Maksym Rudnik: gdy jestem w wodzie, pojawia się adrenalina. To ona tak mnie pociąga

Autor: Maciej Zieliński

18 Lipiec 2018
Artykuł na: 9-16 minut

Zaczynał od fotografowania sportów deskowych, dziś, pozostając blisko tematu skupia się na portrecie i dokumencie. Bez względu jednak na to czy realizuje autorski projekt czy komercyjne zlecenie, wciąż pracuje niemal wyłącznie na filmie.

Fotografowanie sportu cyfrą to „easy shit”? Łatwizna? Taką zakładkę znalazłem na Twojej stronie...

Nie oczywiście nie jest to łatwizna. Napisałem to trochę przekornie nawiązując do medium na którym głównie pracuję mianowicie na błonie fotograficznej i oczywiście w tylko odniesieniu do fotografii surfowej. Od wielu lat, wyłączając sytuacje gdy klient wymaga żeby zdjęcia powstały w technologii cyfrowej, wszystkie zdjęcia wykonuję analogowo. I tak też było z moją fotografią surfingową. „Easy shit” wzięło się z tego, że gdy wchodziłem do wody z cyfrą mogłem zrobić tyle zdjęć ile tylko pomieści karta i gdy surfer był w tubie mogłem bez przerwy fotografować serią. A na filmie analogowym jest 36 zdjęć, musisz być przygotowany i od razu ustawić się w dobrym miejscu, masz jedną klatkę i czasem nie zdążysz naciągnąć filmu by wykonać drugie. Pamiętam, że na Sumatrze była tak długa fala, że mogłem wykonać 4 zdjęcia podczas gdy surfer był w tubie, ale to się zdarza naprawdę rzadko. Także po prostu przekora!

fot. Maksym Rudnik

To musi być frustrujące. Świadomość, że uciekają Ci kadry, tracisz świetne zdjęcia, bo brakuje Ci klatek.

To prawda, tak niestety jest. Myślę, że do pracy w specyficznych warunkach wybrałbym aparat cyfrowy w obudowie podwodnej, a analoga zostawił do dokumentowania wszystkiego co dzieje się wokół. Zdjęcia faktycznie uciekają i trzeba być bardzo skupionym. Cyfra daje komfort, daje podgląd który pozwala konfrontować warunki z tym co widzisz na ekranie.

Ale nie zamierzasz rezygnować z fotografowania analogiem?

Nie, nie ma szans. Tak naprawdę mocno odszedłem od fotografowania akcji, tricków czy to surfingowych czy innych sportów. Od zawsze najbardziej interesowało mnie to co się dzieje dookoła, bardziej czuję się portrecistą czy dokumentalistą niż fotografem sportu. Oczywiście gdy fotografujesz w wodzie pojawia się dodatkowy czynnik jakim jest adrenalina, przeżywasz to razem z tą osobą i wydaje mi się, że to właśnie to mnie tak bardzo pociągało. Przy portretach czy fotografii lifestylowej pracowanie na kliszy jest świetne no i do tego czas, który spędzam później w ciemni. Staram się poświęcić przynajmniej jeden dzień w tygodniu na pracę z odbitkami. Do tego praca w ciemni to świetnie „odcięcie” się od miejskiego pędu, właściwie jest to forma relaksu, bardzo powolna i analogowa praca. Uczy cierpliwości - to na pewno.

fot. Maksym Rudnik

Jak to się w ogóle stało, że zająłeś się fotografowaniem surfingu?

Początki faktycznie były w sportach ale raczej górskich, rowerowych. Później przeprowadziłem się do Warszawy, a ponieważ tutaj nie ma gór to zacząłem szukać alternatyw, innych wrażeń sportowych. Zawsze chciałem spróbować surfingu więc kupiłem bilety, poleciałem do Maroko, okazało się, że to jest super, wszystko mi się w tym podoba. W jednym momencie zdecydowałem, że to jest to co chcę robić. Spędziłem tam trzy tygodnie, później pojechałem jeszcze kilkukrotnie w to samo miejsce. Zacząłem robić z tego większy projekt, który tak naprawdę utknął mi w szufladzie, nigdzie się nie pojawił i być może już się nie pojawi, bo ta moja fotografia poszła w zupełnie inną stronę. Ale takie były początki.

fot. Maksym Rudnik

Pogadajmy chwilę o sprzęcie. Czym pracujesz najczęściej?

Jestem w sumie „kolekcjonerem” aparatów. Dużo ich używam . Ale mam ich sporo. Do sportu używałem tak naprawdę wszystkiego ale głównie Leiki i Nikonów. Nikon F100 czy FM2 są świetne do fotografowania z oddali. Nikonos to z kolei świetny, bardzo mały i lekki analogowy aparat do fotografii podwodnej. Cyfra w wodzie to ciężki klocek, a z Nikonosem nie musisz walczyć. Od dłuższego czasu głównie fotografuje średnioformatowymi aparatami na film. Oprócz tego automatyczne małpki. Tak naprawdę można czymkolwiek!

Widziałem Twoje zdjęcia z Nikonosa, wyglądają wyjątkowo, skąd te zaświetlenia i barwne bliki?

To przede wszystkim światło rozpraszane przez krople na przedniej soczewce. Często fotografuje się w bardzo mocnym słońcu, powierzchnia wody też bardzo mocno odbija to słońce, zwłaszcza gdy jest w zenicie. A kilka klisz mam dziwnie zaświetlonych, bo zdarzało mi się nie zwinąć filmu i otworzyć aparat! (śmiech). Pamiętam, że zawsze byłem wściekły na siebie bo to oznaczało utratę kilku pierwszych klatek, ale ostatecznie okazywało się, że taki zabieg skutkuje ciekawymi, nieprzewidzianymi efektami, które dodają tym zdjęciom uroku.

fot. Maksym Rudnik

A kiedy pojawiła się komercja?

Pierwsze zlecenia zacząłem łapać dość szybko. Oczywiście były to jakieś małe rzeczy, związane ze sportem. Komercja zawsze była gdzieś obecna a w Warszawie zacząłem poznawać nowych ludzi, zaczęło się to rozwijać w zupełnie innym kierunku niż typowy reportaż sportowy. Mnie zawsze najbardziej interesował człowiek więc dość szybko poszło to w kierunku szeroko rozumianego lifestyle i mody. Teraz najwięcej mam właśnie takich zleceń. Praca komercyjna jest bardzo dobra, chyba nie było nigdy tak, żebym był niezadowolony ze zlecenia, to są super wyzwania! Mam też to szczęście, że coraz częściej przy projektach komercyjnych mogę pracować na filmie i przedstawiać jakąś swoją wizję.

fot. Maksym Rudnik

A czy widzisz taką tendencję, że firmy już nie tylko pozwalają, ale wręcz oczekują tego by zlecenie było wykonane na filmie?

To prawda, jest takie oczekiwanie. I to jest bardzo ciekawe z mojego punktu widzenia, bo ja od zawsze fotografuję na filmie i widziałem jak to się zmieniało. Obecnie widać znaczne ożywienie. Bardzo duża część dokumentalistów i portrecistów od zawsze pracowała na filmie ze względu na niepowtarzalną plastykę obiektywów i barwy jakie można uzyskać z kliszy. W komercji na pewno od kilku lat jest ogromne ożywienie, szczególnie widać to w modzie.

Wydaje mi się, że osoby, które mają już jakoś wykształcone oko, zobaczą różnicę. Fotoedytorzy w największych magazynach też dobrze wiedzą czego chcą, potrafią docenić ładne kolory, kadry. Poza tym gdy pracujesz na kliszy i nie masz podglądu, nie jesteś podłączony kablem do komputera, to musisz ten obraz skonstruować w głowie, i musisz to zrobić dobrze, bo nie możesz go podejrzeć i skorygować.

A klient nie kontroluje Cię na każdym etapie i nie przerywa Ci procesu twórczego, nie próbuje pomagać...

Tak, to jest super! Masz dużo więcej swobody. Poza tym to też potwierdza, że fotograf zna się na swojej pracy, potrafi budować te obrazy.

fot. Maksym Rudnik

Pewien powrót do rzemiosła? W dobrym znaczeniu tego słowa oczywiście. Znów liczą się doświadczenie i umiejętności?

To prawda, trzeba bardzo dobrze znać światło, bo sama klisza jest całkowicie innym nośnikiem, inaczej się naświetla film inaczej matrycę. Klisza lubi być prześwietlana, by pokazać kolory lubi dostawać bardzo dużo światła. A z cyfrą jest odwrotnie – bardzo łatwo jest prześwietlić jasne partie za to łatwo się wyciąga z cieni. Opracowany przez Ansela Adamsa pomiar strefowy jest aktualny do dziś. Sam z niego niejednokrotnie korzystam w pewnych sytuacjach. Na świetle trzeba się znać!

Jak więc uczyć się tej fotografii analogowej? Dziś sytuacja się odwróciła i większość młodych fotografów rozpoczyna przygodę z fotografią od cyfry. Nic nie wiedzą o fotografii tradycyjnej.

Często jestem pytany o to jaki aparat wybrać czy jak się uczyć pracy z filmem. Żyjemy w super czasach bo wszystko jest w internecie. Kilkanaście lat temu i dawniej trzeba było szukać podręczników, asystować w studiach fotograficznych. Teraz trzeba po prostu robić bardzo dużo zdjęć. Patrzeć na efekty analizować, jak wygląda światło, kolory i w ten sposób się rozwijać. Myślę że tak należy się tego uczyć.

fot. Maksym Rudnik

Ty cały proces wykonujesz sam. Jakie to ma znaczenie? Dziś można oddać film do labu i odebrać go za godzinę, a skany dostać na maila za kolejną.

Sam wykonuję proces czarno biały, brakuje mi jeszcze kilku elementów by uruchomić ciemnię kolorową. Ale generalnie samodzielne wołanie daje Ci ogromną kontrolę. Klisza czarno-biała jest stosunkowo prosta do wywołania, musisz tylko ściśle trzymać się kilku zasad. W labach z jakością jest bardzo różnie, wydaje mi się ze kiedyś było lepiej. Potrafię bardzo szybko ocenić kiedy film jest źle wywołany. Wydaje mi się że warto robić to samemu, bo jest to dużo tańsze, i jak wie się jak np. forsować te filmy to efekt wywołania będzie naprawdę rewelacyjny.

fot. Maksym Rudnik

Fotografujesz też na materiałach natychmiastowych, widziałem Twoje zdjęcia z nowego Instaxa SQ6. Nareszcie kwadrat?

Tak, Instax zaprosił mnie do udziału w projekcie, miałem pełną swobodę interpretacji hasła „wyrazistość”. Od razu poszedłem w portret, wybrałem czterech bohaterów, polskich artystów, których bardzo cenię za to co robią. Starałem się fotografować ich w naturalnym środowisku. Instax jest bardzo wdzięcznym narzędziem by fotografować w sposób bardzo prosty. Lubi jeden podmiot. Kwadrat to ułatwia, zresztą przez lata fotografowałem właśnie w tym formacie. Moim pierwszym aparatem średnioformatowym był Hasselblad,  z proporcjami kadru 6x6 więc projekt z Instaxem to był świetny powrót do formatu kwadratowego. Nawet Instagram faworyzuje kwadrat. Takie proporcje sprawiają że inaczej komponujesz, inaczej ustawiasz bohatera w kadrze, obowiązują nieco inne zasady niż w kompozycji horyzontalnej.

Świetna jest też ta przypadkowość. Nigdy nie wiesz co się wydarzy, czy coś się nie prześwietli. To są proste aparaty, nie jesteś w stanie w zasadzie niczego ustawić. Po prostu robisz! To jest też super dla ludzi, którzy zaczynają przygodę z fotografią analogową. Bo gdy zanoszą negatyw do labu przeważnie dostają cyfrowy skan, mało który amator ma fotograficzny skaner. A tu masz ten feeling, otrzymujesz gotową namacalną odbitkę, nie ma tego komputera pośrodku.

fot. Maksym Rudnik

Nad czym obecnie pracujesz?

Obecnie, już niemal od roku pracuję projektem dokumentalno-portretowym, poświęconym mieszkańcom Aten i tak naprawdę samemu miastu. Powstanie z tego wystawa, prawdopodobnie późną jesienią. Mam nadzieję, że do tego czasu zamknę materiał. Regularnie latam do Aten jestem dokładnie 7 dni przed kolejnym wylotem. Portretuję tam ludzi, fotografuję miejsca. To taka wizualna, bardzo niedopowiedziana historia, która zostawia ogromne pole do interpretacji dla widza. Opowieść o mieście, które kilka lat temu upadło wskutek wydarzeń politycznych i ekonomicznych. Miastem ogromnych kontrastów i niezwykle ciekawych ludzi.

Zobacz wszystkie zdjęcia (8)

Kto robi Ci edycję?

Na razie nadal zbieram materiał, selekcją, edycją materiału zajmę się najprawdopodobniej dopiero w okolicach września, do tego czasu chciałbym zaliczyć jeszcze 2-3 wyjazdy. Całość powstaje na filmie więc często zdjęcia widzę dopiero kilka tygodni po zrobieniu. Do takiej pracy zachęcam też wszystkich, fajnie czasami odłożyć urządzenia które dają nam natychmiastowy podgląd naszej pracy i skupić się na samym podmiocie naszych zdjęć. Zacząć fotografować kogoś z najbliższego otoczenia - rodzeństwo czy kolegę, który jeździ na desce i spróbować stworzyć z tego małą serię. Praca na kliszy daje nam całkowicie inną formę interakcji!

Dziękuję za rozmowę!

Maksym Rudnik - rocznik 92. Pochodzi z Ustronia, ale mieszka i pracuje w Warszawie. Poza komercją jego głównym zajęciem jest praca nad autorskimi projektami, które edytuje w swojej pracowni na warszawskim Żoliborzu. Jest wielkim zwolennikiem papieru, wydaje autorskie ziny oraz spędza niezliczone godziny w swojej ciemni pracując na odbitkami. Obecnie przygotowuje długoterminowy projekt w Atenach, z którego powstanie wystawa. Jego głównym medium jest klasyczna klisza fotograficzna.

Skopiuj link

Autor: Maciej Zieliński

Redaktor naczelny serwisu fotopolis.pl i kwartalnika Digital Camera Polska – wielki fan fotografii natychmiastowej, dokumentalnej i podróżniczego street-photo. Lubi małe dyskretne aparaty, kolekcjonuje albumy i książki fotograficzne.

Słowa kluczowe:
Komentarze