Wydarzenia
Manfrotto, Exascend i Gitzo - skorzystaj z atrakcyjnych promocji na statywy i karty pamięci
Rozważałem to, ale od czasu, kiedy mieszkam w Warszawie, lubię czasem przejechać się metrem. Nie wiem jaki będzie temat naszej rozmowy, nie pytałem wcześniej, ale odpowiada mi to. Lubię być zaskakiwany. Na przykład czasami chodzę do kina nie sprawdzając wcześniej, o czym będzie film.
Tak, czasem jeżdżę w miejsca, o których czytam dopiero post factum. Lubię taki stan. W drodze powrotnej, w samolocie dowiaduję się o tym, co widziałem. Nie interesują mnie miejsca turystyczne, zabytki i „inne katedry”, ciekawią mnie zwykli ludzie, życie miasta i ulicy.
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/8; 1/300s; ISO100; 40 mm
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/8; 1/400s; ISO100; 38 mm
Nie, ale im częściej się podróżuje, tym środek ciężkości bardziej się przesuwa. Nagle domem staje się bycie w drodze. Jeżeli podróżujesz więcej niż przez połowę roku, ciągle bywasz w hotelach, samolotach, parkach, kawiarniach, to gdy wracasz do domu czujesz pewien niepokój, dyskomfort i chcesz znów wyruszyć przed siebie. Zdarzyło mi się kiedyś obudzić i przez chwilę nie wiedzieć, gdzie jestem. To nie było takie krótkie nieprzytomne przebudzenie, tylko dłuższa blokada, trwająca prawie pół minuty. Przeraziłem się.
Od tamtego incydentu minęły już ze dwa lata i na szczęście się to nie powtórzyło. Ale mam tak, że gdy dłużej siedzę w domu, to coś mnie uwiera. Akurat lipiec i sierpień to dla mnie wakacyjne miesiące, które spędzam w domu. Siedzę w mieście, oglądam Tour de France, jeżdżę na rowerze, gram w koszykówkę, tenisa, czytam, chodzę do kina, i robię wszystko to, czego nie mogę robić, kiedy jestem w drodze.
W 2004 roku. Pojechałem na Islandię i to była podróż, która otworzyła przede mną nowe drzwi. Wcześniej oczywiście jeździłem, po Polsce, Europie, w młodości mieszkałem w Londynie ponad rok, ale ten wyjazd zaburzył jakieś status quo w moim życiu i wtedy pomyślałem: “o! to jest to czego szukałem”. Miałem już ponad 35 lat, mój syn poszedł do szkoły, pomyślałem więc, że najwyższy czas wejść na nowe ścieżki. A o podróżowaniu marzyłem zawsze, bo właśnie z tego powodu studiowałem turystykę i rekreację. W moich czasach, jakkolwiek pretensjonalnie to brzmi, nie było innej drogi. Chciałem być przewodnikiem, pilotem wycieczek czy kimś takim, żeby móc poznawać świat.
Tak, fotografowałem już od dawna, od początku świata (śmiech). Pojechałem na Islandię za ostatnie pieniądze, nie płacąc przez trzy miesiące rachunków. Rzuciłem wszystko na szalę. Niektórzy pukali się w głowę, że robię coś wbrew rozsądkowi. Ale zrobiłem tam kilka dobrych zdjęć, w tym jedno, które znalazło się później na Grand Press Photo i przyniosło mi wiele innych nagród w Polsce i za granicą. Dzięki niemu wyjazd mi się kilkukrotnie zwrócił. Nie planowałem tego, nigdy nie chodziło o nagrody, to był przypadek, ale jak widać warto czasem podjąć ryzyko.
Fotografia podróżnicza skupia się jedynie na obserwacji i zapisie tego, co spotyka nas w podróży. Fotografia drogi z kolei, w moim odczuciu, to rodzaj autorskich zapisków. Więcej w nich jest autora niż otaczającej rzeczywistości. Obraz napotkany w drodze jest jedynie pretekstem do refleksji…
Fujifilm GFX 50S II + GF 50 mm f/3,5; Ustawienia: f/8; 1/420s; ISO100; 50 mm
Tak, podczas podróży notuję sobie jakieś hasła, czasem coś dyktuję do telefonu, ale zdarza mi się też, że tekst powstaje już po powrocie. W Ameryce było nawet tak, że kilka obrazów zapisałem tylko w głowie, bo nie zdążyłem zrobić zdjęcia. Pamiętam takie zapisane zdjęcie… Siedem pasów, jest jeszcze pobocze. Korek. Wjeżdżam do Los Angeles od strony Pasadeny. Na wiadukcie dostrzegam meksykańską rodzinę; ojciec, matka i trójka dzieci. Z nieukrywanym zachwytem przyglądają się, przypominającej Amazonkę, rzece samochodów. Pod nimi wielki baner, którego nie widzą, głosi wielkimi literami „Jesus saves from hell”. Obraz, który widzę zachwyca mnie swą uniwersalną wymową. Nie robię zdjęcia, prowadzę, a ten obraz trwa tylko moment. Rejestruję go w pamięci. A gdyby tak napis nad autostradą głosił „Jesus saves from traffic jam”? Ileż więcej mieszkańców Miasta Aniołów znalazłoby nową drogę do nieba…Taki zapis to moim zdaniem też jest fotografia drogi.
Tak, ja jestem z tych, którzy jeżdżą w to samo miejsce wielokrotnie. Oczywiście wciąż też odkrywam nowe miejsca. Ale za chwilę jadę do Wenecji po raz… 25? Prowadzę tam warsztaty. Po nich zostanę tam na dłużej, już sam. Co roku jeżdżę też do Nowego Jorku. Jak z niego wyjeżdżam, to oczywiście jestem zmęczony tą energią, hałasem, chaosem, ale wracam. Podobnie jest z Lizboną, Berlinem i zachodnim wybrzeżem Ameryki.
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/8; 1/350s; ISO100; 65 mm
Natura. Natura mnie zachwyca coraz bardziej. Kiedyś jeździłem głównie do wielkich miast i wciąż cieszy mnie, że niebawem zobaczę Tokio, ale ostatnio najbardziej zachwyca mnie nieskalana przestrzeń, cisza, miejsca z dala od cywilizacji. Mam świadomość, że zdewastowaliśmy ten świat, że on odchodzi. Ostatnio zachwyciła mnie na przykład pustynia Wadi Rum w Jordanii. Chodziłem o wschodzie słońca po ogromnych skałach i może nie zrobiłem tam specjalnie oryginalnych fotografii, ale obcowanie z tym miejscem było czymś niezapomnianym.
Z drugiej strony zapamiętałem frazę, która pada w filmie „Lawrence z Arabii”: „wy biali kochacie tą pustynię, lecz przyjeżdżacie tu tylko na chwilę, my Arabowie musimy tu żyć”. I ja faktycznie byłem takim „białym”, który przyjechał tylko na chwilę, zachwycił się, i pewnie nie byłby w stanie tam się odnaleźć na dłużej. Lubię też przestrzenie w Ameryce. Niedawno wróciliśmy z kolejnego wyjazdu po zachodnim wybrzeżu, po ukochanej Nevadzie, Arizonie, Colorado, Kalifornii i Nowym Meksyku. Kocham tamtejsze drogi po horyzont, można nabrać powietrza, nie ma tam literalnie nic. I mi to „nic” się najbardziej podoba.
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/16; 1/180s; ISO100; 35 mm
Nie, zawsze mam jakiś aparat ze sobą, ale czasami nie robię zdjęć. Nie jestem fotografem z uzależnieniem, który kompulsywnie fotografuje wszystko. Nie za wszelką cenę. Oduczyłem się tego, nabrałem dystansu. Nic już nie muszę. Fotografuję kiedy chcę.
Tak, kiedyś więcej fotografowałem i bardzo przeżywałem, kiedy coś mi się nie udawało. Pamiętam taką sytuację w Lizbonie, kiedy wszedłem do kawiarni i zobaczyłem scenę idealną: światło, człowiek, bar i pies… Zacząłem robić zdjęcia, ale zapomniałem o ustawionej w aparacie ostrości manualnej i zdjęcia wyszły nieostre. Zacząłem się szamotać, chciałem odtworzyć scenę raz jeszcze, a mój bohater, który popijał porto rzucił z dezynwolturą per que? Po co? No właśnie, po co? To była taka piękna scena. Zamiast się nią ucieszyć, wywołałem zamęt i wprowadziłem niepotrzebny „nerw”. Tamta chwila mnie zmieniła. Dziś w takich sytuacjach nieważne jest, że nie mam zdjęcia, ważne, że ją widziałem. Mogę ją przecież „napisać”.
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/5,6; 1/125s; ISO2000; 41 mm
Aparaty mnie już raczej niczym nie zaskakują. Dla mnie najważniejszym jest żeby sprzęt był niezawodny, a fotografowanie sprawiało przyjemność. Poza tym obsługa aparatu ma być prosta, intuicyjna. Są na rynku aparaty, które przemawiają w obcym dla mnie języku. Aparaty Fujifilm gadają do mnie „po mojemu”. Świetnie też radzą sobie z kolorem, a na tym akurat bardzo mi zależy. Są też solidne jak skała… kilka tygodni temu, w Ameryce, aparat spadł mi z kilku metrów na kamienną posadzkę, trochę się potłukł, ale nie roztrzaskał i mogłem nim dalej robić zdjęcia. Poza tym lubię w „Fujikach” te wszystkie pokrętła, takie trochę w starym stylu. Bez trudu można odnaleźć się w nieprzewidzianej, nagłej sytuacji. Poza twórczą działalnością jest jeszcze praca komercyjna. Tam liczy się szybki autofocus, procesor oraz wszelkie techniczne nowinki i aparaty Fujifilm to wszystko posiadają.
Tak, fotografuję w RAW, ale korzystam z symulacji filmów Fujifilm, już po zaimportowaniu zdjęć do Lightrooma. Ostatnio moją ulubioną jest Nostalgic Negative. Odwołuje się ona do barwnej stylistyki fotografii amerykańskich klasyków z lat 50. i 60. Poza tym RAW pozwala mi maksymalnie wykorzystać możliwości jakie oferuje matryca, szczególnie jeśli chodzi o jej ogromną rozpiętość tonalną. Nie chcę z tego rezygnować.
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/8; 1/480s; ISO100; 35 mm
Zawsze wybierałem małe, kieszonkowe aparaty, na wyprawach rowerowych sięgałem też po telefony. Ale ostatnio zwolniłem, przeszedłem na stronę slow life. Dokładnie rok temu, kiedy jechałem do Nowego Jorku zaproponowano mi, żebym zabrał ze sobą GFX-a 50S II. Wcześniej w młodości, fotografowałem średnimi formatami, wiedziałem więc czym to pachnie i nie bardzo wyobrażałem sobie robienia zdjęć w drodze przy pomocy tego rodzaju aparatu.
Pierwsze chwile rzeczywiście były trudne, aparat nieco mnie uwierał, ale po kilku dniach polubiliśmy się. Zacząłem robić zdjęcia wolniej. Fotografowanie średnim formatem narzuca - być może podświadomie, ale jednak narzuca - większe skupienie, dokładność i precyzję. Słowem zwalnia cały proces, co z kolei wpisuje się w moje „zapotrzebowanie na większy spokój”. Mniej znaczy więcej. Mniej kadrów przypadkowych, chaotycznych na rzecz bardziej osobistych i świadomych. A jeśli już bardziej osobistych, wartościowych, to zapisane w najwyższej możliwej jakości. I to oferuje średnioformatowy GFX. Kiedy po miesiącu wróciłem z Nowego Jorku, postanowiłem od razu kupić własnego GFX-a.
Fujifilm GFX 50S II + GF 45 mm f/2,8; Ustawienia: f/8; 1/300s; ISO100; 45 mm
Nawet na telefonie łatwo odróżnić dobre zdjęcie od kiepskiego. Tak, mam ogromną satysfakcję drukując swoje zdjęcia. Ale jeśli spojrzeć na kwestię mojego stosunku do fotografii, mam dziś wobec niej nieco inne oczekiwania. W mojej opinii pozyskiwanie obrazów nie jest już esencją. Dziś, dla mnie liczy się bardziej droga, która wiedzie do moich zdjęć. Nawet jeśli nikt nie będzie już chciał tych zdjęć oglądać i przepadną w instagramowym oceanie, chcę mieć pewność, że te zapisane przeze mnie są zapisane po mojemu, w możliwie najwyższej jakości.
Tak, wrzucanie ich do internetu to czasem zabawa, a czasem działania komercyjne. Teraz jednak chciałbym wydać książkę z moimi fotografiami i tekstami. Brakuje mi czasu, ale powolutku, krok po kroku, zaczynam do tego siadać. I wtedy jakość średniego formatu na pewno się przyda. Często publicznie pytam: gdzie publikować zdjęcia? Na Facebooku? Nikt tego nie ogląda, wszyscy jedynie scrollują. Instagram? Jeszcze gorzej, zdjęcia giną w zalewie rolek z kotkami, które szczerze mówiąc sam czasem przeglądam. Nie znam miejsca, nie znam odpowiedniej przestrzeni, gdzie można łączyć obraz ze słowem, żeby nie został zakrzyczanym przez banał.
Fujifilm GFX 50S II + GF 45 mm f/2,8; Ustawienia: f/5,6; 1/80s; ISO6400; 45 mm
Wystawa związana jest z dużymi kosztami, a poza tym dziś na wystawę fotograficzną przychodzą jedynie fotografowie. To mi się nie podoba. Dawniej przychodzili tam ludzie zainteresowani fotografią albo ci, którzy chcieli zgłębić jakiś problem, poznać świat. Teraz na wystawach spotykam głównie znajomych. Towarzysko to jest oczywiście bardzo miłe, ale nie o to przecież chodzi.
Zapisanych w archiwum zdjęć mam setki tysięcy, do tego jeszcze negatywy. O wielu dawno już zdążyłem zapomnieć i czasem odkrywam je po latach. Ale mam je uporządkowane, ułożone latami i miejscami. Mam też zrobione kopie. Wiele obrazów jednak i tak przepadnie, bo nie znajdę przestrzeni, żeby je wszystkie pokazać. A szkoda. Żal trochę tych zdjęć i myślę, że wielu fotografów odczuwa podobne rozczarowanie.
Fujifilm GFX 50S II + GF 45-100 mm f/4; Ustawienia: f/5,6; 1/1700s; ISO100; 100 mm
Moich podróżujących ze mną warsztatowiczów zawsze namawiam, by efektem fotograficznych wypraw była książka czy choćby zin, opowiedziana historia, album choćby w jednym egzemplarzu. Taka publikacja uczy edycji, uczy języka opisywania świata przy pomocy obrazów, a to przecież jest celem warsztatów. Znam fotografów, którzy bardzo dużo podróżują, a potem już nawet nie przeglądają wykonanych fotografii, które zrobili, bo zaraz po powrocie muszą pakować walizki do kolejnej wyprawy.
Bardzo bym chciał. To jest bez wątpienia moje marzenie, żeby mój syn zobaczył co tam ten tata tworzył przez te wszystkie lata, kiedy wyjeżdżał w nieznane.
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/5,6; 1/180s; ISO100; 37 mm
Najlepszym obiektywem był dla mnie zawsze 35 mm w przeliczeniu na pełną klatkę, czyli 45 mm w przypadku GFX, a 23 mm w przypadku aparatów serii X. Z takim obiektywem można pojechać gdziekolwiek i zrobić niemal wszystko. Mam zresztą taki aparat, X100V, który uwielbiam i on ma właśnie wbudowany na stałe obiektyw 35 mm (23 mm).
Zrobiłem kiedyś taki eksperyment, zabrawszy ten aparat jako jedyny na wyprawę do Meksyku. Udowodniłem sobie wtedy, że mniej znaczy więcej, że jedną ogniskową można zrobić naprawdę wspaniałe rzeczy. Ta prostota dała mi dużo swobody. Lubię, kiedy nie muszę nic wymieniać, zastanawiać się, ani dźwigać. Mam jeden aparat, jeden obiektyw, podnoszę rękę, robię zdjęcie i już. Oczywiście nie wszystkie zdjęcia da się tak zrobić, ale to nic, jak już powiedziałem, ja już nic nie muszę. 50 mm to dla mnie trochę za wąsko, 28 mm trochę za szeroko, a 35 mm jest akurat.
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/6,4; 1/125s; ISO200; 75 mm
Poza GF 45 mm, mam też do GFX-a podstawowego zooma o ogniskowej 35-70 mm (czyli 28-50 mm w pełnej klatce), który kupiłem razem z aparatem. To bardzo niedoceniony obiektyw. Jest może nieco ciemny, ale i tak na amerykańskich bezdrożach przymykałem przysłonę do f/8 czy f/11. Czasem tylko czuję dyskomfort, kiedy fotografuję zoomem, bo tracę pewność czy mam podejść, czy może zmienić ogniskową. Wszystkie zmienne wprowadzają jakiś chaos, tak w życiu jak i podczas fotografowania. Kiedy mam jeden stałoogniskowy obiektyw, to wiem co mam z nim robić i nic mnie wtedy nie rozprasza. Do pracy komercyjnej mam też 45-100 mm i szerokiego 20-35 mm. Zdarza mi się fotografować nimi eventy, czy robić sesje korporacyjne. W tej pracy najważniejszym pozostaje dobry kontakt z ludźmi.
Na rower akurat wziąłbym szerszy, 28 mm, zakładając, że ewentualnie coś skadruję. Mój rowerowy aparat to stary model X70, z wbudowanym obiektywem 28 mm na stałe. Na rowerze musi być lekko i szeroko, a aparat musi się zmieścić w kieszeni.
Fujifilm GFX 50S II + GF 20-35 mm f/4; Ustawienia: f/11; 1/300s; ISO100; 20 mm
Tak, ja to bardzo lubię i myślę, że jestem w tym dobry. Nie powiedziałbym, że uczę, a raczej, że zajmuję się inspirowaniem ludzi. Inspiruję moich warsztatowiczów do działania, wskazuję drogę do zrozumienia fotografii jako języka opisującego rzeczywistość przy pomocy obrazu. Działania inspiracyjne to jest w ogóle najważniejsza rzecz z obszaru fotografii, jaką zrobiłem w życiu. To, że kogoś uwrażliwiłem, pokazałem, że fotografia to coś więcej niż banalne naciskanie migawki, że kilku osobom pomogłem spełnić marzenie o zrobieniu czegoś wartościowego poza pracą i codziennością - to dla mnie bardzo ważne. Są fotografowie, którzy zarzucają mi, że się rozmieniam na drobne, pytają po co te warsztaty, po co się zajmuję „głupotami”. Ale dla mnie to są ważne rzeczy. Daje mi to więcej satysfakcji niż wyścig po wątpliwe laury.
15? 20? Kiedyś pisałem zawsze „już od 10 lat” tylko od tamtego czasu już też kolejnych kilka lat minęło (śmiech). Pogubiłem się. Jak czytam, że Roman Polański skończył 90 lat, Robert Redford 87, to jestem w szoku. Skoro ludzie, których filmy oglądałem w młodości, są już w takim wieku, to chyba oznacza, że mi też trochę lat przybyło. Podobnie warsztatom…
Fujifilm GFX 50S II + GF 35-70 mm f/4,5-5,6; Ustawienia: f/5,6, 1/50s, ISO6400, 57 mm
Zakochałem się nowojorskiej Metropolitan Opera. W zeszłym roku byłem tam po raz pierwszy, w tym ponownie. Ogromna scena i niesamowita scenografia, zrobiły na mnie wielkie wrażenie. No i muzyka Pucciniego. Poza operą, kilka dni temu przeczytałem ostatnią książę Marcina Kydryńskiego „O wschodzie”. To bliskie mi osobiste refleksje autora wobec rzeczywistości, przeplatane pięknymi fotografiami. Opowieści drogi, wspomnienia, refleksje nad pandemiczną codziennością. Książka warta każdego słowa i obrazu.
Za chwilę Wenecja i warsztaty, potem rowerowy tydzień w Toskanii w gronie gotujących przyjaciół. Rankiem będziemy jeździć na rowerach i fotografować, wieczorem gotować. Potem to, na co czekam od lat: miesięczny wyjazd do Japonii, przede wszystkim do Tokio. Następnie wyjazd fotograficzny do Stanów, Floryda, Miami Beach, Key West. Uwielbiam Miami. Mimo turystycznego stereotypu jest to niesamowicie fotogeniczne miejsce.
Paweł Kosicki
Zaczynał jako fotoreporter tygodnika Wprost. Żądny nowych wyzwań wyjechał do Londynu, gdzie zawładnęła nim fotografia uliczna. W 1991 wrócił do kraju, na kolejne lata wpadł w wir fotografii komercyjnej. W 2004 roku znów spakował plecak i wyruszył w drogę. W Rzymie uczył się warsztatu od fotografów Magnum, w Warszawie ukończył z wyróżnieniem Warszawską Szkołę Filmową WSF. W 2009 został członkiem ZPAF. Od kilkunastu lat prowadzi i organizuję warsztaty fotograficzne. Ambasador Fujifilm Polska.