Międzynarodowy Festiwal Fotografii w Łodzi 2006 - relacja

Autor: Marta Sinior

23 Maj 2006
Artykuł na: 9-16 minut

MFF 2006 Do 21 maja 2006 roku odbywał się Międzynarodowy Festiwal Fotografii w Łodzi. W tegorocznym programie pojawiły się nowe pozycje, takie jak aukcja fotografii, przegląd portfolio i wystawa retrospektywna. O tym, czy warto było odwiedzić Łódź, piszemy w naszej relacji z festiwalu.

Przez ostatni tydzień regularnie wieczorem Warszawę nawiedzały gwałtowne burze i, jak twierdziła pogodynka, podobne zjawiska miały miejsce w całej Polsce. Taka sytuacja nie zachęca do wyjazdów, nawet na festiwal fotografii. Wyruszyliśmy w sobotę z samego rana zaopatrzeni w parasole przeciwdeszczowe. Łódź przywitała nas oślepiającym światłem słonecznym, co wprawiło nas od razu w dobry nastrój. To co już na wstępie warto podkreślić (co tyczy się również i innych ekspozycji) to ogromny potencjał Łodzi jeżeli chodzi o miejsca ekspozycyjne. Budynki pofabryczne wyjątkowo nadają się do eksponowania sztuki, a szczególnie dobrze współgrają z fotografią. Fundacja Edukacji Wizualnej siedzibę Łódź Art Center umiejscowiła w kompleksie takich właśnie cudnych ceglastych budynków.

Tuż po przekroczeniu progu Łódź Art Center udaliśmy się na aukcję fotografii. Organizatorzy przewidzieli chyba dość niską frekwencję - licytacja miała miejsce w niewielkim pomieszczeniu. Na sali można było zobaczyć kilka znanych twarzy ze środowiska fotograficznego bacznie obserwujących przebieg spotkania. Jak donoszą organizatorzy festiwalu, aukcja zakończyła się dużym sukcesem. Prawie 80% wystawionych prac znalazło nowych właścicieli, którzy tym samym pomogą Fundacji Edukacji Wizualnej zorganizować zajęcia pozalekcyjne dla dzieci. Rekordem aukcji było zdjęcie Marty Zasępy bez tytułu sprzedane za 490 zł i Anity Andrzejewskiej, której fotografia osiągnęła cenę 1100 zł.

Zwiedzanie zaczęłam od wystaw z programu głównego eksponowanych obok w budynkach Łódź Art Center. Od razu po wejściu zachwyciła mnie przestrzeń, w której prezentowane były prace. Gołe, surowe i mocno zdarte deski na podłodze, białe ściany, mocne słoneczne światło wbijające się przez okna to idealny klimat do prezentowania fotografii. Jako pierwszy obejrzałam pokaz slajdów Petera Grasnera Sun City / Miasto słońca. Rzutnik został postawiony w podłużnej surowej wnęce, która była po prostu stworzona do takiej prezentacji.

pokaz projektu "Sun City / Miasto słońca" Petera Grasnera


Sam projekt również wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Seria przedstawiała osiedla emerytów na południowym wschodzie Stanów Zjednoczonych, w których mogą zamieszkać jedynie osoby powyżej 55 roku życia. Sun City to pozytywna historia o starości. Bohaterami nie są typowi zgorzkniali staruszkowie, nieszczęśliwi i pozbawieni jakiejkolwiek pasji. Grasner przedstawia nam zupełnie inny świat, w którym emeryci są energiczni i nie myślą o tym, ile zostało im jeszcze dni czy godzin życia. Po prostu korzystają z niego, ciesząc się każdą chwilą. W całej tej historii o przyszłości i sensie istnienia pojawiają się przedziwne i zaskakujące przedmioty, kolekcjonowane przez mieszkańców, które nadają smaczku całej opowieści.

Projekt "Narzędzia terroru" Susan E. Evans jako instalacja również prezentował się atrakcyjnie


Z kolei projekt Susan E. Evans zadziwił mnie swoją prostotą i jednocześnie siłą obrazu. Fotografie doskonałe technicznie, wyglądające praktycznie na packshoty reklamowe, rozwieszone były na tylnej ścianie pomiędzy dwoma kolumnami. Na pierwszy rzut oka widać tylko zupełnie ze sobą nie związane przedmioty: oryginalnie zakończony grzebień, widelec z myszką Mickey czy brelok wyglądają na czysto przypadkowe. Dopiero po przeczytaniu tekstu wszystko staje się jasne. Evans pracowała z ochroną lotniska w Orlando. Fotografowała rzeczy, które nie zostały przepuszczone przez punkty kontrolne. Właściciele przedmiotów zostali postawieni przed alternatywą - albo nie wejdą na pokład samolotu, albo pozbędą się tych rzeczy. Przedmioty te nazywane są narzędziami terroru, ponieważ mogą stworzyć zagrożenie. Takie zabezpieczenia zostały wprowadzone po ataku terrorystycznym z 11 września 2001 roku.

W drugim pomieszczeniu została powieszona m.in. międzynarodowa kolekcja fotografii przyjaciół i artystów związanych z Galerią Lichtblick w Kolonii oraz z europejskimi festiwalami. Autorzy mieli wyrazić swój sprzeciw wobec wojny. Cała ściana została obwieszona przeróżnymi fotografiami, kolorowymi i w czarno-bieli, wykonanych w różnych technikach i formatach, oprawionych na każdy możliwy sposób. Niby taka zbieranina obrazków, ale nie pozbawiona sensu. Wydaje się, że właśnie w tym cała siła projektu, bo podkreśla jego globalność.

Następnym przystankiem na festiwalu jest Patio-Centrum Sztuki, gdzie eksponowane są wystawy należące do programu otwartego. Niestety Patio znajduje się w znacznej odległości od Łódź Art Center, co jak dla mnie wyklucza pieszą podróż. I tu organizatorzy nie zawiedli, bowiem do dyspozycji uczestników festiwalu oddano darmowe mini busiki kursujące pomiędzy centrami festiwalowymi.

W Patio nie wszystkie fotografie prezentowały się okazale, np. prace Konrada Grajnera raziły pofalowaną powierzchnią i źle dopasowanym passe-partout. Zastanawiam się również nad sposobem oświetlenia cyklu Nathalie Daoust. Jarzeniówki na podłodze mogły okazać się zbyt skromnym oświetleniem wieczorem. Na szczęście wystawę oglądałam w słoneczny dzień i nie wystąpił taki problem. Ale wracając do programu otwartego - zdecydowanie najlepsze wrażenie zrobił na mnie cykl Andreasa Peina Wading, który razem z Kaiem Bornhöftem otrzymał nagrodę Grand Prix festiwalu w kategorii "Najlepsza Wystawa Programu Otwartego". Projekt Andreasa Peina został zaprezentowany w małym ciemnym pomieszczeniu, do którego trzeba było się dostać pokonując ciężką kotarę. Fotografie powieszono na wysokości wzroku, a wzdłuż nich znajdowała się listwa świetlna dająca punktowe, intymne światło. Całość uzupełniała muzyka, delikatnie dobiegająca gdzieś z rogu sali.

Chętnie przyznałabym równoległą nagrodę Grand Prix za oryginalny pomysł cyklu zatytułowanego The Traveller dwójki Niemców: Jensa Sundheima i Bernharda Reussa. Autorzy podjęli próbę określenia, czym jest podróżowanie. Cele i szlaki tytułowego podróżnika wyznaczają miejsca rozmieszczenia kamer internetowych. Podróżnik docierając na miejsce, staje się częścią obrazu tamtej rzeczywistości i rozpoczyna jednosekundową wirtualną wędrówkę - zamieniony w strumień danych odbywa podróż w czasie i przestrzeni, docierając do najodleglejszych miejsc. Do tej pory Podróżnik odwiedził ich blisko 250, także to, w którym pojawiła się pierwsza kamera internetowa umieszczona w automacie do kawy w jednej z cel na nowojorskim posterunku policji.

różowy pokoik Panny Mirelli von Chrupek


Trudno było nie zapamiętać prezentacji Mirelli von Chrupek, która ukryła prace w różowej dziupli. Żeby przekroczyć próg sali (wejście było dosyć malutkie), co wyżsi musieli mocno się natrudzić. Specjalnie zaaranżowana przestrzeń idealnie komponowała się ze zdjęciami. Szczególnie słodko wyglądały ślady na podłodze pozostawione przez pluszowego królika i jego łapy sterczące z góry piasku.

Nie zawiodły mnie również wspomniane wcześniej prace Nathalie Daoust. Jej trójwymiarowe fotografie czarują fantazją i niecodzienną atmosferą. Cykl portretów przedstawiających 30 mieszkanek Berlina na pewno wiele zyskuje dzięki zastosowaniu niekonwencjonalnej metody wykonania. Daoust różne elementy zdjęcia wydrukowała na kilku oddzielnych warstwach folii. Później złożyła je w całość, pozostawiając pomiędzy nimi wolną przestrzeń, co dało efekty trójwymiarowości.

ekspozycja Nathalie Daoust


Po zwiedzeniu Patio ruszyliśmy do Manufaktury, gdzie czekała na nas Fabryka Fotografii i Galeria Bezdomna. Muszę z przykrością przyznać, że prezentacja zagranicznych szkół fotograficznych wypadła lepiej od rodzimych uczelni. W polskich zdjęciach zabrakło mi świeżości i inwencji. Oczywiście zdarzały się wyjątki, jak cykl malowanych talerzy Katrzyny Sasin czy bajkowy świat zbudowany z produktów spożywczych Ewy Trzewikowskiej z Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Mimo że prace szkół z zagranicy miały przeważnie więcej kilometrów do przebycia, to nie można im nic zarzucić od strony technicznej. Fotografie nierzadko dużych formatów nie miały zagięć, śladów paluchów ani rys. Niesamowite prawda?

"talerze" Katrzyny Sasin


Zbliżała się godzina 19, więc pora była na Galerię Bezdomną. Chciałam na nią jak najszybciej dotrzeć, ponieważ wernisaż rozpoczął się pół godziny wcześniej, niestety nie mogłam trafić! Żadnej kartki, strzałki czy informacji w którym kierunku powinnam się udać. Postanowiłam iść za tłumem, a był spory. Pewnie dlatego, że Manufaktura to nowe centrum handlowe (wygląda rzeczywiście imponująco).

Niedawno zastanawiałam się nad konwencją Galerii Bezdomnej i jej przyszłością. To był świetny pomysł, w pewnym sensie nawet rewolucyjny. Teraz trudno jest mówić o jakiejkolwiek rewolucji. Z roku na rok spada zainteresowanie imprezą, która jako jedna z nielicznych stała się naszym towarem eksportowym. Gdy w końcu dotarłam na miejsce, nie zdziwiła mnie mała ilość prac. Fotografie powieszone były jak Bóg przykazał na ścianach, bez szaleństwa. Pamiętam dobre czasy, gdy zdjęcia atakowały z każdej strony, z każdego kąta i sufitu. Natomiast jestem szczerą wielbicielką tego projektu, dlatego wierzę, że jeszcze się odrodzi.


Największe moje zdziwienie związane jest z pasiastą budką na placu Manufaktury. Nigdy bym się nie domyśliła co to jest, a na pewno nie próbowałabym wejść do środka. I miałabym czego żałować! Tylko dzięki informacji znajomego dowiedziałam się, że to camera obscura! Wewnątrz stał biały stolik, a w suficie i jednej ze ścian znajdowały się otwory. Po zamknięciu drzwi i pogrążeniu się w ciemnościach na blacie stołu zaczął pojawiać się obraz, najpierw bardzo niewyraźnie, lecz po chwili mogliśmy bez problemu obserwować ludzi spacerujących po deptaku. Wrażenie było rewelacyjne. Nie wiem tylko, dlaczego organizatorzy nie chcieli się tym pochwalić. Wystarczyło nakleić małą kartkę na budce. Nic więcej. Szkoda.

To oczywiście nie wszystko, co można zobaczyć w ramach Międzynarodowego Festiwalu Fotografii w Łodzi. Absolutnie obowiązkowa jest retrospektywna wystawa Fotoobrazy. Gest plastyczny w fotografii z prywatnej kolekcji braci Bieńkowskich. Kilka innych ekspozycji towarzyszących festiwalowi również zasługuje na uwagę widza (chociażby wystawa Mikołaja Tyma, Klavdija Slubana czy podwójna ekspozycja Ireneusza Zjeżdżałki i Leszka Żurka).

Wróciłam do domu późno i zmęczona, ale za to z głową wypełnioną obrazami. Więc chyba warto było odwiedzić Łódź.

Pełny program V Międzynarodowego Festiwalu Fotografii w Łodzi znajduje się w dziale wydarzenia.

Chcesz podyskutować o festiwalu w Łodzi i o Miesiącu Fotografii w Krakowie? Czekamy na Twój głos na forum.fotopolis.pl.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Recenzje
Anja Niemi: In Character. Przekleństwo perfekcjonizmu [RECENZJA]
Anja Niemi: In Character. Przekleństwo perfekcjonizmu [RECENZJA]
Precyzyjnie budowane napięcie rodem z dreszczowców Hitchcocka, literackie inspiracje i kinowe wizualne tropy. Pierwsza retrospektywna książka Anji Niemi to fantastyczna podróż do świata jej...
7
Kraj w kolorze ziemi. Gruyaert i jego „Morocco” [RECENZJA]
Kraj w kolorze ziemi. Gruyaert i jego „Morocco” [RECENZJA]
Jeżeli o stopniu fascynacji danym miejscem decydowałaby liczba poświęconych mu książek fotograficznych, Harry Gruyaert mógłby śmiało pretendować do tytułu honorowego obywatela Maroka....
18
Inny czas. Przeczytaliśmy nową książkę Sage Sohier [RECENZJA]
Inny czas. Przeczytaliśmy nową książkę Sage Sohier [RECENZJA]
W okresie pandemicznego zawieszenia Sage Sohier otwiera na nowo swoje archiwa. Rolka po rolce przygląda się materiałom sprzed kilkudziesięciu lat, by później ułożyć z nich Passing...
15
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (1)