"Basia Sokołowska: o fotografii subiektywnie" - O kolodionach Millera

Autor: Marta Majewska

12 Lipiec 2009
Artykuł na: 6-9 minut
Zapraszamy na kolejny felieton Basi Sokołowskiej z cyklu "O fotografii subiektywnie". Tym razem do refleksji skłonił autorkę cykl zdjęć Krzysztofa Millera przetworzonych w technice mokrego kolodionu, prezentowany na wystawie w warszawskiej Zachęcie.

Gdy kilka tygodni temu, na spotkaniu w Zachęcie Krzysztof Miller komentował swój projekt 13 wojen i z dumą mówił o przetworzeniu swoich wojennych zdjęć w technice mokrego kolodionu, sensowny głos z publiczności zapytał Ale po co?. Jaki jest cel technologicznego cofania się w czasie, reprodukowania współczesnych negatywów na szklanych płytach przy pomocy kleistej i plamistej substancji, techniki z połowy XIX wieku, którą z ulgą pożegnano jak tylko udało się "osuszyć" proces przyśpieszając i ułatwiając wykonanie zdjęcia? Można również zapytać czemu nie? - skoro jest możliwość to należy z niej skorzystać. Jednak okazuje się, że sama możliwość zrobienia czegoś nie wystarcza, bo ciągle oczekujemy spójności między techniką i estetyką zdjęcia. Tak jak małżeństwa naszych dziadków, relacja negatyw - odbitka była przez wiele lat niekwestionowana i monogamiczna: czarno-biały negatyw - odbitka na barycie, slajd - cibachrome, negatyw barwny - odbitka chromogenna.

"13 wojen" Krzysztofa Millera na wystawie w  warszawskiej "Zachęcie", fot. Basia S

Jednak czasy przyśpieszyły, relacje fotograficzne podobnie jak uczuciowe straciły na swojej prostocie i stałości. W galopie rozwoju technologie fotograficzne łączą się i rozdzielają jak w kalejdoskopie. Niektóre stają się niedostępne i to zmusza do szukania nowych rozwiązań. Ze slajdu nie zrobimy już w profesjonalnych labach wielu krajach świata cibachromu, pozostaje jedynie skan i wydruk. Do historii odchodzi też piękny i legendarny Kodachrome. Z drugiej strony przerażająco mnoży się ilość opcji: czarno-białe negatywy mają do dyspozycji oprócz tradycyjnego barytu i "plastiku", wydruki na całej gamie podłoży: celulozowych, płóciennych i syntetycznych. Jest to logiczne, bo można zrozumieć konieczność przystosowywania anachronicznej techniki fotograficznej do skuteczności i szybkości nowych technologii.

Ale są też fotografowie idący w odwrotnym kierunku, pod prąd – którzy robią talbotypie, cjanotypie albo mokre kolodiony. Ci archetypiczni alchemicy jak georgia Krawiec lub Marek Szyryk – z pełną wiedzą i świadomością kreatywnie korzystają z całego spektrum technik szlachetnych. Dla nich praca w ciemni to nie tylko proces technologiczny - to też filozofia i tworzywo twórcze. Ale Krzysztof Miller nie jest alchemikiem. Jest fotografem prasowym. Fotografuje współczesnym sprzętem konflikty i kryzysy, sytuacje trudne, emocjonalnie i fizycznie ekstremalne. Zdjęcia publikuje w prasie i internecie i taka forma przekazu jest mocna i klarowna. Fotografie Millera są precyzyjne i wyraziste, nie potrzebują dodatkowych manipulacji formy. Więc po co współczesnemu fotoreporterowi który ma działać szybko i sprawnie, na najnowszym sprzęcie, rejestrując decydujące momenty zmieniających się w ułamku sekundy wojennych sytuacji mokry kolodion naświetlany jest przez niespecjalnie decydujące kilka sekund. Taka ekspozycja nie zarejestruje ruchu, ani naturalnego wyrazu twarzy. Nie mówiąc o tym że koncepcja decydującego momentu, podstawowa doktryna fotografii reportażowej jest wykluczona w sytuacji, gdy zrobienie zdjęcia składa się nie tylko z wycelowania obiektywu i naciśnięcia spustu migawki, ale także z przygotowania negatywu bezpośrednio przed ekspozycją - tzn. z pokrycia szklanej płyty emulsją, którą trzeba naświetlić i wywołać w stanie mokrym, czyli zanim emulsja wyschnie.

"13 wojen" Krzysztofa Millera na wystawie w  warszawskiej "Zachęcie", fot. Basia S

Te cechy mokrego kolodionu są przyczyną dziwnie spokojnego, statycznego klimatu zdjęć pioniera fotografii wojennej Rogera Fentona, na których jest wszystko oprócz "akcji", czyli tego, co w fotografii wojennej jest najciekawsze. Jego zdjęcia to klasycznie upozowane portrety grup żołnierzy i około-bitewne scenerie, bo właśnie w taki wizualnie leniwy sposób rejestrował świat mokry kolodion. Dlatego wyjaśnienie Millera, że sięgnął po kolodion, bo chciał nawiązać do początków fotografii wojennej nie do końca mnie przekonało. W zdjęciach Millera nie czuje się kolodionowego lenistwa, jego kadry zdecydowanie należą do szybkich czasów małego obrazka. Jest pewien rozdźwięk między estetyką negatywu i pozytywu. "13 wojen" to nie są zdjęcia zrobione techniką mokrego kolodionu - to tylko współczesne negatywy jedynie zreprodukowane przez skanowanie i obróbkę cyfrową na szklanych płytach w mokrym kolodionie, ale też nie do końca zgodnie z klasyką tej technologii, bo tradycyjnie na szklanych płytach otrzymywano negatyw, a kolodiony Millera to pozytywy.

Krzysztof Miller, z projektu "13wojen", reprodukcja na mokrej płycie kolodionowej", 2009

Drugi argument, że przy pomocy mokrego kolodionu fotograf chce dać nieśmiertelność bohaterom swoich zdjęć, ludziom zagrożonym przez konflikty zbrojne w których się znaleźli, jest bardziej przekonujący. Fotografując na wojnie ma się świadomość kruchości życia ludzi, których się spotyka i którzy wkrótce być może będą istnieć tylko na naszych zdjęciach. Taka intencja pasuje do Millera, który fotografuje z szacunkiem i empatią. Jak wyjaśniał na spotkaniu, bawełna strzelnicza wchodząca w skład kolodionu jest także składnikiem materiałów wybuchowych. Tak więc to, co w życiu śmiercionośne w fotografii uwiecznia, daje nieśmiertelność. Ponadto, o czym nie wspomniał, kolodion, oprócz zastosowania w fotografii, był także używany w medycynie do opatrywania ran. A więc jeszcze jeden związek między ranami wojennymi i fotograficznym ich gojeniem. Jest to myślenie alchemiczne, ale w odniesieniu do mokrego kolodionu właśnie takie wydaje się wyjaśniać najwięcej.

Zdjęcia i tekst: Basia Sokołowska

Bardzo cieszymy się, że możemy naszym czytelnikom prezentować felietony Basi Sokołowskiej - uznanej w Polsce i na świecie fotografki i krytyka sztuki. Basia Sokołowska studiowała Historię Sztuki w Warszawie, po emigracji do Australii pracowała w Art Gallery of New South Wales w Sydney, a mieszkając w Londynie pisywała recenzje wystaw fotograficznych dla magazynów HotShoe i Eyemazing. Swoje prace zaczęła wystawiać na początku lat 90-tych: Carmen Infinitum (1990-91), Interior/Mieszkanie (1993), Poza powierzchnię (1994), Cienie nieśmiertelności (1995), Ars Moriendi (1998) i Chrysalis (2004) - większość cykli była wystawiana w Małej Galerii ZPAF-CSW w Warszawie i prezentowana na ponad trzydziestu wystawach indywidualnych i grupowych w Australii i Europie, a ostatnio także w Japonii. Jej prace znajdują się w zbiorach Bibliotheque Nationale w Paryżu, Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina w Warszawie, Muzeum Sztuki w Łodzi, a także w wielu kolekcjach prywatnych w Europie i Australii. Obecnie mieszka w Warszawie i działa aktywnie w Okręgu Warszawskim ZPAF.

Zapraszamy na stronę www.sokolowska.com

Informacje o wystawie

Ludzie, wydarzenia, przemiany. 20 lat fotografii "Gazety Wyborczej",  Zachęta ,12 maja - 12 lipca 200

Skopiuj link
Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0
Powiązane artykuły