Branża
Rankin zamyka swoją agencję - powodem AI i zmieniający się rynek
Najnowszy superzoom z mocowaniem Sony FE to przedłużony klasyk 100-400 mm. Obiektyw ma być kompaktową i uniwersalną propozycją dla wymagających amatorów. Pierwszy w Polsce egzemplarz zabraliśmy do warszawskiego ZOO.
Tamron od pewnego czasu stara się wyróżnić serwując nam całą serię pełnoklatkowych obiektywów o nietypowych zakresach, by przywołać tylko świetne zoomy 35-150 mm, 150-500 mm czy zapowiedziany przed tygodniem 20-40 mm. W tym przypadku producent oferuje dodatkowe 50 mm na krótkim końcu, by obiektyw był jeszcze bardziej uniwersalny. Dzięki temu może stanowić ciekawą propozycję dla fanów fotografii górskiej i krajobrazowej oraz dobre uzupełnienie dla obiektywu szerokokątnego typu 16-35 mm. Zwłaszcza, że jest to konstrukcja stosunkowo lekka, poręczna i z tą samą średnicą filtra, co większość nowych zoomów producenta. Dodatkowe atuty to bez wątpienia optyczna stabilizacja, uszczelniona obudowa, powłoki fluorowe czy pseudo-macro 1:2 dla ogniskowej 50 mm.
A jak nowy Tamron wypada na tle konkurencji? Bezpośrednim rywalem wydaje się Sigma 100-400 mm f/5-6.3 DG DN OS. To również ciekawa a do tego sporo tańsza (4690 zł) konstrukcja o zbliżonej wadze i wymiarach. Natywny model Sony 100-400 mm f/4.5-5.6 GM OSS oferuje lepsze światło na długim końcu, ale jest też większy, cięższy a cena przebija psychologiczną barierę 10 tys. zł. Tamron plasuje się więc w połowie stawki. Co otrzymujemy za 7290 zł?
Obiektyw waży 1155 g i mierzy 183.4 x 88.5 mm. Jest więc stosunkowo lekki, a w pozycji transportowej ok. 1/3 dłuższy od standardowego zooma. Umieszczone w tylnej części najcięższe grupy soczewek sprawiają, że z korpusem A7 III stanowi dobrze wyważony zestaw. Kilkugodzinny spacer po ogrodzie zoologicznym nie był wyzwaniem ani dla ramion ani dla kręgosłupa.
Zastosowane materiały to dobrze już znane lekkie stopy i wytrzymałe kompozyty. Matowa, aksamitna powierzchnia prezentuje się bardzo elegancko. Podobnie jak w innych modelach drugiej generacji karbowane pierścienie są wypukłe, przez co lepiej wyczuwalne na tubusie. Pracują bardzo płynnie, bez „szurania” typowego dla tańszych modeli Tamrona. Pokonanie całego zakresu to też mniej niż pół obrotu, kadrujemy więc szybko i precyzyjnie.
Obudowa została uszczelniona, co w konstrukcji typu „pompka” wydaje się już obligatoryjne. Na łączeniu faktycznie widać twardą gąbkę, która ściśle przylega do tłoka, zatrzymując kurz i zabrudzenia podczas zoomowania. Gumowy pierścień wieńczy również stalowy bagnet. Wodoodporne ma być też złącze USB-C, które pozwala na podłączenie obiektywu do komputera i łatwą aktualizację i określenie funkcji przycisków w aplikacji Tamron Lens Utility.
Na tubusie znajdziemy przycisk blokady/przywołania ostrości, przełączniki trybu pracy stabilizacji (standardowa lub panoramowanie) oraz trybu Custom, programowanego we wspomnianej aplikacji. Jest też blokada pompki, która i tak nie rozsuwa się pod własnym ciężarem (co oczywiście może zmienić się z czasem).
W zestawie otrzymujemy też przeciwsłoneczną osłonę tulipanową (bez okienka obsługi filtra), nie ma za to mocowanej na kołnierzu stopki statywowej, którą otrzymujemy chociażby z tańszym przecież modelem 150-500 mm f/5-6.7 Di III VC VXD. Nie ma również dedykowanego pokrowca.
Wszystkie zdjęcia wykonaliśmy z pełnoklatkowym korpusem Sony A7 III. Pliki JPEG rejestrowaliśmy z włączonymi korekcjami wad optycznych oraz wyłączonym systemowym odszumianiem dla wysokich czułości ISO. Możliwości obiektywu możecie ocenić samodzielnie analizując pliki RAW.
Układ optyczny to 18 elementów ustawionych w 24 grupach, w tym 2 soczewki asferyczne, 3 soczewki LD i 2 soczewki XLD. Na przysłonę składa się 9 zaokrąglonych listków. Maksymalny otwór przysłony to f/5 dla 50 mm. Jasność oczywiście spada w miarę zoomowania co kształtuje się następująco:
zakres 50-100 mm – f/4,5
zakres 100-200 mm – f/5,6
zakres 200 – 400 mm – f/6,3
Co pokazują pierwsze zdjęcia testowe? Obiektyw można uznać za ostry w całym zakresie ogniskowych. Nawet na długim końcu zdjęcia są pełne drobnych detali. Pliki z wysokorozdzielczej matrycy zapewne pokazałyby więcej, ale nawet z 24-milionowym sensorem Sony A7III otrzymujemy kontrastowe, dobrze nasycone i szczegółowe zdjęcia.
Dobrze radzi sobie z winietowaniem (niemal niewidoczne) i aberracją chromatyczną, która pojawia się tylko w sytuacjach ekstremalnego kontrastu w rogach i na krawędziach kadru. Nieźle wypada też w pracy pod światło. Blikuje nieznacznie, za to czasem pojawia się nieładne magentowe lub zielone „sianie”.
Znacznie gorzej nowy Tamron wypada pod względem korekcji geometrii, ale inżynierowie chyba nie starali się nawet z nią specjalnie walczyć, stawiając na – bardzo skuteczne jak widać – systemowe korekcje w aparatach Sony.
Dystorsja przy 50 mm - korekcja włączona
Dystorsja przy 50 mm - RAW wywołany na ustawieniach standardowych
Dystorsja dla 400 mm - korekcja systemowa włączona
Dystorsja przy 50 mm - RAW wywołany na ustawieniach standardowych
System AF, oparty o nowe silniki liniowe VXD działa szybko, cicho i płynnie. Ponownie mieliśmy wrażenie, że pełnię swoich możliwości pokazałby dopiero z szybszym korpusem. A7III nie jest w końcu konstrukcją stworzoną do fotografii dzikiej przyrody.Skuteczność systemu stabilizacji sprawdzimy w studyjnych warunkach ale praktyczne testy pokazują, że jest to układ wydajny i przydatny. Przy maksymalnej ogniskowej 400 mm, ostre zdjęcie wykonywaliśmy jeszcze przy 1/15 s, ale przyzwoity odsetek osiągamy dopiero przy 1/25-1/30 s. A więc i tak nieźle!
Zdjęcie wykonane przy 400 mm z czasem 1/25 s
Minimalna odległość ogniskowania 50 mm
Minimalna odległość ogniskowania 400 mm
Krążek rozproszenia - charakter nieostrości