 godzin wydaja się więc mieć swoje uzasadnienie. Według nich, model A9 pobiera przy swojej pracy niemal o połowę mniej energii niż pozostałe korpusy producenta.
Nie wydaje się też, by niskie temperatury wpływały na wydajność aparatu. Co prawda, mieliśmy w pewnym momencie wrażenie, że pokrętło czasu migawki reaguje z opóźnieniem na jego regulację, ale równie dobrze mogło być to spowodowane wspomnianą wcześniej kwestią pracy w rękawiczkach. Poza tym, wiemy nie od dzisiaj, że aparaty Sony lubią wyświetlać szybko zmieniane parametry z delikatnym, aczkolwiek zauważalnym opóźnieniem.
Żadnego opóźnienia nie obserwujemy natomiast w kwestii najważniejszej, czyli śledzącego autofokusu, trybu seryjnego i elektronicznego wizjera. Trzeba przyznać, że pod tymi względami praca z aparatem to po prostu bajka. To oczywiście w dużej mierze kwestia zastosowania unikalnej matrycy z własnym modułem pamięci DDR, co sprawia, że znacznie wyprzedza one inne fotograficzne sensory pod względem szybkości próbkowania. Dzięki temu, otrzymujemy możliwość fotografowania w pełnej rozdzielczości z zawrotną prędkością aż 20 kl./s. Tutaj mały haczyk. Jest to bowiem prędkość oferowana jedynie w przypadku migawki elektronicznej, gdy chcemy fotografować ze standardową migawką mechaniczną, szybkość serii spadnie do 5 kl.s - wynik, który raczej nie zachwyci nikogo zainteresowanego sportem. Na szczęście, dzięki wspomnianemu układowi pamięci praktycznie nie występuje tu “efekt rolling shutter”, a my bez obaw możemy fotografować dowolne szybko poruszające się obiekty, bez obawy o zniekształcenia. To, jak daleko zaszło Sony w przypadku matrycy CMOS robi naprawdę ogromne wrażenie.
Mimo to, problemów wynikających z używania migawki elektronicznej nie udało się wyeliminować do końca, a mówimy tu głównie o kwestii pracy w migocącym sztucznym oświetleniu, jakie towarzyszy większości imprez sportowych rozgrywanych o zmroku czy w halach. Nie od dziś wiemy, że w przypadku braku synchronizacji czasu migawki elektronicznej z częstotliwością migotania światła czy też zbyt wolnego próbkowania sensora, na jednolitych powierzchniach zobaczymy charakterystyczne jaśniejsze i ciemniejsze pasy. W przypadku zawodów, gdzie aby zamrozić ruch musimy korzystać z superkrótkich czasów nie ma mowy o korzystaniu z “bezpiecznych” długości czasu naświetlania pokroju 1/100 s. W dodatku niejednokrotnie będziemy mieli do czynienia ze światłem migoczącym w różnych częstotliwościach. Choć sensor Sony A9 i tak radzi sobie bardzo dobrze, niechciane “artefakty” będą niestety uwidaczniać się na zdjęciach, co udowadnia poniższy GIF złożony z kilku zdjęć wykonanych w serii. Zwróćcie uwagę, co dzieje się z niebem. Dodamy, że kompresja GIF-a i tak zatarła nieco widoczność problemu, o którym mówimy.
Wersję w lepszej jakości możecie zobaczyć tutaj
Warto w tym momencie zastanowić się, czy problem ten będzie miał realny wpływ na odbiór naszych zdjęć. To oczywiście kwestia dyskusyjna, warto jednak wspomnieć, że w przypadku Sony A9 zauważyliśmy go dopiero szybko przeglądając zdjęcia z serii (stąd GIF). Gdy oglądamy pojedyncze klatki “migotanie” tła nie jest zanadto widoczne. W dodatku uwidacznia się właściwie jedynie w przypadku jednolitych powierzchni. Raczej więc fakt bycia zdanym na migawkę elektroniczną nie zepsuje nam zdjęć, pamiętajmy jednak, że w niektórych sytuacjach efekt ten może być bardziej widoczny.
Wróćmy jednak do kwestii szybkiej sportowej pracy z aparatem. Pod tym względem zestaw w postaci Sony A9 i obiektyw FE 400 mm f/2.8 GM OSS sprawdza się doskonale. Wizjer elektroniczny wyświetlający obraz bez jakiegokolwiek widocznego opóźnienia (także w trakcie fotografowania serią) i bardzo wydajna stabilizacja obiektywu (a także jego nieduża waga) sprawiają, że podążanie za szybko poruszającymi się obiektami staje się dużo łatwiejsze niż wcześniej. Oczywiście mówimy tu o sytuacjach fotografowania z ręki. W dyscyplinach takich, jak skoki narciarskie, gdzie w ułamku sekundy po pojawieniu się w kadrze skoczek zaczyna wypełniać go już w całości, a my musimy podążać za nim, by uchwycić jego przelot, niewielka waga, dobra stabilizacja i świetne wyważenie będą nie do przecenienia.
Do tego dochodzi możliwość fotografowania z prędkością 20 kl./s, która sprawi, że nie ważne jak szybko obiekt się porusza, to i tak będziemy w stanie wybrać ujęcie, na którym najlepiej wypełnia kadr i najlepiej się prezentuje. Wprawdzie w większości sytuacji będzie to tylko niepotrzebne zapełnianie karty (niemal całe skoki fotografowaliśmy ze średnim ustawieniem prędkości serii 10 kl./s), ale funkcja ta z pewnością okaże się przydatna w sytuacji, gdy wiemy, że naszym głównym celem jest perfekcyjne uchwycenie danego zawodnika.
Wszystko to oczywiście nie byłoby możliwe, gdyby nie fenomenalny, oparty o 693 punkty (detekcja fazy i detekcja kontrastu) system AF, który bezbłędnie śledzi poruszające się obiekty. Oczywiście jak w przypadku wszystkich flagowych korpusów na rynku jego skuteczność zależy od ustawień personalizacji działania autofokusu. W przypadku Sony A9 dostajemy całą poświęconą temu książeczkę, dlatego każdy powinien być w stanie szybko dowiedzieć się, z jakich ustawień najlepiej korzystać w danej sytuacji.
Test ciągłego AF
W przypadku skoków narciarskich i korzystania z pomiaru strefowego mogliśmy liczyć na około 90-procentową skuteczność podążania systemu AF za obiektem w przypadku ustawienia trybu seryjnego na priorytet wyzwalania migawki. Właściwie wystarczyło jedynie, by obiekt znalazł się w obrębie ramki, żeby ostrość błyskawicznie została ustawiona na niego. Nie było też problemu, gdy skoczek błyskawicznie się oddalał, lub przybliżał. Zdarzyły się co prawda sytuacje, w których nie udało nam się złapać ostrości na skoczka, ale wynikały raczej z niewielkiej znajomości specyfiki fotografowania skoków narciarskich aniżeli z braków systemu AF. Bywało, że gdy obiekt pojawiał się w kadrze znienacka, po rozpoczęciu serii pierwsze 1-2 zdjęcia były jeszcze nieostre, ale najprawdopodobniej wynikało to z faktu, że system AF skonfigurowaliśmy tak, by pomijał ewentualne przeszkody. Gdy śledzenie rozpoczynaliśmy mając już ustabilizowany obiekt w kadrze, problemów z ostrością nie zaobserwowaliśmy żadnych. Sony A9 to prawdziwy potwór, który w kwestii systemu AF i szybkiej wymagającej pracy nie boi się stanąć w szranki z dużymi chłopcami Canona i Nikona, stając się dzięki temu pierwszym pełnoprawnym reporterskim bezlusterkowcem.
W tym miejscu należy wspomnieć, że już wiosną pojawi się aktualizacja firmware’u, która jeszcze usprawni aparat, zarówno pod względem systemu AF, jak i pomniejszych niedoskonałości. Przede wszystkim otrzymać mamy jeszcze doskonalsze algorytmy śledzenia (np. oczu zwierząt), zapowiadane przy okazji niedawnej premiery modelu A6400, ale także rozszerzone możliwości kontroli dotykowej, większą stabilność automatycznego pomiaru balansu bieli, wygodniejszą nawigację po menu podręcznym czy wreszcie oczekiwaną przez użytkowników już od dawna możliwość kontynuowania zapisu na drugiej karcie, po zapełnieniu pierwszej. Tak, jak na razie aparat jej nie oferuje - przełączenie zapisu na druga kartę wymaga błądzenia po menu, toteż znacznie szybszym rozwiązaniem pozostaje fizyczna zamiana kart. Na szczęście już niedługo.
Zapewne wiele osób zastanawia się też, jak reporterska pełna klatka Sony radzi sobie pod względem jakości zdjęć. Aby przybliżyć wam realne możliwości aparatu, wszystkie zdjęcia, podobnie jak większość osób fotografujących sport wykonaliśmy korzystając jedynie z zapisu JPEG - niektóre kadry zostały jedynie delikatnie wykadrowane i podrasowane pod kątem kontrastu i ekspozycji. Wyłączyliśmy też system odszumiania, by sprawdzić, jak aparat radzi sobie z wysokimi czułościami, które są stałym elementem fotografowania wyczynów sportowych.
W praktyce, jak zwykle w przypadku Sony mamy do czynienia ze stosunkowo agresywnymi szumami, ale też nie różni się to znacznie od tego, co w tej materii mają do zaoferowania Canon EOS-1D X Mark II czy Nikon D5. Biorąc pod uwagę, że zdjęcia tego typu i tak publikowane są w niewielkich rozdzielczościach, a fotografowie korzystają zapewne z systemów odszumiania w aparatach (czy na etapie szybkiej postprodukcji przed wysłaniem zdjęć do agencji) jakość obrazu na pewno nie będzie przeszkodą w fotografowaniu sportu. Pewnym problemem jest jedynie fakt, że ekran aparatu i wizjer nieco oszukują pod względem odwzorowania ekspozycji w trybie podglądu - zdjęcia okazują się niekiedy nieco prześwietlone, choć na ekranie na takie nie wyglądają.
Czy więc jeśli weźmiemy pod uwagę coraz lepszą dostępność szkieł, w tym bardzo poręczny model FE 400 mm f/2.8, Sony A9 jest wystarczającym powodem dla zajmujących się sportem zawodowców do przesiadki z systemu lustrzankowego? Jak widzicie, nie jest to aparat bez wad (czy w ogóle taki istnieje?), ale po tym, co zobaczyliśmy, jesteśmy w stanie z czystym sumieniem polecić go każdemu zainteresowanemu. Oczywiście trzeba przyzwyczaić się do osobliwej systematyki obsługi oraz faktu bezgłośnego fotografowania z użyciem migawki elektronicznej (w menu możemy aktywować sztuczny dźwięk migawki) czy też brać pod uwagę opisaną na początku kwestię obsługi w rękawiczkach, ale warto też pamiętać, że jest to korpus, który na tę chwilę kupimy już za 15700 zł, czyli między 7 a 10 tys. złotych mniej niż konkurencyjne lustrzanki. A to już kwota, za którą można dokupić ciekawy obiektyw czy dobrej klasy komputer. Powiemy tyle, jeśli będziecie mieli okazję wypróbować aparat, zróbcie to, bo zwyczajnie warto zobaczyć na co już stać bezlusterkowca z górnej półki.