Branża
Canon zmienia sposób świadczenia usług gwarancyjnych i serwisowych w Polsce - od teraz aparaty będą naprawiane w Niemczech
Najlepiej tę książkę zacząć od środka. A właściwie od jednego ze środków. Mi rozkłada się akurat na 48 stronie. I jest jedno wielkie „bum”. Chmura dymu, światło, scena, akcja!
Bartek Warzecha od lat fotografuje dla teatrów. Jego debiutancka książka „Przedstawienia" to zupełnie nowe spojrzenie na fotografię teatralną. To spojrzenie bardzo osobiste. Podpatrywane, ale zbudowane w nową jakość. Tutaj reżyseruje Warzecha. Scenografię czyli projekt książki zapewniła Ania Nałęcka-Milach, podział na sceny, akty i antrakty, czyli edycję, zrobił Rafał Milach. Zaś libretto należy do Małgorzaty Lebdy. Mamy tu swojego rodzaju sztukę totalną, gesamtkunstwerk, syntezę.
Jaki jest teatr Bartka Warzechy? Umowny, tak jak cała zasada i reguła teatru w ogóle. Wiemy, że tu jest inny świat. Sztuczny, bo istnieje na chwilę. Wiemy, że to tylko gra, rola. Bazujący na realności, bo przeważa wrażenie dyskretnej dokumentacji niż stwarzania i kreacji. Choć i tak, w większości wypadków ułuda jest aż niemożliwa.
To teatr skrupulatny i dociekliwy, złożony z mnóstwa szczegółów, zbliżeń na rekwizyty, fałdy ubrania, fragmenty. Jest także szalenie wielowymiarowy i formalnie różnorodny, jakby było tam miejsce na zagranie każdej sztuki. Ukryty, bo niedostępny inaczej dla widza spektaklu, dziejący się raczej za kulisami. Jest wreszcie atrakcyjny, bo to się ogląda jak najlepszą „hollywoodzką" produkcję. Wszystko jest tak ładne, śliskie, błyszczące i... bardzo różowe!
I to też teatr własny. Imienny. Autorski. Przewracając strony, przesuwając kolejne obrazy, czytając linie tekstu, odbijamy się trochę - w niepewności, niezrozumieniu, czymś niełatwym do objęcia. Co właściwie widzę, co oni chcą powiedzieć, czy nadążam za skomplikowaniem, czy to jest aż tak proste jak widzę.
I tak przez całą książkę. Nic na sto procent. Chociaż zdjęcia czytelne, wiadome. Wystarczy jakiś podstawowy aparat pojęciowy, żeby to odebrać. Ale zamiast nabierać podejrzeń, że tu się toczy gra, której reguł zapomniano nam wyjaśnić, najlepiej zacząć od środka, od tego wielkiego „bum”, dymu, mgły.
To zdjęcie, przynajmniej dla mnie – wydaje się być centralne. To pogmatwanie tak namacalne, od tego miejsca wiem, że tu trzeba sobie będzie radzić samej. A po lekturze nikt nie spyta co podmiot liryczny czuł i miał na myśli. Nie sprawdzę, czy odbieram należycie. Puszczone wodze fantazji, odbicia, inspiracje, połączenia. A, no właśnie, reminiscencji tu jest więcej, niż sprawne oko ma przy lekturze głębin internetu.
Atlas. „Właśnie o atlasie powinniśmy myśleć, trzymając w ręku książkę” - pisze Łukasz Zaremba w tekście „Kosmiczny adres”. Gryzę się w palce czy napisać, że to jest w tekście wstępnym. On jest, technicznie rzecz biorąc z przodu książki, ale nie stanowi wstępu. Można go czytać a obok oglądać książkę. I nawet to chyba naturalny ruch ręki przy lekturze.
Zaremba proponuje zwiedzanie z przewodnikiem. Prowadzi nas przez pojęcia i zdjęcia. Ma swój klucz i zabiera nas w podróż po pracach Bartka. Po konstelacjach, układach, atlasie, z bogactwem w tle - widzianych obrazów, przeczytanych tekstów. W jego własnej wersji i interpretacji. I jestem absolutnie pewna, że po lekturze zdjęć, a potem po tym zwiedzaniu, będziecie mieli wrażenie, że byliście na dwóch innych imprezach. Tak jak widz na sąsiednim siedzeniu w teatrze, ten sam spektakl, niemal ten sam punkt widzenia, a jednak...
I są tam też zdjęcia jakby z boku. Inne niż cała książka, która i tak przecież obfituje formalnie w różnorodne role. Tych kilka ujęć to jeszcze inny rejestr. Zaremba dodaje, że to „wizualna opowieść o całym świecie, zbudowana na wzór teatru i z teatralnej materii”. Bartek Warzecha sam jest aktorem. Być może to ułatwia zrozumienie świata, do którego nas zaprasza. Zdokumentował w swojej karierze ponad 500 spektakli. Ale w końcu, po latach pracy w najróżniejszych teatrach, odważył się na swój własny głos. Ową syntezę.
Książka wykonana jest z pietyzmem. Powiedzieć, że zrobiona z dbałością o szczegół, to niedoszacować. Nitka, kartka, kolor, wyklejka, sposób łączenia elementów, rodzaje papierów, sposób rozkładania okładki. Teksty, ba, miejsce na teksty i sposób ich łamania. Achy i ochy. A najlepsza jest okładka (poza zdjęciami oczywiście). Znakomitą robotę robi, merytorycznie i technicznie. Mogę tak składać i rozkładać i z zachwytem, jak dziecko wśród klocków. A tych klocków jest całkiem sporo. Różnych elementów. Zagięć, rozkładów, układów. Książka porządnie zszyta, a czytelnik ma ciągle swój głos i możliwości. Inny spektakl za każdym otworzeniem.
To już druga książka, która rozwala mi system pojęć. Pierwszą był „Teatr” Tomka Tyndyka. Wydana i projektowana z grubsza przez ten sam z zespół. Kategoria „fotografia teatralna” to już dawno nie są jedynie relacje ze spektakli, czy sesje wizerunkowe na plakaty. To są także zupełnie nowe opowieści. Są fotografowie, którzy współtworzą teatr. Osobne wizje, głosy, role. Też grają. A ich książki, są czasem lepsze niż wyjście do teatru. Nowa jakość i osobna kategoria.
Joanna Kinowska / RAV∙A books
wideo: Iwona El Tanbouli – Jabłońska