Zaglądając pod podszewkę świata. „Solid Maze” Piotra Zbierskiego

Autor: Redakcja Fotopolis

2 Maj 2025
Artykuł na: 23-28 minut

Siła fotografii Zbierskiego nie polega na tym, że odbywa on dalekie podróże, często do miejsc trudno dostępnych. Jej istota tkwi w tym, co w tych miejscach odnajduje. W jego ostatnim albumie równie ważne są fotografie powstałe w Łodzi, Indiach i gdzieś w Rumunii – pisze Tomasz Ferenc.

10 maja w Galerii Poprzeczna odbędzie się wernisaż wystawy i premiera nowej książki Piotra Zbierskiego „Solid Maze”. Książka jest już dostępna na stronie autora.

Fotografia ma dla mnie sens, gdy ukazuje rzeczy, których nie widziałem i nie znam, lub wtedy, gdy pokazuje coś, co znam, w sposób pozwalający mi zobaczyć to inaczej. W pierwszym przypadku spełnia swoją pierwotną funkcję – ukazywania rzeczy, zjawisk, ludzi – informowania, porządkowania, współtworzenia wiedzy. W drugim wyczula mnie na to, że mój ogląd świata jest jedynie jednym z wielu możliwych wariantów percepcyjnych, ograniczonych nawykami, własną historią, kulturowymi okolicznościami i wieloma innymi czynnikami.

Istnieje jednak także trzecia możliwość – gdy fotograf pokazuje mi rzeczy nowe, nieznane, czasami zwyczajne, a czasami egzotyczne, w sposób, który mnie zaskakuje, intryguje, wciąga i w jakiś trudny do zrozumienia sposób zniewala. Tak jest w przypadku zdjęć Piotra Zbierskiego. Fotografie te są jednocześnie z tego i nie z tego świata.

Uzyskanie takiego efektu – o ile słowo to dobrze oddaje sens rzeczy – jest właśnie najbardziej tajemnicze i fascynujące, ponieważ widzę obrazy, ale nie wiem, w jaki sposób powstały. I to jest ta niezwykłość, która uderzyła mnie już przy pierwszym kontakcie z jego twórczością.

Muszę zatem wykonać wysiłek, aby wejście w ten świat a często nie są to wyprawy łatwe, do czego jeszcze wrócę. W krótkim wstępie do pierwszej książki Zbierski pisze: „Fotograf to przecież właściwie ktoś, kto potrafi się gubić, tam gdzie warto się gubić”. Wydaje mi się, że jest to ważne zdanie, które wiele mówi o przyjętej przez artystę strategii twórczej, a może nawet o jego filozofii życiowej.

Rozumiem je na dwa sposoby. Po pierwsze, Zbierski, odkąd go znam, pozostaje w nieustannym ruchu, w stanie permanentnej podróży. Zmienia miejsca, w których pracuje, mieszka, żyje. Przestrzenią, w której można się zgubić, stał się dla niego cały świat: Europa, Afryka, Azja, Ameryka. W każdym z tych miejsc jego spojrzenie pozostaje skupione – nie ulega fascynacji egzotyką czy odmiennością, lecz nieustannie poszukuje swoich tematów, wątków, ważnych dla siebie motywów.

Gubi się po to, aby je odnaleźć i sfotografować. Zbierski nie jest jednak łowcą obrazów – jego terytorium to emocje, stany wyjątkowe, niezwykłe spotkania. Drugie znaczenie tej istotnej deklaracji oznacza dla mnie coś zupełnie innego.Przemieszczanie się w wymiarze geograficznym jest pretekstem, do tego, aby zanurzyć się w relacjach z innymi, aby zagubić się w nich, bo tylko w ten sposób, możliwe staje się odkrycie czegoś prawdziwego.

Więc, gdy w dalszej części tego wstępu pisze, że fotografia „to medium pozwalające zbliżyć się do ludzi” , i że prawdopodobnie właśnie dlatego je wybrał, to ja mu całkowicie wierzę. Podobna intencja towarzyszyła Dianie Arbus, kiedy zdecydowała się porzucić bezpieczną karierę fotografa mody, realizowaną u boku męża, ponieważ chciała być bliżej ludzi, którzy ją fascynowali i pociągali.

Ale Zbierskiemu nie chodzi jedynie o pretekst do nawiązywania kontaktów, ponieważ jego działania artystyczne są także badaniem granic rzeczywistości, tych momentów w których fizyczne splata się z tym, co metafizyczne, gdzie śmiertelne spotyka to, co trwałe, ludzkie styka się z tym, co przynależy do innych porządków.

I okazuje się, że fotografia, o której Charles Baudelaire pisał, że jest tępa, bezduszna i powtarzalna (jak bardzo się mylił!), staje się cudowną maszyną pozwalającą wejść w światy znajdujące się na cienkiej linii oddzielającej to, co rzeczywiste, od tego, co ulotne, dostrzegalne jedynie dla uważnego oka, czułego serca i wrażliwego umysłu.

Może dlatego zdjęcia tak bardzo niepokoją, ponieważ mają w sobie niezwykle silny ładunek eteryczny. Zbierski zagląda pod podszewkę świata i mówi: zobacz teraz własnymi oczami choć cień tego, co ja widziałem. To, co nam pokazuje czasem zachwyca, ale często też niepokoi, tak jak niepokoi nas świat duchów, tego co przemija, co znika, co jest ulotne.

 

Pierwsza książka Zbierskiego (Push the sky away, 2016) opowiada o miłości, o chęci bycia blisko ludzi, o radości odkrywania świata, który artysta przemierza własnymi ścieżkami. Zawiera także wątki zapowiadające treści drugiej publikacji. Echoes Shades (2020) jest wynikiem fascynacji Zbierskiego tym, co pierwotne, a jednocześnie namysłu nad tym, czym jest natura, czym jest kultura i jakie relacje między nimi zachodzą.

Wydaje się, że – podobnie jak wcześniej – miejsca, które go interesowały, lokują się na styku światów. Ponownie poszukiwał punktów stycznych, w których to, co naturalne, związane z przyrodą, spotyka się z tym, co kulturowe, duchowe, a nawet religijne. Wszystko to stanowi także kontynuację jego nieustannych prób zrozumienia ludzkiej natury.

Zdjęcia zebrane w tej książce powstawały na Syberii, w Indonezji, w Afryce, na Podlasiu i w Rumunii. Miejsca i ludzie, których Zbierski odwiedzał podczas tych wypraw, pomimo różnorodnych lokalizacji, łączy to, że w pewnym sensie są usytuowane w niezwykłej strefie bezczasowej, w której trwa to, co pradawne.

 

Mieszkańcy tych miejsc pozostają w innym porządku czasowym – kultywują tradycje, obrzędy i wiedzę pochodzącą z odległych etapów dziejów cywilizacji. Zbierski potrafi nie tylko do nich dotrzeć, ale także ukazać ich w sposób, który pozwala zachować tajemnicę, jaką noszą w sobie.

Jest zatem Zbierski tułaczem, wyruszającym tam, gdzie kończy się mapa instytucjonalnego świata i wraca ze skarbami, które docenić i zrozumieć mogą nieliczni. Mam wrażenie, że trzecia książka fotografa Solid Maze of All That’s Left Untold (2025), stanowi kontynuację i ukoronowanie procesu, w którym artysta znajdował się od wielu lat.

Eksploruje w niej nową formę tworzenia książki fotograficznej, buduje nowy tryb narracji wizualnej, łącząc fotografie z poezją, eksperymentując z formatami obrazów, dekonstruując je i składając na nowo. Im bardziej zagłębiamy się w ten album, tym intensywniej wikłamy się w precyzyjnie zaprojektowany przez Zbierskiego labirynt – stały labirynt tego, co nie zostało opowiedziane.

Polskie tłumaczenie tytułu odziera oryginał z poetyki i tajemnicy, która zdecydowanie lepiej wybrzmiewa w wersji angielskiej. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż znajdujemy się w labiryncie, w kalejdoskopie, gdzie miejsca, ludzie i zdarzenia układają się w rozwibrowaną wizję.

Trzy wizualne elementy kreują główną oś narracyjną tej opowieści. Pierwszy z nich to stykówki, na których za każdym razem pojawia się 12 fotografii. Warto jednak doprecyzować – są to rozkładówki zaprojektowane w sposób przywodzący na myśl logikę prezentowania zdjęć stykowych.

Drugi to przefotografowane elementy instalacji przygotowywanych przez Zbierskiego z okazji wystaw, które odbyły się podczas łódzkiego Fotofestiwalu w 2021 roku oraz podczas wystawy State of Emergency. Polish Photo Art Today, w Centrum for Sztuki Współczesnej w Berlin, 2023.

Tworzone wtedy ściany stały się tworzyłem edytowania książki, sposobem na pracę z dużym zbiorem fotografii, z jego aurą i unikalnością. Praca nad nimi stanowiła zatem niezwykle ważny, może nawet fundamentalny element procesu twórczego. To podczas niego artysta poszukiwał nowej formy nie tylko prezentowania zdjęć ale, co ważniejsze łączenia ich i szukania wzajemnych relacji, jak również wykorzystania odręcznie pisanego tekstu.

Właśnie tu ujawnia się trzecia oś narracyjna tej książki fotograficznej. Tekst umieszczony na rozkładówkach ze stykówkami jest niczym nić Ariadny, prowadząca przez labirynt zarówno fotografa, jak i odbiorcę. W książce pojawia się on również w formie insertu, co ułatwia zapoznanie się z tym osobistym świadectwem.

Na kolejnych stronach publikacji słowa przybierają jednak także inne konfiguracje – niekiedy wyjaśniają kontekst powstawania wybranych zdjęć, innym razem przyjmują formę listu skierowanego do bliskiej artyście osoby. Czy kiedykolwiek zostaną przez nią przeczytane? Jak zostanie zinterpretowany ich sens? Zastanawiam się nad tym.

Zbierski podąża tropem wielkich twórców (Francis Bacon, David Hockney, Aby Varburg) tworzących ścianki składające z obrazów, linii, napisów, artefaktów w poszukiwaniu uniwersalnych kodów i niewidzialnych struktur, które łączą się w przeróżne sposoby, ukazują wzorce niedostrzegalne w inny sposób.

Nie mogę uciec od skojarzenia ze słynnym atlasem obrazów Mnemosyne, które tworzył w latach dwudziestych XX wieku historyk sztuki Aby Warburg. Na obleczonych czarnym płótnem tablicach przypinał reprodukcje dzieł sztuki, zaczynając od dzieł starożytnych a kończąc na wycinakach z gazet.

 

Interesowało go wszystko: działa sztuki, zdjęcia rzeźb, znaczki pocztowe, reklamy, ikonografia magii, astrologia, medycyna, karty tarota. Warburg eksplorował możliwie szeroko rozumiane uniwersum obrazów, które starał się uporządkować układając je na tematycznych planszach. Zbierski także tworzy swój atlas, wykorzystując jednak własne zdjęcie.

Jego fotograficzne archiwum, jest tak potężne, że pozwala mu na eksplorowanie różnych tematów i na zestawienie ich w różnych konfiguracjach. Wydaje się, choć może jest to wniosek zbyt daleko idący, że Warburg badał świat obrazów, Zbierski zaś eksploruje świat za ich pomocą.

Obu łączy metoda, której celem jest szukanie połączeń, wpływów i zależności. Zbierski kreuje w ten sposób nieznane do tej pory sensy, podobnie jak nowe połączenia neuronalne, składające się na sieć połączeń pozwalają nam przeobrażać się i rozwijać. W tych wizualnych mapach zdjęcia z różnych okresów i z różnych miejsce tworzą właśnie takie nowe relacje.

 

Każdą z takich plansz można odczytywać w serii, ale także skupiać się na pojedynczych kadrach. Wiele z nich to potężne zdjęcia, które mogły by równie dobrze funkcjonować w dużych powiększeniach na oddzielnych stronach książki. Takie rozwiązania także znajdziemy w albumie. Labirynt dla każdego, kto się w nim znajdzie, początkowo wydaje się nieprzenikniony, tajemniczy, a czasem nawet niebezpieczny. Im jest większy, tym silniejsze stają się te odczucia. Wejście do niego wymaga odwagi, a przebywanie w nim to nieustanny proces gubienia się i odnajdywania drogi. Za każdym razem możemy odkryć inne miejsca, nowe przejścia, zaskakujące punkty orientacyjne, na które nie zwróciliśmy uwagi wcześniej.

Zbierski ukrywa w tym labiryncie wiele historii – często niezwykle osobistych, wręcz intymnych. Zwraca się do ludzi, których znał, z którymi łączyły go miłość, przyjaźń, pasja. W tej biograficznej perspektywie jest to najbardziej osobista książka artysty. Prywatne historie autora splatają się tu z tym, co odkrywał podczas swoich wypraw. I w moim przekonaniu ma to głęboki sens – poznanie rodzi się w podróży, niezależnie od jej długości i odległości.

Iluzją jest przekonanie, że te strefy można precyzyjnie rozdzielić. W rzeczywistości wszystkie wątki mieszają się, przenikają, wpływają na siebie, tworząc nas jako indywidualne, czujące istoty. W tej książce artysta zamyka dawno rozpoczęte historie – z niektórymi osobami się żegna, z innymi poszukuje nowego otwarcia, a jednocześnie próbuje odkryć sens wydarzeń ze swojego życia.

Kończąc pewien etap, tworzy wyjątkowe, piękne i osobiste dzieło. Warto, w tym momencie zacytować fragment wstępu, który doskonale oddaje to, czym dla Zbierskiego stało się medium, którym się posługuje: „Obecnie coraz częściej myślę o fotografii jak o rzece, na której obu brzegach przebywa się jednocześnie. Na pierwszym z nich są opowieści - dobrze skonstruowane, przemyślane, intencjonalne narracje zamknięte w formie książek, wystaw - w układach do obejrzenia. Anegdoty mówione, chemia emocji, prace edycyjne, wiedza i uczucia.

Ale na drugim brzegu znajduje się magazyn negatywów i stykówek. Całość wraz z pamięcią emocjonalną i faktograficzną. Stały labirynt wszystkich możliwości i wszystkiego, co pozostało nieopowiedziane. Tutaj historia jest otwarta, jak akt mówienia, który tylko tutaj ma szansę upodobnić się do słyszenia.

Co więcej, tutaj fotografia to już nie tylko miłość i szczerość, ale także czas. To naturalne miejsce zdaje się nie być już potrzebą opowiadania, a raczej możliwością. I być może najbliższą, jaką znam, aby odwiedzić prawdziwe przeszłe wydarzenia i obecne tęsknoty i fantazje. Wspólnych linijek nie może napisać tylko jedna ręka”. Każda z trzech książek Zbierskiego została dopracowana edycyjnie w najwyższym stopniu. Każda ma inny format i w każdej odnajduję wyraźną ideę łączącą formę z treścią.

Pierwsza z nich jest, w pewnym sensie, najbardziej klasycznym albumem, choć i w niej czekają na odbiorcę niespodzianki – na przykład dwa tajemnicze inserty, które, niczym w powieści szkatułkowej, wplecione w główną narrację, uzupełniają historię. Druga książka, dzięki mniejszemu formatowi i okładce z naturalnego lnu, przywodzi na myśl odnaleziony dziennik podróżnika. Ta forma doskonale splata się z treścią i z tym, czego Zbierski poszukiwał, gromadząc ten materiał. Artysta-etnograf wyruszył w teren, lecz okazało się, że teren do pewnego stopnia nim zawładnął. Dzięki temu, patrząc na te obrazy, nie odczuwam dystansu między fotografem a światem, który eksploruje. Świat jawi się Zbierskiemu, a on przyjmuje to, co widzi, i rejestruje. 

I trzecia książka z przepiękną kolorową okładką, która już sama w sobie wikła mnie i zachęca do sięgnięcia po album. Tym razem artysta zdecydował się na duży format, który świetne współgra z całym zamysłem. Dzięki niemu karty albumu, ukazujące stykówki oraz zreprodukowane ścianki z wizualnymi instalacjami, mogą zaistnieć z pełną mocą.

W albumie Zbierski wykorzystał wszystko, co wypracował do tej pory, ale wprowadził także nowe rozwiązania – inne niż dotychczas sposoby łączenia zdjęć, odręcznie napisanych tekstów i obiektów. W jednym momencie operuje dużym powiększeniem, by za chwilę zmusić nas do całkowitego przekalibrowania percepcji. Narracja książki raz zwalnia, raz przyspiesza – czasem musimy się zatrzymać, innym razem porywa nas wartki strumień obrazów.

Siła fotografii Zbierskiego nie polega na tym, że odbywa on dalekie podróże, często do miejsc trudno dostępnych. Jej istota tkwi w tym, co w tych miejscach odnajduje. W jego ostatnim albumie równie ważne są dla mnie fotografie powstałe w Łodzi, Indiach i gdzieś w Rumunii. Dzięki temu dokonuje on iście alchemicznej transmutacji – przemienia to, co spotyka, w mroczne lub świetliste fenomeny. Ten szalony taniec poddany jest jednak niezwykle precyzyjnie skonstruowanej choreografii. Nawet jeśli może przywodzić na myśl swobodną improwizację, dobrze wiemy, że pozwolić mogą sobie na nią jedynie ci, którzy osiągnęli poziom mistrzowski.

Dwie wcześniejsze książki, liczne wystawy, a także brawurowa akcja Edition 777 przygotowały Zbierskiego do wejścia na ten niezwykły poziom wymykający się prostym klasyfikacjom. Tego właśnie oczekuję od artystów: poszerzenia pola mojej percepcji, wrażliwości i wyobraźni. W albumie Solid Maze of All That’s Left Untold wszystko to otrzymuję.

Tomasz Ferenc – kierownik Katedry Socjologii Sztuki w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Badawczo interesuje się antropologią i socjologią wizualną, studiami nad procesami migracyjnymi oraz biograficznie zorientowaną socjologią sztuki. Ostatnie publikacje: Zapisy pamięci. Historie Zofii Rydet (2020, z Karolem Jóźwiakiem i Andrzejem Różyckim), Borderlands. Tensions on the External Borders of the European Union (2019, z Markiem Domańskim), redaktor tomu: Fotografia i szaleństwo (2017). Kurator i autor wystaw fotograficznych.

Piotr Zbierski: Solid Maze

  • Gdzie: Galeria Poprzeczna, ul. Poprzeczna 3, Miechów
  • Kiedy: 10 maja 2025 (sobota), godz. 19.00
  • Czas trwania: 10.05 – 04.07
  • Kurator: Kuba Szkudlarek
Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Recenzje
Nowy gracz na rynku lamp - GlareOne Botis 80 i Botis 200 w opinii Jacka Woźniaka
Nowy gracz na rynku lamp - GlareOne Botis 80 i Botis 200 w opinii Jacka Woźniaka
Świeżo wprowadzone na rynek lampy GlareOne z serii Botis to dużo światła w kompaktowej formie zasilanej akumulatorem. O tym, jak nowe modele Botis 80 i Botis 200 sprawdzają się w praktyce, pisze...
8
Psi oddech, psie pazury. „Dogbreath” Matthew Genitempo [RECENZJA]
Psi oddech, psie pazury. „Dogbreath” Matthew Genitempo [RECENZJA]
Po arizońskim Tucson Genitempo oprowadzają lokalni nastolatkowie i to o świecie z ich perspektywy opowiada „Dogbreath”. Nowa książka Amerykanina różni się od swoich poprzedniczek, jest...
8
Magdalena Paszkowska: moja przygoda z Quadralite Snoot SN-200LED
Magdalena Paszkowska: moja przygoda z Quadralite Snoot SN-200LED
Snoot SN-200LED pozwala uzyskać w studio wiele oświetleniowych efektów. Ceniona fotografka fine art i prelegentka, Magdalena Paszkowska zdradza, dlaczego sięgnęła po ten modyfikator.
4
Powiązane artykuły