Aparaty
Instax mini 41 - szybki test
Najnowszy Instax w rodzinie aparatów natychmiastowych Fujifilm, to stylizowana wersja podstawowego modelu Mini. Oto czego możecie po niej oczekiwać.
Każdy rok to przynajmniej kilka premii z uniwersum Instaxa, które w ostatnim czasie rozrosło się do imponujących rozmiarów i oprócz standardowych aparatów natychmiastowych oferuje też drukarki do smartfonów i modele hybrydowe, łączące wygodę aparatów cyfrowych z unikalnym klimatem analogowych odbitek.
Mimo bogactwa rozwiązań, najpopularniejszym wyborem wciąż jednak pozostają podstawowe modele z serii Mini. A to ze względu na najbardziej przystępną cenę, dzięki które aparaty te stają się ciekawą propozycją na fotograficzny prezent czy po prostu urozmaicenie wolnego czasu. Podstawowe konstrukcje z serii Mini od lat mają jednak pewną przypadłość, która chcąc nie chcąc, ogranicza potencjalne grono użytkowników - zabawkowy design. Polecając znajomym aparaty natychmiastowe nie raz słyszałem już zdania typu: „Zdjęcia fajne, ale aparat wygląda jak mydelniczka. Raczej mu się nie spodoba”.
Szukających czegoś wyglądającego bardziej poważnie, producent do tej pory odsyłał do bardziej zaawansowanych, ale i droższych modeli pokroju Instaxa Mini 99. W 2021 roku pojawił się jednak kompromis - model Mini 40 - który był po prostu podstawowym modelem w bardziej eleganckim wydaniu. Teraz na rynku pojawia się jego aktualizacja w postaci Instaxa Mini 41, który tę koncepcję odświeża i wzbogaca o bardziej aktualne wzornictwo - nadal eleganckie, ale znacznie lżejsze, będące połączeniem klimatu retro z „miejską” dynamiką.
Nowego Instaxa Mini 41 miałem już okazję przetestować w praktyce. Jako że mamy tu do czynienia z modelem podstawowym, w którym nie ma zbyt wiele do testowania, nie będzie to bardzo długi artykuł - postaram się po prostu pokazać Wam czego możecie po nim oczekiwać i jakich sytuacji najlepiej unikać.
Zacznijmy do tego, co konstrukcję tę najbardziej wyróżnia, czyli designu. Jeśli o mnie chodzi, Mini 41wydaje mi się zdecydowanie najładniejszym analogowym Instaxem Mini dotychczas (zaraz obok wspomnianego już modeli Mini 99). Konstrukcja zrywa z "mydelniczkowatym" kształtem i kolorystyką, oferując nam wyważony retrofuturystyczny miks elegancji i nowoczesności, który dobrze wpisuje się we współczesne trendy. Aparat wygląda jak coś, co mogłoby powstać w latach 70., ale zaoblenia i szaro-czarna kolorystyka jasno wskazują, że mamy do czynienia z aparatem współczesnym.
Co najważniejsze, dzięki tylnej, fakturowanej podkładce pod kciuk z tyłu obudowy i tak samo fakturowanym przodzie aparat wygodnie leży w ręce a palec wskazujący automatycznie ląduje na spuście migawki. Na obudowie znajdziemy też uchwyty to zamocowania paska, dzięki czemu instaxa można łatwo przewiesić np. przez ramię (choć w zestawie znajdujemy jedynie pasek na nadgarstek).
Ładowanie filmu krok po kroku
Jeśli chodzi o samą obsługę, to jest ona banalnie prosta. Ładujemy film, wpasowując żółte markery na wkładzie z oznaczeniem na obudowie, przekręcamy pierścień na obiektywie do pozycji roboczej i wciskamy spust migawki. Reszta dzieje się sama, gdyż model Mini 41, tak samo jak podstawowy mini 12 bazuje na pełnej automatyce i samoczynnie dobiera czas naświetlania względem panujących warunków.
Automatyczny pomiar ekspozycji ma swoje plusy i minusy. Względem starszych konstrukcji z serii Mini, gdzie musieliśmy manualnie ustawiać parametry względem oświetlenia, otrzymamy z pewnością więcej zdjęć poprawnie naświetlonych. Niestety nie jest to pomiar idealny. W niektórych sytuacjach aparat dąży do przesadnego rozjaśniania zdjęć, dzięki czemu są one być może wyraźniejsze, ale też nie zawsze odpowiadają temu, co chcielibyśmy uzyskać.
W naturalnym świetle dziennym zdjęcia zwykle wyjdą dobrze, choć aparat ma lekką tendencję do prześwietlania
Kiedy indziej Instax mini priorytetowo traktuje błysk, nie pozwalając na wypełnienie zdjęcia światłem otoczenia, przez co odbitki wychodzą nieco zbyt ciemne (to zazwyczaj dzieje się w sytuacjach, gdy obecne mamy światło kontrowe lub gdy w kadrze znajdują się inne źródła światła, oszukujące pomiar aparatu).
Do tego, aparat nie pozwala na wyłączenie lampy błyskowej, przez co błysk wyzwalany jest nawet w sytuacjach dobrego oświetlenia - również powodując nie zawsze pożądany efekt. Temu na szczęście możemy zaradzić przysłaniając flash palcem. W tym wypadku należy jedynie uważać, by nie przysłonić jednocześnie sensora pomiaru ekspozycji, gdyż zdjęcia wyjdą wtedy prześwietlone.
Lampa błyskowa włączona / lampa przysłonięta - im bliżej aparatu znajdzie się fotografowana osoba, tym większy problem będziemy mieli z przepaleniami
Wśród nowości najnowszej serii Mini otrzymujemy także tryb Close-up, który przestawia głębię ostrości na zakres 30-50 cm tak, abyśmy mogli skutecznie fotografować detale. Pomaga w tym także opcja korekty paralaksy (różnica w tym, co widzi obiektyw i celownik) w wizjerze, która automatycznie po przestawieniu pierścienia na obiektywie nasuwa na wizjer soczewkę korygująca, pozwalającą lepiej wycentrować obiekt na zdjęciu. W praktyce działa to naprawdę skutecznie. Z kolei w przypadku zdjęć selfie, wspomoże nas lusterko umieszczone na obiektywie, które choć wygląda zabawnie, to również spełnia swoją rolę.
Przykładowe zdjęcia wykonane w trybie Close Up - to minimalna odległość przy jakiej uzyskamy jeszcze ostre zdjęcia
Oprócz tego warto mieć również na uwadze, że choć w przypadku fotografowania w trybie standardowym producent podaje zakres ostrości od 30 cm do nieskończoności, to aparat zoptymalizowany jest na odległości typowo portretowe - w sytuacjach, gdy chcemy ująć na zdjęciu całą sylwetkę lub kilka osób, nie otrzymamy już tak samo dobrej ostrości. Na szczęście odbitki są na tyle małe, że nie będzie to zanadto widoczne.
W końcu, należy liczyć się także z tym, że wkłady Instax zoptymalizowane są pod kątem światła dziennego. Fotografując na zewnątrz, w słoneczny dzień, otrzymamy naturalną kolorystykę, jednak już w sytuacjach gdy głównym źródłem światła będzie lampa błyskowa czy też większego zacienienia, zdjęcia będą nieco zimne. Taka już jednak natura Instaksów.
Obydwa zdjęcia wykonane w tej samej scenerii - jedno w słoneczny dzień, drugie przy pochmurnej pogodzie. Różnicę w temperaturze barwowej widać gołym okiem
Generalnie po analogowych odbitkach Instax nie należy się spodziewać zbyt wiele. Nie piszę tego jednak złośliwie. Instax to przede wszystkim fotograficzna zabawa i estetyka błędu. Jedni to pokochają, inni znienawidzą. Przede wszystkim warto jednak zdawać sobie z tego sprawę przed zakupem, gdyż finalnie zdjęcia rzadko kiedy będą wyglądać tak ładnie, jak na astronie producenta (choć i tych Fujifilm nie pokazuje zbyt wiele i tylko w bardzo małym rozmiarze) czy w reklamach. Instax Mini 41 to w gruncie rzeczy bardzo prosty aparat analogowy i takie też efekty ma nam do zaoferowania.
Instax mini 41 to z pewnością bardzo ładnie wyglądająca konstrukcja, której design ma szansę trafić w szersze gusta niż podstawowy model mini 12. Warto jednak pamiętać, że pod względem samych możliwości, to dokładnie ten sam aparat. Za atrakcyjniejszy wygląd dopłacamy więc tu aż 150 zł (cena aparatu wynosi obecnie 499 zł, podczas gdy model podstawowy możemy kupić za ok. 350 zł).
Jest to także aparat wygodny i banalnie prosty w obsłudze, która sprowadza się tu wyłącznie do wciśnięcia spustu migawki i ewentualnie przełączenia obiektywu na tryb pracy w zbliżeniu. Jeżeli zaś chodzi o efekty, to typowy aparat natychmiastowy, gdzie zawsze mamy do czynienia z pewną dozą nieprzewidywalności. W większości sytuacji pomiar automatyczny radzi sobie dobrze, ale należy liczyć się z tym, że niektóre zdjęcia wyjdą nieco prześwietlone, lub niedoświetlone. Ale za tę właśnie niedoskonałość lubimy Instaxa.
Podsumowując, Instax 41 to typowy aparat imprezowo-pamiątkowy, który pozwala łatwo dzielić się zdjęciami i który spełni nasze oczekiwania jeśli tylko nie będziemy wymagać od niego zbyt wiele. Szkoda jedynie, że nie pozwala na wyłączenie lampy błyskowej - w niektórych sytuacjach chcielibyśmy jednak mieć nad tym większą kontrolę.