Opowieść Holenderki rozwija się bez pośpiechu, w ciszy. Obrazy są miękkie, często przymglone, trochę jak stopklatki ze snu. Kiedy oglądam „Riverland” strona po stronie, czas zwalnia - albo raczej ja wreszcie o nim nie myślę. Czekałam na tę książkę długo i wreszcie jest.
Marjolein Martinot przygląda się w niej rzekom i ich otoczeniu, z uwagą i wrażliwością na każdy przejaw życia. W świecie, który fotografuje, woda jest sercem, wokół którego gromadzą się istnienia połączone siecią wzajemnych relacji. Jedność (i odpowiedzialność za to, co wspólne) wydaje się jednym z najważniejszych słów-kluczy do odczytania „Riverland”.
Na ten trop wskazuje w książce sama fotografka. „Poczułam się na nowo połączona. Połączona z życiem, z piękną przyrodą dookoła mnie i najważniejsze: poczułam się znów połączona ze sobą” - pisze o przełomowym dniu nad rzeką, który skłonił ją do podjęcia tego tematu.
Nastrojowe rzeczne pejzaże, roślinne detale, portrety bliskich i nieznajomych to elementy, z których Martinot układa kilka różnych opowiadań o człowieku. Polubiłam szczególnie to o kobiecości, która w „Riverland” ma mnóstwo przepięknych, młodszych i bardziej dojrzałych twarzy. W innej historii jest mowa o dorastaniu, równie cudownym, co trudnym. W jeszcze innej – o wspólnocie i samotności. Dużo wątków i sporo mądrości w tej książce. Czuć, że powstała z serca.
Cieszę się, że mogłam porozmawiać o niej z Autorką.

Powiedz, czym jest dla Ciebie rzeka?
Myślę, że rzeki to jedne z najpiękniejszych i najbardziej zróżnicowanych ekosystemów w przyrodzie. Istnieje tyle interesujących roślin, zwierząt i mikroorganizmów, które można znaleźć w rzece i jej otoczeniu. To może trochę banał, ale w pewnym sensie zawsze doceniałam też rzekę jako metaforę życia. Wydaje się odbijać życie w tak prosty, piękny i poetycki sposób.
Rzeki są jak żyły świata, bo łączą miejsca, plus nigdy nie możesz wiedzieć, co albo kogo przy nich spotkasz – i po prostu spodobał mi się ten pomysł na mój projekt. Losowo wybrałam południowe rzeki we Francji jako punkty wyjścia dla moich podróży, a później podążyłam wzdłuż nich wybranymi ścieżkami.
Jak długo pracowałaś nad „Riverland”?
Zaczęłam pracować nad projektem w 2020 roku. Pierwsza inspiracja dla „Riverland” pojawiła się, gdy fotografowałam kilku małych chłopców podczas zabawy na drzewach nad rzeką Creuse we francuskim departamencie Indre. To było w pierwszych miesiącach pandemii COVID.
Wydawało się to niemal surrealistyczne - być tam w tych wymagających czasach i fotografować szczęśliwe i magiczne momenty. Coś się wtedy we mnie zmieniło. Zbudziło chęć powrotu w to miejsce i kontynuowania pracy. Później szukałam innych unikalnych chwil w naturalnej scenerii, zawsze wokół rzek w południowej Francji. Cały materiał powstał pomiędzy 2020 a 2025 rokiem.

Co sprawiło, że zdecydowałaś, że nadszedł właściwy moment, aby zamknąć projekt?
Kiedy poczułam, że niektóre ze zdjęć, które wykonałam, zaczęły przypominać wcześniejsze – więc to tak jakbym zaczęła się powtarzać – myślę, że to właśnie była dla mnie wskazówka, że dotarłam do punktu, w którym mogę zakończyć projekt.
A skąd wziął się pomysł, by opublikować „Riverland” w postaci książki?
Pomysł na książkę pojawił się naturalnie, kiedy zobaczyłam niektóre fotografie obok siebie. W którymś momencie spojrzałam na wszystkie zrobione zdjęcia. Dostrzegłam, że kilka z nich ma potencjał, by łączyć się ze sobą w spójny - według mnie - sposób. Od tamtej chwili opowieść z projektu rozwijała się coraz wyraźniej.
Po tej pierwszej fotografii z chłopcami wśród drzew, podczas kolejnych wypraw wzdłuż rzek starałam się zwracać uwagę na inne interesujące chwile. W pewnej chwili zaczęłam zauważać, że seria ma nieco baśniowy klimat, i w sferze nastroju, i scenerii, a nawet bohaterów. Miało to sens, bo cały projekt był też dla mnie w jakimś sensie aktem eskapizmu. Mniej więcej w tym czasie przyszedł mi do głowy tytuł: „Riverland”.
Co zabawne, odtąd często zaczęłam widzieć i wybierać bohaterów w baśniowym typie (wiedźmy, jednorożce, syreny i tak dalej). Kiedy później wspomniałam o tym podejściu Rachel i Gregory’emu z wydawnictwa Stanley/Barker, z miejsca przyjęli ten koncept entuzjastycznie. Książka powstała właśnie z tym nastawieniem, które później przełożyło się także na idealnie dopasowany projekt okładki.
Powiedziałabym, że Twoja fotografia w ogóle ma w sobie coś z baśni albo snu. Baśnie są dla Ciebie ważne?
Jako mała dziewczynka kochałam je czytać. Baśnie braci Grimm, Charlesa Perrault, Hansa Christiana Andersena – lubiłam je wszystkie. Pamiętam, że bardzo przyciągały mnie też okładki starych wiktoriańskich książek z baśniami, bo wydawały mi się tajemnicze i w pewnym sensie przerażające. Później, kiedy dorastałam, ciekawie było dowiadywać się, że wszystkie te historie i stojące za nimi legendy to tak naprawdę uproszczone i przefiltrowane wersje niewygodnych faktycznych wydarzeń.
Od tamtego czasu ich magia dawno już jednak uleciała, podobnie jak moje dzieciństwo. Chociaż czytanie baśni moim dzieciom, kiedy były małe, sprawiło mi znowu radość. I tak jak już wspominałam, projekt był dla mnie formą eskapizmu, więc myślę, że baśniowa aura „Riverland” w pewnym sensie także mnie zabrała z powrotem do okresu dzieciństwa.
Do „Riverland” trafiły tylko czarno-białe zdjęcia, które zrobiłaś na filmie. Co stało za tym wyborem estetycznym? Na czym polega magia fotografii analogowej? I co Ty sama w niej dla siebie znajdujesz?
Tak, wszystkie fotografie w „Riverland” wykonałam aparatami analogowymi i od początku było też dla mnie oczywiste, żeby dla całego projektu wybrać czarno-biały film. Dzięki temu czułam, że mogę stworzyć inny, bardziej określony nastrój, inny świat, że tak powiem - taki, który ma lekko nieziemską i poetycką aurę. Na potrzeby cyklu użyłam kilku różnych aparatów średnioformatowych. Uwielbiam zwłaszcza miękkie efekty renderowania w Rolleifleksie – ma w sobie coś naprawdę wyjątkowo „kremowego” w ogólnym odczuciu.
Atmosfera „Riverland” przypomniała mi polską piosenkę ludową „Oj, ty rzeko”. Czy podczas pracy czerpiesz inspirację z muzyki? Czy przy fotografowaniu i projektowaniu książki towarzyszył Ci konkretny utwór albo gatunek muzyczny?
To piękna piosenka - bardzo poruszająca. Tak, sięgam po muzyczne inspiracje i słucham piosenek, gdy pracuję ze swoimi zdjęciami. Chociaż kiedy teraz fotografowałam, nie słuchałam muzyki – w naturze jest tak wiele dźwięków, które można usłyszeć, szczególnie wcześnie rano i nie chciałam ich stracić.
Ale podczas przeglądania zdjęć, wywoływania, tworzenia powiększeń i selekcji – muzyka grała cały czas, tak! Mogę słuchać każdego gatunku, od muzyki klasycznej po współczesną – od Bacha do Radiohead na przykład. Nie jestem specjalną fanką rap, hip-hopu, elektroniki albo ciężkiego metalu. Zrobiłam sobie ekstremalnie długą i dosyć różnorodną playlistę na Spotify, której słucham bardzo często. Zazwyczaj przechodzę przez jej różne segmenty.

Twoja książka ma cudowną, pełną spokoju i kojącą aurę. Czy można powiedzieć, że akt fotografowania jest dla Ciebie rodzajem autoterapii?
Tak, tak myślę. Przez lata mierzyłam się z tym, żeby znaleźć przestrzeń na wyrażenie siebie w szczery i twórczy sposób – jako kobieta i jako artystka. Dodatkowo czasy, w których żyliśmy (i żyjemy) sprawiały, że wszystko wydawało się jeszcze gorsze. Przy ogóle złych rzeczy, które działy się na świecie, i przy negatywnych perspektywach, często czułam się przytłoczona i przygnębiona.
Wygospodarowanie czasu, który pozwoli mi odciąć się od tego wszystkiego, było niezbędne dla mojego psychicznego dobrostanu. Nie ma dla mnie przyjemniejszego doświadczenia niż bycie sama ze sobą – otoczona spokojem i ciszą, w przepięknej naturalnej scenerii. To ma działanie czysto terapeutyczne – odwraca uwagę, pociesza, a często bardzo stymuluje. Świetny przepis na to, żeby ogólnie poczuć się lepiej.
Mam poczucie, że „Riverland” jest między innymi opowieścią o wzajemnej relacji człowieka i przyrody. Czy Twoim celem w tym projekcie było poruszenie kwestii ekologii i ochrony środowiska naturalnego?
Na początku tak nie było, bo pierwotnie wyszłam od introspektywnej podróży w głąb siebie – i mojego własnego, osobistego związku z naturą. Natomiast aspekt ekologiczny i ochrona środowiska to kwestie bliskie mojemu sercu. Więc tak, wzajemna relacja pomiędzy ludźmi a przyrodą stała się w tym projekcie ważniejsza wraz z upływem czasu – wraz z fotografowaniem osób (nieznajomych) w pobliżu rzek.
Później, na koniec, akcent został położony na znaczenie i korzyści, jakie daje ludziom możliwość cieszenia się otaczającą nas naturą. A oczywiście dla osiągnięcia takiego rezultatu tak niezbędna jest ochrona przyrody i naszego środowiska!
Czy potrafisz porównać portretowanie swoich bliskich, rodziny – i portretowanie nieznajomych? Czy uważasz, że któreś z nich jest trudniejsze?
Uwielbiam robić portrety. Kiedy wykonuję portret, interakcja z drugą osobą jest dość intymna i wyjątkowa. Ta maleńka chwila, gdy ujawnia się czyjaś osobowość – jej uchwycenie to wspaniałe doświadczenie. Chociaż te momenty pojawiają się błyskawicznie i niemal natychmiast znikają. Osobie nieśmiałej z natury jak ja takie spotkania jeden-na-jeden dają zastrzyk szczególnej energii i poczucia pewności siebie, które bardzo mnie cieszą.
Portretowanie bliskich nieco się różni, tak. Z jednej strony, mogą pojawiać się konkretne oczekiwania czy brak cierpliwości lub czasu, a to potrafi rodzić pewnego rodzaju presję. Z drugiej strony, przy fotografowaniu bliskich mogę odkryć coś niespodziewanego, doświadczyć szczególnej chwili, gdy mam poczucie, że poprzez obserwowanie przez obiektyw poznaję na nowo osoby, które znam. I to zawsze jest miłe.

Co oznacza dla Ciebie premiera pierwszej książki? Jak się czujesz z tym, że wreszcie pokazałaś ją światu?
Jestem bardzo szczęśliwa i wdzięczna za to, jak finalnie wygląda – w środku i na zewnątrz. Fakt, że wypuściłam ją w świat, to dla mnie duża sprawa, prawie jak kolejne narodziny, początek czegoś bardzo głębokiego i osobistego. Praca nad projektem to była długą i bardzo intensywną drogą, dlatego po prostu cieszę się, że ta jej część została teraz zaprezentowana.
Masz już w głowie pomysły lub plany na nowe książki i projekty?
Myślę, że pewnie czekają mnie gdzieś wystawy projektu „Riverland” i to też będzie ekscytujące. Będę wyglądać momentu, gdy zacznę nad nimi pracować.
Istnieje szansa na wystawę „Riverland” w Polsce? Rzeki i rzeczne stwory, jak rusałka, demon wodny w mitologii słowiańskiej, są głęboko zakorzenione w polskim folklorze i myślę, że Twoje prace mogłyby zarezonować z naszą publicznością.
Na razie nie ma takich planów, ale nie wykluczam tego w przyszłości. Jestem zdecydowanie otwarta na zbadanie tej możliwości. Chciałabym odwiedzić kiedyś Polskę – nie byłam tam, a słyszałam, że jest piękna! Jest na mojej liście miejsc do zobaczenia w przyszłości.
Dziękuję za rozmowę!
„Riverland”, Marjolein Martinot
- Liczba stron: 104
- Oprawa: twarda
- Format: 260 x 225 mm
- Wydawca: Stanley/Barker
- Cena: 250 zł
Więcej informacji o książce i projekcie „Riverland” znajdziecie na stronie wydawnictwa oraz na stronie internetowej i Instagramie fotografki.