Leica M EV1 - pierwsze wrażenia i zdjęcia przykładowe [JPEG + RAW]

Naturalna ewolucja, czy niedopuszczalne bluźnierstwo? Leica M EV1 to pierwszy model w systemie M, w którym klasyczny dalmierz zastąpił cyfrowy wizjer EVF. Z jakim skutkiem? Mieliśmy okazję przekonać się o tym jeszcze przed oficjalną premierą.

Skomentuj Kopiuj link
Posłuchaj
00:00

Leica M EV1, to nie wariant modelu M11 a zupełnie nowa, trzecia już (obok cyfrowego dalmierza i modeli analogowych) linia w rodzinie M i aparat, który firma z Wetzlar określa jako „kamień milowy” w historii firmy. I tym razem nie jest to marketingowy frazes, bo w przypadku tej - jakże konserwatywnej firmy - to przewrót niemal kopernikański. A dla wielu wyznawców M-religii, szklanka wody wlana do piekła.

Chodzi oczywiście o to, że w przypadku „M-ki”, to właśnie wokół dalmierza od zawsze budowana była cała filozofia systemu (M w nazwie pochodzi od niemieckiego słowa Messsucher, oznaczającego dalmierz). To właśnie ten klasyczny sposób ustawiania ostrości ma wymuszać inny styl pracy i dostarczać unikalne, pełniejsze doświadczenie tworzenia każdego ujęcia. W końcu M to też legendarne obiektywy, horrendalnie drogie także dlatego, że ręcznie produkowane i kalibrowane z myślą o pracy z dalmierzem właśnie. Skąd więc ten nagły zwrot?

Producent postanowił rozwiązać za jednym razem kilka problemów, a przy okazji oczywiście również dobrze zarobić (szyk prawdopodobnie należałoby odwrócić). Po pierwsze, cyfrowy wizjer to wybawienie dla sporej jednak grupy użytkowników w zaawansowanym wieku, którym ze względu na słabnący wzrok ostrzenie za pomocą dalmierza przychodzi już z trudem i fotografowanie M-ką zamiast cieszyć, frustruje. Ludzie w Wetzlar musieli słyszeć to nie raz.

Po drugie, ma poszerzyć grupę odbiorców, o spore grono młodszych ale już wystarczająco zamożnych fotografów, którzy marzą o własnym M, ale obawiali się dotąd wymagającego jednak dalmierza. A którzy mają już być może doświadczenie w ostrzeniu manualnym za pomocą cyfrowego wizjera.

Po trzecie, dla niektórych „M-kowiczów” mógłby to być kolejny korpus w gablotce, po który sięgaliby głównie wtedy, gdy chcą fotografować z dłuższą ogniskową, bardzo jasną optyką, lub obiektywem macro, bo w tych sytuacjach dalmierz sprawia najwięcej kłopotów: ramka dla optyki tele jest bardzo mała, plamka z bardzo jasną optyką ledwie widoczna a podczas fotografowania z bliska uwidacznia się już paralaksa. Najnowsze obiektywy pozwalają już też na ostrzenie z mniejszych odległości (niż 70 cm), więc ten potencjał mógłby być w końcu w pełni wykorzystany.

Internetowi wojownicy oczywiście drą już szaty ogłaszając koniec linii M, ale my szczerze mówiąc podchodzimy do tego pomysłu raczej entuzjastycznie. M EV1 nie zastępuje w końcu klasycznej M-ki, i jej status, póki co wydaje się raczej niezagrożony. A dla użytkownika jest to po prostu kolejny opcja do wyboru. Aparat jest przy tym tańszy, choć wykonany z nie mniejszą, jak się wydaje, starannością.

Ostatecznie nie jest to też idea zupełnie nowa. Aparaty Leica M od dawna obsługują zewnętrzne cyfrowe wizjery, w tym mocowany do gorącej stopki uchylny model Visoflex 2. Korpus traci jednak wówczas swoją kompaktowość i nie jest już tak dyskretny, ponadto wizjer w stopce uniemożliwia jednoczesne korzystanie z lampy. Celownik wbudowany w korpus M EV1 znacząco przewyższa go też pod względem parametrów (5,76 vs 3,7 Mp). Jedyna zła wiadomość jest taka, że możemy nie zobaczyć już modelu Visoflex 3.

Idea jest więc ciekawa, przekonajmy się zatem, jak została zrealizowana.

Wykonanie klasy M, z nowoczesnym twistem

Leica M EV1, na pierwszy rzut oka wygląda jak mariaż modeli M i Q. Dziwnie „ślepy” front to coś z czym musimy się oswoić ale aparat zachowuje swoje idealne proporcje i, choć na pewno traci na tej zmianie, naszym zdaniem nadal prezentuje się lepiej niż stylizowany na dalmierz model Q.

 

Wystarczy ponadto wziąć aparat do ręki, by od razu poczuć, że to nadal „M-ka”. Choć trudno cokolwiek zarzucić wykonaniu aparatów z linii Q i SL, w przypadku M zdecydowanie jest to jeszcze półka wyżej. Starannie odlany i oszlifowany korpus z magnezu i aluminium pokrywa aksamitnie matowy lakier. Przyciski pracują z niezwykłą kulturą i precyzją a trzask migawki jest wyjątkowo satysfakcjonujący.

Aparat powstał na bazie modelu M11 a z linią Q dzieli w zasadzie tylko skóropodobną okładzinę z diamentowym wzorem i okular wizjera, który naszym zdaniem mógł akurat pozostać klasycznie okrągły. Korpus debiutuje w wersji czarnej i, z tego co wiemy, nie ma na razie planów poszerzenia o wersję srebrną.

Podobnie jak inne M-ki (a w przeciwieństwie do Q), aparat nie ma klasy szczelności IP, bo uszczelnione nie są ani obiektywy systemu M ani sam bagnet. Producent deklaruje jednak odporność na „lekki deszcz”. I zapewne można dodać do tego wieloletnią intensywną eksploatację, bo konstrukcja wydaje się niesamowicie solidna. Tylny ekran ( 2,95”, dotykowy, 2,3 Mp) zabezpieczono dodatkowo szkłem Gorilla.

Ergonomia i obsługa nie różni się znacząco od pozostałych modeli z aktualnej linii M. Brak dalmierza pozwolił obniżyć nieco wagę (o 80g) i w połączeniu z małymi stałkami systemu, mimo braku uchwytu trzymamy go całkiem wygodnie. Jeśli lubimy jednak pewniejszy chwyt, M EV1 jest kompatybilny z akcesoriami do M11, takimi jak dodatkowa podpórka kciuka czy mocowany do dolnej płytki uchwyt.

Najważniejsza zmiana w sposobie pracy wynika oczywiście z zastosowania cyfrowego wizjera. Na froncie znajduje się dźwignia, którą możemy przesuwać w obu kierunkach by aktywować ramki kadrowania oraz włączać i wyłączać focus peaking. Co, jak się przekonaliśmy, łatwo też zrobić przypadkiem. Dźwignię, ale także pozostałe przyciski, możemy przytrzymać dłużej by wyświetlić menu konfiguracji i określić ich funkcje samodzielnie. Super-wygodne rozwiązanie. Nie nowe w aparatach Leica ale warte każdorazowego podkreślenia.

Wizjer to najważniejsza, ale niestety nie najmocniejsza strona tego aparatu

Umieszczony skrajnie celownik EVF ma tę samą rozdzielczość (5,76 Mp), punkt oczny (20,75 mm) i powiększenie (0.76x) co w Q3, ale o połowę niższe odświeżanie 60 kl.s, (co zapewne ma ograniczyć drenowanie baterii). W bezpośrednim porównaniu z Q3 43 nie widzimy jednak żadnej różnicy. Również w słabym świetle podgląd jest płynny klarowny.

Jest to całkiem dobry wizjer i w zupełności wystarczający, ale w aparacie z systemem AF, jak właśnie Leica Q. Tymczasem większy i jaśniejszy EVF OLED znajdziemy nawet w nowej generacji korpusów SL. Poza tym skoro – jak twierdzi Leica – nie jest to ten sam moduł, co powstrzymało producenta by zastosować wizjer jeszcze dużo lepszy? Celowniki 9 Mp o powiększeniu 1x nie są już na rynku niczym nowym. Korpus aparatu nie wydaje się na to zbyt mały, w przypadku topowego modelu za ponad 30 tys. zł, trudno też wykręcać się trzymaniem w ryzach kosztów.

Nieco rozczarowujący jest też sam system wsparcia ostrzenia, który ogranicza się do zwykłego focus peakingu, sprzężonego z cyfrową lupą. Bez możliwości konfiguracji: wyboru koloru podświetlenia (tylko czerwone) w zależności od tematu, czy jego intensywności, gdy przysłania nam zbyt duży obszar sceny albo istotne detale.

Konkurencja poszła tu już znacznie dalej, a przoduje z pewnością Fujifilm, które od lat oferuję symulację dalmierza czy równoczesny podgląd całego kadru oraz, obok, powiększenia obszaru, na który ustawiamy ostrość. 

Nie wspominając już o wizjerze hybrydowym jak w Fujifilm X100 czy X-Pro, gdzie użytkownik może przełączać się między podglądam cyfrowym a optycznym, z nałożoną pływającą ramką korekcji paralaksy oraz podświetleniem punktu ostrości.

Leica podobno testowała podobne rozwiązanie, ale, jak twierdzą przedstawiciele firmy, połączenie dalmierza z wizjerem elektronicznym wiązałoby się z „kompromisami pod względem jakości wyświetlanego obrazu i spadkiem komfortu pracy”. Co znaczy tylko tyle, że inżynierowie Leica nie byli jeszcze w stanie zaprojektować zadowalającego rozwiązania.

Pojawia się również pytanie o jego skuteczność, na które nie możemy jeszcze odpowiedzieć jednoznacznie. Aparat testowaliśmy na razie tylko z jednym topowy obiektywem.

Leica APO-Summicron-M 35 mm f/2 ma rewelacyjną ostrość i mikrokontrast (kosztuje w końcu więcej niż sam aparat, ok. 35 tys. zł.) i w szybkim porównaniu wypada lepiej (podświetla więcej krawędzi) niż APO-Summicron 43 mm f/2 w Leice Q3 43. Nie wiemy natomiast jak będzie sobie radził ze starszymi szkłami czy też, jak wypada w zestawieniu z innymi markami.

Dla niewprawionego oka i ręki, nadal będzie to też skuteczniejszy sposób ostrzenia niż dalmierz. W praktyce poruszenie pierścieniem aktywuje powiększenie, a pokrętłem korekcji ekspozycji kontrolujemy wówczas jego skalę. 

Powiększenie można też przypisać do przycisku funkcyjnego umieszczonego obok spustu, ale w praktyce wygodniejsze jest właśnie automatyczne powiększanie. Pod palcem możemy mieć wówczas szybkie przywołaniem celownika na środek. Sam wybór punktu zoomowania za pomocą 4-kierunkowego nawigatora jest dość powolny i frustrujący. 

Wydajność? M-ka ma swoje tempo

Pod względem wydajności to po prostu Leica M11. I to bez -P, o czym świadczy wbudowana pamięć 64 a nie 256 GB (zdjęcia zapisujemy też na kartach SDXC UHS-II, jeden slot). 60-milionowy sensor obsługuje procesor Maestro III z buforem 3 GB. Taki tandem pozwala na wykonanie z pełną prędkością 4,5 kl./s do 15 zdjęć RAW (14-bit) i 100 JPEG.

Pod tym względem Leica Q3 wypada zdecydowanie lepiej (Procesor 4 generacji z buforem 8 GB i trybem seryjnym 15 kl./s), ale M-ki nigdy nie kojarzyły się z szybkim strzelaniem długimi seriami. Szybkość pracy ogranicza również czas startu, bo ze względu na obecność kurtyny zabezpieczającej sensor, czas uruchomienia to ponad 2 sekundy.

To czego M-ka może zazdrościć modelom SL i Q to również system stabilizacji (w Q tylko optyczna), bo przy tak dużej rozdzielczości, znacznie łatwiej o nieostre zdjęcia. A dokładnie specyficzny rodzaj nieostrości, gdzie nic nie jest wyraźnie poruszone, ale brakuje mikrodetali.

Podobno wynika to ze specyficznej konstrukcji sensora - stosowanej w M-kach warstwy mikrosoczewek, która poprawia efektywność korzystania z szerokich kątów, a której działanie mikroruchy matrycy mogłyby komplikować.

Jakość obrazu. Patrząc na zdjęcia, wiele można wybaczyć

60-milionowa matryca typu BSI produkowana przez Sony gości obecnie w kilku liniach producenta (M, Q, SL) co nie oznacza jednak, że jakość, a zwłaszcza charakterystyka obrazu jest identyczna. Wiele zależy tu od osobistych preferencji, ale pliki z M EV1 wydają się bardziej naturalne i mniej przetworzone niż np. z Leiki Q, które mają swój specyficzny „look”. Również RAW-y nie różnią się znacząco od plików JPEG, więc to co widzimy na ekranie, czy w wizjerze jest wiarygodną referencją.

Sensor pracuje w zakresie ISO 64-50000 i jeszcze do ISO 3200 obraz wygląda świetnie, z minimalnym barwnym szumem widocznym dopiero na dużych powiększeniach. Przy ISO 6400 i 12500 szum jest już bardziej widoczny, ale nadal ma bardzo drobny charakter i nie degraduje detali.

Generalnie jakość zdjęć jest dużym atutem aparatu. Nie zauważyliśmy też problemów z pomiarem światła czy niekonsekwencją balansu bieli, co w modelach Q zdarza się dość często.

Podsumowanie

Dalmierz z pewnością ma swoje zalety. Zostawiając na boku wszystkie „wyjątkowe doznania” jakie ma zapewniać, daje po prostu naturalny podgląd sceny i pozwala obserwować otoczenie kadru – widzimy co dzieje się poza ramką i co być może wydarzy się w niej za chwilę. Nie ma też żadnego opóźnienia (cyfrowy wizjer mimo wszystko zawsze pokazuje przeszłość) i nie drenuje baterii - w odróżnieniu od paneli EVF o dużej rozdzielczości.

Ma też oczywiście dobrze rozpoznane wady. Korzystanie z jasnej optyki to duże wyzwanie, nawet dla doświadczonych użytkowników. W krótkim dystansie pojawia się paralaksa, przy długich ogniskowych ramka jest już naprawdę mała, z kolei ramek szerokich ogniskowych (28 mm i szerzej), okularnicy często nie są w stanie objąć wzrokiem w całości.

Posługiwanie się dalmierzem jest obiektywnie trudne, choć mówi się, że jest to kwestia praktyki i wytworzenia pewnej pamięci mięśniowej. Wizjer cyfrowy odbiera też z pewnością część magii i analogowego doświadczenia, które daje poczucie większej kontroli nad procesem powstawania zdjęcia.

Wydaje nam się - a nawet jesteśmy przekonani - że mimo wszystko jest to cena jaką wielu potencjalnych użytkowników M-ki gotowych będzie zapłacić. Skąd to przekonanie? Bo po raz pierwszy po testach aparatu Leica M, prawie wszystkie nasze zdjęcia są ostre!

Oczywiście nie jest to M EV naszych marzeń i nadal nie rozumiemy, dlaczego producent nie dołożył starań by cyfrowy wizjer - najbardziej specyficzny układ tego aparatu - nie był jednocześnie jego najmocniejszą stroną. Sam pomysł i kierunek uważamy jednak za słuszny! 

Leica M EV1 - sample testowe

Wszystkie zdjęcia wykonaliśmy nowym M EV1 z podpiętym obiektywem Leica APO-Summicron-M 35 mm f/2, na standardwych ustawieniach aparatu dla JPEG w najwyższej rozdzielczości 60 Mp. By lepiej ocenić jakość zdjęć zachęcamy do pobrania paczki plików RAW (DNG).

Komentarze
logo logo
Magazyny
Zamów