Pół roku z plecakiem fotograficznym Manfrotto Chicago 50 - opinia Michała Lei

Autor: Redakcja Fotopolis

8 Październik 2020
Artykuł na: 9-16 minut

Michał Leja przez 6 miesięcy intensywnie korzystał z plecaka fotograficznego Manfrotto Chicago 50. Sprawdźcie, dlaczego nazwał go swoim przyjacielem...

Artykuł powstał przy współpracy z firmą Foto7

Gdy zazwyczaj otrzymuję sprzęt do testów, czy to plecak fotograficzny, czy statyw, moja znajomość z nim trwa kilka, ewentualnie kilkanaście dni. Czasem spędzę z nim weekend w Warszawie, czasem zabiorę ze sobą na wyjazd. Ale nigdy tak naprawdę nie miałem czasu żeby spróbować się z jakimś sprzętem zaprzyjaźnić. A przyjaźń wiadomo - potrzebuje czasu, sprawdzenia się w różnych warunkach i czasach, najlepiej ciężkich. Wtedy okazuje się, czy można na przyjaźni polegać, czy jest wsparciem, czy tylko prowizorką i stratą czasu. Nie rozwodząc się zbytnio nad definicją przyjaźni, chciałbym Wam przedstawić mojego nowego przyjaciela: plecak fotograficzny Manfrotto Chicago 50.

Nasza przyjaźń trwa już sześć miesięcy. Sześć wyjątkowych miesięcy Anno Domini 2020. Każdy z nas poczuł to bardzo dokładnie na własnej skórze. Być może dla części z czytających ten tekst był to czas ograniczeń, izolacji, konieczności rezygnacji z codziennej komunikacyjnej rutyny, ale dla mnie był to czas niezwykle intensywny zawodowo. Po pierwsze Akademia Nikona, z którą jestem związany już przeszło 10 lat musiała szybko dostosować się do nowych warunków i wprowadzić szkolenia przez Internet. Po drugie wspólnie z moją narzeczoną postanowiliśmy nie zamykać naszej kawiarni, tylko przystosować ją do „nowej normalności” i pracować w systemie „na wynos”. Ale od początku…

Początek przygody

W pierwszych dniach marca dało się wyczuć gęstniejącą atmosferę wokół tematu koronawirusa i ewentualnych obostrzeń, wtedy jeszcze nieskrystalizowanych formalnie. Póki nie było wiadomo co i kiedy ma się wydarzyć, Akademia doprowadziła do skutku organizację warsztatów w Górach Stołowych. Spakowałem niezbędne rzeczy i jeszcze nierozpakowany, świeżo dostarczony karton z cieplutką nowością od Manfrotto - plecakiem Chicago 50.

Premiera tego modelu napawała mnie szczególną ekscytacją, bowiem włoski producent zdecydował się na wprowadzenie kilku nowości i usprawnień, na które czekałem od dawna. Pierwsze wrażenie po „unboxingu”? Ale wzornictwo! Widać, że projektanci spędzili dużo czasu nad deską kreślarską! Swoją drogą: tak, wierzę (najpewniej błędnie), że Włosi projektują swoje auta, ubrania i inne arcydzieła sztuki użytkowej, używając ołówka i kartki papieru!

Całość jest minimalistyczna, a typowy dla Manfrotto czerwony kolor pojawia się tylko w jednym miejscu i to bardzo dyskretnie – jako czerwona pętelka na jednym z pasów naramiennych. Zaraz po wrażeniach optycznych przyszedł czas na zmysł dotyku i kolejne słowa uznania dla materiału z którego uszyto szelki i tył plecaka przylegający do pleców! Od razu poczułem, że będzie się dobrze nosić! Potwierdziły to pierwsze spacery po okolicznych szlakach, mięsiste szelki i konkretne wytłoczenia na tyle z materiału przypominającego neopren od razu idealnie wpasowały się w ramiona i plecy. Szelki są oczywiście regulowane, a miłym akcentem są metalowe klamry od firmy Duraflex. Hybrydowa, plastikowo-metalowa klamra spina pas piersiowy, i posiada płynną regulacją wysokości. Dowodów na jakość użytych materiałów jest więcej. Wszystkie zamki, jak jeden mąż, pochodzą od japońskiego producenta YKK.

Ile sprzętu pomieści Chicago 50?

Bardzo dużo! Konstrukcja jest modułowa, złożona z wielu komór, kieszeni i ma kilku punktów dostępu. Zacznę od przestrzeni na laptopa, bo o niej mam do powiedzenia najmniej: jest standardowej konstrukcji, pomieści laptopa i tablet, dla którego przygotowano osobną przegródkę. Kieszeń ta ma mini-sąsiadkę: małą, dyskretną, ale jakże przydatną! Idealnie pomieści najmniejsze akcesoria, lub dokumenty. Należy w tym momencie zaznaczyć, że jest częścią większej całości – górnej komory Manfrotto Chicago 50. A ta, z zamkiem 270 stopni jest idealna do rzeczy codziennych, z którymi pewnie każdy z Was czasem nie wie co zrobić. Ja traktowałem ją jako miejsce na bluzę, na baterie i sterownik do drona oraz wreszcie na kable. Te, po niezliczonych z mojej strony zaklęciach wypowiedzianych w myślach, wreszcie otrzymały dedykowany pokrowiec, ale o nim w dalszej części tekstu. Pod wyżej wymienioną komorą wydzielono przestrzeń dla naszych aparatów.

Korpus i trzy obiektywy? Pestka! Mało tego: całość nie trafia do samego plecaka, tylko autonomicznego prostopadłościanu, który możemy wypiąć, wyjąć i zabezpieczyć z obu stron zamkiem błyskawicznym. Jako twór niezależny może być transportowany w dłoni (wszyta rączka) i na ramieniu (dwie szlufki na pasek dołączony do zestawu). Wewnątrz znajdziemy przegrody mocowane na rzepy w technologii Manfrotto Slim- Tech; są zupełnie inne od tych, które znamy z dotychczasowych konstrukcji włoskiego producenta - sztywniejsze, z przeszyciami umożliwiającymi składanie niczym origami. Można je zamocować na płasko, pod kątem, albo i po łuku, jak kto lubi!

Do tej części plecaka dostaniemy się z obu stron przez dwie klapy na zamek zwieńczony wykończoną metalem pętelką. Manfrotto oczywiście nie odpuściło okazji i obie klapy dostały swoje zadania do spełnienia: jedna posiada dedykowaną kieszeń na gimbala, druga zapinaną na zamek kieszeń z dodatkowymi przegródkami. Ja noszę tam pojemnik na karty pamięci, z długą kieszenią z elastycznej siateczki idealnie mieści bidon z wodą. Na drugiej analogiczna kieszonka jest o połowę mniejsza. Zaoszczędzoną w ten sposób przestrzeń przeznaczono na płaską, zapinaną na zamek, idealną na notes, dokumenty itp kieszonkę.

Front plecaka prezentuje się równie zjawiskowo: poczynając od góry: wspomniana wcześniej klapa zwieńczona metalowym napisem „Manfrotto” opada na główną ścianę plecaka. Jedno i drugie uszyte jest z materiału mającego biegnącą pionowo strukturę, przez co tworzą harmonijny kształt. Klapa i ściana pod nią posiadają wszyte magnesy, dzięki którym klapa układa się o konkretnym położeniu, a proces otwierania i zamykania sprawia niemałą satysfakcję.

W narożnikach zewnętrznych przedniej ściany znajdziemy cztery szlufki, do których wpinamy kolejne metalowe elementy - sprzączki z pasami do mocowania statywu, ukryte w płaskiej kieszeni, do której dostaniemy się od spodu plecaka. A propos spodu: poza kolejnymi szlufkami (możliwości wpinania, spinania, plątania i komplikowania jest naprawdę dużo), zauważycie dwie płozy z chropowatego materiału z włóknami z Kevlaru, które serwują miękkie lądowanie na twardym podłożu! Wewnątrz poza teleobiektywem, super-szerokim kątem, dyskiem z danymi, czy powerbankami w plecaku znalazł się dołączany do wersji 50 organizer. I cóż to jest za akcesorium! Kable, przejściówki, zasilacze, więcej kabli, słuchawki, pendrive i… jeszcze więcej kabli! Konstrukcja przypomina naleśnik, który po zwinięciu zabezpieczamy gumową pętlą. Takie rozwiązanie pozwala na upakowanie do środka wielu akcesoriów, które mimo że zwiększają objętość „pouch’a”, nie uniemożliwiają jego zamknięcia.

Manfrotto Chicago 50 - ocena po pół roku użytkowania

Od czasu ogłoszenia „lockdown’u” upłynęło już dużo czasu, a jak już wspominałem nie był to dla mnie czas spędzony w domu. Codzienne obowiązki związane z prowadzeniem Trzech Kruków i organizacja sprzętowo-logistyczna nowej formy szkoleń w Akademii, wymagały ode mnie przemieszczania się po mieście niemal codziennie. Plecak cały czas był przy mnie, a w nim mój Nikon, komputer i mnóstwo innych szpargałów, które znalazły swoje miejsce w górnej komorze. Nastał czerwiec i rozpoczął się powrót do względnej normalności. Warsztaty znowu przybrały formę stacjonarną, a co za tym idzie konieczność wyjazdów: Poznań, Trzcin, Łask czy Mińsk Mazowiecki. Street photo, makrofotografia czy fotografia lotnicza.

W połowie lipca zakończył się sezon szkoleń i przyszedł upragniony od dawna urlop. W tym roku postanowiliśmy spakować się w nasz mikroskopijny samochód i ruszyć do Włoch. 2/3 przestrzeni bagażowej zajmował sprzęt fotograficzny: Chicago i Switch 55, której test możecie przeczytać na blogu Manfrotto. Wcześniej przeszliśmy test pakowania się. W czerwcu, zorganizowaliśmy próbny wyjazd na Suwalszczyznę. I udało się! Zestaw idealnie się uzupełnia, plecak posiada szlufkę, którą można nałożyć na rączkę walizki.

Podróż do Włoch nie była krótka, bo przejechaliśmy ponad 5000 km w trzy tygodnie, a będąc w kilku miastach, niemal cały czas poruszaliśmy się pieszo (średnio 10 km dziennie), ja z mocno zapakowanym plecakiem. Upał nie odpuszczał, ale dzięki kanałom wentylacyjnym na tylnej ścianie plecaka nie było większego problemu z cyrkulacją powietrza.

Chicago nie tylko cieszy oko, ale i daje dużo satysfakcji z codziennego, rutynowego użytkowania, a w półrocznej tułaczce niemalże każdej maści udowodnił, że można na nim naprawdę polegać. Jak na prawdziwym przyjacielu.

Tekst i zdjęcia Michał Leja. Artykuł powstał przy współpracy z firmą Foto7

Skopiuj link
Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Analizy
Najlepsze używane aparaty, które mocno potaniały - co warto kupić na rynku wtórnym w 2024 roku
Najlepsze używane aparaty, które mocno potaniały - co warto kupić na rynku wtórnym w 2024 roku
Wszyscy chcielibyśmy mieć najnowszy aparat, ale czasem wszystko, czego potrzebujemy mogą zaoferować nam kilkuletnie modele z drugiej ręki, które zdążyły mocno potanieć. Oto 14...
30
Piotr Werner: Tethering (nie tylko) w mojej fotografii
Piotr Werner: Tethering (nie tylko) w mojej fotografii
O tym, czym jest tethering, jak stosować go w praktyce i jakie zalety w pracy fotografa dają kable TetherTools, pisze Piotr Werner.
27
Jak walczyć z light pollution, by robić lepsze zdjęcia astro
Jak walczyć z light pollution, by robić lepsze zdjęcia astro
Astrofotografia i nocne zdjęcia krajobrazowe wymagają odpowiedniego obiektywu, ale w dobie wszechobecnego zanieczyszczenia światłem warto wykorzystać także odpowiednie filtry...
8