Wszystkie zdjęcia w tym tekście, to pliki JPEG prosto z aparatu, bez korekcji ekspozycji, kontrastu czy kolorystyki.
Przyszedł mail. Uprzejma prośba o backup redakcyjnego dysku do chmury i nieprzekraczalny deadline - później nastąpi format. Uznałem, że to najwyższy czas i dobra okazja, by przejrzeć robocze katalogi testów z ostatnich 15 lat. Tysiące sampli i zdjęć z wyjazdów prasowych. Po cichu liczyłem na niezwykłe odkrycia - przeoczone czy też zapomniane kadry, które być może docenię dopiero teraz, po wielu latach.
Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło.
Przejrzałem bardzo wiele zdjęć pierwszych i ostatnich. Z ostatnich lustrzanek (jak Canon EOS 5Ds R czy Sony A99) i pierwszych bezlusterkowców (Sony A7, Fujifilm X-T1, Olympus PEN i Sony NEX). Konstrukcji dawno i słusznie zapomnianych (jak Nikon 1) i tych, o których właśnie znów sobie wszyscy przypomnieli (kieszonkowe kompakty Fujifilm czy Canon).
Była to ciekawa podróż przez technologie i odwiedzone miejsca oraz chwila refleksji nad tym, jak ogromny jakościowy skok dokonał się na przestrzeni tych kilkunastu lat. Przede wszystkim była to jednak żmudna robota - i być może poddałbym ją ostatecznie, gdyby nie katalog ze zdjęciami z Fujifilm X-Pro1 z 2012 roku.
Filmowy look bez symulacji
Pierwsze, o czym pomyślałem, to że była to być może jedna z ostatnich podróży do świata niezdewastowanego jeszcze przez Instagrama i masową turystykę. Dzieciaki nie miały smartfonów, miały za to szerokie uśmiechy i mnóstwo naturalnej ciekawości. Nic dziwnego - w małej wiosce, ok. 20 km od Katmandu, stolicy Nepalu, „białasów” z aparatem mogły widzieć po raz pierwszy.
Przeglądam kolejne zdjęcia i nieświadomie robię to coraz wolniej, czasem zatrzymuję się i rozglądam po całym kadrze. I nie - to nie egzotyka miejsca kradnie moją uwagę, to sam obraz - jego charakter, faktura i głębia. Naturalne kolory, zdjęcia o ciekawej - mimo stosunkowo małej matrycy APS-C - głębi i mikrokontraście.
Oglądam dalej i mam wrażenie, że patrzę na obraz nie ze starej cyfrówki, a na zdjęcia z Fujifilm GA645, nad którymi pracowałem kilka dni wcześniej. Pod względem koloru i ostrości JPEG-i przypominają szczegółowe i czyste średnioformatowe skany wywołane na neutralnym profilu i domyślnych ustawieniach.
Chłodna tonacja, pastelowe kolory i bardzo subtelny „roll-off” między światłem a cieniem przywołują takie materiały jak Fujifilm Pro 160NS czy Pro 400H. W ciepłym popołudniowym słońcu to już niemal współczesna Portra 160. Do tego raczej niski kontrast i „spokój” w światłach, gdzie biel nie pojawia się nagle, lecz stopniowo, w sposób bardziej organiczny.
Mniej (pikseli) znaczy więcej (naturalności)
Dlaczego te zdjęcia wydają się wyglądać inaczej - i często nawet lepiej - niż fantastyczne przecież pliki z najnowszych korpusów? Może dlatego, że ograniczenia wczesnych matryc były jednocześnie ich największymi zaletami.

Rozdzielczość „zaledwie” 16 Mp oznacza, że pojedynczy piksel w X-Pro1 ma ok. 4,8 μm, a więc jest 110% większy (!) niż w przypadku 40-milionowego sensora w X-T5, i jedynie 10% mniejszy niż w średnioformatowym GFX50SII (!!). Jeszcze większe piksele znajdziemy w pierwszych pełnoklatkowych matrycach, co tłumaczy ponowne, rosnące wciąż zainteresowanie takimi fotograficznymi youngtimerami jak Canon EOS 5D Classic (12,8 Mp) czy Leica M8 (10 Mp, APS-H, CCD).
Ale Fujifilm X-Pro1 było wyjątkowe z jeszcze jednego powodu. Był to pierwszy zaawansowany bezlusterkowiec w dalmierzowym stylu i pierwszy aparat z innowacyjną matrycą typu X-Trans. Autorska architektura z nieregularnym wzorem filtra kolorów eliminowała ryzyko występowania mory i jednocześnie naśladowała losową strukturę ziarna analogowego. Suma tych cech złożyła się na obraz, na który - mimo jego „cyfrowości” - patrzy się po prostu przyjemnie.
Oczywiście to aparat, który z dzisiejszej perspektywy ma wiele ograniczeń. Kiepski ekran i wizjer EVF, ciągłe lagi, opóźnienia i problemy z wybudzaniem. Do tego słaba bateria, wolny AF i bufor, który dusi się już po krótkiej serii JPEG+RAW. Z pewnością nie jest to aparat, który poleciłbym dziś do wymagającej pracy. Czy jednak zabrałbym go na spacer i na wakacje? Czy podpinałbym do niego różne vintage’owe manualne obiektywy, które jeszcze podkręciłyby ten analogowy look? Ahhh, jeszcze jak!
PS. Szybkie wyszukiwanie i przekonujemy się, że zainteresowanie tym aparatem jest dziś zaskakująco duże. W Europie korpusów w naprawdę dobrym stanie jest zaledwie kilka – i wielu fotografów ma już na nie oko...