To aparat, którego chyba nikt się nie spodziewał. Nic dziwnego, od premiery poprzednika minęła niemal dekada i wielu straciło już nadzieję. Nowy model udało się też utrzymać w tajemnicy do ostatniej chwili, a to tylko spotęgowało efekt. Bo trzeba przyznać, że RX1R III wywołał spore poruszenie. I mocno spolaryzował fotograficzne środowisko.
Z lotu ptaka, to aparat znacznie potężniejszy. Odświeżony stylistycznie ale wciąż miniaturowy korpus skrywa teraz podzespoły zastosowane po raz pierwszy w Sony A7RV. Otrzymujemy więc matrycę BSI o rozdzielczości aż 60 Mp i znakomity system AF z osobnym układem AI, który odpowiada za realizację detekcji i śledzenie obiektów.
Skąd więc emocje? Wywołuje je przede wszystkim cena (w Polsce w przedsprzedaży aparat oferowany jest za 21399 zł), a raczej lista parametrów, które - zdaniem wielu - niekoniecznie z nią korespondują.
Sensor sparowano bowiem z tym samym, 13-letnim już obiektywem Zeiss 35 mm f/2, aparat wciąż nie ma też systemu stabilizacji a obudowa i tym razem nie jest uszczelniona. Do tego amatorskiej klasy wizjer EVF, bateria pamiętająca jeszcze pierwsze bezlusterkowce Sony NEX i tylny ekran, który choć zyskał na rozdzielczości, z niewyjaśnionych przyczyn unieruchomiono.
W fotograficznej internetowej bańce przez dobry tydzień nie mówiło się więc o niczym innym. Dziś, gdy emocje nieco już opadły, możemy na chłodno przyjrzeć się uważniej tej wyczekiwanej z pewnością konstrukcji.

Japońska skromność i sztuka miniaturyzacji
Pod względem stylistyki nowy model wydaje się nieco „spokojniejszy”. To prosta ale elegancka, monolityczna bryła z pokrętłami i spustem estetycznie wtopionymi w górną ściankę. Magnezową obudowę pokryto matowym lakierem, który daje nieco plastikowy „feeling” ale też nie zbiera tłustych odcisków jak błyszczące wykończenie poprzednika.
Od typowych kompaktów odróżniają go nadal smakowite detale: spust z gwintem na wężyk wyzwalania, klasyczna osłona przeciwsłoneczna i przede wszystkim kultura pracy – faktura przełączników jest przyjemnie ostra a klik satysfakcjonująco twardy i precyzyjny. Jedyną wadą wydaje się brak najprostszych nawet uszczelnień. W tak drogim aparacie, jest to jednak mała kompromitacja.
RX1R III jest niemal tak mały, jak kompaktowe CyberShoty i być może jest to dziś jego największa zaleta. To najmniejsza tego typu konstrukcja na rynku i faktycznie, aparat bez problemu mieści się w kieszeni kurtki. Ma to oczywiście swoją cenę. Bo RX1R III nie jest też aparatem przesadnie wygodnym.
Pełnoklatkowy obiektyw Zeiss 35 mm f/2 wpływa na wyważanie całości i sprawia, że fotografowanie jedną ręką już po chwili męczy. Aparat jest przy tym niski a uchwyt tylko symboliczny, podobnie jak podpórka kciuka na tylnej ściance. Producent przewidział dodatkowy „thumb grip” wpinany w gorącą stopkę, ale będzie on kosztował co najmniej 1000 zł (299 dol.).

W efekcie korzystając z tylnego ekranu, aparat trzymamy w samych palcach obu rąk, czyli właśnie tak jak niewielki kompakt. Pewniej fotografujemy gdy przystawiamy go do oka, bo zyskujemy wówczas dodatkowy punkt oparcia.
W trzeciej generacji producent postanowił też zabrać nam możliwość odchylania ekranu LCD. I jest to coś, czego podczas testów zdecydowanie nam brakowało. Zwłaszcza, że RX1R III wydaje się być stworzony do dyskretnego fotografowania „z biodra”. Sam panel ma jednak świetną rozdzielczość 2,35 Mp i jest w pełni dotykowy.
Unieruchomiono również wizjer, co jednak zaliczamy na plus. Wyskakujący celownik typu „pop up” był z pewnością unikalny i dodawał całej serii charakteru, ale wymagał dodatkowej akcji, poza tym więcej ruchomych części to zawsze większe ryzyko awarii. Niedosyt pozostawia z pewnością jego specyfikacja (0,7x, 2,36 Mp). To nadal stosunkowo niewielki celownik typu OLED stosowany przez Sony w amatorskich seriach A6XXX i A7C.
Nareszcie szybciej!
RX1R II z pewnością nie był demonem szybkości. Teraz, ma się to zmienić dzięki podzespołom przeniesionym z zaawansowanych modeli A7RV i A7C R. Aparaty dzielą ten sam 61-milionowy sensor typu BSI, procesor BIONZ XR z dodatkowym układem AI oraz przede wszystkim 693-polowy, hybrydowy autofocus.
Nowy RX ma oczywiście skromniejszą specyfikację (tylko 5 kl./s w trybie seryjnym) co wynika zapewne z mniejszej ilości DRAM dla bufora i dużo mniejszej baterii. Z pewnością nie jest to już jednak aparat wolny. Operacyjnie zachowuje się bez zarzutu. Startuje i wybudza się sprawnie a obsługa jest bezproblemowa. Również dotykowy ekran i pokrętła są bardzo responsywne (czego nie można było powiedzieć o starszych aparatach Sony).
Autofocus to, pod względem możliwości, najważniejszy atut tego aparatu. Dodatkowy układ AI, który "patrzy" na obraz i rozpoznaje obiekty w kadrze przekłada się na precyzyjne detekcje (od owadów, po pociągi) i niemal niezawodne śledzenie w trybie AF-C. A to coś, z czym konkurencja nadal ma problem. Świetna detekcja oka czasem rekompensuje nam też brak odchylanego ekranu – my próbujemy co najwyżej dobrze określić kadr, a system AF robi za nas resztę, trafiając zawsze tam gdzie trzeba.
Nie sprawdziły się też obawy, że stosunkowo stary już obiektyw, wyposażony w konwencjonalny silnik AF, nie nadąży za współczesnymi algorytmami. Oczywiście nadal nie jest to poziom najnowszych G-Masterów, ale optyka ogniskuje płynnie, szybko i z ledwie słyszalnym pomrukiem.
Skuteczność spada oczywiście w słabym świetle oraz w warunkach niskiego kontrastu. Deklarowana czułość systemu AF to -4EV (dla ISO 100 i optyki o przysłony f/2), co nie jest złym wynikiem, ale na rynku mamy już systemy, których deklarowana czułość sięga nawet -10 EV.
Czy 12 letni obiektyw dotrzyma kroku 60-milionowej matrycy?
Sony nie zdecydowało się na aktualizację optyki, co oznacza, że z nowym sensorem sparowano ten sam obiektyw Carl Zeiss Sonnar T* FE 35 mm f/2,8 ZA. Wydaje się to kłócić z tym co od lat komunikuje Sony, bo współpracę z niemiecką pracownią symbolicznie zakończono w 2016 roku, gdy na rynku pojawiły się pierwsze profesjonalne konstrukcje z linii G-Master.
Wyjaśnienie jest zapewne prozaiczne. Jak można przypuszczać, Sony wciąż posiada licencję na ten obiektyw a przy tak niszowej konstrukcji (a więc małej skali sprzedaży), inwestycja w R&D zwracałaby się zbyt długo. Z drugiej strony jest to nadal ciekawe szkło a u potencjalnych odbiorców z mniejszym rozeznaniem (za to grubszym portfelem) marka Carl Zeiss z pewnością jest bardziej rozpoznawalna niż Sony GM.
A co pokazują zdjęcia? Znajdziemy tu wszystko, o czym nowoczesne G-Mastery kazały nam już zapomnieć. Aberracja chromatyczna widoczna jest nawet w centrum kadru, potężna flara i odblaski w zdjęciach pod światło, geometryczny i „cebulkowy” bokeh, na punkcie którego projektanci GM-ów mają nawet małą obsesję.
Ale pliki RAW, otwarte natywną aplikacją Sony, po wyłączeniu korekcji wykazują małe winietowanie, nadal akceptowalną ostrość na brzegach i bardzo małe – jak na dzisiejsze standardy zniekształcenia geometryczne. Bo współczesne obiektywy już na etapie projektu zakładają korekcję systemową. W 2013 roku obiektywy nadal tworzono tak, by obraz był jak najlepszy prosto z aparatu.
Jest to też optyka, która ma po prostu własny charakter. Bokeh jest specyficzny ale przyjemny dla oka, ostrość w centrum nadal świetna a tryb macro, który pozwala ostrzyć od 20 cm, również poszerza nasze twórcze możliwości. Generalnie aparat generuje przyjemny, kontrastowy i nasycony obraz. Jeśli nie przestrzelimy z ekspozycją można spokojnie pozostać przy plikach JPEG. I wielu zapewne tak właśnie zrobi.
To matryca nie nadąża za elektorniczną migawką
Specyficzną cechą tej konstrukcji jest również wbudowana migawka centralna. Pozwala ona na cichą pracę i synchronizację błysku z bardzo krótkimi czasami ekspozycji, ale stawia też pewne fizyczne ograniczenia. Najkrótszy czas otwarcia to dla przysłon f/5,6-22 to 1/4000 s. Dla większych otworów to jedynie 1/2000 s, a to, wobec braku wbudowanego filtra neutralnego (jak w aparatach Fujifilm), może stanowić spory problem.
W praktyce znacznie utrudnia korzystanie z szeroko otwartej przysłony w mocnym słońcu. Możemy co prawda przełączyć aparat w tryb migawki elektronicznej, ale wówczas obserwujemy inny problem. Zbyt wolne sczytywanie sensora wywołuje znaczny rolling shutter, a to oznacza, że jakikolwiek ruch w kadrze, czy też nasza niepewna ręka, sprawi, że obraz zacznie tańczyć.
Dodatkowo Sony nie przewidziało hybrydowego trybu pracy migawki, w którym po przekroczeniu bezpiecznego czasu dla migawki mechanicznej, aparat automatycznie przełącza się w tryb migawki elektronicznej (tu znów możemy przywołać aparaty Fujifilm czy Leica). W Sony, zarówno w aparatach RX jak i w serii A7, musimy każdorazowo dokonać tej zmiany ręcznie.
A mówiąc o „pewnej ręce”, nie sposób nie wspomnieć o braku systemu stabilizacji – czy to optycznej, czy mechanicznej. W przypadku matryc o tak dużej rozdzielczości ma to przecież szczególne znaczenie i ponownie, za ponad 20 tys. zł możemy oczekiwać więcej. Zwłaszcza spoglądając na wyposażone w IBIS sporo tańsze konstrukcje Sony oraz aparaty konkurencji.
Do zalet na pewno nie zaliczymy też małej baterii NP-FW50, czyli akumulatora stosowanego 15 lat temu w aparatach Sony NEX. I który być może stanął na przeszkodzie, by aparat wyposażyć w lepszy wizjer, system stabilizacji czy szybszy tryb seryjny.
Bo o ile wydajność jest po prostu przeciętna (średnio 380 zdjęć), to znacznie większym problemem jest gwałtowne odcinanie zasilania przy dużym obciążeniu na końcówce mocy. Gdy poziom naładowania zbliża się do ok. 20%, a my nadal intensywnie fotografujemy (np. serią w trybie AF-C, lub filmujemy w 4K), zamiast „wolnego wyczerpywania”, następuje gwałtowny spadek napięcia i aparat prewencyjnie się wyłącza. Jest to coś, czego nie widzieliśmy od właśnie dobrych 15 lat...
Podsumowując...
Sony A1RX III to bez wątpienia bardzo zaawansowany kompakt. Celowo nie używam określenia „aparat premium”, bo takim może się on wydawać tylko w odniesieniu do innych aparatów Sony. Jest zgrabny i ładnie zaprojektowany, ale raczej nie stylowy. Daje wrażenie solidności, ale nie ekskluzywności.

Jest też rekordowo mały i nie mam wątpliwości, że dla wielu będzie to wystarczający motywator zakupu. Dla tych, którzy szukają narzędzia do bardziej wymagającej pracy takie gabaryty mogą jednak stanowić przeszkodę, bo trudno wyobrazić sobie wygodne fotografowanie w trudnych warunkach aparatem, który trzymamy koniuszkami palców. Średniej jakości wizjer, kiepska bateria, brak uszczelnień, stabilizacji i odchylanego ekranu też z pewnością nie pomagają.
Aparat bez wątpienia ma wiele do zaoferowania. Otrzymujemy jeszcze większą rozdzielczość zdjęć i naprawdę szybki i skuteczny system AF z bardzo pomocnym śledzeniem i detekcją AI. Do tego „charakterne” i ostre szkło, które renderuje obraz w unikalny i bardzo przyjemny sposób. Ale czy to wystarcza by oczekiwać ponad 20 tys. zł? Naszym zdaniem niekoniecznie. Nie dziś, gdy na rynku mamy takie konstrukcje jak Leica Q3, Fujifilm GFX100RF czy większy i cięższy, ale nadal kompaktowy i pod wieloma względami lepszy Sony A7C R.
Od premiery Sony RX1R II minęło niemal 10 lat i być może Sony nadal zwlekałoby z jego premierą, gdyby nie śmiałe poczynania konkurencji i widoczny wzrost zainteresowania kompaktowymi konstrukcjami premium. Sony postanowiło więc zawalczyć o swój kawałek tego tortu. Wygląda jednak na to, że producent nie potraktował tej premiery zbyt poważnie.
Sony RX1R III - zdjęcia testowe
Wszystkie zdjęcia to najwyższej jakości JPEG-i. Wyłączyliśmy redukcję szumów, ale pozostałe korekcje pozostawiliśmy na ustawieniach domyślnych. By lepiej ocenić potencjał plików polecamy pobrać paczkę plików RAW.