Zaczynałeś od pracy w archiwum fotoreporterskim we Florencji, gdzie katalogowałeś tysiące negatywów z lat 1944-1980. Jak to doświadczenie ukształtowało Twoje rozumienie wartości zdjęcia w czasie i wpłynęło na to, jak dziś patrzysz na każdy kadr?
Nauczyło mnie, że obrazy rzadko mają jedno znaczenie. Gdy spędzasz godziny z fotografiami tworzonymi z myślą o porannej gazecie, a potem wracasz do nich po dekadach, zaczynają tracić swoją pierwotną funkcję. To, co kiedyś było informacyjne, staje się ekspresyjne. To, co dokumentowało fakt, zaczyna przypominać fikcję. Ta zmiana kontekstu czasowego otworzyła mi oczy. Uświadomiła mi, że fotografie mają wiele żyć - czasem ich „życie po życiu” jest intensywniejsze niż pierwotne przeznaczenie. To poczucie odsłaniania się znaczenia z czasem wciąż wpływa na moją pracę. Rzadko ufam pierwszemu wrażeniu. Pozwalam zdjęciu trochę „dojrzeć” w ciemności - jak odbitce w kuwecie.
Pozostając w temacie archiwów, ale tym razem własnych: jak wygląda Twój stosunek do swoich zdjęć sprzed lat? Czy wracasz do nich z ciekawością, krytyką, czy raczej pozwalasz im odejść?
Jedno i drugie. Do niektórych zdjęć wracam jak do nierozwiązanych spraw. Innych unikam, jakby zbyt długie patrzenie mogło je spłaszczyć. Ale to czas jest najlepszym fotoedytorem. Bywa, że to, co wydawało się niepełne, z czasem okazuje się kluczowe, a to, co kiedyś miało siłę, staje się puste. Archiwum to nie tyle muzeum, co kompostownik - pełen rozkładu, ale żyzny. Nie wierzę w to, że wszystko trzeba traktować jak świętość. Odpuszczenie jest częścią procesu. Wierzę jednak w powroty z innym spojrzeniem, bo czasem to nie fotografia się zmienia, tylko Ty.
A czy w Twoim portfolio są zdjęcia, które dziś już nie rezonują z Tobą? Jak zmieniała się Twoja wrażliwość na przestrzeni lat?
Zdecydowanie, niektóre zdjęcia dziś wydają mi się zbyt czytelne. Moja wrażliwość przesunęła się w stronę prac, które opierają się byciu „domkniętymi”. Coraz mniej interesuje mnie uchwycenie czegoś „dobrze”, a bardziej to, co wymyka się z kadru. Na początku goniłem za ostrością, gestem, decydującym momentem. Dziś bardziej pociąga mnie zawahanie, to, co niepewne. To nie tak, że wcześniejsze prace są nieudane – po prostu należały do innego sposobu widzenia, który nie jest mi już bliski.
Po wypracowaniu tak charakterystycznego stylu, jak sam siebie wyzwalasz z rutyny, powtarzalności?
Styl, jeśli staje się zbyt świadomy, może być pułapką. Ale jeśli traktować go jako produkt uboczny - osad pewnego sposobu patrzenia - wtedy pozostaje żywy. Staram się nie trzymać kurczowo żadnej metody ani efektu. Powtarzalność nie zawsze jest wrogiem; potrafi być odkrywcza. Prawdziwym zagrożeniem jest wygoda. Dlatego zmieniam materiały, miasta, chodzę bez celu, zostawiam rzeczy niedokończone. Czasem to, co wygląda jak powtórzenie, jest w rzeczywistości dopracowaniem. Innym razem to sygnał, że trzeba się zatrzymać i przemyśleć wszystko od nowa.
Myślisz obrazem, czy bardziej emocją?
Tak naprawdę ani jednym, ani drugim. To raczej wyczucie pojawiającej się możliwości, pewien rodzaj napięcia. Czasem to atmosfera, czasem rytm, zderzenie. Emocje mogą pojawić się później, na etapie edycji, ale w momencie tworzenia to coś bardziej fizjologicznego niż konceptualnego. Pewien rodzaj czujności.
W swoich wypowiedziach podkreślasz, że nie pracujesz z jasno określoną koncepcją. „90% czasu nie wiem, co chcę zakomunikować”. A czy kiedykolwiek próbowałeś realizować projekt według planu?
Tak, zdarzało się. I zazwyczaj plan rozpadał się w konfrontacji z tym, co zaoferował świat. To nie była porażka, a raczej korekta kursu. Za każdym razem, gdy próbowałem narzucić strukturę od początku, efekt końcowy wydawał mi się martwy. Najbardziej żywe projekty to te, które odsłaniają swój kształt powoli, niemal niechętnie. Nauczyłem się bardziej ufać dygresji niż intencji.
kolorów – to narzędzia, nie zdrada
Jak wygląda Twój proces selekcji zdjęć? Czy od razu wiesz, które zdjęcie „działa”?
To rzadko bywa natychmiastowe. Często pojawia się opóźnienie - zdjęcie może wydawać się martwe w jednym tygodniu, a w następnym stać się niezbędne. Ten proces jest bardziej archeologiczny niż edycyjny. Kopię, odkładam, wracam. Niektóre obrazy uparcie domagają się ponownego spojrzenia. Inne zanikają. Edycja to dla mnie słuchanie tego, co zdjęcia próbują powiedzieć sobie nawzajem - to nigdy nie chodzi tylko o pojedyncze kadry, a o przestrzeń między nimi.
A jak dużą rolę w Twoich zdjęciach odgrywa postprodukcja?
Staram się uchwycić odpowiedni kadr w momencie wykonania zdjęcia, ale nie fetyszyzuję „czystości”. Kadrowanie, korekta kolorów - to narzędzia, nie zdrada. Natomiast moim zdaniem zbyt duża ingerencja sprawia, że obraz zaczyna tracić, a ja chcę, żeby szorstkość rzeczywistości pozostała nienaruszona. Postprodukcja to dla mnie bardziej kwestia przejrzystości niż poprawiania, nie chodzi o polerowanie, tylko o wydobycie tego, co już tam było.
Czy zdarza Ci się wyjść na ulicę bez aparatu, zupełnie świadomie, czy jednak aparat jest Twoim przedłużeniem niezależnie od okoliczności?
Jedno i drugie. Są dni, kiedy noszenie aparatu wydaje się ciężarem, albo gorzej: filtrem oddzielającym mnie od świata. Więc go zostawiam. Innego dnia aparat staje się jak kończyna. Nie wierzę w konieczność fotografowania cały czas - czasem nierobienie zdjęć również jest częścią procesu. Nieobecność tworzy przestrzeń dla innego rodzaju patrzenia.
kolaż - od tego, co już zostało zobaczone
Prócz fotografii tworzysz kolaże. Budzą skojarzenia z awangardą, dadaizmem, czasem z Bauhausem. Czy traktujesz je jako osobną praktykę, czy część tego samego strumienia wizualnego co fotografia?
Obie formy wypływają z tego samego impulsu - potrzeby przekształcenia świata, przesunięcia punktu uwagi. Kolaż jednak pozwala na jawniejsze rozczłonkowanie, to nie tyle akt obserwacji, co budowania od podstaw. Fotografia i kolaż dzielą wspólną wrażliwość – obie są sposobami myślenia poprzez obraz, próbą zrozumienia, jak rodzi się znaczenie. Fotografia zaczyna się od tego, co dane oku tu i teraz; kolaż - od tego, co już zostało zobaczone. Obie są aktami porządkowania świata na nowo.
Jeśli mógłbyś być zapamiętany za jedną rzecz w swojej twórczości – nastrój, technikę, sposób patrzenia lub jeszcze coś innego – co by to było?
Za to, że pozostałem otwartym człowiekiem. Że moje fotografie nie mówiły zbyt wiele, nie podsuwały gotowych odpowiedzi, zostawiały przestrzeń - na myślenie, na czucie - bez narzucania. Jeśli miałbym być za coś zapamiętany, to nie za technikę ani nastrój, lecz za możliwość, którą zdjęcia dawały: by choć na chwilę zobaczyć świat odrobinę inaczej.
A co robisz, kiedy nie robisz zdjęć i kolaży?
Chodzę, czytam, oglądam filmy. Staram się nudzić. Nuda jest niedoceniana. Spowalnia wszystko i robi miejsce na zbłąkane myśli. Myślę, że wiele kadrów zaczyna się właśnie w tych pustych chwilach, kiedy nic pilnego się nie dzieje, a Ty po prostu cicho przyglądasz się temu, co zazwyczaj umyka uwadze.
Życzę Ci więc owocnego nudzenia się. Dziękuję za rozmowę!
www.francescogioia.com
@francesco_gioia_street